Weekend zagłady cz.1
OGŁOSZENIA DUSZPASTERSKIE TIME!
Mam przyjemność powiedzieć, że rozdziały "Czarownicy" będą tłumaczone! Yay. Nareszcie będą po polsku. W sensie, do tej pory były po polskiemu (bo autokorekta tworzy nową rasę ludzką :3).
Poznajcie @Criminal_InArt - naszą Panią Edytor, która od teraz będzie sprawdzać rozdziały.
>to jest moment, w którym wszyscy miło się witamy i mówimy coś miłego i dziękujemy Pani Edytor za pracę za darmo, bo zgadnijcie kogo nie stać na krem XD<
No, a poza tym polecam zjeść jakieś comfort food, takie placki ziemniaczane, chociażby, albo dobre ciasteczko (polecam wykorzystać Asystenta Google i zażyczyć sobie np. mug cake recipe [tak, musi być po angielsku, o to właśnie chodzi]).
Ok, więc miłego czytania, jeszcze raz dziękuję @Criminal_InArt >tutaj znowu możecie jej wylewnie podziękować, bo to miło< i trzymajcie się zdrowo^^
Wiecie co jest najlepsze w weekendzie? Powiem wam: spanko. W weekend nareszcie można spać ile się chce i to bez stresu, że ludzie będą mieli problem, a zdanie "dopiero wstałam" nie budzi takiego zgorszenia i stresu, co, w taki na przykład, poniedziałek.
Naturalnie, Amelia nie rozumie moich potrzeb, więc bezceremonialnie wywlokła mnie z łóżka w sobotę o godzinie 11.47.
Wspominałam już, że kiedyś jej coś zrobię?
No ale - wyjątkowo - naruszanie mojego życiowego komfortu miało jakiś cel. Mianowicie, te blondwłosa ropuszka (leniwej szyszce nie chciało się farbować włosów) miała plan, jak możemy wykorzystać Mariana w naszej misji zniszczenia życia Filomenie. Czy jak jej tam nie było, no tej pizdusi plastusi, nie lubię jej, więc równie dobrze może sobie być Genowefą. Jak to mówili w Ilvermorny: "i CoUlDn'T cArE LeSs".
Ale mówiłam o Dułgaszko i jej planie, w który nie mogła nas wtajemniczyć w jakichś normalnych okolicznościach, tylko zmuszając nas do wstawania bladym świtem. Nieprzytomna, tuptałam więc jakimiś korytarzami w ścianach, ciągle się potykając. Raz nawet myślałam, że o szczura, ale nie. To Żmijuś. W sumie, bez różnicy.
- Biedaki robaki - rozpoczęła przemowę Amelia, kiedy dotarliśmy do jakiejś opuszczonej klasy. - Zebraliśmy się tutaj, abym mogła wtajemniczyć was w mój genialny plan zniszczenia życia pizdusi plastusi.
Odpowiedziała jej cisza.
Mimo wszystko, niezrażona kontynuowała:
- Jak wiecie, nasz drogi przyjaciel Marian - W tym momencie wskazała na chłopaka, który pomachał w stylu "wkręcamy żaróweczkę".
Taaaak, bo akurat jest wystarczająco cool, żeby nie wyglądało to idiotycznie.
- JAK WIECIE - próbowała kontynuować Dułgaszko, bo z Edmundem zaczęliśmy tak strasznie chichotać, jakbyśmy co najmniej pomalowali lalkę Barbie pisakami i pokazali to jej kilkuletniej właścicielce, która - nie wiedzieć czemu - nagle zaczęła przeraźliwie skowyczeć. - Spoko. Ja poczekam. - wysyczała blondynka.
- Nie no, mów. Nie po to wstawałam o takiej nieludzkiej godzinie.
Amelka rzuciła we mnie oparciem krzesła (zastanawiacie się pewnie, jak to samym oparciem - normalnie, w opuszczonych salach Kurgrodu urzędują korniki, mrówki, szczurki i reszta ferajny).
- Ogarnij się. - mruknęła, wywracając oczami.
- Sama się ogarnij. - odrzuciłam oparcie, z gracją trafiając w ścianę. Mój pocisk rozleciał się na wióry. - Mało mnie nie zabiłaś. - Ta głupia spasiona małpa z przetłuszczonymi włosami, zaczęła się chichrać. Znaczy Marian zaczął. Nie adoptowaliśmy nagle dzikiego zwierzęcia. Nie dosłownie. Chociaż ludzie to też zwierzęta, więc w sumie...
- Opanujcie emocje. - rzekł bardzo poważnie Żmijuś. - Amelia, nie rzucaj w Melisę, Melisa przestań się śmiać, jakbyś kogoś torturowała. Edmund to samo.
- Dobrze tato. - odparliśmy chórem.
Tylko nasza kuleczka - znaczy bomba atomowa - tłuszczyku, którą w razie głodu zaciukamy i wytopimy z niej smalczyk i zjemy całe mięsko, a trochę sprzedamy, nie mogła się opanować i rżała jeszcze bardziej.
Zignorowaliśmy to.
- Więc, mamy ze sobą Mariana. - zaczęła znów mówić Dułgaszko.
- No mamy, widzimy. Może Żmijuś nie widzi, bo oczka ma takie podpuchnięte, ale ogarniamy wszyscy, że tu jest. - jęknęłam.
- Zamknij się. - warknęła Dułgaszko. - Więc mamy Mariana. I chcemy zniszczyć życie pewnej głupiej kozie. I Marian chce nam pomóc, prawda Marian?
- Prawda. - odpowiedział za niego Żmijuś.
- Więc wszystko nam się pięknie zazębia.
- Co masz na myśli?
Amelka miała totalnie dość naszej głupoty (którą sama spowodowała, zrywając nas tak wcześnie z łóżek).
- Duh, jesteście do niczego. - oznajmiła dramatycznie.
- Aha, to już wiemy, co jeszcze?
Żmijuś uchylił się zręcznie przed nadlatującą nogą krzesła.
- Opanuj emocje.
- Sam się opanuj!
- Amen. Ogarnijcie się. Amelia mów dalej.
- Dzięki Edmund.
- Spoko, ale o co ci chodziło, kiedy mówiłaś, że wszystko się zazębia?
- Że się zazębia! - wydarła się blondynka.
- No tak, ale jak?
- Normalnie.
- Czyli?
Dułgaszko westchnęła ciężko.
- Kojarzycie, jak babcia Meliski próbowała ją wyswatać z Michałkiem?
Wszyscy oprócz małpoluda pokiwali zgodnie głowami. Zamoyski nawet spojrzał na mnie ze współczuciem.
- Co to ma do rzeczy? - zapytałam ponuro.
Wspomnienia tamtych wydarzeń nie wpływały korzystnie na mój nastrój.
- To ma do rzeczy, że zabawimy się w twoją babcię, no.
- Aha. Czyli? - Dalej nie ogarniałam jej pomysłu, bo: 1) było wcześnie rano, 2) zwykle nie ogarniam pomysłów Amelii.
- No zeswatamy Mariana z tą krową.
- Nie obrażaj krów! - uniósł się Edmund.
- Jeju, dobrze. W każdym razie, mój plan zakłada, że ich zeswatamy.
- Po jakie licho? - zdziwił się Żmijuś.
Ja powoli zaczynałam ogarniać, ale cóż, jestem tu jedną z mądrzejszych osób, znaczy, cywilizowanych.
- DAJ MI MÓWIĆ! - wydarła się Dułgaszko.
- No to mów, gee. - wzruszyłam ramionami.
- Duh, no więc, za jakiś miesiąc jest bal. Świąteczny.
- No jest. - przytaknęliśmy.
- Zamknijciesiędojasnejciasnej. - wysyczała. - Więc, jest bal, a my naszą pizdusię plastusię chcemy upokorzyć. - Pokiwaliśmy zgodnie głowami. - Wiecie co jest najbardziej upokarzającą rzeczą dla dziewczyny na takim balu? No, jedną z najbardziej upokarzających rzeczy? - Nie odezwaliśmy się. Tak dla bezpieczeństwa. - Powiem wam: publiczne porzucenie przez partnera. Co mam przez to na myśli: zostawienie partnerki samej, na rzecz kogoś innego i to zupelnie otwarcie. Dramat, co nie? A teraz wyobraźcie sobie, że nie robi tego, na przykład, Edmund, tylko Marian. - pokiwaliśmy głowami z uznaniem. - Nieźle, co? Dramat murowany. Reputacja w gruzach.
- Czemu używasz zwrotów związanych z budownictwem? - zaciekawił się Żmijuś.
- Bo mam taką wizję. - prychnęła Amelia. - No, ale co sądzicie o moim pomyśle?
- Yyyyyy, no fajny. - powiedział niedoszły dawca smalczyku.
- Super. Cieszę się. A wy? - Blondynka uśmiechnęła się (chyba sympatycznie, aczkolwiek nie jestem pewna).
- Wszystko świetnie, ale Amelko?
- Tak?
- Ona raczej nie będzie chciała z nim usiąść w ławce, ani żeby odprowadził ją do dormitorium, a co dopiero, żeby szedł z nią na bal. - zauważyłam.
Bardzo przytomnie, zresztą.
- Właśnie. - poparli mnie Żmijewski z Zamoyskim.
- Jeju, gadacie jakbyście mnie nie znali. JA ich nie zeswatam?
- Nooooo, nie sądzę. - odparłam.
- Potrzymaj mi kawę. - wręczyła mi swój kubek i wyszła, trzaskając drzwiami.
Zapadła cisza.
- Co się właściwie stało? - zapytałam po chwili.
- Och, nic. Po prostu, weszłaś jej na ambicję. - wzruszył ramionami Żmijuś.
- Aha. - pokiwałam powoli głową.
Znowu zapadła cisza.
Siorbnęłam trochę kawy, którą zostawiła mi Amelia.
Była absolutnie paskudna.
A to był dopiero początek tego weekendu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top