Swatka - Arystokratka
- Jak wam się mieszkało w Ameryce? - rozpoczęła lawinę pytań babcia Mieszczerykowska, prowadząc nas do jadalni.
- Dobrze. - odparł tata.
- Naprawdę? - babcia odwróciła się do nas. - A ja słyszałam, że ponoć w Kongresie bardzo mało płacą! Apolonia, była zdruzgotana, kiedy mi o tym mówiła, bo jej wnuk ma tam pracować, ale obawiają się, iż nie wystarczy mu na utrzymanie. - mówiła.
Takie gadulstwo, to u niej rzecz typowa. Babcia po prostu ma taki obszar w mózgu, odpowiedzialny za nieumiejętność milczenia. Czasami, kiedy zada niezręczne pytanie, jest to przydatne, bo nawet nie trzeba odpowiadać, a ona i tak od razu przejdzie do tego, do czego chciała.
- Swoją drogą, ten jej wnuk jest bardzo przystojny, no i oczywiście z dobrej rodziny. - stwierdziła babcia.
Oho. Swatka level expert.
- Um, to miło. - odpowiedziałam, kiedy mama mojego ojca, wlepiła we mnie spojrzenie swoich wielkich piwnych oczu.
- Ja też tak sądzę. - przytaknęła ochoczo.
Zaraz zapewne się dowiem, że nasz ślub jest jutro, a nasze dzieci będą piękne.
- Może chciałabyś go poznać? - zaproponowała - wróć! - ona to spotkanie już zaplanowała, i ten biedny człowiek, zapewne siedzi teraz w salonie. - Takie znajomości, mogą się przydać w dorosłym życiu. - kontynuowała babcia.
Tak. Żeby wziąć ślub, na przykład. Nie ze mną te numery.
- A czym się zajmuje, jeśli można wiedzieć? - zapytałam uprzejmie.
- Jest Głównym Podsekretarzem naszego Ministra Magii. - oznajmiła wesoło moja przodkini. - W Kongresie, ma być przedstawicielem naszego Ministerstwa. - dodała.
Aha.
A-HA!
Tacy ludzie, zwłaszcza kiedy pochodzą z "dobrych" domów, to najgorsza rzecz, jaka może być. Nie ma to poczucia humoru, myśli to sposobem zero-jedynkowym, w szkole było kujonem, jego jedyni znajomi to przybory biurowe i dokumenty, a w pracy zwykle zostają po godzinach. Szkoda mi ich, ale bez przesady, bo oni są jak warzywa. Bez świadomości istnienia. Bez mózgów. Cyborgi, takie.
- O, ciekawie. - Uśmiechnęłam się, starając się przy okazji brzmiąc jak najbardziej przekonująco, żeby nie dać babci podstaw, do stwierdzania, że jestem niewdzięczną wnuczką.
W sumie, dzięki babci i jej gadulstwu, nie mieszkamy z rodzicami pod mostem. Chodzi o to, że mój ojciec, jego ojciec, jego dziadek, pradziadek, praprapradziadek, i tak dalej, aż do założyciela rodu Mieszczerykowskich, są pierwszymi synami, pierwszego syna, który jest synem pierwszego syna, pierwszego syna, pierwszego syna i tak w nieskończoność. I zawsze, ale to zawsze, tym pierwszym dzieckiem u Mieszczerykowskich, był chłopiec, a tu nagle BUM! dziewczynka.
Dziadek, ponoć dostał nerwicy, kiedy się urodziłam, ale kochana babcia zaczęła się strasznie cieszyć, bo według niej, skoro coś, co trwało od kilkudziesięciu, jak nie więcej, pokoleń, nagle zostało przerwane, to musi to coś oznaczać. Na przykład, że Polska stanie się wielkim imperium, i będziemy rządzić całym magicznym światem, to znaczy, że JA, mam według babci stanąć na czele tego świata. A moim skromnym zdaniem, oznacza to, że po prostu się urodziłam, geny wymieszały się tak a nie inaczej, koniec kropka. Tylko, że gdyby powiedzieć to dziadkowi, to padłby na zawał, i o ile przed tym by nas nie wydziedziczył, to zmartwychwstałby, i to zrobił. Tak więc, można powiedzieć, iż dzięki paplaninie babci nie jesteśmy wydziedziczeni.
Ale to oznacza też, że babcia bardzo chce, abym wyszła za mąż, za jakiegoś faceta z "dobrego", polskiego domu.
Operację, pod tytułem "Znajdźmy Męża dla Mojej Wnuczki", w skrócie ZMMW, rozpoczęła, kiedy miałam sześć lat, poznając mnie z jakimś chłopakiem, dziesięć lat starszym ode mnie. Tak. Chciała zeswatać sześciolatkę, z prawie dorosłym chłopakiem.
Niech żyje pomysłowość babci!
Potem na moich siódmych urodzinach, zapoznała mnie ze wszystkimi wnukami swoich koleżanek, no bo tak. Wszyscy byli ode mnie o kilka lat starsi, i było dość niezręcznie, z tego co pamiętam, ale było też dobre ciasto.
Później wyjechaliśmy do Ameryki, ponieważ tata dostał pracę, jako Przewodniczący Komisji do spraw Dzikich i Zagrożonych Wyginięciem Smoków i Gadów, więc babcia była zmuszona przerwać zapoznawanie mnie z nowymi kandydatami na męża, ale chyba nie zaprzestała ich poszukiwania, a to bardzo nie dobrze.
- Też tak uważam. - przytaknęła mi znowu babcia. - Jeśli chcesz się z nim spotkać, to z tego co wiem, jutro ma być w Sopocie. - Udała zamyśloną. - Mogłabyś od razu zrobić zakupy do szkoły, ponieważ lista rzeczy potrzebnych już jest...
Od tego trzeba było zacząć. SZKOŁA. To jest aktualnie mój priorytet, a nie zamążpójście.
- Skontaktuję się z nim i wtedy zobaczymy. - oznajmiła, po czym wskazała nam wielkie krzesła, przy wielkim stole. - Siadajcie.
Kiedy zajęliśmy miejsca, zauważyłam, że rodzice wymieniają rozbawione spojrzenia.
No tak. Babcia z całą pewnością umówi mnie z wnukiem Apolonii. To było pewne. A ja stracę cały dzień, z jakimś totalnym nudziarzem.
Moje smętne przewidywania przyszłości, przerwało pojawienie się na stole wyśmienitych potraw.
Nałożyłam sobie od razu mięsne rolady, pieczone ziemniaki i sałatę, dla stworzenia iluzji zdrowo odżywiającej się piętnastolatki.
Babcia popatrzyła na mnie z uznaniem.
- Masz bardzo dobre nawyki żywieniowe, Meliso. To ważne, żeby się zdrowo odżywiać. - rozpoczęła swój wykład, a ja się po prostu wyłączyłam i udawałam, że mój talerz i to co się na nim znajduje, to najciekawsze rzeczy na świecie.
***
Następnego dnia rano, rodzice i babcia, byli trochę nieprzytomni, przez siedzenie do pierwszej albo nawet drugiej w nocy przy alkoholu, więc byłam jedyną rozgarniętą istotą z rodzaju homo sapiens, bo skrzaty były przytomne zawsze, więc im nic zarzucić nie można. No co najwyżej kocyk na plecy, bo chłodnawo. A nie, jest lato. To kocyk odpada.
W każdym razie, śniadanie było wyśmienite. Przynajmniej moja sałatka, o którą przezornie poprosiłam, wiedząc, jak ciężkostrawne bywają śniadanie w domu Mieszczerykowskich. Kiedyś, zjadłam na śniadanie talerz jajecznicy - nic poza tym - i do kolacji czułam się pełna, a poza tym, cały czas było mi niedobrze.
Duża ilość tłuszczu robi swoje.
Zaczęłam grzebać widelcem w misce, usiłując zapoznać się ze składem mojego śniadania, kiedy odezwała się babcia:
- Michał, ma po ciebie przyjść koło dziesiątej. - oznajmiła.
Drogą dedukcji, doszłam do tego, że Michał, to wnuk Apolonii.
- Czyli masz być gotowa na dziewiątą. - dodała.
- Masz półtorej godziny. - uzupełniła mama.
Spojrzałam na ojca, w poszukiwaniu wsparcia, ale było on zbyt nieprzytomny, nawet żeby powiedzieć jak ma na imię.
Pokiwałam głową i wzięłam się za sałatkę.
Tylko ona mnie kocha.
***
O tej głupiej dziewiątej trzydzieści, weszłam do holu, ubrana w lekką czarną sukienkę, z naszytymi na niej różowymi różami, i w takich samych jak dzień wcześniej butach.
Nie ma to, jak mieć milion pięćset dwa dziewięćset par butów, a i tak ubierać te same.
Babcia i mama obejrzały mnie krytycznymi spojrzeniami, a tata tylko się uśmiechnął i wzruszył ramionami.
Moja rodzicielka, chyba chciała wygłosić jakąś tyradę, na temat koloru mojego stroju oraz wyborze obuwia, ale nie zdążyła, gdyż w holu rozbrzmiał dźwięk dzwonka.
Czyli sygnał rozpoczęcia najnudniejszego dnia w moim życiu.
Babcia - jak zawsze nienagannie ubrana, uczesana i umalowana - podeszła do drzwi, aby otworzyć je, ze wspaniałym uśmiechem na twarzy.
- Michał! - wykrzyknęła. - Jak ja cię dawno nie widziałam! Niech no ci się przyjrzę...Wyprzystojniałeś! Cóż za wspaniały materiał! - zachwycała się.
Wysoki blondyn, swoją drogą, całkiem nieźle zbudowany, jak na biurowego nudziarza, uśmiechnął się uprzejmie, wręczając babci kwiaty.
- Ależ dziękuję. Pani za to, wygląda wspaniale. - rzekł.
Babcia machnęła ręką.
- Och. Nie przesadzajmy. - zaśmiała się.
Merlinie, to jest jakaś telenowela?
- Pozwól, że przedstawię ci mojego syna, jego żonę - Wskazała na moich rodziców, którzy skinęli chłopakowi głową. - a ta panna tutaj, to moja wnuczka, Melisa. - Tym razem to ja skinęłam mu głową, z najmilszym uśmiechem, na jaki byłam w stanie się zdobyć. - Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić. - rzekła babcia, podając mi list, z pieczęcią, którą rozpoznałam, jako tę należącą do Kurgrodu.
- Miłego dnia. - powiedziałam pospiesznie, wychodząc za Michałem, który już stał na ścieżce.
Drzwi zamknęły się za mną z głuchym trzaskiem.
Spojrzałam na blondyna, który wyciągnął do mnie rękę.
- Lecimy? - zapytał głupio.
Nie, wiesz, czołgamy się.
Ale skinęłam mu tylko głową, nie mówiąc nic o czołganiu się, i złapałam go za rękę, aby już po chwili, znaleźć się z zawrotami głowy i chęcią zwymiotowania, na gwarnej ulicy czarodziejów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top