Samoświadomość Melisy
Droga Amelio,
Mam nadzieję, że mój list zastaje Cię w dobrym zdrowiu (chociaż lepiej by było, gdybyś się pochorowała i wylądowała w tym szpitalu z nami, zwłaszcza, że ominęłyby Cię wtedy egzaminy, no ale cóż) i szczerze liczę, że nie dręczysz biednego Żmijusia.
W szpitalu jest fajnie.
Znaczy no nie jakoś wspaniale, bo jednak mój organizm trochę odmawia współpracy (nie wdawajmy się w szczegóły, po prostu muszę mieć zawsze miednicę w pobliżu) i oczywiście nikt nie wpadł na to, żeby zainwestować w Netflixa, ale mogło być gorzej.
Ogólnie, to nie będę chodzić na lekcje najpewniej do przyszłego semestru. Grażynka przyszła odwiedzić Edmunda i mnie i powiedziała, że nam współczuje i takie tam, ale najważniejsze, że przy okazji podpisała nam zwolnienia.
Czilujemy więc sobie (znaczy ja cziluję, bo Zamoyski cierpi strasznie, bo on normalnie jest schorowany, a jeszcze teraz go podtruli i masz ci babo placek) i no nudzi nam się (głównie mnie, bo Edmund nie ma czasu, bo cierpienie jest bardzo pochłaniającym zajęciem). Poza tym, dużo śpię, no bardzo bardzo bardzo dużo. Do oporu i jeszcze dużej. Któregoś dnia, ta kobiecina, znaczy ta pielęgniarka, uzdrowicielka, znaczy istota z wykształceniem medycznym, aż się mnie zapytała:
- Meliso, czy coś się stało?
A ja tak nie wiedziałam o co chodzi, bo w sumie dopiero co się obudziłam, więc udałam, że wcale się jednak nie obudziłam i śpię nadal.
Myślę, że napędziłam tą akcją stracha pani Opiece Medycznej (ciągle zapominam jej imienia, niesamowite, bo ma plakietkę na tym swoim kitlu, czy czymkolwiek ta szmat, którą nosi jest), bo dała mi spokój, a nawet wezwała do mnie jakiegoś specjalnego lekarza, żeby zbadał mój sen. Naturalnie, wcale mi o tym nie powiedziała. Dowiedziałam się dopiero z listu od matki, w którym to moja rodzicielka unosiła się straszliwie i odgrażała się, że pozwie szkołę, a w ogóle to głupia jestem, że dałam się otruć. A, i zwolnili ojca z pracy i zabrali mu tytuł szlachecki, no i matka się z nim rozwodzi. Nie jestem pewna, bo Edmund mi ten list czytał, bo ja byłam chwilowo ślepa przez zakraplanie oczu.
Żywią mnie nieźle, ale jednak szpitalna papka, to nie to samo, co porządne śniadanko w Reflektarzu. Zwłaszcza, że rozumiesz, tu się absolutnie nic nie dzieje. Moją jedyną rozrywką, jest takie okno na korytarz i kilka sali i podglądam ludzi, ale oni nic w sumie nie robią. Dowiedziałam się za to, kto dłubie w nosie, i że w tej szkole znacząca większość ludzi jest głupsza niż ustawa przewiduje. Nic nowego.
Ale chociaż się wysypiam.
Pozdrawiam Cię serdecznie moja najdroższa przyjaciółko, najbliższa memu sercu istoto, świetle mojego życia, moje Słońce i Księżycu etc. etc.
Meliska
- I co myślisz? – zapytałam Edmunda.
- Ładnie napisane. Zwięźle. Widać, że to ty pisałaś. – powiedział powoli, jakby zastanawiając się, czy nie popełnia największego błędu swojego życia.
Zmarszczyłam nos.
- Obrażasz mnie?
- NIE! – zaprzeczył z prędkością światła.
Zachichotałam cicho, zabierając ze stolika kartkę z naskrobanym listem.
Nigdy nie zrozumiem, dlaczego czarodzieje mają taki problem do technologii. Przecież oszczędza toto tylu problemów, no i na przykład gdybyśmy mieli internety, to mogłabym do Amelki wysłać wiadomość bez żadnego wysiłku i miałabym Netflixa i mogłabym oglądać „memesy" (tak to się chyba nazywa, nie jestem pewna, bo słyszałam tylko w Q&A z mugolskim prezydentem, które nam pokazywali na mugoloznastwie). Mogłabym nawet zarabiać pieniądze na tych internetach i wreszcie jakiś sukces życiowy bym może odniosła, ale nie. Bądźmy dalej zacofanymi, zadufanymi w sobie, przemądrzałymi kulfonami, które same nie potrafią nawet ugotować wody na herbatę.
Jak wyrwę się z tej patologii, znaczy Kurgrodu, to najpewniej wyjadę w Bieszczady sadzić ziemniaki, albo zostanę tą infulcerką i będę zarabiać grube miliony.
A tak to się nudzę i wymyślam takie niedorzeczne rzeczy, jak pisanie listu do Dułgaszko, na przykład.
- Coś się stało? – zagadnął mnie Zamoyski.
- Nie. Czemu pytasz?
Wzruszył ramionami.
- Zrobiłaś minę „Melisa rozmyśla nad poważnymi sprawami". – stwierdził i jak gdyby nigdy nic, wrócił do czytania jakiejś mądrej książki.
A ja zdębiałam. No bo niby dlaczego Edmund nadawał moim minom nazwy, a poza tym, przecież żeby zauważyć takie rzeczy jak mimika twarzy w różnych stanach emocjonalnych, fizycznych i duchowych, to trzeba by długo kogoś obserwować.
- Edmund? – odezwałam się niby od niechcenia.
Chłopak nie podniósł nawet wzroku znad książki.
- Tak?
I puf, całe moje zdeterminowanie i odwaga wyjechały na wakacje i zostały tylko znerwicowanie i nieogarnięcie.
- Yyyyyyyeeeeeeenooooooeeeeeeeyyyyyyyyyyyyyyy ... - próbowałam się wysłowić.
Zamoyski zamknął książkę i przeniósł na mnie swoje spojrzenie wraz z całą posiadaną atencją.
- Tak? – powtórzył z tym swoim uśmiechem w stylu „widzę twoją duszę", czy coś.
O matko. O nie. Zrobiłam to samo co on. Ojojojojojojojojojojojojojojojojojojojojojojojojoj.
I nagle uświadomiłam sobie, że jestem paskudną osobą.
Przecież Edmund zawsze jest dla mnie bardzo miły, pozwala zabierać swoje jedzenie, ciuchy, książki (a zawsze wrzeszczy, jak ktoś mu się do nich dotyka), daje się wykorzystywać i dręczyć i zamęczam go moim gadaniem i w ogóle. A ja?
A ja nic, oczywiście. Czego można by się spodziewać po takim paskudnym kartoflu jak ja, hm?
- Yyyyyy, Edmund?
- Tak? – powtórzył cierpliwie po raz kolejny.
- Nie masz wrażenia, że jestem złą osobą? – zapytałam, patrząc na niego żałośnie.
- Nie mam. – odparł spokojnie. – A ty?
Skrzywiłam się.
- Nooo, tak. – przyznałam się.
- Czemu? – uśmiechał się spokojnie i zrobiło mi się głupio i w sumie poczułam winna, za czucie się winną.
- Yyy, nie wiem. No wszyscy są najlepszymi wersjami siebie, na przykład ty. Jesteś miły, edukujesz się, czilujesz i w ogóle jesteś taki cool i jeszcze wyglądasz jak Apollo, a ja co? Kartofel. – pociągnęłam nosem. – Amelia niby nie jest jakoś szczególnie sympatyczna cały czas, ale ogarnia życie lepiej niż moja matka nawet. Żmijuś zgrywa idiotę, chociaż tak naprawdę, to geniusz i jest śmieszny i żyje swoim najlepszym życiem. Marian w sumie też bardziej ogarnia bycie cool niż ja.
- Nie wydaje mi się. - Edmund zmarszczył sceptycznie brwi.
- No dobra, Marian to zły przykład, ale tak teraz siedzę i mam wrażenie, że jestem naprawdę paskudną osobą.
- Nie jesteś. Po prostu nie znalazłaś jeszcze swojej drogi.
- Jakiej drogi?
- Do ogarniania. – powiedział Zamoyski.
Westchnęłam.
- Może i tak, ale co mi to da, jak dalej będę toksycznym farfoclem? Bo jak niby ciebie traktuję? Źle.
- Nie wydaje mi się.
- A ja jestem pewna, że tak jest.
- Melisa, zaufaj mi. Jesteś dobrym człowiekiem, ale ty sama możesz tego nie zauważać, przez swoje fałszywe wyobrażenie o sobie i te wszystkie złe rzeczy, jakie o sobie myślisz. Ja widzę cię bez tego wszystkiego i uwierz mi, widoki są naprawdę piękne. – przesiadł się na moje łóżko i pogładził włosy.
Uśmiechnęłam się słabo, westchnęłam troszkę zbyt dramatycznie, a moja głowa jakoś tak sama ułożyła się na ramieniu Edmunda.
Siedzieliśmy sobie w ciszy dłuższą chwilę i pomyślałam, że mogłabym tak siedzieć już zawsze. Podniosłam wzrok na twarz bruneta.
Zdradziecka krew oczywiście musiała zarumienić mi twarz, kiedy odkryłam, że Zamoyski patrzy na mnie tymi swoimi pięknymi oczami i uśmiecha się lekko.
I wtedy po Sali rozniósł się wrzask:
- Siema robaki, przenosimy imprezę do was! – oznajmiła Amelia i zawtórowały jej radosne pokrzykiwania i „Bibbidi-Bobbidi-Boo".
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top