Nowa szkoła - nowy syf
Z wysoko podniesioną głową, fryzurą zabezpieczoną niezliczoną ilością zaklęć i ubrana w różową sukienkę, podążałam za moimi rodzicami i dziadkami korytarze Kurgrodu.
W sumie, to było mi troszkę przykro, że nie mogłam zobaczyć tej placówki jak powinnam, czyli przejść trasę, którą normalnie pokonywali uczniowie pierwszego roku w drodze na przydział, ale oczywiście aRyStOkRaCjA nie może robić nic tak jak plebs.
Nie.
Wszystko, powtarzam WSZYSTKO należy robić inaczej, bo przecież snobizm jest coool.
Tak więc z towarzyszącym nam stukotem obcasów, szliśmy do gabinetu dyrektorki - pani profesor Grażyny Stefanii Brzęczyszczykiewicz-Sądosińskiej-Gravel.
W sumie dziwne wydało mi się, że ma dwa bardzo polsko brzmiące nazwiska oraz jedno do bólu angielskie, co brzmiało bardzo dziwnie, ale miała fajne inicjały, więc w sumie nie było się czego czepiać.
- Pamiętasz, jak wrobiliśmy tych idiotów z Bocianów w podpalenie kuchni? - Usłyszałam jak dziadek zwraca się do babci, która zachichotała zupełnie jak nastolatka.
- Tak! To było świetne! Prawie ich za to nie wyrzucili! - chichotała dalej. - A pamiętasz jak wzywali nas tutaj, przez pomysły Jana?
- Przyznaj, że włosy tej dziewczyny cię rozśmieszyły.
- Może trochę...
Nie wiem w sumie kiedy, ale dziadkowie zaczęli się zachowywać jak typowi głośni i rozbawieni czymś nastolatkowie, co ogólnie było mega dziwne, bo oni zawsze byli tacy okropnie poważni, a tu CYK! i już są zupełnie inni.
Popatrzyłam na twarze rodziców i od razu zauważyłam, że nie tylko ja uważam zachowanie starszyzny Mieszczerykowskich za dziwne.
Moja matka starała się uśmiechać najuprzejmiej jak umiała, ale widać było, że zaraz żyłka jej pęknie, a ojciec nawet nie próbował ukryć zażenowania.
Mnie na dobrą sprawę takie sytuacje bawiły, bo czułam się jakbym znalazła się na planie jakiegoś sitcomu, a je uważałam za jedyną fajną rozrywkę jaką wymyślili mugole.
Śmiechom-chichom dziadków nie było końca aż weszliśmy do gabinetu dyrektorki, gdzie dosłownie wmurowało mnie w ziemię.
Otóż obok biurka - albo biurczyska(to lepsze określenie na wielgachny kloc drewna) - pani Grażyny Stefanii Brzęczyszczykiewicz-Sądosińskiej-Gravel stał chłopak ze sklepu z piórami. Ten sam, którego siostra chciała, żebym do nich przyjechała. Ten sam, który zachował się jak dżentelmen, chociaż nikogo z dorosłych nie było w zasięgu wzroku. Ten sam, przez którego spaliłam buraka (CO NIE ZDARZA MI SIĘ NIGDY!).
Edmund Zamoyski.
Czuję się prześladowana, okej?
- Ach! Dzień dobry, dzień dobry! Zapraszam, rozgośćcie się proszę! - Z głębokiego uczucia niebezpieczeństwa do jeszcze głębszego przeniosło mnie aż nazbyt wylewne powitanie pani dyrektor Grażynki Żwirek*.
- Grażynko! Dobrze cię widzieć! - Moja babuleńka wydawała się przezachwycona ze spotkania i chyba nawet nie zwróciła uwagi na Edmunda, który z lekkim zdziwieniem odsunął się pod ścianę.
Taktyk.
- Tadeuszu, świetnie wyglądasz! Czyżbyś zaczął więcej sypiać?
- Ależ moja droga, sen jest ułudą, jedynym właściwym odpoczynkiem jest praca. - Dziadek odparł to co zawsze, zachowując kamienną twarz, by po chwili roześmiać się tubalnie. - A gdzie tam, Marysia nieprzerwanie od czterdziestu lat wciska we mnie jakieś eliksiry na poprawę wyglądu i zdrowia, więc podejrzewam, że zaczęły po prostu działać.
- Nie sądzę, bo ty zwyczajnie ich nie pijesz. - burknęła babcia. - Ty wyglądasz za to jak zawsze promiennie moja droga. - zwróciła się do pani profesor. - To właśnie Tadeusz chciał ci powiedzieć. - rzuciła dziadkowi mordercze spojrzenie, a on tylko się wyszczerzył.
Zabawna z nich parka.
Kątem oka zerknęłam na rodziców, którzy ciągle nie do końca odnajdywali się w sytuacji pod tytułem: "Weseli i swobodnie zachowujący się Mieszczerykowscy seniorzy AKA. Konserwatywni Sztywniacy"
Z kolei młodemu Zamoyskiemu krew zupełnie odpłynęła z twarzy. W sumie mu się nie dziwiłam, bo powiedzmy sobie szczerze - starsze pokolenia nie mają w zwyczaju zachowywać się w taki sposób, jak robili to teraz moi dziadkowie.
Dziękowałam losowi, że nie ma w pobliżu lustra, w którym mogłabym się przejrzeć i doświadczyć brzydoty mojej twarzy, na której dodatkowo malowałoby się zdziwienie, konsternacja, szok i niedowierzanie.
- A to musi być nasza nowa adeptka! - Niespodziewanie uwaga wszystkich zebranych przeniosła się na mnie.
- Ta... - Chciałam przytaknąć, ale brutalnie mi przerwano.
- Wspaniale, cudownie. Dyrektor Ilvermorny wysłał mi w całkiem pokaźnych ilościach udokumentowania twoich sukcesów edukacyjnych, myślę więc, że jakiekolwiek sprawdziany umiejętności będą zbędne. Może od razu przejdziemy do przydziału? - Pani Grażynka Żwirek niby zapytała, ale brzmiało to jak stwierdzenie. - Świetnie! Edmundzie, chodź z nami. - zwróciła się do biednego chłopaka, który dopiero przed chwilą zorientował się, że ja to ja i wyglądał na nieco zbitego z tropu.
- Oczywiście. - Skinął głową.
- A kogóż to sprowadziłaś, Grażynko? - Moja babcia zorientowała się, że w gabinecie jest ktoś oprócz Mieszczerykowskich i dyrektorki.
- Edmund Świętowit Zamoyski. - Brunet zaserwował nam swój firmowy uśmiech.
To mu trzeba oddać - uśmiechał się ładnie.
Szlag.
- Zamoyski? - Dziadkowi po usłyszeniu nazwiska jednego ze swoich najlepszych współpracowników, mało oczy nie wyszły z orbit. - Jesteś synem Inocentego Chosa Zamoyskiego?
- Owszem. - Edmundowi uprzejmy uśmiech nie schodził z twarzy, chociaż po zadanym wcześniej pytaniu, dało się zauważyć cień rozbawienia.
Wcale się na niego nie gapiłam. Nie.
Dostrzegłam za to błysk w oczach babci i mamy - która swoją drogą odzyskała rezon.
A błysk w ich oczach na widok chłopaka, w moim wieku, z dobrego domu, i - powiedzmy sobie szczerze - przystojnego, nie wróży nic dobrego.
Pani Grażynka chyba też to zauważyła i miała podobne odczucia jak ja, bo z lekkim grymasem i mniej radośniejszym tonem powiedziała:
- Nie każmy czekać opiekunom domów. Pewnie smażą się na tym słońcu, a my tu gadamy. - Uśmiechnęła się, żeby uwiarygodnić swoją wypowiedź, ale błagam, to była żałosna wymówka. Każdy szanujący się czarodziej zna zaklęcie chłodzące, więc stanie w upale choćby i godzinami to nie problem.
W każdym razie wszyscy bardzo ochoczo przytaknęli dyrektorce, i tym samym ruszyliśmy za nią jednym z ukrytych korytarzy.
W ogóle, wystrój mojej nowej szkoły nie był w najmniejszym stopniu podobny do tego z Ilvermorny. Tutaj, wszystko musiała być albo szare, albo niebieskie, albo żółte, albo białe, albo czerwone, albo czarne, albo zielone, albo brudnoróżowe BO ŻADEN DOM NIE MOŻE BYĆ DYSKRYMINOWANY DO CHRZANU Z ESTETYKĄ.
Nie wiem kto i kiedy wpadł na ten głupi pomysł, ale okej.
Zostałam jednak zmuszona do przerwania moich rozmyślań nad estetyką tej placówki oświatowej, czy też jej brakiem, gdyż moich uszu doszło pytanie dziadka skierowane do Edmunda:
- Powiedz mi chłopcze, czym masz zamiar się w przyszłości zajmować?
Chłopak ciągle się uśmiechał, ukazując przy tym swoje idealnie śnieżnobiałe zęby.
Mógłby zostać gwiazdą Hollywood, jeśli o mnie chodzi. W sensie, pasowałby tam z wyglądu, a nie ze względu na majątek, chociaż ze względu na niego w sumie też. Styl gwiazdy, czy jakoś tak.
- Właściwie, myślałem nad przejęciem zarządzania majątkiem ojca mojej matki.
Mój ojciec wyglądał na pozytywnie zdziwionego.
- Christiana Sobieskiego? Ambitnie. - Pokiwał głową z uznaniem.
Chłopak zaśmiał się.
- Tak, tak, na początek miałbym przejąć kontrolę nad sprowadzaniem towarów, potem nad sklepami, restauracjami, nieruchomościami i całą resztą.
I wtem, przeskoczyła mi wreszcie jakaś zapadka w mózgu: Sobiescy od lat byli właścicielami sieci najlepszych kawiarni na świecie.
A ten chłopak miał je przejąć.
Poczułam, że w moich oczach pojawił się ten sam błysk co u mamy i babci.
*żwirek, żwir - z angielskiego gravel
Wtorek nową środą zeszłego tygodnia. Amen.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top