Pakowanko-Umieranko

- Po co mi to? - Szkrzywiłam się, widząc co moja matka włożyła mi do MOJEJ walizki, bez MOJEJ wiedzy.

Rozumiem, że martwi się czy będę miała czym szpanować przed tym plebsem (czytaj: innymi uczniami), serio jestem w stanie to zrozumieć. No ale pięć kiecek wieczorowych, osiem zestawów biżuterii (zawierające tiary/wieńce/kolie/bransoletki/pierścionki/łańcuszki/Merlin wie co jeszcze), wielka torba kosmetyków, których nie używam, papeteria zdobiona białym złotem skądśtam i masa innych NIEPOTRZEBNYCH mi rzeczy.

- Jak to po co? - Moją matkę zaczął trafiać szlag. - Dziecko, skąd ty się urwałaś?! W twoich żyłach płynie krew najbardziej liczących się arystokratów Polski i Anglii, a ty mnie pytasz po co ci rzeczy, które każdy szanujący się arystokrata powinien mieć! Naprawdę, zastanawiam się gdzie się podziewałaś przez ostatnie szesnaście lat, podczas których usiłowałam ci wbić do głowy te wszystkie wartości i zasady rządzące światem ludzi sukcesu. - Musiałam bardzo się wysilić, żeby nie zacząć się śmiać jak upośledzona foka.

- Em, wiesz mamo, nie sądzę, że potrzebuję dziesięciu kompletów bikini, dwóch strojów jednoczęściowych i sandałów na platformach, dwunastu sukni wieczorowych...

- Oczywiście, że potrzebujesz! Melisa, myśl! Do tej szkoły chodzą chłopcy z naprawdę dobrych rodów, a to jest szansa, żeby...

- Znaleźć odpowiedniego kandydata na męża. - Przewróciłam oczami. - Tak, wiem.

Żyję w wariatkowie.

No bo halo! Ona mówiła jakby o tym, żebym zaczęła się rozglądać za mężem. Ja mam szesnaście lat, i żyję w dwudziestym pierwszym wieku, a nie w średniowieczu. Wiesz o tym mamusiu?

- Jednak nie jest z tobą tak źle. - westchnęła moja rodzicielka.

Aha? Jakby, dzięki? Miło, że przyznajesz, że uważasz mnie za wyrzutka tej rodziny. Serio, to właśnie zawsze chciałam usłyszeć od mojej matki. Z resztą, kto by nie chciał?

Wyczujcie sarkazm.

- Melisa, powiedz mi proszę co robią w twojej szafie te spodnie? - Podstawiła mi pod nos moje ulubione jeansy, to jest: pocięte przez mnie scyzorykiem i potraktowane pumeksem jasnoniebieskie, miejscami wytarte do białego czy tam szarego, luźne, z kwiatkowymi naszywkami na tylnych kieszeniach.

Nikt mi nie wmówi, że były brzydkie, albo niewygodne, a w Ilvermorny wszyscy wiedzieli, że choćby uwaga na ich temat i twarz każdej osoby w pobliżu zaliczy bliskie spotkanie z kapciem.

No dobra, może jednak jestem wyrzutkiem rodziny, ale shhhhh!

- No...Em...Odłożyłam je tam, bo ubrania zwykle się trzyma w szafie, co nie?

- Ale dlaczego one W OGÓLE są w twoim posiadaniu?! - zirytowała się kobieta.

- Bo je kupiłam? - Przewróciłam oczami.

- Jak to: kupiłaś?

- No normalnie, weszłam do sklepu, spodobały mi się, przemierzyłam, a że pasowały to poszłam do kasy i kupiłam. - Wzruszyłam ramionami. - To nie jest trudne.

- Że też dożyłam czasów, w których sprzedaje się zużyte spodnie...

Wolała przemilczeć, że sama je "zużyłam".

- Co myślisz o tym swetrze? - zapytała mnie po paru minutach, od obrażenia moich Świętych Portek.

Szczerze?

Ciuch, a raczej jego imitacja, który moja matka trzymała w ręku, był brzydki. Cały obwieszony w kryształkach, cekinach, a do tego wykonany z błyszczącej nitki.

Miałam ochotę zawołać księdza, żeby wypędził z kobiety znajdującej się ze mną w pokoju demon.

Mugole nazywają to chyba egzorcyzamem, czy jakoś tak.

- Nooo, nie wydaje ci się mamo taki...Zbyt ozdobny? - Starałam się ładnie uśmiechnąć, ale podejrzewam, że wyglądałam jak bulwa.

- W sumie racja. - zgodziła się ze mną moja mama. - Ostatnio widzę za dużo ludzi na ulicy w rzeczach tego typu. - stwierdziła, rzucając fatałaszkiem do worka na śmieci.

Stop.

Skąd tu się wziął worek na śmieci?

- Skąd tu się wziął worek na śmieci? - powtórzyłam pytanie na głos.

- Sądziłam, że przydałoby się pozbyć kilku zbędnych rzeczy z twojej szafy, ale teraz zastanawiam się, czy nie przydałby się jeszcze jeden...

- Nie. - zaprotestowałam. - Nie chcę niczego wyrzucać, a poza tym może mi się przydać jakieś przebranie do wychodzenia na ulicę bez wzbudzania sensacji. - mruknęłam sarkastycznie, ale moja matka i tak musiała to usłyszeć i mi przytaknąć.

wielkością swojego ego, prawie przebiła Severena.

P R A W I E, bo tego gnoja nikt nie jest w stanie przebić w czymkolwiek negatywnym.

Świetnie, znowu wspominam tego mieszkańca śmietnika, a w tym samym czasie w mojej walizce mogła się znaleźć suknia ślubna i wszelkie eliksiry miłosne, bo przecież miłość mojego życia może nie być mną zainteresowana, a przecież arystokracja dostaje zawsze to czego kce.

I czego nie kce też.

Pryszcze są tego dobrym przykładem.

***

To miał być zwykły dzień.

Żartuję.

Od początku było wiadome, że to będzie okropny dzień dla wszystkich oprócz mojej matki, która z niewiadomych przyczyn, wymyśliła sobie, że skoro i tak muszę być w Kurgrodzie dzień wcześniej, aby dopełnić wszystkich formalności, czyli podpisać papiery, zostać przydzielona do domu, być oprowadzona mnie po szkole, do tego dyrekcja, zażyczyła sobie sprawdzić moje umiejętności praktyczne i inne bzdety, to najlepiej, żeby od razu pojawił się tam cały ród Mieszczerykowskich, a ja muszę być oczywiście ubrana jak szczur na otwarcie kanału, aby - tu cytat - "Nie splugawić dobrego imienia rodu i być od początku traktowana z należnym mi uniżeniem."

co.

Z serii: Poglądy cuchnące snobizmem, witają w XXI wieku i zapraszają na oglądanie sponiewierania wolności człowieka przez apodyktycznych rodziców.

Nie wiem co dokładnie znaczy słowo apodyktyczny, ale wiem, że coś nie miłego i tyle mi wystarczy.

Zwłaszcza, że jedyne co mogę zrobić to wyobrażać sobie, że jajecznica, którą dziubdziam widelcem to moja matka.

- Gotowa na podbój świata? - zagadnął mnie tata, wyrywając z chwilowych rozmyślań o tym, jak miło by było, gdyby mama była jajecznicą.

- Czemu mam podbijać swój plac zabaw? - zapytałam retorycznie, nie podnosząc wzroku znad talerza.

Dziadek zaśmiał się, troszkę za głośno, żeby uznać go za trzeźwego.

Ahahahahha, przezabawne, a teraz dajcie mi się przebarać w prawilny dres i uciec z tego Wszechświata.

Też was kocham, ale jem ciafeczko i nie chce mi się nic więcej pisać, bo mi niedobrze, bo wypiłam wielką latte z lodami, bitą śmietaną i sosem czekoladowym, więc plox, nie zabijajcie, że taki krótki rozdział po tak długiej przerwie. W środę powinnam wstawić kolejny, zabawnjejszy, bo będzie wielkie wejście...












Edmunda Zamoyskiego (ziomuś z księgarni, pokochacie go(jeśli jeszcze to się nie zadziało), bo to przecudowna postać).

A teraz dziękuję i JE SUIS CALME🌈

(pozdro dla kumatych)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top