Ewww. Lekcje.

- Światło mojego życia, wstawaj. - kopnęłam Amelię.

- Która godzina? - zapytała głosem pijaka spod Biedronki.

To znaczy, wydaje mi się, że tak brzmią ci ludzie, bo znam ich tylko z opowieści Żmijewskiego. A on jak wiadomo, nie jest zbyt wiarygodnym źródłem jakichkolwiek informacji.

- Nie wiem, która, ale jest bardzo jasno i cicho.

Momentalnie spadła z łóżka. Z takim śmiesznym plaśnięciem. Dziwne, bo w jej budowę wchodziły tylko skóra i szkielet.

- Kości zostały rzucone. - prychnęłam rozbawiona.

- Wal się. - burknęła rozmasowując krzyż.

Dość pokracznie wstała z podłogi, podeszła do okna i skrzywiła się, widząc, jak dała się wrobić.

-Mgła gęsta jak mleko. - stwierdziła.

- Obudził się w tobie poeta? - zaciekawiłam się.

- Mhm. Chcesz usłyszeć fraszkę? - uśmiechnęłam się głupio. No w życiu nie sądziłam, że wciągnę kogoś w ten dialog.

- No pewnie.

- Melisa, Melisa ty...

- Eluwina, Jesieniary!

- Mordercy! - wydarła się blondynka.

- Nah, niedorozwinięte dzieci. - poprawiłam ją.- Czego chcesz, Żmijuś?

- Czy ja zawsze muszę czegoś chcieć? - naburmuszył się.

- Tak.-potwierdziłyśmy jednocześnie.

- No w sumie to chciałem się zapytać...

- O Merlinie. Zaczyna się. - jęknęła moja współlokatorka.

- Mo bo chciałem się zapytać, czy macie notatki z eliksirów.

Amelia wyjąc osunęła się na podłogę, a ja zamrugałam kilkukrotnie.

- Żmijuś.

- Tak, Melisko ?

- Jest 4 rano.

- Która?! - wrzasnęła Dułgaszko.-Jak ja cię nienawidzę. - wysyczała.

- Ale ja potrzebuję tych notatek.

- Przecież zawsze jesteś na eliksirach. - zauważyłam.

- No tak, ale...

- On nie robi notatek. A Porzeczkowski ma mu dzisiaj sprawdzić zeszyt. - wyjaśniła załamana Amelia.-Dalej nie mogę uwierzyć, że obudziłaś mnie o czwartej rano.

-Przesadzasz.-machnęłam ręką.

- To dasz mi te notatki?

- Yhm. - mruknęłam podchodząc do kufra i zaczynając w nim grzebać.

- Możesz się pospieszyć?

- Mogę.

- To zrób to.

- Czemu?

- Bo mamy eliksiry na pierwszej godzinie.

- Co mnie to?

- No Melisa, nooo! Ja muszę to przepisać!

- Słuchaj no, mały gnojku! Mogę ci w ogóle nie dać zeszytu. I zrobię to, jeśli zaraz się nie zamkniesz! - wydarłam się.

- No dobra, no. Weź nie bądź taka obrażalska..-obruszył się.

Ja tylko uniosłam brwi patrząc sugestywnie, to niego, to na kufer.

- Okej, okej! Już się zamykam!

Amelia parsknęła.

- Dobra dzieci, idę spać obudźcie mnie o jakiejś ludzkiej godzinie. - oznajmiła zakopując się pod kołdrą.

Uśmiechnęłam się krzywo. W takim układzie, nie obudzę jej wcale.

Zachwycona swoim szatańskim pomysłem rzuciłam w Żmijewskiego zeszytem.

- I spieprzaj przepisywać. Tylko masz mi go oddać.

- Jasne. - mruknął i już go nie było.

- Nareszcie.- westchnęłam.

***

- Siema, robaczki. - przywitałam się bardzo kulturalnie z Edmundem i Żmijewskim.

- Robaczki ?- zdziwił się Zamoyski.

- Ta.

- Ale że niby my to te robaczki?

- No jasne. A widzisz tu jeszcze kogoś, kogo warto by nazwać robaczkiem?

Chłopak otworzył i zamknął usta, tak, jak robią to ryby.

- No właśnie.-uśmiechnęłam się. - Żmijuś, masz mój zeszycik?

- No jasne! Proszę. - wręczył mi z dumą moją własność.

Popatrzyłam na nią krytycznie. Ale to bardzo, bardzooo krytycznie. 

- Czemu on jest taki pognieciony?

- No tak jakoś wyszło...

- Czym on jest oblany, że się tak lepi?

- Nie wiem, bo wiesz spieszyłem się i...

- Na litość Merlina, spaliłeś mi kartki!

Edmund wyraźnie świetnie się bawił.

- Nic na nich nie było! - bronił się Żmijuś.

- SPALIŁEŚ MI ZESZYT!

- Tylko troszeczkę...

- SPALIŁEŚ GO! - darłam się dalej, a kilka osób obserwowało całą sytuację.

Bawiąc się chyba nawet lepiej niż Zamoyski, który prawdopodobnie wiedział jak ta cała scenka się skończy.

- No Meliska, łyknij meliski.

Przybrałam najgroźniejszy wyraz twarzy jaki mogłam.

- Żałosne, Żmijusiu. Weź się ukąś, może umrzesz. Albo niech Amelka to zrobi, bo ona ma w sobie więcej jadu. A chcę mieć pewność, że się ciebie pozbędę.

- Kochasz mnie. - uśmiechnął się cwaniacko.

- Chciałbyś.

- No a żebyś się nie...

- Co to za zbiegowisko? - znikąd pojawił się Porzeczkowski. -

- Bo ona psze...

- W dupie mam twoje wyjaśnienia Żmijewski! - wydarł się. - Wszyscy do klasy! Ale już!

I tak oto wszyscy - poza Dułgaszko, która ciągle smacznie spała - wtuptali do klasy eliksirów.

Ledwo zajęliśmy nasze miejsca, a profesor już zaczął rozporządzać:

- Z zeszytami do mnie Żmijewski, Laskowska, Belczar, Mikoniuk i...Na razie tyle. - oznajmił. - No już, ruszać się! Ile wy macie lat! Jak będziecie w moim wieku i na emeryturze, to się wam będzie mogło ewentualnie nie spieszyć! - trzasnął ręką w biurko. - Żmijewski! Ty pierwszy. Ew, jakie ty masz pismo. Człowieku, ty coś z tego rozumiesz?

- Oczywiście, panie profesorze.

- Niesamowite. Powiedziałbym nawet, że niemożliwe. - pokręcił z niedowierzaniem głową. - Zadanie domowe masz?

- Oczywiście, panie profesorze.

Mężczyzna poprawił okulary i prychnął.

- Faktycznie, masz. ZERŻNIĘTE OD MIESZCZERYKOWSKIEJ! - krzyknął tak, że aż zatrzęsły się szyby w oknach. - O, nawet akapiciki od Zamoyskiego widzę. Godne podziwu, jak dobrze pomieszałeś ze sobą dwa wypracowania. I w dodatku tak, że ma to sens. - pokręcił z niedowierzaniem głową. - Jedynka. Siadaj.

- Oczywiście, panie profesorze. - powtórzył po raz trzeci chłopak i ze spuszczoną głową wrócił na swoje miejsce. - Tyle roboty na nic. - wyburczał pod nosem.

- Coś jeszcze? - zapytał profesor z uśmiechem miłego staruszka, wstawiając pozostałej trójce nieszczęśników banie, bomby i gały.

- Nie, panie profesorze.

- Tak myślałem.

Przez chwilkę myślałam, że Laskowska się popłaczę, ale jednak dała radę. Zuch dziewczyna.

Nagle, Porzeczkowski rozejrzał się po klasie podejrzliwym wzrokiem, a potem znów, jakby nas przeliczając.

- Panno Mieszczerykowska, wie pani może gdzie podziewa się panna Dułgaszko?

- Śpi. - rzekłam zwyczajnie.

- Ah. Biedactwo. Daj jej potem notatki do przepisania.

- Oczywiście, panie profesorze.

- Dobrze, minęło już sześć minut, a my jeszcze nic nie zrobiliśmy. Wyciągamy karteczki! - klasnął radośnie w dłonie.

Po klasie rozniósł się jęk niezadowolenia.

- A co to ma być? No przecież umawialiśmy się na dwudziesty piąty listopada kartkówkę. - zdziwił się profesor. - Wszystkim wam bardzo się ta data podobała, więc nie rozumiem o co wam teraz chodzi.

Żmijewski wstał.

- Słucham pana.

- Nie powiedział pan, w którym roku ma być ta kartkówka.

- Proszę?

- Nie wiedzieliśmy, na który rok mamy się przygotować.

- Pan sobie żartuje, prawda?

- Nie psze profesora. Ja mówię bardzo poważnie.

- Siadaj. - machnął na chłopaka ręką. - Co to w ogóle za pomysły! No ale dobrze, w sumie masz rację. Przekładamy kartkówkę na jutro. - ulga była wręcz namacalna. - I od razu sprawdzianik umiejętności praktycznych. - uśmiechnął się, uśmiechem miłego staruszka.

- Nieeeeeeeee. - jęknęli wszyscy.

- I pamiętajcie, że chodzi o jutro bieżącego roku. - dodał. - A teraz przejdziemy do omówienia właściwości kilku bardzo ważnych składników wielu eliksirów. Zapiszcie temat ze strony sto czterdziestej dziewiątej i siedźcie cicho. Zaraz wrócę. - oznajmił, opuszczając klasę.

Zajęłam się wyznaczonym zadaniem. Wtem, poczułam jak cos uderza mnie w ramię.

Odwróciłam się, żeby zobaczyć patrzącego na mnie wyczekująco Edmunda.

Ze zmarszczonymi brwiami i niesamowicie zaciekawiona sięgnęłam po kulkę papieru, którą chwilę temu we mnie rzucił.

Rozprostowałam ją ostrożnie.

"Spotkajmy się po lekcjach w bibliotece".

Odwróciłam się i kiwnęłam Zamoyskiemu głową, dokładnie w momencie, kiedy Porzeczkowski wszedł z powrotem do klasy.

- Wszyscy gotowi? Możemy zaczynać? - zapytał, ale mnie bardziej niż jego wykład, ciekawiło dlaczego Edmund się uśmiechnął.

***

Jak pisałam pierwszą część, to po łąkach szli za mną jacyś ludzie i o mój Boże myślałam, że to jacyś z psychiatryka z Mącznej.

W ogóle potrzebuję spokoju, może nauczanie domowe coś pomoże? XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top