Nowy crush

No to leciałam jak głupia za Edmundem, a on zapierniczał tryliard na godzinę, bo pewnie myślał, że jak ja z Ameryki to mam nogi długie na pół kilometra i motor w pupsku.

To wcale nie jest tak, że ja tam w tym kapitalistycznym kraju żywiłam się kurczakami karmionymi antybiotykiem, mentosami i colą i teraz supermocy dostałam. W ogóle, że mnie zmutowało, czy coś.

Otóż kondycję mam słabą, czego pan młody arystokrata nie był łaskaw zauważyć, bo chyba nawet przyspieszył. Fatałach jeden.

- Wol...niej... - Wydukałam, ale okazało się to tylko stratą tlenu, bo mój przewodnik w czasie chodzenia chyba głuchnie, gdyż zostałam zignorowana.

Dramat.

Ale jako że jestem silną młodą kobietą, pomimo wycieńczenia, problemów z oddychaniem oraz ogólnej bliskości do przejścia na tamten świat, dzielnie tuptałam za chłopakiem przez długie i wijące się jak tasiemce korytarze Kurgrodu.

W myślach, wbijałam w plecy Edmunda noże do masła, co stanowiło jedyne pocieszenie na jakie mogłam sobie w tamtej chwili pozwolić, ponieważ wszystko inne spowolniłoby mnie, a wtedy straciłabym chłopaka z oczu, a wtedy bym się zgubiła, a gdybym się zgubiła to prawdopodobnie bym zginęła zabita przez jakieś mistyczne stworzenie kręcące się w okolicy.

- To tu. - Pizduś Plastuś znany też jako Edmund Świętowit Zamoyski stanął tak gwałtownie, że mało się nie wywaliłam w tych swoich sandałkach na sześciocentymetrowym obcasiku jak wyhamowywałam obok niego.

- Tak daleko od dormitorium? - jęknęłam.

- Nie ty pierwsza i nie ty ostatnia chcesz za to zamordować założycieli. - powiedział znużonym głosem Zamoyski.

- Szkoda że już są martwi. - mruknęłam pod nosem, starając się zrobić to na tyle cicho, żeby chłopak stojący koło mnie tego nie usłyszał.

Niefortunnie, moje struny głosowe oraz umiejętności modulacji głosu perfekcyjnie odegrały rolę Brutusa w czasie Id Marcowych, bo Pizduś Plastuś pokiwał głową i powiedział:

- Faktycznie szkoda.

Westchnęłam głęboko, totalnie zawiedziona niewiernością mojego organizmu. Zaczęłam nawet planować zemstę na nim.

Stwierdziłam, że opychanie się frytkami z McDonalda, nakładanymi brudnymi łapkami pracowników (bez rękawiczek oczywiście) do frytkownic pełnych gorącego starego tłuszczu, będzie odpowiednią karą. Jednak, frytki to za mało i zaczęłam obmyślać jak jeszcze mogę zmaltretować moje wątłe ciałko za niesubordynacje wobec układu nerwowego.

- Gotowa na wielkie wejście? - Nieświadomy ważnych decyzji zapadających właśnie w mojej pięknej główce Edmund, wskazał na drzwi, za którymi znajdowali się członkowie elity, czyli pewnie jakiś motłoch rozpieszczonych dzieciaków.

Na samą myśl o tym, miałam ochotę wskoczyć do takiego tłuszczu z McDonaldowej frytkownicy i zostać ludzką frytką, niestety nie posiadałam potrzebnych materiałów i musiałam stawić czoła moim obawom godnym wzorowego introwertyka z domu zapyziałych starców.

- Tia. Gotowa to moje drugie imię. - zaśmiałam się. - Miało być pierwsze, ale lampucera w urzędzie się czepiała.

Brunet popatrzył na mnie kontem oka.

Przez chwilkę odniosłam wrażenie, że mam mnie za jakąś upośledzoną i już sobie myślę "Oł, szjet! Pizduś Plastuś ma magiczne moce i ogarnął się, że jestem nienormalna! Hura! Gdzie mogę dostać fałszywe dokumenty i kiedy odlatuje najbliższa rakieta na drugi koniec Wszechświata?!". No ale popatrzyłam na niego uważniej i zauważyłam, że tak się lekko uśmiechnął.

Yay! Sukces! Kolejny człowiek dał się nabrać, że moje spaczenie umysłowe to tylko taki żarcik! Otwieramy szampana!

Tak więc z huczną imprezą trwającą w mojej głowie, całkowicie zapominając o wymyślaniu dalszej kary za niesubordynacje, przeszłam przez przytrzymane w iście edmundowsko-dżentelmeńskim stylu drzwi, aby znaleźć się w jakiejś klasie.

Dusznej klasie.

Ciemnej klasie.

Z połamanymi ławkami klasie.

- Jezus Maria, Marian! - Nie miałam pojęcia co to było, ale takim okrzykiem zostaliśmy powitani.

- Ciszej, ułamku mózgowy! - Wydarł się ktoś inny.

- Słyszy was nawet przez słuchawki, niedorozwinięte ameby!

- Sama jesteś niedorozwinięta, farbowana tyczko!

Doszłam do wniosku, że w tej eLiTaRnEj grupie tak właśnie przyjeło się komunikować.

Przez darcie ryja.

Chociaż Edmunda też trochę wbiło w podłogę, co zauważyłam z niemałą satysfakcją.

W sensie, dalej miał ładną buźkę i w ogóle, ale wyglądał dość zabawnie.

- Emm, możecie przestać zachowywać się jak dzikie świnie i przyjść tutaj? - odezwał się, ciągle zbity z tropu Zamoyski.

- Nie mów mi jak mam żyć, ścierko podłogowa! - odpowiedział mu ktoś uprzejmie.

- Żmijewski, ja się ciebie Z A P Y T A Ł E M.

- No i co? - Wywnioskowałam, że Żmijewski nie należał do inteligentych.

- Nic. - westchnął zrezygnowany Edmund.

- No to po co mi głowę zawracasz? - Znów odezwał się ten ułamek mózgowy.

Brunet stojący obok mnie, chciał chyba odpowiedzieć koledze coś dosadnego, ale ubiegła go dziewczyna, która wcześniej wyzwała znajomych od "niedorozwiniętych ameb":

- No to się krowy gno, a pocą to się nogi nocą! - krzyknęła.

Absolutnie nie załapałam o co jej chodziło, Żmijewski chyba też zaczął rozkminiać tę jakże złożoną wypowiedź, bo przestał doprowadzać moje bębenki do myśli samobójczych.

- Amelia, księżycu i gwiazdyu mojego życia, światełko mojej marnej egzystencji, czy chociaż ty mogłabyś tu przyjść? - odezwał się Zamoyski, rozmasowując nasadę nosa.

Biedny Pizduś Plastuś.

Szkoda, że nie pamiętam jakim zaklęciem ogarnia się zimne okłady.

- Magiczne słowo. - zawył księżyc i gwiazdy życia Edmunda.

- Proszę?

Byłam pełna podziwu dla jej metod wychowawczych. Obudziła się we mnie nagła i niesamowicie rzadka chęć zdobycia jej autografu.

Która zniknęła w momencie kiedy ją zobaczyłam, zastąpiona chęcią wyznawania religii, której byłaby bóstwem.

Niedoszła bogini, ubrała tego dnia czarną bluzę z kapturem z nadrukiem "BTS", słuchawki nauszne zawieszone chwilowo na szyi, krótkie dżinsowe spodenki i czarne trampki.

Najbardziej jednak zwracały uwagę włosy, sięgające do końca łopatek.

Normalnie, olewam temat kłaków i skupiam się na ciuchach, żeby nie zdołować się zbytnio, że w moim przypadku odżywki nie działają jak powinny, ale Amelia rozwaliła system.

Gdzieś do wysokości uszu, jej włoski miały kolor jaśniutkiego blondu (takiego, jaki niektóre dziewczyny próbują osiągnąć całe życie), a dalej najbardziej odjazdowe ombre na świecie, czyli: ten anielski blond przechodził gładziutko w zimny odcień niesamowicie jaśniusieńkiego niebiańskiego błekitu (coś takiego, jakby w jednym kubeczku mieć lody smerfowe i śmietankowe i kiedy się rozpuszczą i wymieszają ze sobą, wychodzi mniej-więcej taki kolorek, który stopniowo staje się coraz ciemniejszy, aż w końcu BUM! bo nawet nie wiadomo kiedy dochodzi do ciemnego prawie jak czerń mojej duszy koloru granatowego. W dodatku, kłaczki jeszcze tak fajnie układały jej się w fale, że jedyne co chciałam zrobić patrząc na tę dziewczynę to zgolić głowę na łyso w przypływie poczucia beznadziei.

Lecz, jestem damą i zamiast iść za głosem serca, zrobiłam to, co dama powinna zrobić:

- Melisa Mieszczerykowska. Miło mi poznać. - powiedziałam, uśmiechając się.

W sensie bardziej mówiłam do włosów Amelii, niż do niej samej, ale to szczegół.

- Amelia Dułgaszko. Również - odpowiedziała dziewczyna, również się uśmiechając.

W dodatku kiwnęła głową, i mogłam patrzeć jak cudownie jej włosy zmieniają ułożenie, aby znowu powrócić do poprzedniego stanu.

Oficjalnie ogłaszam, że mam nowe uzależnienie i crusha.

Muszę się tylko dowiedzieć czy ślub z czyimiś włosami jest możliwy.

Pozdrowionka dla NieTypowyZjeb

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top