Rozdział dwudziesty drugi. Nie ma zbrodni bez kary.
Przybywajcie, wszystkie delikatne i piękne dziewczęta
które jesteście w okresie swego rozkwitu
wystrzegajcie się, strzeżcie waszego ogrodu
by żaden mężczyzna nie skradł waszego tymianku
nie pozwólcie by jakiś mężczyzna kradł wasz tymianek
bo gdy wasz tymianek przepadnie na dobre
on już nie będzie się o was troszczył
i każde miejsce w którym wasz tymianek został roztrwoniony
całe zostanie okryte żalem i goryczą
całe okryje jedynie strapienie**
Carey Mulligan ,,Let No Man Steal Your Thyme"
https://youtu.be/UNP9fvStXC4
— Słyszałeś? — zwróciła się pastorowa do męża. — Konrad i Eryk Reszke pobili się pod domem Mikołajczyków. Nikt nie wie, o co chodzi, ale podobno konkurowali o względy Anny.
— Widać, że cała ta rodzina jest szalona — skrzywił się pan Maciej. — Mam nadzieję, że Luiza o tym nie słyszała.
— Obawiam się, że to niemożliwe. Cała wieś o tym mówi. Próbowałam rozmawiać z Luizą, ale ona mnie unika i ciągle wymyśla jakieś zajęcia — odparła pani Ludwika. Usiadła obok męża i ujęła jego rękę. — Wiesz, na początku nie rozumiałam, dlaczego tak bardzo nie lubisz Konrada. Przecież różnica w liturgii to nie tak wiele...
— Uważasz, że to jego jedyna wada? — zakpił pastor.
— Nie, daj mi dokończyć! Teraz rozumiem, że miałeś, co do niego rację. Jest szalony, nieodpowiedzialny i egoistyczny. Tylko skrzywdziłby Luizę. Miejmy nadzieję, że szybko o nim zapomni. I że nie zdążył jej zepsuć i nie oczekuje...
— Kobieto, opanuj się! — krzyknął pastor i wstał z krzesła. — Przecież oczerniasz własną córkę!
Ludwika nie zdążyła mi odpowiedzieć, ponieważ oboje zauważyli, że przez drzwi przygląda im się Marcinem, a jego oczy wyrażają niezwykłą ciekawość.
— Nie wiesz, że dorosłych się nie podsłuchuje? — pouczyła go matka. — Idź do lekcji. Wiem, że masz problemy z arytmetyką.
— Pani Ewa wpisała mi dostateczny — oburzył się chłopiec.
— To za mało. Jeśli chcesz zostać pastorem, musisz się bardzo dobrze uczyć — dodał ojciec.
— Ale ja nie chcę być pastorem! — krzyknął Marcinek. — Chcę zostać właścicielem tartaku i zatrudniać całą wieś.
Następnie pobiegł na górę do swojego pokoju.
— Cóż... — westchnęła pani Ludwika. — Dobre i to. Przynajmniej nie trzeba będzie go wyprawiać do miasta.
Godzinę później weszła do pokoju córki, która siedziała przy oknie pogrążona w lekturze. Gdy Ludwika przyjrzała się dokładniej, zauważyła, że był to ,,Klasztor" Kraszewskiego. Domyślała się, że córkę do powieści przyciągnęło nie miejsce akcji, ale znikoma ilość wątku romansowego.
— Chcesz ze mną porozmawiać? — spytała.
— Nie, mamo. — Luiza pokręciła głową. — Jestem bardzo pochłonięta czytaniem.
,,Bo uwierzę" pomyślała Ludwika, ale usiadła obok i pogłaskała ją po włosach.
— Czasem przydarzają się nam złe rzeczy, ale potem okazuje się, że czegoś nas nauczyły, sprowadziły dobro i Bóg wiedział, co robi — powiedziała.
Luiza upuściła książkę i załkała. Jej matka poczuła się winna. Najwidoczniej zamiast uspokoić, tylko rozbudziła wspomnienia.
— Jeśli chcesz mi jeszcze coś powiedzieć... — zaczęła nieśmiało.
— O czym mam mówić? Wszystko już wiesz, cała wieś wie! — zawołała Luiza. — Ja chcę tylko zapomnieć.
Pani Ludwika wyciągnęła rękę i przytuliła córkę do serca. Było jej wstyd, że mogła przez chwilę wyobrazić ją sobie noszącą nieślubne dziecko. Jej dziewczynka była niewinną, skrzywdzoną istotką. Wiedziała, że takie myśli nie przystoją chrześcijance, ale w tej chwili miała szczerą nadzieję, że Bóg ukarze Annę za cierpienie Luizy.
Tymczasem sama Anna szła przez wioskę, próbując zasłaniać twarz włosami i rękawami sukni. Modliła się, aby nie natknąć się na nikogo znajomego, zanim nie dojrzeje do tego, by sama się pokazać. Król Bełdan powiedział jej, że poniesie konsekwencje swoich czynów. I chyba właśnie jego słowa się spełniały.
Gdy wyrzuciła korale, w tafli wody ujrzała swe odbicie i to, o czym pragnęła zapomnieć. Trupiobladą cerę, ciemne plamki na twarzy, zadarty nos i wyłupiaste oczy. Była obrzydliwa. Prawie tak jak Czarownica stojąca obok.
Przystanęła przy drzewie i oparła się. Biorąc głębokie wdechy, próbowała się przekonywać, że może dobrze się stało. Korale przyniosły jej tyle bólu i cierpienia. Może teraz wszystko się odwróci. Odnajdzie Eryka, a on przecież będzie ją kochał bez względu na jej wygląd. Pobiorą się i będą szczęśliwi. A gdy ludzie ze wsi zobaczą, że Anna jest przykładną żoną i matką, przestaną ją obwiniać o najgorsze.
,,Muszę się dowiedzieć, że on nadal mnie kocha" powtarzała sobie, idąc w stronę domu Reszków. ,,Że chociaż jednej osobie na mnie zależy".
W końcu znalazła się przy ich płocie. Nieśmiało otworzyła furtkę i stanęła przed drzwiami. Zapukała. Otworzył jej Eryk, a tuż za nim ukazała się głowa Konrada.
,,Jego tu jeszcze brakowało" pomyślała Anna. ,,Nie chcę go już nigdy widzieć".
— Anno... — wydusił Eryk. — To ty?
Przyjrzała się braciom. Konrad otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, a potem skrzywił się, jakby miał ochotę zwymiotować. W spojrzeniu Eryka było więcej smutku i szoku.
— Coś ci się stało? — dopytywał jej narzeczony.
— Ja... Ta maść, której używałam, chyba przestała działać... Nie wiem, czy jeszcze uda mi się zmienić... — Anna szybko wymyśliła kłamstwo, nie zastanawiając się nad jego realnością.
— Cóż... Wy sobie rozmawiajcie — odezwał się Konrad i zerknął na nią srogo. — Pamiętaj, że ja zrobiłem to wszystko tylko dla Eryka. Nic do ciebie nie czuję i nie wyobrażaj sobie tego. Kocham tylko Luizę — dodał i zamknął za sobą drzwi, zostawiając Annę i Eryka na ganku.
Mimo że Mikołajczykównie nie zależało na jego uczuciach, poczuła ból. Chłopak, który ją lubił, żartował z nią, teraz patrzył na nią z pogardą i wyglądał, jakby męczył go jej widok. Jeszcze niedawno bił się o nią, a teraz mówił do niej takim tonem, jakby była najgorszym złem tego świata.
— Anno... To ma coś wspólnego z magią Czarownicy? Dlatego tak wyglądasz? — Głos Eryka wyrwał ją z rozmyślań.
— Tak. — Skinęła głową dziewczyna. — Wyrzuciłam korale. Jara była niegodna zaufania. Ale... teraz możemy być razem... — Próbowała dotknąć jego ręki, ale Eryk się odsunął.
— To dobrze... Cieszę się — powiedział tylko, ale nie patrzył na nią.
— Nie możesz na mnie patrzeć? — dopytywała Anna. — Jestem zbyt brzydka?
— Nie, nie. — Pokręcił głową chłopak. — Po prostu żal mi ciebie... Nie będzie ci łatwo.
— Wiem — zgodziła się Anna. — Ale będziemy mieli siebie. Prawda?
Eryk przytaknął i pogłaskał ją lekko po policzku, ale w tym momencie Anna pomyślała, że mówiąc ,,po prostu żal mi ciebie", wyraził wszystkie uczucia, jakie do niej żywił. Może sprawiła to jej brzydota, a może korale zaczarowały nie tylko ją, ale nie widziała już w jego oczach ani nie słyszała w głosie żadnej miłości, uwielbienia, zachwytu. Traktował ją jak młodszą siostrę, której się współczuje, ale jej towarzystwo męczy i irytuje.
Miłosz nieśmiało zapukał do drzwi komnaty króla. Wszyscy mówili mu, że jest szalony, skoro chce stanąć przed nim, gdy władca zamknął się u siebie i rozkazał nie przerywać mu rozmyślań, a wcześniej odwołał przygotowania do ślubu, które pokątnie zarządził kilka dni temu.
— Na twoim miejscu zaszyłabym się w jakiejś norze — pouczała go jego siostra Stanisława. — Jak będziesz się tak wszędzie kręcił, to Król uzna, że to wszystko twoja wina.
— Zamknij się, Stanka, nie znasz się na subtelnym dworskim życiu — odparł zgryźliwie Miłosz i zrobił to, co planował.
Teraz więc stał przed drzwiami i czeka na jakikolwiek znak, że może wejść i nie zostać wyzwanym od najgorszych.
— Kto tam? — Usłyszał głos swojego pana.
— To ja, Miłosz, najwierniejszy sługa — odpowiedział wodnik.
Zapanowało krótkie milczenie.
— Możesz wejść — odezwał się niechętnie Król.
Miłosz wszedł do środka. Znał tę komnatę na tyle dobrze, że nie zwrócił uwagi na jej stan i przepych. Patrzył na Króla, który siedział na szklanym krześle ze wzrokiem melancholijnie wbitym w górę.
— Mam coś dla ciebie, panie — powiedział i wyciągnął zza pleców czerwone korale, zrobione z owoców jarzębiny, ale tak intensywnej barwy, jak krew.
— To Anny... — Nadar zerwał się z krzesła i podszedł do służącego. — Musiała je wyrzucić...
— Nareszcie przejrzała na oczy, w końcu coś należącego do Jarosławy nie mogło mieć w sobie nic dobrego — stwierdził Miłosz. — Nie jest tak głupia, na jaką wyglądała.
Mówił to dla pewnego ryzyka, licząc się z tym, że Król może go skarcić za obrażanie jego wybranki. Nadar jednak tylko uniósł brew i się nie odezwał. Musiał być naprawdę zły na Annę.
— Teraz znowu będzie brzydka — szepnął. — Będzie cierpiała... — W jego głosie pobrzmiewał smutek. Chyba jednak nie znienawidził ziemskiej dziewczyny aż tak bardzo.
— Możemy to wykorzystać — zaproponował Miłosz. — Teraz korale są nasze. Jeśli ta dziewczyna tak bardzo je kochała i pożałuje wyrzucenia ich, to łatwo przyjmie cię z powrotem, panie.
Król Bełdan rozszerzył oczy i zacisnął ręce. Wyglądało na to, że jednak wodnik musiał go rozwścieczyć.
— Nie chcę jej do niczego zmuszać, ona miała przyjść do mnie sama! Nie pamiętasz?
— Myślałem, że chcemy dać jej nauczkę, ale dobrze, dobrze... — Miłosz asekuracyjnie się odsunął. — Znajdziesz lepszą partię.
Na to Król już nie odpowiedział. Zajął się nerwowym chodzeniem po pokoju. W końcu wyciągnął dłoń i rozkazał:
— Daj mi te korale. Jeśli tkwi w nich jakaś magia, nie powinny wrócić do Jary. U mnie będą bezpieczne i będziemy mogli sprawdzić, co się w nich kryje.
Jara tymczasem szła w stronę swojej chaty, gwiżdżąc pod nosem. Przyzwyczaiła się do nucenia lub mamrotania podczas chodzenia, dzięki czemu ludzie wyczuwali jej obecność i schodzili jej z drogi. Przyzwyczaiła do tego stopnia, że robiła to nawet, gdy nie było szans na trafienie na kogokolwiek. Mieszkańcy okolicznych wsi bali się zapuszczać w stronę jej chaty.
Dlatego zdziwiła się, gdy zauważyła, że o jej drzwi opiera się młoda kobieta o czarnych włosach. Wystarczyło jednak kilka kroków, by zrozumiała, że nie jest to żadna wiejska dziewucha, tylko sama Marzanna.
— Och, kto mnie odwiedził? — odezwała się Czarownica. — Nasza pani.
— Myślę, że wiesz dlaczego — odparła spokojnie Marzanna i splotła ręce.
,,Jest ode mnie starsza pewnie z kilka wieków, a wygląda, jakby miała osiemnaście lat" pomyślała Jarosława. ,,Aż tyle magii nie zdobyłam".
— Myślę, że skoro ty przychodzisz do mnie, wypadałoby powiedzieć z czym — stwierdziła zaczepnie i usiadła na drewnianej ławce. Marzanna zajęła miejsce obok.
— Czego chcesz od tej dziewczyny, Anny? Widziałam, że dałaś jej korale, od których biła silna magia.
— Dałam je, aby stała się piękna i każdy ją uwielbiał. Właśnie tego chciała, a ja ulitowałam się nad biedną dziewczynką. Czy to źle? — Jara uniosła znacząco brwi.
— Ale ty nie lubisz ludzi niemagicznych. Od stuleci narzekasz na nich i nie możesz znieść, że przestali oddawać nam hołd — przypomniała Marzanna.
— Ona nie jest niemagiczna. To różnica. Szkoda, że po tylu latach trudno byłoby zmienić jej zdanie. — Westchnęła Jara i pogłaskała się po kolanie. — Zrezygnowaliście z należnego hołdu. Od teraz jesteśmy tylko bandą dziwadeł.
— Takie są prawa historii, Jarosławo — odparła Marzanna. — To nie powód, by mścić się na ludziach. Anna może nie korzystać z magii, ale jest jedną z nas. Nie odpuszczę ci, jeśli ją skrzywdzisz.
— Nie boję się. — Jara roześmiała się nagle i głośno. — Przyrzekłaś, że nie zrobisz krzywdy żadnej czarownicy, więc twoja zemsta nie będzie sroga.
Marzanna zmarszczyła czoło i zacisnęła ręce. Jara w duchu śmiała się jeszcze bardziej.
— Może i tak, ale Annę mogę uratować i mam zamiar to zrobić. Chcę, żebyś pokazała mi te korale. Muszę dokładnie zbadać, jaka magia w nich tkwi.
— Nie ma już na to szans. — Jarosława uniosła dłonie. — Anna wyrzuciła naszyjnik. Sama nie mogłabym go znaleźć.
— Czyli ją skrzywdził! — krzyknęła Marzanna. — W jakiś sposób rzuciłaś na nią przekleństwo!
— Nie, samo dobro i błogosławieństwo — zapewniła Jara. — To ci puści ludzie ze wsi zazdrościli Annie i zmienili jej życie w piekło, jak oni to nazywają. Co ja jestem temu winna? Wiele razy mówiłam, że powinniśmy się połączyć i ich ukarać.
— Nie chcę słuchać o żadnych karach. — Marzanna powstała i spojrzała na nią groźnie. — Muszę znaleźć Annę i jej pomóc. Przecież jeśli tak nagle się zmieni... Ludzie naprawdę nie dadzą jej żyć.
Eryk odprowadził Annę do domu, trzymając ją pod ramię. Dziewczyna była mu wdzięczna, bo jego obecność przynajmniej hamowała zachowanie ludzi z wioski, którzy tym razem ograniczali się tylko do zaskoczonych i złośliwych spojrzeń na widok jej ,,nowej-starej" twarzy.
Nie mogła jednak udawać, że nie widzi smutku i rozczarowania w oczach chłopaka. Jego współczucie nie miało nic wspólnego z miłością. Już jej nie kochał. Przeminęło to w jednej chwili.
,,Czy naprawdę jest taki płytki?" myślała. ,,Przecież nawet, gdy byłam brzydka, był dla mnie dobry i kochany. Wierzyłam, że jego uczucie jest prawdziwe. A może się myliłam? Może cały czas tylko się nade mną litował, a to korale sprawiły, że chciał się ze mną żenić?".
Z trudem weszła do domowej kuchni i stanęła przed rodzicami i siostrami. Matka krzyknęła przy wygniataniu ciasta i Łucja musiała ją podtrzymywać, by nie upadła. W oczach ojca pojawiły się łzy. Nawet Małgorzata wyglądała na przerażoną.
— Te... kremy od Felicji chyba powoli przestają działać — wydusiła Anna, chociaż wiedziała, że każdy, kto na nią spojrzy, nie pomyśli, że ta zmiana była ,,powolna".
Jej wzrok spotkał się ze wzrokiem Małgorzaty. Anna powstrzymywała się, by nie dotknąć szyi i nie zwrócić uwagi, że nie ma na niej już korali.
— Zatem... Może się napijesz, dziecko? — zasugerowała delikatnie matka.
— Poproszę, ale do pokoju. Muszę się położyć — powiedziała Anna. — Eryku, spotykamy się jutro, dobrze?
Eryk skinął głową, ale nie dotknął jej, nie pocałował w rękę ani policzek.
— Tak, połóż się, dziecko — potwierdził Mikołaj. — To był męczący dzień dla nas wszystkich. Myślę, że wszyscy wcześniej pójdziemy spać. Jutro niedziela.
Anna poczuła, jak w jej oczach zbierają się łzy. Jeszcze przed chwilą potraktowała ich tak okrutnie i bezdusznie, a oni jej współczuli, chcieli jej pomóc i dbać o nią. Nawet Małgosia nie powiedziała nic złośliwego. Ktoś ją naprawdę kochał.
— Już idę — potwierdziła. Musiała znaleźć się w łóżku, zanim z jej oczu wypłynie strumień łez. — I... przepraszam was za wszystko.
Witam w kolejnym rozdziale :) Rozjaśnia co nieco w sprawie motywacji Jary i co tam czuje Król, więc mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu.
Myślę, że jest to dobre miejsce, aby ostatni raz wspomnieć o baśni. Kończy się ona, gdy Anna po wyrzuceniu korali staje przed braćmi, aby sprawdzić, który z nich nadal będzie ją kochał. Każdy jednak odrzuca ją i twierdzi, że nie jest ,,tą samą Anną". Załamana Anna płacze nad jeziorem Bełdany, gdzie nagle widzi swoje korale trzymane przez Króla, który zachęca ją do odzyskania ich. Dziewczyna rzuca się w wodę i nigdy nie wraca. Można tylko spekulować, co dalej ją spotkało.
Jak widzicie, u mnie potoczyło się to nieco inaczej i zakończenie też nie będzie identyczne, więc chętnie poczytam o Waszych spekulacjach co do dalszego ciągu :)
Dziękuję za uwagę i do zobaczenia :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top