Marian
- Melisa.
Co się dzieje?
- Melisa, no.
Czemu wszystko jest w kratkę?
- No, Melisa, no.
Co się dzieje?
- Pani Mieszczerykowska, proszę nie patrzeć z tak bliska na ten zeszyt. Zapewniam panią, że nic tam pani nie znajdzie. - usłyszałam głos nauczyciela.
O Merlinie, ja zasnęłam.
- A chce się pan przekonać? - zapytał Żmijuś.
- Nie.-zgasił go profesor. - Pani Mieszczerykowska, może podejdzie pani do tablicy i rozwiąże ten przykład. - ni to zaproponował, ni to nakazał budzik nowej, znaczy boomerskiej, generacji.
- Ale naprawdę, ja tam panu znajdę to czego pan szuka. - Żmijuś próbował odwrócić uwagę nauczyciela, żeby 1)kupić mi trochę czasu na ogarnięcie się 2)doprowadzić faceta do wylewu i wtedy nie byłony lekcji 3)zrobić z siebie debila, jak zawsze.
Obstawiałam trójeczkę, bo chociaż czułam się jak na osteym kacu (nie, żebym wiedziała co to za uczucie, tak sobie tylko porównuję), to po klasie echem rozniósł się śmiech jakichś ułamków umysłowych, które bawiło zachowanie Żmijewskiego.
Poważnie, ja się czasami zastamawiam, czy ja żyjęnw dwudziestym pierwszym wieku, czy w epoce jaskiniowców. I jak już myślę, że to jednak ten dwudziesty pierwszy wiek, to pojawiają się te rozbawione homo korniszono małpo cośtamcośtam srapiens, i argumenty na stronę jaskiniowców niebezpiecznie szybko się mnożą. Prawie jak antyszczepionkowcy, jak akurat nie ma zarazy. Chociaż jeśli faktycznie te stworzenia są do siebie podobne (a obstawiam, że to nawet jedno i to samo, bo oni wszyscy rąk myć nie umieją) to bardzo dobrze.
A wiecie czemu?
Bo byle mucha może ich zmieść powierzchni ziemi. Znaczy nie zmieść, tylko tak wiecie, jakaś broń biologiczna, czy pierwiastek z ilorazu podanych liczb, czy inny katar i oni już kaput. I jest zabawnie.
No ale, jest też Żmijuś- nasz bohater , dzięki któremu miałam czas odzyskać kontaktowość ze światem i odkryć, że Amelia skopała mi łydkę tak, że będę miała fioletową.
Ja jej kiedyś coś zrobię, no przysięgam.
Ale Żmijuś. Wróćmy do niego, bo biedaczysko wpadł.
- Ha, to może pan Żmijewski, skoro jest takim zapalonym poszukiwaczem, znajdzie nam ilość odczynnika. - uśmiechnął się żmijowati profesor. - A do pani, pani Mieszczerykowska jeszcze wrócimy, niech się pani nie martwi. - No to zabrzmiało jak groźba.
Halo? Policja? Nauczyciel chce, żebym rozwiązała przykład na tablicy. Pomocy. Jak to "tak działa szkoła"? Co wy mi tu mówicie? "tAk dZiAłA sZkOłA"? No zobaczymy co zrobicie, jak zostanę imperatorem tego zadupnego kraju, a potem całego Wszechświata i będziecie chcieli podwyżki. Też wam wtedy powiem, że tak działa życie i nie dam wam podwyżek. No i co się rozłączasz głupia szmaciuro?
Więc Żmijewski tuptał dzielnie na rzeź, do tablicy znaczy. Wziął kredę do łapki. Stoi przed tą tablicą. Paczy na to co ta stara baba, znaczy szanowny pan profesor naskrobał. No i paczy. Paczy. Długo paczy.
I ten boomer już chce coś mu przygadać, a ty nagle puf ! znaczy skrrr ! (bo kreda robi skrrr! a nie puf!) i Żmijuś tak zaczyna szybciutko skrobać, że aż mi się w głowie zakręciło i on tak skrobie i skrobie i skrobie i tak się ta kreda ściera, że aż taka biała chmura w całej klasie i o Merlinie napisał równanie.
Ok, teraz nauczyciel. Ok. Stoi. Paczy na tablicę. Paczy. Krótko paczy. Kiwa głową.
O MERLINIE ŻMIJUŚ DOBRZE ZROBIŁ PRZYKŁAD!!!!!1!!11!!!! ŻMIJUŚ NASZ MAŁY DEBIL JEST GENIUSZEM!!!!!1!!11!!!!!111!!!
Wszyscy klaszczą, gwiżdzą, wiwatują. Niesamowita sprawa. Aplauz po całej piwnicy się chyba niesie, no niesamowite.
Każdy chce Żmijusiowi pogratulować, każdy chce go dotknąć, bo te ścierki mają nadzieję, że jego geniusz może po części na nich spłynie.
Ja w sumie też, ale jestem jeszcze trochę otumaniona, przez długie spanko. Jestem więc dość powolna, jak mucha, która wpadła do słoika z miodem, z tym, że ten mój to chyba jest jakiś wędzony, bo coś tak dymem czuć...
- JEZUS MARIA PALI SIĘ! - drze się ktoś (może nawet ja) i wszyscy rzucają się do szalonej ucieczki.
***
Okazało się, że ktoś podpalił papier toaletowy.
Amelia oznajmiła, że musi poznać tych piromanów, bo cierpi na brak dobrego kebaba. Żmijusia to rozbawiło.
A mnie nie, bo od dwóch dni byłam wegetarianką.
- Mam wieści. - powitał nas aż nazbyt entuzjastycznie Zamoyski.
- Słyszałeś, że spaliła się piwnica?
- Nie spaliła, idioto, tylko pali się. - sprostowała Dułgaszko.
Zerknęłam na nią kątem oka, nakładając sobie sałatkę. Zaczęłam też łączyć kropki, bo moja koleszanka opuściła zielarstwo, żeby udać się do królestwa porcelanowych tronów. A co jeśli ona...
- Jesteś szatanem, wiesz o tym? - poinformowałam ją.
- Wiem. Dziwne, że dopiero teraz to ogarnęłaś. - prychnęła z pogardą.
- Ty hipopotamie nilowy, ty...
- Dajcie spokój i słuchajcie newsa - Marian wychodzi. - Żmijuś na te słowa zaczął wydawać nieartykułowane dźwięki (chyba radosne) i skakać, jak kauczukowa piłeczka na kokainie.
- Poważnie? - zdziwiła się Amelia.
- Poważnie. - potwierdził Edmund z zapałem.
Kim jest Marian, do stu marchewek?
- Kim jest Marian, do stu marchewek? - zapytałam.
Popatrzyli na mnie, jakbym właśnie im oznajmiła, że tak, chodzę spać o dwudziestej, i tak, lubię pudding (Merlinie uchowaj).
- Marian?
- No Marian. - przytaknęłam.
- Jak to, nie znasz Mariana? - zdziwiła się Amelia.
- No chyba nie.
- No ale Mariana? - Żmijuś wyglądał na wstrząśniętego.
- No nie znam.
- Ale żartujesz, nie?
- Nie.
- Niemożliwe.
- Nie. Poważnie pytam.
- Nie.
- Tak. Kim jest Marian?
- Marian. - wtrącił się Edmund. - To bardzo kolorowa postać.
- Wcale że nie. Ubiera się tylko w czarne ciuchy. A czarny to nie kolor...
- ...to pustka. To styl życia. - uzupełnił jakiś chłopak za mną.
- M A R I A N!!! - wykrzyknęli radośnie Amelia i Żmijuś.
Gwiazdka przyszła wcześniej, a zima zaskoczyła drogowców.
Bo Edmund, który początkowo wydawał się zachwycony wizją zobaczenia Mariana, teraz jakoś tak nie szczególnie przejawiał wcześniejszy zaciesz.
- Siemasz Ed. - Klepnął go w łopatkę Marian, tak, że biedny Zamoyski mało się nie udławił pulpetem.
- Hej. Jak życie. - zapytał, kiedy skończył ratować sobie życie, kaszląc rozpaczliwie.
Aż mi się go szkoda zrobiło.
- Dobrze. O, Melisa. Ty jeszcze żyjesz. - zwrócił się do mnie.
- Ano. - mruknęłam bez przekonania.
Dopiero teraz na niego spojrzałam.
Był wysoki i, hm, no taki tego, przypakowany. Khem. Tak. No. W razie klęski głodowej nie chciałabym utknąć z nim w okolicy. Zresztą, prawdopodobnie to on by ją zapoczątkował. Ale w razie czego, byłoby z niego dużo mięska. Ale ja nie jem mięska. Ale te pulpeciki tak ładnie pachną. A te zraziki, ojejujeju. Dobra, walić to, nie umiem szanować życia biednych zwierzątek. Poza tym i tak są już takie trochę nieteges.
Jestem straszna.
To chyba po matce. Zdecydowanie to jej wina.
Ale, zorientowałam się, że Marian jest w tym naszym supertajnymiprestiżowym stowarzyszeniu, (które swoją drogą, jakoś chyba nie działa, chyba że, tylko my do niego należymy) i jak ich poznawałam, to Amelia darła się na niego i Żmijusia, że są za głośno.
- No Marian, to opowiadaj. Gdzie byłeś, jak cię nie było.
- W szpitalu leżałem. Sługocki mnie zlał. - Żmijuś pokiwał głową współczująco, a Amelia poklepała go po plecach.
- Ale wszystko już okej? - zapytała.
- A czy paliło się dzisiaj?
- Nie.
- Tak.
- W życiu bym nie pomyślała...
Marian zaczął rechotać, Żmijuś trochę też, Amelia trochę bardziej, Edmund uśmiechnął się niepewnie, obserwując, czy zaraz ktoś nie klepnie w plecy, a ja wsuwałam pulpeciki ze spagetti i sosem pomidorowym i kradłam Zamoyskiemu zrazika i ziemniaczki ze skwareczkami. Powiedzmy sobie wprost: nie jestem królikiem, bo 1)nie mogę jeść tyle zieleniny 2)mam ładne i zgrane uszy.
- Żarty żartami, Marianku, ale mamy dla ciebie fuchę. - odezwała się po chwili Dułgaszko.
- Serio?
- Serio. Kojarzysz Filocośtam, taką głupią tapeciarę?
- Ich tu jest za dużo, żeby je kojarzyć.
- Wcale nie.
- No dobra, kojarzę i co?
- Świetnie, to masz misję.
- Jaką? - niecierpliwił się Marian.
Przerwałam jedzenie i przysłuchiwałam się im z zaciekawieniem. Edmund też, ale dalej pozostawał czujny. I siup, kolejny zrazik na mój talerzyk.
- Zniszczysz jej życie.
- No spoko. - wzruszył ramionami Marian. - Wyjaśnicie mi potem. - dodał i już go nie było.
Edmund odetchnął z ulgą, ale jednocześnie zauważył, że brakuje mu na talerzu zrazików. Spojrzał na mój, i na mnie i bez słowa nałożył sobie pulpeciki.
- Jeju, jesteście tacy idealni. - zaświergotała Amelia. - Jeszcze ta pizdusia plastusia dostanie za swoje i będzie dobrze.
- No nie wiem. - mruknęłam. - Ten Marian wyje mi całe jedzonko. A ja nie lubię głodować. - na potwierdzenie tych słów, wepchnęłam sobie do buzi tłuczonych ziemniaków ze skwarkami.
Oglądam Mad Men i mam takie spostrzeżenie, że 1)grzywki to szajs 2)za dużo żelu czy brylantyny to szajs 3)Kiernan Shipka wymiata (pomińmy fakt, że w sumie nie robi za dużo, ona zawsze jest fenomenalna).
No to tego, miłych koronaferii, robaczki, od poniedziałku mam lekcje online, łączmy się w bólu. A najlepsze, że komunikator cały czas się psuje i odpsuwuje (?) i żyję w takim stresie, że aż śpię do 10 XD.
W ogóle zabawnie, bo nie tak dawno temu zastanawiałam się, czy nauczanie domowe nie załatwi moich problemów egzystencjalnych i proszę.
Ok, rozpisałam się. Trzymajcie się, dużo zdrówka i jeszcze więcej zdrówka c:
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top