Biznesy w sobotni poranek
- Amelia. Uspokój się. - poklepałam blondynkę po głowie.
Jeju, ostatnio mówię to zdecydowanie za często. W sumie, żyjemy w nowoczesnych czasach, które wymagają nowoczesnych rozwiązań. Nawet, jeśli oznacza to, że mam w kółko powtarzać Amelce, żeby opanowała emocje.
- Ok, ale słuchaj.
- No słucham.
- No słuchaj, bo są te prezenty, no nie, i jak już wstałam Po TyM jAk MniE wYWaLiŁAś, to wzięłam prezenty i sprawdziłam, komu mamy dać, żeby od razu to załatwić, no i zgadnij komu masz dać?
- Nie wiem, Amelia, skąd mam wiedzieć? Poszłam polować, żebyś nie musiała głodować.
- Duh, więc ty masz dać mi, więc już sobie otworzyłam, a ja mam dać tobie, więc wyrzuciłam już, nie martw się.
- Ach, świetnie, ulżyło mi. - Uśmiechnęłam się. - Ale nie rozumiem, czemu mam przesrane?
- No słuchaj! I jeszcze poszłam sprawdzić czy Marian ma prezent dla tej kozy, no nie?
- No poszłaś.
- No i nie miał.
- Oki-doki. I co?
- I co? I CO?! Ja nie mogę, Melisa, jesteś taka głupia! - krzyknęła Dułgaszko.
- Ja głupia? No chyba ty!
- No chyba ty!
- A właśnie, że ty!
- Nie bo ty!
- A nie bo...
- ZAMKNIJCIE SIĘ W KOŃCU! - przerwał nam Żmijewski. - Amelia, mów czemu Melisa ma przesrane. - zażądał.
W życiu bym się nie spodziewała, że jest w nim tyle pokładów zażądawania.
- Dziękuję. Ale pamiętajmy, że to Melisa jest...
- AMELIA!
- No więc, myślicie, że ship Mariana i tej pizdusi plastusi istniałby, gdyby nie my?
Wzruszyliśmy ramionami ze Żmijewskim.
- Nie. - odparliśmy zgodnie.
- Widzicie? Ten ship, przynajmniej na razie, bez naszej pomocy nie może przetrwać. Musimy podtrzymywać romantyczną atmosferę.
- Aha, aha. Ale oni sobie nieźle radzą sami. W sensie, popchnęliśmy ich ku sobie i plan działa, więc w czym problem? - zmarszczyłam brwi.
- Melisko, kochanie, jeżeli ma się udać na pewno, musimy im pomóc. Pomyślcie teraz, co jest romantyczne i co można zrobić w okresie świątecznym? - wlepiła oczy to w Żmijusia, to we mnie. - No pomyślcie. - tupnęła nóżką, jak przedszkolaczek.
- Nie wiem. Prezenty? - zaryzykował Żmijuś.
Odważny.
- TAK! Nareszcie, nareszcie ktoś ma chociaż resztki mózgu w tej dziurze w dziurze ciasnoty umysłowej.
Nie zrozumiałam o co jej chodziło, więc zareagowałam pasywną agresją:
- Zamknij się. - warknęłam.
- Ogarnijcie się. Amelia mów. - westchnął Żmijewski.
- Więc, on nie ma dla niej prezentu. No ale, że jestem geniuszem i w ogóle jestem sprytna, piękna i inteligenta...
- I skromna. – uzupełnił Żmijuś.
Zachichotałam pod nosem, ale tak, żeby przypadkiem mnie ta sKrOmNa osoba nie usłyszała.
- Nieśmieszne. Więc, sprawdziłam kto ma dla niej prezent i okazuje się, że jedna z jej kóz przybocznych.
Pokiwaliśmy głowami.
- Która? – spytałam.
- Co która?
- No ruda, czy ta co próbuje wyglądać jak pizdusia plastusia?
- Ruda. – skrzywiła się Amelia. – No więc poszłam do niej, no nie i pytam, czy by była opcja, żeby się wymieniła.
- Byłaś miła? – zaciekawiłam się.
- Tak. – wycedziła Dułgaszko.
- O. I co? Zgodziła się?
Tutaj nastąpiła króciutka pauza, w czasie której razem ze Żmijewskim wymieniliśmy zaniepokojone spojrzenia, bo Amelia zaczęła wyglądać trochę dziwnie.
- Zgodziła się. – powiedziała powoli.
Wzruszyłam ramionami.
- No to czemu Melisa ma przesrane? – zaciekawił się Żmijuś.
- Słuchałeś, jak mówiłam, że proponowałam jej wymianę? – Chłopak pokiwał głową. – Właśnie. Ona chce prezent dla Edmunda.
- Ale naszego Edmunda? – zdziwiłam się.
Żmijuś skrzywił się.
- Niemożliwe.
Amelia też się skrzywiła.
- Też tak myślałam. Ale jednak nie. Nie jest to niemożliwe. I jeżeli chcemy, żeby nasz ship przeżył, to trzeba znaleźć tego kto ma prezent Edmunda i wymienić go jakoś. – westchnęła. – Mamy przesrane, jeśli to jakaś laska.
Żmijuś tylko popatrzył na mnie ze współczuciem.
- Ej, ale nie rozumiem o co ci chodzi, Amelko, bo jakoś nie widzę, żebym miała przesrane. – stwierdziłam.
- To ślepa jesteś. – oznajmiła blondynka. – Bo wyobraź sobie, że wiele zainteresowanych naszą kozą osobników, jest w stanie przekonać tę rudą typiarę, żeby oddała im ten prezent. A powodzenie naszego planu, zależy od tego, czy to Marian wręczy jej paczuszkę, czy nie.
- Ale czemu? To tylko głupi prezent. – zauważyłam.
- Nie dla niej. – mruknął Żmijewski.
Pokiwałam powoli głową. Jeju, w sumie, do tej pory, nie wiem czemu, miałam nieco lepsze zdanie o tej typiarze, znaczy, nie że jest jakaś szczególnie wybitna, ale że nie jest aż tak pusta i małostkowa. Wiem, że uważałam ją za taką, ale to tylko na potrzeby opowieści, bo żeby zdobyć niechęć do kogoś kogo nie cierpicie, czasem trzeba posłużyć się podkolorowaniem faktów. No, od początku wiedziałam, że raczej nie da się z nią porozmawiać o jakichś wykraczających poza program wiadomościach naukowych, ale wiecie, w Ilvermorny przywykłam, że niektóre dziewczyny tylko udają takie głupie i rzucają się do ciebie z pazurami, tylko po to, żeby ich wizerunek się trzymał, a jak chcecie z nimi pogadać, to okazuje się, że wcale nie są takie puste i mają jakieś plany na życie (w większości chcą po prostu rzucić ten cały bullshit i żyć po swojemu na jakimś zadupiu, albo w wielkim mieście i udawać, że to co robią teraz, nigdy się nie stało). Ale nie. W Polsce nie ma czegoś takiego..
Znaczy, Żmijuś w sumie się tak po ilveromornyisku zachowuje, ale wiecie, ilu jest takich Żmijusiów? Oczywiście on jest jedyny i wyjątkowy i nie oddam nikomu mojego prywatnego błazna i nosiciela zdobycznego jedzenia na ciężkie czasy, ale ludzi w stylu „jestem inteligentny, ale udaję idiotę, żebyście dali mi spokój". Nie, żebym znała wszystkich, ale myślałam, że ludzie zachowują się wszędzie tak samo. A tu proszę, okazuje się, że dziewczyna, która od początku zachowuje się jak skończona kretynka, faktycznie nią jest.
Jeju, ta prostolinijność jest dobijająca. Bo w sumie, może ona czasami pozuje, a czasami nie i już można się pogubić, kiedy ktoś kogoś udaje, a kiedy nie, więc nie da się nigdy nikogo poznać i nikt nie może poznać ciebie i...O matko, wolałam o tym nie myśleć. Przez takie rozmyślania, zaczynam czuć się, jak jakaś mądra osoba, która pisze grube książki o życiu i ludzie uważają, że znam się na wszystkim. A ja nawet nie umiem zrobić tostów, tak, żeby się nie przypaliły.
- Ahaaaa. Czyli musimy po prostu zdobyć prezent Edmunda i dać go tej rudej kwoce przybocznej, żeby dostać prezent dla kozy i żeby Marian mógł jej go dać, żeby plan o upokorzeniu pizduis pastusi wypalił, tak?
- Tak. – pokiwali głowami moi wspólnicy w zbrodni.
- Świetnie. – klasnęłam. – To ja lecę. – I sobie poszłam.
***
- Edmund. – szturchnęłam śpiącego chłopaka. – Edmundnoczłowiekuobudźsię. – szturchnęłam go znów.
- Melisa? – wymamrotał zdziwiony.
- To ja.
- Co ty tu robisz? – potarł czoło.
Chyba się nie wyspał. Znam ten ból. Powinniśmy założyć klub niewyspanych ludzi, w którym spalibyśmy przez całe spotkania, żeby się w końcu wyspać, chociaż z doświadczenia wiem, że po czymś takim, człowiek jest jeszcze bardziej niewyspany.
- Mam do ciebie biznes. – powiedziałam.
Uniósł brwi, zerkając na zegar.
- Dzisiaj jest sobota?
- Tak. – zmarszczyłam brwi.
- I jeżeli się nie mylę, jest kwadrans po dziesiątej.
- No nie mylisz się.
- Nie śni mi się to?
- Nie sądzę.
- Melisa, dobrze się czujesz?
- Tak, dziękuję. A ty?
- Nie wiem. – odparł z dziwną miną. – Wstałaś przed dwunastą. W sobotę. I masz jakiś biznes do zrobienia.
- Tak. – kiwnęłam głową. – Dobra, Edmund, skoncentruj się.
- Koncentruję się.
- Więc, potrzebuję, żebyś oddał mi swój prezent mikołajkowy.
Zmarszczył brwi zdziwiony.
- Mikołajki były wczoraj. Szósty grudnia. Dzisiaj jest siódmy. Dzisiaj jest dzień Zaczarowanej Skarpety.
Chciałam coś powiedzieć, ale w sumie sama nie wiedziałam co, więc tylko otworzyłam i zamknęłam usta, jak złota rybka.
- Nie ważne. – machnęłam ręką. – Potrzebuję tego twojego prezentu. Więc, jeśli już go dostaniesz, to go nie otwieraj, tylko mi go oddaj. Proszę.
- Spoko. – wzruszył ramionami.
Zamrugałam oczami.
- Serio?
- Ano.
- Ale serio serio?
- No tak. A mam powiedzieć, że nie?
- NIE! Merlinie, Edmund, jesteś najlepszy, co ja bym bez ciebie zrobiła, normalnie, jesteś najfajniejszym człowiekiem jakiego spotkałam. Przez miesiąc nie będę ci zabierać jedzenia z talerza, obiecuję! Tylko pamiętaj, żeby dać mi ten prezent i żeby był nieotwarty.
Zamoyski zaśmiał się tylko.
- Leży na biurku.
Dopiero teraz zauważyłam, że dopiero się obudził i wyglądał bardzo dobrze, co w sumie jest dziwne, ale nie miałam czasu podziwiać, bo musiałam lecieć do tej rudej kwoki z prezentem, żeby zdobyć inny prezent.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję. Jesteś najlepszy. – rzuciłam, wybiegając na korytarz.
- Spoko, ale po co ci ten prezent? – Chciał jeszcze dowiedzieć się Edmund, ale ja byłam już za daleko, żeby mu odkrzyknąć i miałam za mało czasu, na wracanie się.
Czekała mnie poważna robota.
słuchajcie, chyba jestem produktywna, ogarnięta i nie jestem tak szalona jak myślałam. i okazuje się, że nieźle gotuję, więc jakby co, to wpadajcie na obiadki c;
(znaczy wiecie, jak teraz nasze dane są w darkwebie czy gdzie tam one są, toja mam takie przemyślenia, że chyba przerzucę się na koczowniczy tryb życia, bo jakoś wydaje się to być najbezpieczniejsze wyjście. najwyżej zabije mnie koronaświrus, albo jakiś inny wirus, czy coś)
no w każdym razie, czymajcie się, myjcie łapki i pijcie dużo wody
xoxo gossip girl
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top