Kicz w najczystszej postaci
- Niech go pochłonie odkurzacz. - warknęłam widząc Michała, który rozmawiał o czymś zawzięcie z grubasem w garniturze, na całe nie zauważając przy tym, że stoję DOKŁADNIE na przeciwko niego.
Nie wiem jak do tego doszło, ale doszło i trzeba było się jakoś wywinąć, póki jeszcze mogłam.
Rozejrzałam się nerwowo wokół siebie, szukając kryjówki, w której będę mogła przeczekać Michałowy-Nalot-Na-Ulicę-Na-Której-Nie-Powinno-Go-Być i jednocześnie nie czując się jak pozbawiona IQ nastolatka.
Zadanie trudne, ale nie niewykonalne, bo już po chwili z uroczym - a przynajmniej tak mającym wyglądać - uśmiechem, weszłam do sklepiku.
- Dzień dobry, kochanieńka. - Zostałam powitana, jak w przedszkolu przez miło wyglądającą starszą kobietę.
Aha.
Czyli to jeden z TYCH sklepów.
- Dzień dobry. - odpowiedziałam niepewnie, bo stojąca jeszcze przed chwilą za ladą osoba, już mnie obejmowała i prowadziła do półek wypełnionych przyrządami do pisania, co było niesamowitym zbiegiem okoliczności, gdyż był to jedyny nieodhaczony punkt na mojej liście rzeczy do kupienia.
- Jakiego pióra szukasz? Złota skuwka, czy może srebrna? A może wolisz miedzianą?
Przełknęłam ślinę.
- No...Em...
- Chyba, że wolisz pióra stylizowane na ptasie.
- Właściwie... - Nie miałam zbytnio wytłumaczenia, bo powiedzenie w takim sklepie: "Przyszłam się tylko rozejrzeć." nie wchodziło w grę.
Na całe szczęście, rozległ się dźwięk dzwonka, oznaczający, że ktoś właśnie wszedł do sklepu.
I chwała mu za to.
- Rozejrzyj się kochanieńka, i w razie potrzeby pytaj. - Kobieta posłała mi bardzo miły uśmiech, jakiego od mojej babci bym nie uświadczyła, i oddaliła się do nowego klienta.
- Ach! Witajcie kochanieńcy! - Usłyszałam, oglądając jednocześnie różowe wieczne pióro ozdobione pomponami,będące w zestawie z brokatowym tuszem.
Kicz w najczystszej postaci.
Biorę.
- Elżunia! - doszedł mnie dziewczęcy głos, a zaraz potem śmiech starszej kobiety.
- Wapadliśmy się rozejrzeć. - odezwał się męski głos. W sensie, nie jakiś bardzo męski. Taki - bo ja wiem? - trochę chłopięcy.
- Rozglądajcie się ile chcecie. - odpowiedziała mu kobieta.
Yhym, czyli jednak mogłam użyć tej wymówki.
- O, i Edmund, przyszła dziś rano dostawa najnowszych piór Tommoliniego.
Stylizowane pióro, które właśnie oglądałam, mało nie wypadło mi z rąk, kiedy usłyszałam nazwę Tommolini.
Firma ta, zajmowała się produkcją przyrządów do pisania mniej więcej tyle samo, co słynny Olivander zajmował się produkcją różdżek, czyli długo. Bardzo długo.
Poza tym, ich produkty wykonywano z najwyższej jakości materiałów, z najwyższą starannością dbając o każdy szczegół.
Biorąc wszystkie te czynniki pod uwagę, każdy był w stanie wywnioskować, że ceny produktów Tommoliniego były wysokie, nawet na standardy tak zwanej arystokracji.
- Z chęcią je obejrzę. - zapewnił chłopak i to takim tonem, jakby codziennie oglądał rzeczy kosztujące fortunę.
Nie żebym ja codziennie tego nie robiła, khem.
Przewróciłam oczami na tę myśl, i wzięłam do ręki kolejne pióro(tym razem pomarańczowe).
Nie przyprawiało o zawał serca estetyką wykonania, ale o niego przyprawiło mnie coś innego.
A właściwie ktoś.
- Hej. - usłyszałam zaraz przy uchu.
Odwróciłam się trzymając w dłoni różdżkę, gotowa do ataku, lub obrony.
Tylko, że za mną nie stał morderca, a dziewczynka.
- O, ym, hej. - Uśmiechnęłam się zmieszana, chowając różdżkę.
- Czemu wyjęłaś różdżkę? Tylko się przywitałam.
- Um...Nawyk. - odparłam, chcąc zapaść się pod ziemię.
- Och. - Pokiwała głową dziewczynka. - Chciałam ci tylko powiedzieć, że podoba mi się twoja sukienka. I twarz w sumie też.
Na chwilę mnie zatkało.
Jeszcze nigdy w życiu nikt nie podszedł do mnie tak po prostu i nie powiedział, że podoba mu się moja sukienka.
- Eeeee, dzięki. - Przygryzłam wargę. - Moim zdaniem, twoja twarz też jest fajna. I bluzka. - Nie do końca wiedziałam jak zareagować, więc postawiłam na znaną i lubianą metodę odbijania piłeczki.
- Dzięki. - wzruszyła ramionami moja - chyba - rozmówczyni. - Przy okazji, jestem Weronika.
- A ja Melisa. Miło cię poznać.
Weronika przez chwilę mierzyła mnie wzrokiem, aż w końcu się odezwała:
- Myślę, że cię lubię. - oznajmiła. - I mam plan. Bo mam brata i on zawsze zaprasza na wakacje jakieś dziewczyny, ale one są strasznie głupie, brzydkie i niemiłe. A ty taka nie jesteś, więc może poproszę go, żeby cię zaprosił i będziesz u nas mieszkać.
co
Czy ona właśnie...?
Nie.
Wydaje mi się.
- Podoba ci się ten pomysł? - zapytała radośnie dziewczynka.
Nie. Ani trochę.
- Tak. - powiedziałam trochę piskliwie.
- Co ci się podoba? - I w tym momencie, miałam wrażenie, że ktoś zdzielił mnie pałką w głowę, gdyż po mojej prawej pojawił się brat Weroniki.
Fortuna mi sprzyja.
- No...Em...To. - Uśmiechnęłam się wskazując na kiczowaty zestaw.
Chłopak uniósł brew.
Dopiero teraz zauważyłam, że nie był jakoś szczególnie podobny do siostry: ona miała złociste loki, alabastrową cerę(nie sądziłam, że tacy ludzie NAPRAWDĘ istnieją), a on ciemne włosy, śniadą cerę.
Właściwie jedyne co mieli ze sobą wspólnego z wyglądu, to bursztynowe oczy, wysokie kości policzkowe i perfekcyjne brwi.
- Racja, zachwycający. - Uniósł kącik ust. - Wybacz, gdzie moje maniery. - Przełknął nerwowo ślinę i wyciągnął w moją stronę dłoń. - Edmund Zamoyski, miło mi cię poznać...
- Melisa Mieszczerykowska. - Spaliłam buraka, kiedy złapał moją wyciągniętą dłoń i ją pocałował.
Głupia!
"Dżentlmen zawsze, całuje damę w rękę, a plebs wita się tym prymitywnym potrząśnięciem dłoni." - przypomniały mi się słowa babci.
- Mieszczerykowska? - zdziwił się Edmund, puszczając moją dłoń.
(moim zdaniem trzymał ją TrOsZeCzkĘ za długo, ale co ja tam wiem...)
- Wróciliście z Ameryki do tej czarnej dziury?
- Owszem. - Weronika milczała, co było dla mnie niesamowitą nowością, gdyż przywykłam do wiecznie paplących dzieci, a tu taka miła niespodzianka.
- Niesamowite. - Pokręcił z niedowierzaniem głową chłopak.
- Ojcu zaproponowano lepiej płatną posadę, więc dlaczego miał nie skorzystać?
- Czyli to prawda, że ma zostać utworzony nowy oddział Ministerstwa. - powiedział bardziej do siebie Zamoyski i westchnął.
Wtem, po sklepie poniósł się dźwięk dzwonka, a zaraz potem, do środka wmaszerował Michał.
Cholera.
- Tu jesteś, Meliso! - Uśmiechnął się do mnie, ale spoważniał gdy tylko ujrzał co trzymałam w dłoni. - Zamierzasz to kupić?
- Tak. - Założyłam ramiona na piersi. - Sądzę, że niezwykle miło będzie się pisać brokatowym tuszem.
- Napiszesz do mnie? Ale tym tuszem? Bo chce sobie powiesić sobie taki list na ścianie, i wtedy Hania będzie mi zazdrościć. - poprosiła mnie Weronika, robiąc przy tym oczy kota ze "Shreka".
- Nie męcz Melisy, też mogę ci napisać coś na kartce takim tuszem. - zauważył jej brat.
- Piszesz jak kura pazurem, a poza tym, mama mówiła, że dziewczyny mają ładniejsze pismo. - naburmuszyła się dziewczynka. - To napiszesz? - zwróciła się znów do mnie.
Michał patrzył na to wszystko trochę skołowany i chyba nie za bardzo wiedział jak to skomentować.
- Jasne, że napiszę. - obiecałam.
- Meliso, jest już piętnasta, a jesteśmy oczekiwani na obiedzie o piętnastej trzydzieści pięć. - rzekł blondyn chłodno.
Niech go odkurzacz pochłonie.
- Och, um, tak. Zupełnie zapomniałam. - Czytaj: nie zostałam poinformowana. - Miło było mi was poznać. - Przybrałam swój (chyba) najlepszy uśmiech, zwracając się do rodzeństwa Zamoyskich.
- Nam również. - odpowiedział bardzo uprzejmie Edmund.
- Pa pa Mel! - Blondwłose stworzonko pomachało mi radośnie na pożegnanie.
- Pa pa. - odmachałam jej, wizualizując sobie jednocześnie reakcje mojej rodziny na zakup kiczowatego zestawu, który trzymałam w ręce.
Michał stał już na zewnątrz.
Podeszłam do kasy, aby zapłacić starszej kobiecie za zakupy i teleportować się z powrotem do domu wariatów.
- Proszę. - Podałam jej odliczoną sumę.
- Dziękuję kochanieńka i zapraszam ponownie. - Uśmiechnęła się sprzedawczyni.
Odpowiedziałam tym samym, po czym wyszłam do Michała.
- Gotowa?
- Tak.
Zakręciło mi się w głowie, i było mi niedobrze jeszcze długo po tym, jak znaleźliśmy się pod rezydencją, ale już zdążyłam policzyć, że w ciągu godziny jestem w stanie sklonować moje nowe pióro i tusz dziesięciokrotnie.
Kocham życie.
Witam, mam nadzieję, że rozdział się spodobał(a jak nie, to wmawiajcie sobie, że tak).
Zdaję sobie sprawę, iż rozdziały pojawiają się ekstremalnie rzadko, ale:
1) nie chce mi się pisać
2) nie mam czasu pisać
3) nie mam pomysłu na rozdział
4) >jakiś bardzo dobry powód, dlaczego tak rzadko wstawiam<
Aha, i pragnę poinformować, że w związku z tym, iż że muszę się przygotowywać do egzaminu(do klasy profilowanej, żeby stać się królikiem doświadczalnym i wyrwać się od głupich ludzi z mojej obecnej klasy) rozdziałów nie będzie.
Chyba że będą.
Ale nie róbcie sobie nadziei, że będzie mi się chciało coś skrobać.
(it's ur fookin' job ya fookin' loosah!)
Dziękuję, miłego dnia
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top