Rozdział czterdziesty szósty. Deklaracja.


Walcz by uwierzyć
Zło wznosi się utraciłeś całkiem swoje serce
Usłysz szczęk zakrwawionych mieczy
Zobacz pola bitewne
wieczna wiosna obraca się w marność
A wszystko jest pozostawione by umrzeć

Excalibur: The Celtic Rock Opera ,,Earth&Sky"


Kiedy wszedł do jej pokoju, Anna siedziała na podłodze ze Świetą i ćwiczyły jakieś zaklęcia. W jakiś sposób to go ucieszyło. Rusałka chyba najlepiej będzie umiała uspokoić i wesprzeć.

— Dobrze ci idzie. — Usłyszał Świetlanę. — Jest o wiele lepiej niż wcześniej.

— To się cieszę. Bo po lekcji z Przybojem wątpiłam, że w ogóle coś potrafię.

,,Powinienem go upomnieć, że za bardzo podnosi sobie samoocenę poprawianiem Anny. Ona przecież weszła w nowy świat, potrzebuje pomocy i zrozumienia. Ale jeśli mu to powiem, znowu wszyscy zaczną o nas plotkować. Ech, życie" przeanalizował sytuację w myślach Nadar. W tym czasie dziewczęta zdążyły go zauważyć.

— Chcesz czegoś od nas, panie? — zapytała Świeta.

— Tak... Można tak powiedzieć... — Król zerknął na Annę. — Pilnowałem twojej siostry, Łucji.

— Łusi? — Anna poderwała się na nogi. — Co u niej? Nikt jej nie skrzywdził?

— Nie, nie dopuściłbym do tego — zapewnił Nadar. Czuł się niepewnie jak dzieciak. Widział ulgę i pogodę na twarzy Anny, gdy upewniła się, że z siostrą jest wszystko w porządku i nie wyobrażał sobie, jak zareaguje, gdy pozna prawdę. Co temu Erykowi się w niej nie podobało, że musiał zainteresować się Łucją?

— To, co się stało? — Anna uniosła brew. — Dlaczego tak na mnie patrzysz?

— Bardzo... trudno mi to wyrazić. — Król strzykał palcami z nerwów. — Łucja poszła do Eryka Reszke powiedzieć mu o naszych ustaleniach. Rozmawiali o swoich obawach, a potem on... pocałował ją. Co prawda, w czoło... Ale uwierz mi, że wyglądał, jakby chciał czegoś więcej.

Spodziewał się wszystkiego. Że Anna zacznie go bić i oskarży o kłamstwa. Że się rozpłacze albo rzuci Świetlanie w ramiona z krzykiem, że została zdradzona. Ona jednak uśmiechnęła się wesoło.

— Naprawdę? Nie spodziewałam się tego... Ale właściwie się cieszę.

— Co? Zwariowałaś? — Nadar prawie krzyknął. — Przez kilka miesięcy powtarzałaś, jak go kochasz, a teraz przechodzisz nad tym do porządku dziennego?

— Może ja już pójdę? — zasugerowała Świeta, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi.

— Wiem, że brzmię jak wariatka — przyznała Anna. — Ale może czasami... gdy cały czas coś powtarzamy, to dlatego, że chcemy w to wierzyć. Nigdy nie kochałam Eryka. Był dla mnie miły, traktował po ludzku, więc wzięłam to za dowody wielkiej miłości i uznałam, że ja też muszę go kochać. To było głupie, naiwne zauroczenie. Cieszę się, że on już tego nie przeżywa.

Nadad przyjrzał jej się uważnie. Twarz Anny była spokojna i pogodna. Co prawda, wcześniej kilka razy pomylił się przy ocenie jej uczuć, ale teraz był prawie pewien, że dziewczyna nie kłamie.

— Świetka, powiedz mu prawdę. — Mikołajczykówna, jakby wyczuła jego myśli.

— Potwierdzam — powiedziała niepewnie Świeta. — Anna powtarzała mi kilka razy, że nie kocha Eryka.

Nadar pokiwał głową. Znowu miał wrażenie, że wyszedł na głupca. Udowodnił, że nie wie, co dzieje się w głowie Anny i wtrącił się w cudze sprawy. Znowu.

— Przepraszam — wydusił. — Nie chciałem oceniać twojej siostry. Ale szkoda mi cię, a ciągle powtarzałaś, że Eryk to najlepszy chłopak w waszej wiosce...

— Bo tak jest — stwierdziła lekko Anna. — A Łucja jest najlepszą dziewczyną w wiosce. Idealnie do siebie pasują.

Nadar niepewnie skinął głową. Chciał już zniknąć im z oczu. Powinien zająć się rządzeniem i walką z Jarosławą. Całkowicie zapomnieć o sercowych przygodach Anny.

— Poczekaj! — Anna zawołała za nim, gdy skierował się do drzwi. — Ja... Dziękuję, że mi to powiedziałeś. Wiem, że zrobiłeś to z troski. Cieszę się, że martwisz się o mnie.

— Ja... Proszę bardzo — odpowiedział cicho Nadar i wyszedł, ale wcześniej mimowolnie się uśmiechnął.

— Musimy porozmawiać. — Eryk wszedł do pokoju brata. — Są kłopoty.

Konrad leżał na swoim łóżku z rękami przytrzymującymi głowę. Na widok Eryka zmienił pozycję na siedzącą i wskazał mu miejsce obok siebie.

— Siadaj. Ostatnio robię za specjalistę od twoich kłopotów.

— To coś innego niż myślisz — odparł Eryk i usiadł, aż łóżko skrzypnęło. — Chodzi o Czarownicę.

— O tę szpetną babę? Nie widziałem jej ostatnio, może dała sobie spokój.

Eryk pokręcił głową na myśl o konieczności przerwania nadziei brata.

— Słyszałeś, że ostatnio różni ludzie w Wisunach skarżą się na dziwne dolegliwości, które nagle mijały? To sprawka Czarownicy. Podobno chce, żeby ludzie czuli się bezradni i zwracali o pomoc tylko do niej. Chce... uzależnić nas od magii. Łucja dowiedziała się różnych rzeczy i razem z Anną i jej jakimiś magicznymi znajomymi mają znaleźć sposoby, by większość wsi była bezpieczna. My jesteśmy proszeni, żeby dementować wszystkie plotki o tym, że coś dziwnego dzieje się w wiosce i zapewniać, że da się to racjonalnie wyjaśnić.

— Wolę udawać, że tak jest naprawdę! — krzyknął Konrad. Eryk musiał dać mu znać gestem, by był ciszej. Matka nie powinna słyszeć ich rozmowy. — Nie chcę mieć nic wspólnego z żadnymi czarami. Chcę być prostym chłopakiem ze wsi, to takie duże wymaganie?

— Mnie też trudno się z tym pogodzić, ale postaraj się spojrzeć na sprawę poważnie — poprosił Eryk. Miał pewne wyrzuty sumienia, jednak postanowił wytoczyć najważniejszy argument. — Pamiętaj, że chodzi też o Luizę. Jako córka pastora jest bardzo narażona.

Ostatnio coraz częściej myślał, że Konrad powinien wybić sobie z głowy dawną ukochaną i starał się o niej nie wspominać. Domyślał się, że teraz na nowo namiesza w sercu brata i skaże go na wiele rozterek i smutków. Ale sytuacja była rozpaczliwa, a on postanowił wybrać bezpieczeństwo wsi... i Łucji. Chyba pomysł się udał, bo w oczach Konrada pojawił się blask determinacji.

— Jeśli chodzi o Luizę, to zrobię wszystko. Tylko upewnij się, że te magiczne paskudy będą jej szczególnie bronić.

— Poproszę Łucję — zapewnił Eryk, chociaż nie wiedział, czy to coś da.

— Dziękuję! — odparł z podnieceniem Konrad. — Może na to nie wygląda, ale naprawdę doceniam, że jesteś moim bratem.

Eryk miał w planach odpowiedzieć z ironią, jaką zazwyczaj ,,częstował" go rozmówca, ale postanowił, że tylko się uśmiechnie i powie:

— Cieszę się.

Poszedł do własnego pokoju. Musiał dokładnie przemyśleć sytuację z Łucją. Na pierwszy rzut oka to, co zaszło między nimi, mogło wydawać się niewinne, przypominające więź brata i siostry, ale on zrozumiał, że takim nie było. Dopiero gdy dotknął tej dziewczyny, poczuł ją przy sobie, pomyślał, że Konrad i ludzie ze wsi mogli mieć rację w swoich domysłach. Dostrzec coś, co zaczynało się tworzyć.

A przynajmniej tworzyć w jego duszy, bo nie miał pojęcia, co sądzi o tym Łusia. Pożegnali się bardzo szybko, a ona wydawała się zaaferowana głównie bezpieczeństwem Anny i wioski. Tak bardzo podziwiał, że jest taka szlachetna i altruistyczna, zawsze w pierwszej kolejności troszczy się o innych, ze szczerego serca, nie poczucia obowiązku. Pewnie wygłupiał się, zakładając, że mogłaby spojrzeć na niego inaczej niż jak na przyjaciela. Była zbyt dobra, by zakochać się w byłym narzeczonym siostry.

Ale to, co istniało między nim i Anną, nie było prawdziwe. Narodziło się w wyniku magii Czarownicy. Teraz to wiedział. Gdy spędzał czas z najmłodszą Mikołajczykówną, zawsze przejmowało go dziwne odurzenie, jakby nie był w pełni sobą. Z kolei przy Łucji miał wrażenie, że staje się najlepszą wersją siebie. Od dawna męczyła go rola idealnego syna, ale dzięki niej pragnął się starać i dbać o świat, by stał się lepszym miejscem dla niej. Sam jej widok go uszczęśliwiał i napełniał nadzieją. Dawno nie był z kimś tak szczerym i czuł się wysłuchiwany. W końcu musiał przestać uciekać przed samym sobą i przyznać, że to ją kocha, nie Annę.

Czy naprawdę musiał się wyrzekać szansy na szczęście? Anna najwidoczniej znalazła szczęście i spokój w magicznym świecie, poza tym sama pierwsza go zdradziła. Rozstali się w zgodzie. Łucja ma dobre serce i z pewnością zrozumie, gdy wyjaśni jej wszystkie okoliczności. Może myślenie o własnych uczuciach w obecnej sytuacji było egoistyczne, ale wizja katastrofy dobitnie uświadamiała mu, że życie jest krótkie i jeśli chce się z niego czerpać, należy się postarać.

Wychodząc rano z domu, Łucja przeżegnała się. Nie tylko dlatego, że tak uczono ją od dzieciństwa, ale ponieważ od jakiegoś czasu każda chwila wydawała jej się naznaczona niepokojem. Miała nadzieję, że mimo wszystko to, w czym pokładała wiarę od dzieciństwa, nie okaże się całkiem bezużyteczne w starciu z siłami, których nie rozumiała i których się bała.

— Dzień dobry, pani Markowska — powiedziała do mijanej właśnie sąsiadki. Skandal z jej udziałem już powoli wybrzmiewał i Markowscy znów stanowili jedno z nudnych, przeciętnych małżeństw.

— Dzień dobry, Łucjo — odpowiedziała kobieta i nagle podbiegła do niej. — Podobno twoja siostra Anna stosowała jakieś niezwykłe kremy poprawiające urodę. Czy nie pamiętasz ich nazwy?

Łucja zbladła. Dobrze pamiętała, jak Anna twierdziła, że zaczęła wyglądać lepiej, bo stosuje jakieś kremy przesłane z Olsztyna przez Felicję. Miała nadzieję, że każdy już powoli zapominał o nagłych przemianach siostry, ale najwidoczniej niektórym nadal chodziło to po głowie.

— N... nnie pamiętam — wydusiła. — Ja za bardzo nie interesuję się takimi rzeczami.

— Szkoda... — westchnęła Markowska. — Dostałam ostatnio dziwnej wysypki na rękach, wygląda okropnie, nawet ci nie pokażę. — Rzeczywiście, miała długie rękawy i od czasu do czasu wsuwała pod nie paznokcie, by się podrapać. — Myślałam, że może udzielisz mi jakiejś rady. Byłam u twego szwagra lekarza, przepisał mi coś łagodzącego, ale niewiele pomaga.

— Może to reakcja na coś do jedzenia albo jakieś rośliny — zasugerowała Łucja, choć domyślała się prawdy. — I za kilka dni przejdzie samoistnie.

— Oby, bo inaczej... Może będę musiała pójść do znachorki... — stwierdziła Markowska i uciekła od niej wzrokiem.

Łucji zakręciło się w głowie. Liczyła, że Czarownica ,,cieszyła się" tak złą opinią, że Markowska nie pomyślałaby o niej i uda się do którejś z sąsiednich wiosek, ale kto wie. Ta kobieta zawsze bardzo dbała o wygląd i lubiła się podobać, może okaże się na tyle zdesperowana, by sięgnąć po pomoc kogoś, kogo bała się cała wieś.

— Lepiej niech pani tego nie robi — poprosiła. — To może tylko zaszkodzić. — Przynajmniej teraz nie musiała kłamać.

Pożegnała się z Markowską i ruszyła w kierunku wiejskiego sklepiku. W drodze powrotnej postanowiła odwiedzić Nene i poinformować ją o tym zajściu. Ona mogła skontaktować się z Anną i jej znajomymi, może uda im się zdjąć prawdopodobny urok z Markowskiej.

,,Nawet nie wiem, na czym polega ta ich cała magia" myślała. ,,Czy będą w stanie upilnować każdego człowieka w Wisunach? Ale czy Czarownica też jest?".

Bardzo szybko załatwiła sprawunki w sklepie i skierowała się do domu Heleny. Nie zdążyła jednak dojść pod płot siostry, gdy podbiegł do niej Eryk Reszke i złapał ją za rękę.

Odruchowo ją wyrwała. Od rana starała się nie myśleć o tym, co wydarzyło się wczoraj, za to przez pół nocy nie spała, wspominając rozpalony wzrok Eryka i jego usta na swojej twarzy. Miała wrażenie, że zrobili coś bardzo nieodpowiedniego. Powtarzała sobie, że chłopak chciał ją tylko pocieszyć, ale jakiś złośliwy głos w jej głowie twierdził, że jest głupia i oszukuje samą siebie.

— Coś się stało? — zapytał Eryk. — Znowu się o kogoś martwisz?

— Czarownica prawdopodobnie nadal mąci. Chcę o tym porozmawiać z Nene — odparła Łucja, wpatrując się uporczywie w ziemię.

— Widziałem ją przed chwilą, jak szła do zboru, musisz na nią poczekać. Nie możemy więc porozmawiać przez kilka minut? Muszę ci coś powiedzieć.

— Oczywiście, zawsze — zapewniła Łucja. W końcu Eryk od dawna służył jej pomocą i troską, nie zasłużył na tak chłodne traktowanie. Musiała uciąć ich znajomość w grzeczny sposób. — Ale może nie powinniśmy się tak często spotykać. Wiesz, że ludzie o nas plotkują.

— A niech plotkują! — zawołał Eryk. — Mam już dość układania sobie życia pod czyjeś dyktando!

Łucja mimowolnie zadrżała. Nigdy nie widziała, by młody Reszke zachowywał się tak stanowczo i dumnie, kojarzył jej się z łagodnością i spokojem. W jakiś sposób jej się to spodobało, ale od razu się za to skarciła.

— Łusiu, wczoraj długo o tym wszystkim myślałem...Zrozumiałem, że to ciebie kocham. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i przynosisz światło do mojego życia. Jeśli się zgodzisz... To gdy to wszystko się skończy...

Znowu spróbował ująć jej rękę i tym razem Łucja się nie cofnęła. Była przekonana, że gdyby usłyszała od Eryka coś takiego, odpowiedź byłaby odmowna, ale teraz wcale nie była taka pewna. Jego wzrok był tak pełen szczerości, czułości i tkliwości, że robiło się jej jednocześnie przyjemnie ciepło i ogarniało ją dziwne podniecenie.

— Anna... — Tylko tyle umiała powiedzieć.

— Anna i ja zerwaliśmy ze sobą za obopólną zgodą. Ja nigdy jej nie kochałem, byłem zaczarowany. Nie chcę, żeby znów ktoś mną manipulował, chcę sam decydować, kogo darzę uczuciem. Anna też mnie nie kochała. Przyznała, że to była głównie wdzięczność. Myślę, że jej serce należy do kogoś innego.

— Do kogo? — Łucja uniosła brew, chociaż w jej umyśle pojawiały się podejrzenia.

— Czy to teraz ważne? Dlaczego przez chwilę nie możemy porozmawiać o mnie i tobie? Czy naprawdę nic do mnie nie czujesz? Nie mam żadnych szans? — Eryk nachylił się nad nią tak, że czuła jego oddech na skórze. Było jej jednocześnie gorąco i czuła dreszcze na całej skórze, jakby miała gorączkę.

— Ja... Muszę pomyśleć, dobrze? Daj mi trochę czasu, proszę — wykrztusiła w końcu.

Posłała Erykowi błagalne spojrzenie. Rozum podpowiadał jej, że najlepiej by było, gdyby teraz się obraził i o niej zapomniał, ale jednocześnie bardzo się tego bała.

— Dobrze. Będę na ciebie czekał — obiecał chłopak i uśmiechnął się. — Tak długo, jak będzie trzeba.

— Musimy przyśpieszyć nasze zmagania z Jarosławą — stwierdziła Marzanna, chodząc wieczorem po głównej sali. — Nie jesteśmy w stanie być z wszystkimi mieszkańcami Wisun cały czas. Ona początkowo będzie niegroźna, ale w końcu poczuje się pewniej i zrobi coś naprawdę złego.

— Mówiłem już jakiś czas temu, że trzeba się na stałe pozbyć tej baby — przypomniał Nadar niedbale. — Ale odmawiałaś.

Marzanna zatrzymała się i zaczęła wpatrywać w niego szeroko otwartymi oczami. Jej twarz wydawała się jeszcze bardziej blada, co w porównaniu z lekko potarganymi włosami sprawiało, że bogini wyglądała, jakby zachorowała.

— Przysięgałam, że nie skrzywdzę żadnej czarownicy... Mam je chronić.

Anna przyglądała się Marzannie i myślała, że chyba po raz pierwszy widzi ją niepewną. Nie emanowała tą samą dumą i tajemniczą elegancją, co zazwyczaj. To sprawiało, że Anna sama bała się bardziej.

— Co właściwie możemy z nią zrobić? — Odważyła się spytać. — Bo chyba nigdy mi tego nie wyjaśniliście.

— Jeśli będzie używała wyjątkowo mocnych czarów, a my je zniszczymy, jej siły znacznie osłabną. Jako że w rzeczywistości jest naprawdę bardzo stara, zapewne szybko umrze — odpowiedziała jej spokojnie Dziewanna i pogłaskała ją po ramieniu. Nene przyszła dziś tylko przekazać wieści i wróciła do siebie, więc obecność kogoś starszego i opiekuńczego była Annie potrzebna i Dziewanna świetnie wypełniała tę rolę.

— Może dlatego stara się na razie takich nie rzucać. Albo zrzuci to na tę swoją pomocnicę — zasugerowała Żywia. — Ona nie jest tak głupia, na jaką wygląda.

Wypowiedzi topielicy zazwyczaj śmieszyły Annę, ale teraz nie potrafiła nawet się na nich skupić. Domyślała się, że świat magii bardziej przypomina legendy niż opowieści dla dzieci, poznała już jego złą, mroczną stronę... Ale myśl, że miałaby przyczynić się do czyjejś śmierci, nawet kogoś, kto skrzywdził ją i chciałby skrzywdzić jej bliskich, doprowadzała ją do mdłości.

— W takim razie nie chcę was straszyć, ale musimy doprowadzić do poważnej konfrontacji. — Tym razem odezwał się Dalwin. — Tylko to zmusi ją do użycia potężnej mocy, o ile oczywiście teoria Żywii jest prawdziwa.

— Dobrze — westchnęła niechętnie Marzanna. — Ja nie mogę przyłożyć do tego ręki, ale wam nie mogę niczego zabronić. — Położyła dłoń na ramieniu ukochanego i pogłaskała go czule. — Przekazuję ci moje uprawnienia, gdy sama nie będę mogła się czegoś podjąć.

— Dobrze, kochanie. Nie zawiodę — zapewnił Dalwin i pocałował ją w rękę.

Anna rozglądała się po otoczeniu i obserwowała reakcje zebranych. Spodziewała się, że ktoś zaprotestuje, wymyśli bardziej pokojowe rozwiązanie, chociażby Świetlana i Damroka, tak łagodne i spokojne. Ale wszyscy kiwali głowami i zdawali się całkowicie akceptować sytuację.

— W końcu coś zacznie się dziać — zachichotał Przyboj. — Miałem już dość tylko roli nauczyciela.

,,Jak on może żartować o zabijaniu kogoś?" myślała Anna, zaciskając ręce. ,,Czy nie ma serca?". Ale nikt chyba nie zwrócił uwagi na jej stan.

— Dobrze. — Dalwin postukał palcem w poręcz krzesła. — Jutro wybierzemy trzech ochotników, którzy na pierwszy ogień pójdą skonfrontować się z Jarosławą. Najlepiej drogą losowania.

Nadar chciał już iść spać i na kilka godzin zapomnieć o tym wszystkim, ale ciągle miał w głowie smutną, zszokowaną twarz Anny. Nie rozumiał, co ją tak poruszyło i z jakiegoś powodu czuł, że musi to sprawdzić i upewnić się, że wszystko z nią dobrze. Co prawda, obiecywał sobie, że da jej spokój i będzie utrzymywał z nią tylko obowiązkowe relacje... Ale przecież ostatnio pozytywnie zareagowała, gdy powiedział jej o Łucji i Eryku, więc teraz może też dobrze zrozumie jego troskę.

Poszedł pod drzwi pokoju jej i Stanki i zapukał. Nie wiedział dlaczego, ale czuł się jak głupi młokos mający błagać dziewczynę o możliwość pocałowania w rękę.

— Coś się stało, panie? — zapytała Stanka, otwierając drzwi.

— Chciałbym spytać o coś Annę. Wróciła już tutaj?

Wodniczka zarumieniła się. Zastanawiał się, czy dlatego, że słyszała te wszystkie plotki o nim i Annie, czy też może brat naopowiadał jej, jak bardzo ma dość ,,ziemskiej dziewki" i kazał jej trzymać ją z daleka od ,,pana".

— Tak, przyszła — odpowiedziała w końcu. — Anna, Król nasz do ciebie!

Stanka zniknęła, a na jej miejscu pojawiła się Mikołajczykówna. Wziął głęboki oddech. Przyrzekał sobie, że nie będzie już o nie myślał w żaden intymny sposób, ale trudno było nad sobą panować, gdy stała przed nim w prostej jasnozielonej sukience zdobionej perełkami, tak różnej od wiejskich strojów, w których ją poznał. Suknia znakomicie podkreślała jej sylwetkę i komponowała się z tymi błękitnymi, zamyślonymi oczami. Anna wyglądała, jakby całe życie spędziła pod wodą.

— Mogę w czymś pomóc? — Głos dziewczyny wyrwał go z myśli.

,,Jestem idiotą. Kompletnym idiotą" pomyślał Król i z trudem powstrzymał się przed uderzeniem własnego czoła.

— Raczej ja chciałem o to zapytać — powiedział. — Na zebraniu byłaś taka smutna... Jesteś tu pod moją opieką... Nie, to źle brzmi, w mojej gościnie... I chciałbym wiedzieć, czy nic się nie stało — miotał się, jakby był pijany i z każdym słowem coraz bardziej wstydził się za samego siebie.

— Nie, nic... To tylko moja głowa... — Anna spuściła wzrok i splotła nerwowo ręce. — Ja... Wiem, że Czarownica nam zagraża. Ale nie da się załatwić tej sprawy bez pozbawiania jej życia?

Nadar zmarszczył czoło, ale bardzo starał się nie okazać Annie, że ta prośba go zdumiała.

— A co chcesz z nią zrobić?

— Nie wiem... Przekonać, by stała się kimś lepszym?

— Anno... Ona żyje dłużej niż ty i ja razem wzięci. Gdyby miała się zmienić, przed nią był bardzo długi czas na refleksje.

Anna pokiwała głową. Nic nie mówiła, jedynie patrzyła przed siebie ze smutkiem i żalem.

— Jej długie życie jest nienaturalne — kontynuował Król. — Wszystko musi przemijać, większość magicznych istot w końcu odchodzi do Nawii. Śmierć jest częścią istnienia, a my prawdopodobnie jej nie zabijemy, tylko odbierzemy moce. Dzięki temu równowaga zostanie zachowana. Rozumiem, że to dla ciebie trudne... Ale mam nadzieję, że nie będziesz teraz uważała nas wszystkich za potworów. Marzanna, Dalwin, Świetlana, Żywia... Naprawdę się o ciebie troszczą.

Anna podniosła w końcu te śliczne oczy i nawet lekko się uśmiechnęła.

— Nie myślę tak. Dziękuję, że mogłam ci o tym opowiedzieć. Teraz mi lepiej. I... cieszę się, że mnie nie wyśmiałeś.

— Nie śmiałbym — zapewnił Nadar. Nie dodał, że sam i tak ma się za głupca. — Nie przeszkadzam ci już. Dobranoc.

— Dobranoc — odparła Anna. Wciąż się uśmiechała.

Cześć, witajcie w rozdziale :) Mam nadzieję, że się spodobał, powoli zbliżamy się do końca, czekam na Wasze opinie.

Przepraszam, że znowu musieliście czekać na rozdział, ale w październiku i na początku listopada miałam dość duży kryzys psychiczny i potrzebowałam oddechu. Teraz czuję się już lepiej i mam nadzieję, że wpłynie to pozytywnie na moje pisanie.

Od jakiegoś czasu publikuję też na AO3, więc jeśli macie konto na tej platformie, znajdziecie mnie tam pod tą samą nazwą.

Tymczasem życzę Wam miłego grudnia i do następnego :)



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top