Amelia przejmuje stery

Z dedykacją dla 

Sorka, że tak długo, jakby nie ogarniam życia i ten rozdział już od jakiegoś tygodnia jest w szkicach, pozdrawiam, pijcie dużo wody etc. etc.

a i dziękuję Wam moje robaczki za już ponad 100 gwiazdek i ponad 800 wyświetleń (większość nabiłam ja, czytając Wasze komentarze, za które też Wam mega dziękuję, bo są super i jakby no dzięki, bo często naprawiacie mi nimi dzień <3). I tutaj proszę, rozdzialik z perspektywy Amelki, i zrobię jeszcze jeden, bo Melisa zaczęła mnie wkurzać trochę i chyba jej coś zrobię :/

- No i macie za swoje. - powiedziałam.

Żmijuś popatrzył na mnie krzywo, zmieniając Edmundowi okład i podając Melisce wodę.

- Mamy za swoje? - wychrypiał potargany kartofel i popił wody. - Za jakie swoje? - powiedziała już normalnie.

Wzruszyłam ramionami, żeby jeszcze bardziej wkurzyć Mieszczerykowską, bo miała jakiś problem do ludzi używających mowy ciała.

- Nikt normalny nie żywi się w kuchni.

Edmund zsunął się niebezpiecznie z poduszki, zakrył kołdrą i kichnął. Rzuciłam w niego paczką chustek.

- Przestań chrumkać. - jęknęłam i rzuciłam w niego jeszcze klapkiem. Tak dla lepszego efektu.

Zaraz przyleciała pielęgniarka, czy tam uzdrowicielka. Nie wiem, nie obchodzi mnie jak się nazywa to za co jej płacą. Nikt poza mną samą nie będzie na mnie wrzeszczał.

- Co ty robisz? Czy ty jesteś poważna? - darła się, przebierając swoimi tłustymi nóżkami.

Wzruszyłam ramionami.

- Przepraszam, ale ja tu tylko stoję. Czy mogłaby proszę powiedzieć mi pani, czym zawiniłam? - zapytałam.

Strzępiąca ryja baba zaczęła wymachiwać swoim tłustym paluchem (muszę tutaj zaznaczyć, że pociła się jak świnka).

- Nie udawaj głupiej! - krzyknęła, a właściwie wysapała. - Rzuciłaś w kolegę klapkiem!

Zamrugałam.

- Jakim klapkiem? - zdziwiłam się, patrząc to na moje puchate kapcie, to na tę spoconą kobitę. - Czy sugeruje pani, że noszę ze sobą klapki, żeby rzucać nimi w ludzi?

Żmijewski chciał coś powiedzieć, ale w porę posłałam mu uprzejme spojrzenie w stylu: "Chętnie popatrzę, jak będziesz zjadał własne flaki".

Tłusta wrzaskliwa ropucha (przepraszam z tego miejsca wszystkie ropuchy, jesteście świetne) zbladła.

- Ależ. oczywiście, że nie. Wybacz, Amelko. No wiesz jak jest. - Nie wiedziałam, ale i tak pokiwałam głową ze zrozumieniem.

Baba poszła sobie, a Edmund kichnął i zamiast się wysmarkać jak człowiek, zrobił takie "SMARK" takie "SIURB", no tak te smarki wciągnął jakoś, nie wiem, ohydne to było, więc trzepnęłam go klapkiem.

- A. - zareagował na pobicie Zamoyski.

Niezbyt mnie to obeszło, bo zaraz zasnął. Z niewysmarkanym nosem, przez co chrapał, i to już mnie obeszło.

- Uduszę go poduszką, co wy na to? - zaproponowałam.

Melisa chciała coś zaskrzeczeć, ale nie dała rady. Z pomocą chciał przyjść jej Żmijuś, ale znów uprzejmie na niego spojrzałam tym razem w stylu: "Mam znajomych w policji i na cmentarzu". Sugestywnie zerknęłam na drzwi i dla lepszego przekazu kop... znaczy popchnęłam go w ich stronę.

- Spadaj. - dodałam jeszcze.

I kiedy ten biedak-robak sobie poszedł, klapnęłam na łóżku Melisy i zdzieliłam ją w ten jej pusty łeb (nawet takie echo się poniosło, tak było, nie kłamię).

- Ty głupia jesteś, ja nie mogę. - oznajmiłam jej.

Mieszczerykowska, świadoma, że nie jest w stanie mi nic odpowiedzieć, bo chrypi gorzej niż ten typ w czerwonych okularach, po całodniowym zbieraniu hajsu do puszek, trzepnęła mnie w odpowiedzi. Ale stopą w tyłek.

I tak jakby zleciałam z plaskiem na podłogę, ale mniejsza.

- Ok, więc pomijając, że jesteś sobą i z jakiegoś powodu Edmund się do ciebie upodabnia... - przewróciłam oczami, kiedy Melisa rzuciła we mnie jakąś śmieszną folią i chybiła. Swoją drogą, smarkający robak nic nie zrobił, bo zasnął. - Czemu ja w ogóle z tobą rozmawiam? - westchnęłam. - No w każdym razie, przeprowadziłam dochodzenie. I, moja droga głupia przyjaciółko, padłaś ofiarą otrucia. Edmund przez przypadek też, ale celem byłaś ty. - Melisa zrobiła zszokowaną minę.

Wyglądała dosłownie jak ta emotka zdziwienia, no z tym, że Meliska jest brzydsza. O wiele. I nie jest żółta.

- Otóż, w kuchni była ruda wiedźma, to jest, moja kuzynka. - ziołowa idiotka pokiwała energicznie głową. - No, to ta typiara, chciała iść z Edmundem na bal. A że wiedziała, że masz z nim iść ty, to postanowiła pozbyć się konkurencji i voilà. - Melisa zamrugała głupio oczami.

Przemyślała przez chwilę to, co jej powiedziałam i wzruszyła ramionami.

Odetchnęłam z ulgą.

- No, ale nie otruła was jakoś poważnie. Sypnęła tam jakąś mieszankę tabletek, chyba na uspokojenie, na alergię - spojrzałam sugestywnie na Zamoyskiego. - i pewnie jakieś ziółka. - zakończyłam wymijająco.

Mieszczerykowska skrzywiła się i znowu wzruszyła ramionami. Przez chwilkę siedziałyśmy sobie w ciszy, znaczy nie takiej znowu ciszy, bo Edmund pociągał nosem przez sen, ale mniejsza. W pewnym momencie, Melisa pacnęła mnie stopą w ramię.

- Czego? - burknęłam.

Melisa zaczęła udawać, że pisze w powietrzu, to rzuciłam w nią jakimś długopisem, który znalazłam w bluzie i pogniecionym paragonem.

Trafiłam idealnie w jej czoło.

Pokazała mi palec szczęścia i dostatku/hawajskie pozdrowienie/najlepszą niewerbalną odpowiedź na wszystko i zaczęła skrobać coś na tym świstku.

- "Kiedy dosypali tego czegoś do jedzenia". - przeczytałam głośno treść rzuconego we mnie z powrotem paragonu. - Jak cię zagadała ta typiara i jej przywaliłaś, to wtedy odłożyłaś na chwilę talerze, no nie? - przytaknęła. - To wtedy. - znowu się skrzywiła.

Poklepałam ją pocieszająco po głowie, podnosząc się z podłogi.

- No nie przejmuj się. Poleżysz tu trochę, no i niby ominie cię bal, ale bądźmy szczere i tak byś nie poszła. Potraktuj to jako szansę od losu. Taki radosny promyk. - mówiłam z uśmiechem, a ziołowe czupiradło patrzyło na mnie jakoś dziwnie, zapewne myśląc sobie, że jestem na haju.

- Wpadnę jutro. - pomachałam jej i poszłam sobie, zanim Meliska zdążyła coś wycharczeć.

- Do widzenia. - pożegnałam się ze spoconą kobitą.

- Do widzenia, Amelko. - za tę "Amelkę" miałam straszną ochotę trzepnąć ją klapkiem, tak może, na śmierć, ale przypomniałam sobie, że jestem miła i sympatyczna i nie biję ludzi, a już na pewno nie klapkami, które noszę ze sobą tylko w tym celu.

Tak więc tłamsząc w sobie nieprzebrane pokłady złości, wściekłości i chęci do mordu, wyszłam z sali dla poszkodowanych zdrowotnie.

- I co? - zagadnął mnie Żmijuś, który usadowił się na parapecie i nie przestawał wymachiwać nogami.

- Nie zamordowałam ani Meliski, ani Edusia. - wzruszyłam ramionami.

- Sukces. - przewrócił oczami Żmijewski.

- A żebyś wiedział. - pokiwałam energicznie głową. - Moje zdolności shipperskie działają lepiej niż się spodziewałam.

Typ zmierzył mnie sceptycznym wzrokiem.

- Ty wiesz, że według prawa takie "sHiPpOwANiE" prawdziwych i jakby żywych osób, jest nielegalne i, uwaga werble, KARALNE? - zapytał pan maruda, niszczyciel dobrej zabawy, pogromca uśmiechów dzieci.

- A kto to przyszedł? - przewróciłam oczami.

- Pan maruda, niszczyciel dobrej zabawy, pogromca uśmiechów dzieci. - dokończył Żmijuś. - Amelia, ja poważnie się pytam.

- Wiem. - jęknęłam. - Ale błagam cię, kto ma się niby o tym dowiedzieć? Dyrektorka? Jest ziomówą babci Meliski, która robi to samo co ja, tylko bardziej nieudolnie. Pan Straszny? Typiarz ma wywalone na wszystko. Jakiś uczeń? W tej szkole są same matoły, które absolutnie nie znają się na prawie, ani w ogóle na niczym. - Żmijuś już chciał coś powiedzieć. - A ty nie jesteś konfidentem. - zgasiłam go, posyłając mu uprzejme spojrzenie.

Pokiwał głową trochę bardzo nerwowo.

- No pewnie. - zgodził się.

Bardzo zadowolona z siebie, już chciałam iść do pokoju, żeby pokorzystać z faktu, że rozczochrany wrzaskun AKA. moja współlokatorka, leży w szkolnym szpitalu, ale Żmijuś musiał się o coś zapytać. No musiał, inaczej nie byłby sobą, gad jeden.

- Myślisz, że nie zorientują się, że to ty kazałaś ich otruć? - zapytał.

Jęknęłam załamana.

- Po pierwsze: nie drzyj się tak. Po drugie: nie. Po trzecie: nawet jak tak, to co z tego. Po czwarte: wyświadczam im przysługę. Po piąte: daj mi spokój.

Żmijuś wzruszył ramionami.

- Amelia?

- Czego? - warknęłam.

- Idziesz na bal?

- Idę.

- Ok, to spotykamy się w naszej klasie pół godziny przed? - zaproponował.

- Co ty chcesz robić tyle czasu? - prychnęłam, odwracając się.

Nie otrzymałam już odpowiedzi, bo Żmijewski gdzieś zniknął.

Westchnęłam zrezygnowana i załamana. Stwierdziłam, że jestem wykończona tym dniem i mam dość i nie mam absolutnie ochoty łazić po schodach, więc zastukałam w obraz parkowej alei, do którego następnie wlazłam z trudem i poszłam przed siebie.

no kc Was dzięki raz jeszcze jesteście najlepsi <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top