Rozdział czterdziesty czwarty. Obserwacja.
Każdy oddech, który bierzesz
Każdy ruch, który robisz
Każdą więź, którą przerywasz
Każdy krok, który robisz
Będę Cię obserwował
Każdy jeden dzień
I każde słowo, które wypowiadasz
Każdą grę, w którą grasz
Każdą noc, na którą zostajesz
Będę Cię obserwował
The Police ,,Every Breath You Take"
https://youtu.be/OMOGaugKpzs
https://youtu.be/dGJwKBcdhH0
— Każda moc jest trochę inna. Nie chodzi tylko o to, że moce czarownic różnią się od mocy demonów, a moce demonów od tych nyksów. Nawet te, które biorą się z jednego źródła, rozwijają się w inny sposób. Ja rozwinąłem w sobie panowanie nad wiatrem, Gorazd nad ogniem. Rozumiesz?
Anna była zaskoczona, gdy odkryła, że będzie uczona nie tylko przez boginki oraz swoje przyjaciółki, ale pozostali ,,sojusznicy" również wyrazili takie chęci. Dzisiaj nauczycielem został Przyboj. To zdziwiło ją jeszcze bardziej, bo sądziła, że on jej nie lubi.
— Rozumiem. Ja też odkryję, do czego mam dar.
— Miejmy nadzieję. Popatrz. — Przyboj wyciągnął rękę i uniósł do góry wazon z wodnymi roślinami, który znajdował się naprzeciwko nich. Wpatrywał się w niego w skupieniu, a przedmiot cały czas trwał w powietrzu, spokojnie, bez jakiegokolwiek drżenia. Annie aż zabrakło tchu na ten widok. — Teraz ty spróbuj.
— Ale ja nie umiem, zniszczę go! — przestraszyła się Mikołajczykówna.
— Nie zniszczysz. Będę tuż obok i jeśli stracisz panowanie nad mocą, wkroczę do akcji. Próbuj.
Anna powoli i bardzo niepewnie podniosła swoją dłoń. Spojrzała na wazon i wyprostowała palce. Myślała o wietrze i powietrzu, wyobrażała sobie, że ten żywioł przenika ją od środka i rzeczywiście wazon utrzymywał się w górze, chociaż lekko się kręcił. Uśmiechnęła się z zadowoleniem.
— Widzisz, nie jest tak źle. — Uśmiechnął się z zadowoleniem Przyboj. W tym czasie drzwi do komnaty się uchyliły i weszła przez nie Damroka.
Anna pomachała do niej i wtedy wazon poleciał w dół i rusałka musiała go chwycić.
— Jestem beznadziejna. — Anna potrząsnęła głową.
— Bardziej nieokrzesana — skomentował Przyboj. — Powinnaś więcej pracować nad sobą, jeśli chcesz zostać królową.
Anna zarumieniła się. Sama wobec siebie nie potrafiła określić własnych uczuć i pragnień, ani też rozmawiać o nich z bliskimi, a co dopiero z obcą istotą. Uznała, że lepiej tego nie komentować.
— Daj jej spokój, Przyboju — poprosiła Damroka i położyła wazon na szafce. — Mamy inne sprawy na głowie.
— To może nam opowiesz, po co tu przyszłaś? — Przyboj opadł na białe krzesło z oparciami rzeźbionymi w muszelki.
— Spędziłam pół dnia z Królem — wyjaśniła spokojnie Damroka. — Wysilał większość swojej mocy, żeby obserwować Jarosławę. Żal mi go. Naprawdę się stara.
Anna chyba pierwszy raz usłyszała, że komuś jest szkoda Nadara i na tę myśl poczuła ukłucie w sercu, ale zaraz się skarciła. Powinna chcieć dla niego jak najlepiej, a nie znowu być egoistką.
— I te jego starania przyniosły jakieś owoce? — dopytywał Przyboj.
— Jej moc nadal nie jest specjalnie silna, więc udało nam się ją powstrzymywać na odległość. Na szczęście, nie było z nią tamtej drugiej kobiety. Jarosława spacerowała po wiosce i wpatrywała się w ludzi. Oni chyba się jej boją, bo schodzili jej z drogi.
— Zawsze się jej bali — westchnęła Anna. — Może chce przypomnieć im, że istnieje. Ostatnio rzadko pokazywała się w wiosce. Miejmy nadzieję, że moi bliscy... i w ogóle ludzie z Wisun jeszcze jakiś czas będą bezpieczni.
— Teraz będą ją obserwować Marzanna i Dalwin. A ja z Żywią i Świetlaną pokrążymy po wiosce — zapewniła Damroka. — Masz naszą pomoc.
Anna uśmiechnęła się do niej delikatnie. Damroka przypominała jej Świetę, miała w sobie podobnie dużo ciepła i troskliwości. Dziwne, że opowiadano, jak to rusałki zwodzą i wykorzystują, skoro w rzeczywistości były takimi słodkimi, kochanymi istotkami. Miała wyrzuty sumienia, że była zazdrosna o tę dziewczynę.
— Dziękuję — szepnęła.
— Co tak dziwnie się na nią patrzyłaś, gdy wspomniała o Królu? — spytał Przyboj, gdy Damroka już wyszła. — Zazdrosna jesteś? Nie masz o co. Ona woli kobiety.
— Co, jak to? — wykrzyknęła Anna. Zdarzało jej się słyszeć, że niektórzy ludzie obdarzają romantycznymi uczuciami przedstawicieli własnej płci, ale nigdy nie zetknęła się z kimś takim i nie do końca w to wierzyła. Już miała na końcu języka monolog, że to nienaturalne i pewnie jest grzechem, ale powstrzymała się. Sama popełniła w życiu wiele okropnych rzeczy i nie umiała szczerze kochać, a Damroka nikogo nie krzywdziła i na pewno miała ogromne, czułe serce.
,,Nie chcę być jak Jara" postanowiła sobie. ,,Muszę szanować i wspierać wszystkich tutaj, nieważne jak bardzo się ode mnie różnią".
— Ale... Ona nie podkochuje się we mnie? — zapytała bez zastanowienia.
Przyboj przewrócił oczami.
— Rzeczywiście jesteś beznadziejnym przypadkiem. Myślisz, że wszystko kręci się wokół ciebie? Nie, spokojnie. Jej serduszko jest zajęte.
— Przez kogo? — Anna przyjrzała mu się uważnie. Mimowolnie rozbudziła się w niej ciekawość, czy to ktoś, kogo zna, ale demon znowu ciężko westchnął.
— Ty jesteś naprawdę bardzo naiwna, skoro nie zauważasz takich rzeczy. Idę stąd, znudziło mi się słuchanie o sercowych rozterkach. Poćwicz jeszcze trochę, zamiast rozważać tylko, kto się w kim kocha i kto kogo zdradza.
Noga Luizy powoli się goiła. Wstawała już i chodziła po domu, chociaż ojciec i matka upierali się, żeby wtedy ktoś jej pilnował. Rzeczywiście, zdarzały jej się upadki, po których noga znowu musiała odpoczywać, dlatego nie winiła rodziców.
Jej umysł też powoli dochodził do siebie. Wiedziała, że Anna wyjechała i trochę tego żałowała, bo chciałaby móc jej okazać prawdziwe wybaczenie. Nie rozumiała tego do końca, ale domyślała się, że w życiu Mikołajczykówny wydarzyło się coś, co bardzo ją przytłoczyło i niejako zmusiło do popełnienia wielu błędów. Teraz szczerze życzyła jej, by odnalazła siebie i była szczęśliwa.
Nie rozpamiętywała też już tak bardzo rozstania z Konradem. Nie żałowała, że z nim zerwała, nie miała obowiązku poświęcać się dla kogoś, kto nie szanował jej uczuć i nie panował nad sobą. Ale czasami budziła się w niej pewna tęsknota za byciem kochaną i uwielbianą. Powtarzała sobie, że pragnie po prostu czyjejkolwiek uwagi i że pewnego dnia znajdzie ją u kogoś innego. Chociaż nie wyobrażała sobie, czym ów ktoś miałby ją zdobyć.
W końcu rodzice pozwolili jej wyjść z domu i przejść się po wiosce. Na samą myśl ogarnęła ją ogromna ekscytacja. Zapomniała o obawach, że jej wypadek miał inne źródło, niż przypuszczano, o dziwnym zachowaniu Marcinka i cieszyła się z opuszczenia czterech ścian, nawet jeśli poszła po prostu z matką do zboru i patrzyła, jak ona i inne kobiety sprzątają świątynię.
— Mamo, muszę odrobić pracę domową z niemieckiego. Mogę już iść? — zapytał Marcinek, który przyszedł z nimi i przez cały czas musiał czytać na głos czytania na niedzielną liturgię.
— Ech, ty mały bezbożniku, tak nagle chcesz się uczyć? — prychnęła pani Ludwika.
— Boli mnie już gardło od tego czytania o Zachariaszu — wydukał Marcinek.
— Cóż, dobrze — zgodziła się niechętnie jego matka. — Pójdziecie z Luizą i ty będziesz pilnował, żeby nie upadła, a ona, żebyś ty nie robił nic głupiego.
Bycie prowadzoną przez młodszego, niższego brata było wyzwaniem, ale Luiza miała dobry humor i dzisiaj zasadniczo ją to bawiło. Zdążyła też już wybaczyć Marcinkowi ,,zdradę". Spacerowali spokojnie, dopóki nie zauważyli, że z wiejskiego sklepu wychodzi Konrad Reszke.
— Zapomniałam, jak w tej wiosce łatwo jest na kogoś wpaść — mruknęła dziewczyna pod nosem.
— Przepraszam — bąknął Marcinek, tak jakby to była jego wina.
— Może on przejdzie na drugą stronę — wyraziła nadzieję Luiza. Z jej nogą byłoby to trudne.
Poczuła niechęć do siebie. Powtarzała sobie, że przebolała już koniec miłości, ale teraz jej serce na widok Konrada zabiło mocniej. Nic nie mogła poradzić na to, że uważała go za najprzystojniejszego chłopaka w wiosce. Że uwielbiała jego uśmiech i błysk w jego oczach. Że nikt tak jak on nie doprowadzał jej do śmiechu i nie sprawiał, że mogłaby słuchać jego monologów godzinami.
,,Mieszkamy w jednej wsi od urodzenia i pewnie będziemy mieszkać do śmierci. Muszę to przezwyciężyć" postanowiła sobie i ruszyła dziarsko do przodu. Nawet to ona zaczęła ciągnąć za sobą Marcinka.
— Dzień dobry. — Konrad przystanął na ich widok. Zazwyczaj miał zarumienioną, ,,żywą" twarz, ale teraz zbladł. — Cieszę się, że już wychodzisz, Luizo. Bardzo się martwiłem.
— Łucja mi to przekazywała — odpowiedziała Luiza. — Bardzo dziękuję za troskę. Podziękuj też swojej mamie i Erykowi.
Konrad uśmiechnął się, a ją ogarnęło ciepło. Zawsze widywała go wesołego i pewnego siebie. Nawet jeśli nie byli razem, jego smutek sprawiał ból także jej.
— Hej! — zawołał Marcinek. — Praca domowa z niemieckiego!
— Mama ma rację: twój nagły zapał do nauki jest dziwny. Może jeszcze zostaniesz pastorem — westchnęła Luiza. — Ale masz rację. Chodźmy. Jest coraz zimniej.
— Tak, nie będę wam przeszkadzał — zapewnił Konrad. — Luizo, ja tylko... Przepraszam cię za wszystko. Bardzo cię zraniłem i nie ma dla mnie usprawiedliwienia. Nie będę cię już niepokoił i chodził za tobą. Masz moje słowo.
Anna spacerowała po pałacu. Początkowo obserwowanie, jak biel i błękit przenikają się na ścianach, jak światło padające znad jeziora rozbłyskuje się na zdobiących je muszlach, jak przez srebrzyste podłogi może niemalże obserwować piasek. Ale z czasem i to się jej znudziło i poczuła się samotna.
Stanka kręciła się gdzieś po okolicy. Anna całkiem ją polubiła, ale wodniczka była chyba zbyt otwarta i głośna, nie potrafiłaby z nią spędzać całego dnia. Świeta, Żywia i Damroka nadal patrolowały wioskę i z tego co wiedziała, dzieliły się tym z Gorazdem i Przybojem. Marzanna i Dalwin podobno nadal obserwowali Jarosławę, a Dziewanna też zapewne coś robiła. Ona sama rzeczywiście przez jakiś czas ćwiczyła swoje moce, ale bez czyjejś asysty nie do końca wiedziała, co robić i bała się, że coś zniszczy.
,,Tu jest naprawdę przyjemnie. Myślała, że wszyscy będą mnie uważać za dziwadło, ale czuję się to całkiem wolna" myślała, pocierając ręce. ,,Chciałabym tylko być bardziej użyteczna".
— Dzień dobry. — W pewnym momencie minęła się z Miłoszem, który burknął do niej. — Król pyta, czy czegoś ci nie potrzeba.
— Nie. Jest mi tu bardzo dobrze — zapewniła Anna i mimowolnie się zarumieniła. — Chyba, że mogłabym się do czegoś przydać. Może pójdę i go zapytam?
— Nie radzę! — zaprotestował Miłosz.
Anna nie wiedziała, co ją natchnęło. Wcześniej wolała unikać Nadara, krępowała się jego towarzystwem i za każdym razem bała się, że ich spotkania skończą się... nie wiedziała do końca jak, ale na pewno niezbyt dobrze. Ale teraz miała dość, że ten chłopak o niebieskiej skórze mówił jej, co ma robić i traktował ją jak trędowatą z powodu czegoś, co sam Król jej wybaczył.
— Ale i nie zabronisz. Pójdę — postanowiła i impulsywnie ruszyła przed siebie.
Gdy znalazła się pod salą tronową, pożałowała tego wybuchu. Zdecydowanie wolała widywać Króla w czyimś towarzystwie. Ale nie chciała się dodatkowo ośmieszyć przed Miłoszem, więc otworzyła drzwi.
Nadar stał na środku sali z mężczyzną wyglądającym na strażnika. Byli pogrążeni w rozmowie, ale gdy ją zauważyli, natychmiast umilkli.
— Czy to już wszystko? — Król spojrzał na drugiego mężczyznę.
— Tak, panie.
— Możesz wyjść.
— Jeśli to było coś ważnego, to wyjdę... — powiedziała z niepokojem Anna, gdy strażnik już zniknął.
— Nie, wiem wszystko. Ta stara baba raczej nie ma tyle mocy, by zaszkodzić istotom ukrytym w jeziorze, ale codziennie to sprawdzamy. Odpowiadam za bezpieczeństwo moich poddanych. Potrzebujesz czegoś? — Nadar spojrzał na nią łagodnie, a ona poczuła dziwny ucisk w brzuchu.
— Nie. To ja chciałam zapytać, czy mogę coś zrobić. Nie chcę tylko siedzieć i dawać się ratować.
— Nie mów tak o sobie. Musisz się uczyć i trenować, wtedy najlepiej nam pomożesz. Teraz jesteś bardzo narażona i wystawianie się na pierwszy ogień nic nie da — stwierdził Nadar.
— Widzę, że strategia wojskowa to twoja specjalność — odparła Anna i zaraz ugryzła się w język. Najwidoczniej pod wodą łatwiej jej było zachowywać się spontanicznie.
— W końcu jestem królem. — Nadar uśmiechnął się spokojnie. — Niczego nie potrzebujesz?
— Naprawdę nie. Dobrze się czuję w tym świecie takim, jakim go zastałam. Tylko... tęsknię za rodziną. Boję się, że już się nie zobaczymy. Ale muszę z tym żyć — westchnęła dziewczyna.
Gdyby mogła, cofnęłaby i byłaby milsza dla swoich bliskich. Nie unikałaby ich, nie okłamywałaby Łucji, nie kłóciłaby się ciągle z Małgosią. Mogłaby od nowa przeżyć wszystko, co zrobiła jej Czarownica, pod warunkiem, że jej rodzice i siostry mniej by na tym ucierpieli.
— Mogę ci coś zaproponować, ale nie krzycz znowu na mnie. — Nadar nachylił się nad nią. — Możesz odmówić.
— Co takiego? — odważyła się zapytać Anna. Ton Król sugerował, że nie chodzi o oddanie mu się w zamian za jakieś korzyści.
— Mogłabyś spróbować zobaczyć, co robią. Tak jak... jak z Jarosławą. Wiem, że możesz uważać to za nieuczciwe, ale przecież chcesz mieć tylko pewność, że wszystko z nimi dobrze.
Anna spuściła głowę, bo wiedziała, co kryje się za tymi półsłówkami. Rzeczywiście ona sama była wściekła, gdy odkryła, że ją obserwowano i nadal uważała, że Nadar postąpił niemoralnie, praktycznie śledząc ją. Chciał wiedzieć, jaka jest, żeby ją w sobie rozkochać, to było nieuczciwe i nie miała zamiaru go bronić. Ale wcześniej on, Marzanna i Dziewanna chcieli tylko sprawdzać, czy jest bezpieczna. I o to już nie była zła.
— Na krótką chwilę — wyszeptała, nie podnosząc wzroku.
— Zatem chodźmy. Pokażę ci, jak się to robi.
Kiedy Nadar zaprowadził ją do ,,granatowego pokoju" i rzucił zaklęcie na taflę, przed oczami Anny ukazała się jej domowa kuchnia. Mama, Łucja i Małgosia przygotowywały kaszę na obiad.
— Ostatnio zostało nam za dużo jedzenia. Dzisiaj musimy być oszczędniejsze. Za bardzo przyzwyczaiłam się, że mamy tyle ludzi w domu — mówiła pani Aleksandra.
,,Tęskni za mną" pomyślała Anna. ,,Chciałabym jeszcze raz siąść z nią do stołu i zjeść kaszę albo zupę. Nawet jeśli w Bełdanach jedzenie jest bardziej wykwintne".
— Trochę szkoda, że Anna wyjechała — skomentowała Małgosia. — Z nią zawsze się coś działo.
— Cieszę się, że doceniłaś siostrę. — Uśmiechnęła się pani Aleksandra. — Mam nadzieję, że po powrocie Anny szczerze porozmawiacie.
— Niedługo przyjedzie Danusia z rodziną. Znowu będzie szum — pocieszyła je Łucja, patrząc w inną stronę.
— To akurat wcale mi się nie podoba. Nie znoszę pana Maurycego. Wolę zostać starą panną niż wyjść za takiego zgryźliwego starucha. — Skrzywiła się Małgosia.
— Dziecko, to nadal mąż twej siostry, a sakrament małżeństwa zasługuje na szacunek! — skarciła ją matka. — Poza tym ja jestem w jego wieku, a nie jestem staruchą.
Anna roześmiała się, słuchając tego. Przez chwilę miała wrażenie, że jest z rodziną w kuchni, bierze udział w kłótniach i dyskusjach. W jeziorze była szczęśliwa i nie musiała udawać, poznała, co to wolność... Ale miłość rodzinna nadal jest bezcenna.
— Cieszysz się? — zapytał Nadar, gdy wizja się skończyła.
— Bardzo. Dziękuję ci — zapewniła Anna. — Trochę boli mnie serce z tęsknoty... Ale to przyjemny ból. Nie, gadam głupstwa. — Pokręciła głową.
— Nie mów tak. — Król dotknął jej ręki, ale zaraz potem ją zabrał. — Wiem, o czym mówisz. Czułem się podobnie, gdy moi rodzice zmarli i mogłem ich już wspominać ze spokojem.
Anna znów się uśmiechnęła. Odważyła się spojrzeć na Nadara. Patrzył na nią ciepło i ze zrozumieniem. Tym razem nie zaczerwieniła się i nie cofnęła wzroku. Oczywiście, wciąż widziała jego męską urodę i pamiętała chwile, gdy całowali się nad jeziorem, ale po raz pierwszy w jego obecności nie czuła tylko szybkiego bicia serca i poczucia zapadania się w jakiś inny świat. Za to poczuła spokój i zrozumienie.
— Jak wam poszło pilnowanie Wisun? — zapytała Anna Świetlanę i Żywię. — To takie miłe, że tyle dla mnie poświęcacie.
— Widzę, że z przekonania, że wszystko ci się należy przeszłaś do przepraszania za własny żywot — skomentowała topielica. — Łatwo popadasz ze skrajności w skrajność.
— Uspokój się, Żywia! — skarciła ją Świeta. — Przecież Anna jest bardzo kochana.
— Dobrze, dobrze. Próbowałam tylko rozluźnić atmosferę. Dziękuję za troskę.
Był już wieczór i wody wokół dziewcząt wydawały się bardziej granatowe niż błękitne. Siedziały na podłodze w pokoju Stanki, która znów uciekła gdzieś ,,na miasto", i popijały wywar z jakichś jeziornych roślin.
— Widziałyśmy Jarosławę, szła drugą stroną drogi. Tylko patrzyła na nas dziwnym wzrokiem. Żywia chciała biec do niej i zwyzywać, ale ona zdążyła już zniknąć — wyjaśniła Świetlana.
— Nie wiem, dlaczego ty i Damroka nie pozwolicie mi się z nią skonfrontować. Widziałam, że to babsko strzykało rękami. Nie zdziwię się, jeśli chciała rzucić na nas czar i sprawić, byśmy były widzialne. Ale chyba jest za słaba na takie zaklęcie — prychnęła Żywia.
— Mnie ciekawi, czemu nie chodzi z nią ta Luba — westchnęła Świetlana, ignorując monolog przyjaciółki. — Na pewno by ją wsparła.
— Ludzie z wioski uznaliby to za dziwne. Najstarsi pamiętają Czarownicę i ona nigdy nie miała żadnych bliskich — stwierdziła Anna. — Może Jarosława potrzebuje wymyślić dobrą wymówkę.
— Mogłaby stać się niewidzialna. Ale to babsko mądre nie jest, skoro uznała, że nasz Król cię zniszczy. — Żywia aż zazgrzytała zębami.
Anna zarumieniła się, ale nie ogarnęło ją takie zdenerwowanie jak zazwyczaj. Coś między nią i Nadarem wydarzyło się i przepadło. Sprawiało jej to ból, ale wiedziała, że on, by jej nie skrzywdził, niezależnie od tego, co by się wydarzyło. Jarosława się pomyliła i ta sytuacja nie miała już nic wspólnego z walką z nią.
— Ale z was przyjaciele — powiedziała. — Chyba zbliżyła was nienawiść do Czarownicy.
Spodziewała się kolejnego przytyku Żywii, ale rusałka zmarszczyła czoło i posłała jej oburzone spojrzenie, jakby poczuła się zbita z tropu. Anna osobiście nie uważała, by jej riposta była szczególnie cięta, ale być może tak nie pasowała do reszty jej osobowości.
— Mężczyźni to idioci — odparła w końcu Żywia. — Ale niektóre kobiety też są głupie. Jutro idę na zwiady z Przybojem i Gorazdem. Oni raczej nie będą mnie odwodzić od konfrontacji.
Świeta potrząsnęła głową, ale nic nie powiedziała. Anna zachichotała. Bała się, że rozmowy o misji wprawią ją w rozpacz, ale tymczasem świadomość, co się dzieje, uspokajała ją i powodowała bojowy nastrój.
Rozległo się pukanie do drzwi i po chwili do środka wszedł Miłosz. Anna nie miała ochoty już go dziś oglądać, więc zapytała:
— Gdzie jest Stanka?
— Została na noc u jakiegoś chłopaka, ladaco z niej — burknął wodnik. — Mój pan prosi, żeby któraś z was spała dziś tu i czuwała nad naszą... podopieczną... — Zerknął z niechęcią na Annę.
— Dziwię się, że nie zaproponował jej osobistego nadzoru we własnej komnacie, ale jak widać, ma resztki honoru. — Żywia ujęła się pod boki. Najwidoczniej postanowiła jednak udowodnić swój cynizm wobec Króla. — Świetka pewnie lepiej się czuje w lesie, więc ja mogę tu zostać. Myślę, że będę idealną strażniczką.
— Żywia... Śpisz? — Anna przerwała nocną ciszę.
— Ciężko mi zasypiać w cudzym łóżku, więc jeszcze nie — odparła Żywia. — Co się dzieje? Jarosława chyba nie zrzuca na ciebie jakichś wizji?
— Nie. Odkąd się tu znalazłam, nie czuję żadnej obcej magii — powiedziała niepewnie Anna. Tak naprawdę nie miała jeszcze przecież tyle doświadczenia, by rozpoznawać, czy ktoś rzuca na nią czar, czy magia pochodzi z niej.
— To może chcesz porozmawiać o tym, jak tu nie mamy moralności?
Anna przez chwilę stukała palcami o swój brzuch i zastanawiała się, czy Żywia dowiedziała się o jej reakcji na prawdę o Damroce, ale uznała, że nie ma sił myśleć jeszcze o tym.
— Nie. Ja jestem ostatnią osobą, która ma prawo kogoś pouczać. Chciałam tylko zapytać, czy rzeczywiście tak nagle polubiłaś Króla Bełdan.
— Jeśli jesteś zazdrosna, to się nie obawiaj. — Anna mogła wyobrazić sobie, że topielica przewróciła teraz oczami. — On nie jest w moim typie.
— Wcale nie jestem zazdrosna! — krzyknęła Mikołajczykówna, chociaż wiedziała, że to kłamstwo.
— Tak, jasne. Wiesz, co zmieniłam zdanie. Nie zależy mi na wygraniu zakładu. Biegnij do niego i poproś, żeby spłodził z tobą małe nyksy, bo tego twojego zaprzeczania nie da się już słuchać.
Anna nie odpowiedziała, tylko odwróciła się w kierunku ściany. Żywia może i była dobrą strażniczką, może zazwyczaj była dobrą przyjaciółką, ale nie dało się z nią poważnie rozmawiać.
— Ech, dobrze! — Nagle dało się słyszeć odrzucanie kołdry i topielica usiadła na łóżku. — Dlaczego mnie o to zapytałaś? Mogę ci jakoś pomóc? Tylko nie każ mi was swatać.
Anna powoli przekręciła się w stronę przyjaciółki. W pokoju było ciemno, ale delikatny blask magicznych roślin pozwalał jej zerkać na twarz Żywii. Wydawała się szczerze zmartwiona.
— Po prostu... Przez miesiące przyzwyczaiłam się do obawiania się go, ale to nie miało nic wspólnego z nim, tylko z tym, co mówiła mi Jara. Teraz nie widzę już, żeby robił coś złego. Chciałam wiedzieć, czy ty też tak myślisz.
— Dobrze, widać, że nie pokonam cię ironią. — Żywia potrząsnęła włosami. — To nie jest tak, że go nienawidzę. On nie jest zły... Na pewno nie tak, jak chciałaby ci go przedstawić ta paskudna baba, ale też nie taki cudowny, jaki chciałby być w twoich oczach. Chyba jest dobrym królem, a w każdym razie istnieją gorsi. Wiem, że miał różne kobiety, ale je szanował i rozstawali się w zgodzie, więc nie mogę go za to krytykować, nawet jeśli nie rozumiem, co one w nim widziały. Jak widzisz, oszukałaś go i zdradziłaś, ale jeszcze nie zamienił cię w ropuchę, za to pomaga nam w naszej misji. Tak naprawdę, czasami to ja go nawet lubię, ale lepiej, żeby nie popadł w specjalne samouwielbienie, a ja go przed tym ratuję.
Anna zaśmiała się. Miała nadzieję, że już nigdy nie będzie traktować rozmowy o Nadarze jako największego dramatu.
— To właśnie chciałam usłyszeć.
— Polecam się na przyszłość. Postaram się być już delikatniejsza. — Żywia ponownie padła na poduszkę. — Ale tak szczerze... Pójdziesz teraz do niego?
— Nie wiem. — Anna utkwiła wzrok w suficie. — Muszę to jeszcze przemyśleć.
— Cóż, to chyba świadczy o tobie dobrze, że nie wystarczy ci pierwsze umięśnione ramię — stwierdziła topielica. — A jeśli będziesz używać magii, i tak zaczniesz się wolniej starzeć. Więc przed wami jeszcze kilka dekad na dotarcie się.
Cześć, kochani. Standardowo witam w rozdziale i mam nadzieję, że się spodobał. Czekam na Wasze opinie o rozwoju bohaterów i relacji. No i jak myślicie, kto jest obiektem westchnień Damroki?
Ten rozdział miałam gotowy już w zeszłym tygodniu, ale byłam na wycieczce na Litwie, a chciałam dopisać jeszcze ostatnią scenę. Wspominam też o tym dlatego, że Piotrek ma imię po moim prapradziadku, który uczestniczył w zdobywaniu Wilna razem z Piłsudskim XD
Trzymajcie się i do następnego :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top