Absolutnie!


S U P R A J S
IT'S BRITNEY, BITCH


Absolutnie nie wiem co powiedzieć.

Taka sytuacja - że brakuje mi słów, ale tak autentycznie, a nie, że usiłuję zobrazować ludziom moje załamnie ich głupotą - nie zdażyła się od czasów moich dziesiątych urodzin, kiedy to na bankiecie przyczepiły się do mnie jakieś ubrane w okropne sukienki, wypsikane śmierdzącymi perfumami ciotki.

Teraz z kolei, stałam nad stawem, w górach, a wokół znajdowali się opiekunowie domów, pani Żwirek, moja rodzina i Edmund, który w sumie nie wiem po co nam towarzyszył.

- To co mam robić? - zapytałam zapytałam najuprzejmie jak umiałam.

Pani dyrektorka niestety nie odpowiedziała, ale zamiast tego sztucznym uśmiechem na ustach machnęła różdżką. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że na moich dłoniach pojawiły się cztery kwiatki. Totalnie nie wiedziałam jakich są gatunków i jeszcze bardziej nie wiedziałam, co mam z nimi zrobić. Uśmiechnęłam się najsztuczniej jak umiałam.

- Przepraszam ale niezbyt wiem co mam zrobić z tymi... Kwiatkami? Bo to chyba nie jest iluzja, prawda? - Przebiegłem wzrokiem po wszystkich zebranych wokół, z nadzieją, iż ktoś z tej żałosnej zbieranina zechce mi pomóc.
Nagle wydało mi się, że są jacyś tacy... Bo ja wiem? Skonsternowani?

Nikt jednak nie miał zamiaru się odezwać i wytłumaczyć mi, o co w tych całych kwiatkach chodzi.

Na szczęście, niespodziewanie odezwała się kobieta w żółtej szacie:

- Wystarczy, że wpuścisz je na wodę, o tutaj - Wskazała na staw.

No jakbym się nie domyśla. Innej wody tam nie było. Chyba, że mieli zamiar pomachać różdżkami i zorganizować basenik, no to wtedy przepraszam.

- Aha, rozumiem. Mam zrobić coś jeszcze? - zapytałam.

Ciekawe czy tutaj w Polsce mają tradycję zakładać na głowę jakąś zatęchłą czapkę albo, nie wiem, tańczyć dzikie densy?

- Wystarczy puścić kwiatki na wodę. Trzy z nich utopią się, a ostatnim który zostanie będzie symbolizował dom, do którego będziesz od tej pory należeć. - Pokiwałam głową. - Stokrotka symbolizuje dom Jeża, malwa symbolizuje dom Niedźwiedzia, mak symbolizuje dom Bociana, a chaber symbolizuje dom Rysia. - wytłumaczyła mi z uśmiechem kobieta, a ja jedynie pokiwałam głową, bardziej skoncentrowana na zakończeniu tego chorego czegoś zwanego przydziałem i pozbyciu się towarzystwa rodziny.

Kucnęłam na brzegu jeziorka i ostrożnie wypuściłam kwiaty na wodę.

Zaczęły dryfować i odpływać ode mnie, ale już po chwili zatonął pierwszy kwiatek, który chyba symbolizował dom Boćka, potem ten symbolizujący dom Jeża, następnie ten od Misi, aż w końcu ostał się jedynie ten o ślicznej niebieski barwie.

Nie wiem czemu, ale naszła mbie myśl, że warto byłoby go zatrzymać. Na pamiątkę.

Za plecami usłyszałam westchnienie ulgi dziadków i rodziców.

- Całe szczęście, że będzie najlepszym z domów. - powiedział dziadek.
- Zupełnie jak Jan. - dodała szeptem babcia.

- Moja córeczka. Jestem taki dumny. - pociągnął cicho nosem ojciec. Chyba miałam tego nie słyszeć, ale szczerze mówiąc to mnie to nie obchodziło.

Najważniejsze było to że w końcu mogłam stamtąd iść.

- To skończyliśmy, tak? - zapytałam z nadzieją, że to już koniec mojej męki, ale jeszcze na chwilę musiało to pozostać w strefie moich marzeń, gdyż ni z gruszki ni z pietruszki odezwał się najbardziej nieprzyjaźnie wyglądający mężczyzną, jakiego w życiu widziałam.

- Jako opiekun Rysi, chciałbym umówić z tobą kilka kwestii i wyjaśnić ci razem z Edmundem, jak wszystko w tej placówce. - oznajmił.

Zrozpaczona spojrzałam w poszukiwaniu pomocy w stronę rodziców, ale oni stawali się być zbyt pochłonięci rozmową z dziadkami i prawdopodobnie zachwycaniem się nad tym jak to wspaniale, że będę kontynuować rodzinną tradycję trafiania do domu Rysia.

Doszłam do wniosku, że raczej nie byli zainteresowani pomocą w wymiganiu się od rozmowy wprowadzającej, z tym w sumie nie brzydkim, ale trochę bardzo przerażającym typem.

Widząc, że nie mam szans na ucieczkę uśmiechnęłam się uprzejmie do pana strasznego.

- Oczywiście z przyjemnością wysłucham wszystkiego co mi pan do przykazania rzekłam z udawanym entuzjazmem i może to było złudzenie, ale wydawało mi się, że usłyszałam rozbawione prychnięcie Edmunda.

Czyli uważa, że jestem zabawna? Dobrze się zaczyna. Świetnie wręcz. Jeszcze trochę i będzie się śmiał na naszym ślubie.

Na brodę Merlina! Zaczynam gadać jak matka i babuleńka! Zdecydowanie potrzebuję maratonu sitcomów i to już. Jakby... T E R A Z.

Oddajcie mi mózg, zdrowy rozsądek i wolną wolę.

I tak sobie rozmyślając, nawet nie zauważyłam kiedy karnie podreptałam za panem strasznym, przeszłam przez przytrzymane mi przez Edmunda drzwi (zauważyłam, że ma ładnie umięśnione ramione, babcia byłaby jeszcze bardziej nim z aż zachwycona, gdyby się o tym dowiedziała) aż w końcu znaleźliśmy się w ogromnym salonie.

W przeciwieństwie do reszty szkoły, w tym pomieszczeniu panował ład kolorystyczny; wszystko było utrzymane w tonacjach szarości i ciemnego błękitu, który był taki sam jak płatki kwiatu, przez co jeszcze bardziej spodobało mi się to miejsce.

W duchu postanowiłam, że muszę przefarbować moje ciuchy na te barwy. No bo kto mi zabroni? Na pewno nie rodzice, czy dziadkowie.

- Dobrze, panno Mieszczerkowska...

- Mieszczerykowska. - poprawiłam pana strasznego, siląc się na bardzo uprzejmy ton.

Ludzie bardzo często przejęzyczali się przy wypowiadaniu tego nazwiska.

Raz byłam Mieszczerykowską, innym razem Myszczerykowską, kiedy indziej Mieszczerkowską, a dalej nie mam pojęcia, bo opcji pomyłki jest tyle co ludzi.

- No mówię właśnie. - Mężczyzna machnął lekceważąco ręką. - W każdym razie, nie chce mi się tłumaczyć tego gówna zwanego regulaminem, bo on wszędzie jest taki sam, a jak wyglądają stosunki polityczne między domami niezbyt się orientuję, z resztą od wyjaśnienia ci tego jest Edmund - skinął w stronę chłopaka, który przedstawiał książki na ogromnym regale na całą, chyba dwudziestometrową, ścianę.

- Rozumiem. - pokiwałam głową.

- To świetnie. - rzekł z nieukrywaną ulgą pan straszny. - Dam ci trzy rady, bo od tego niby jestem: Jeśli masz zamiar robić coś niezgodnego z regulaminem, rób to tak, żeby nikt kto może pociągnąć cię do konsekwencji, czyli na przykład profesorowie i skarżypyty, nie mieli o niczym pojęcia. Po drugie: ustaw się. Znajdź zaufanych ludzi. To jest klucz do przetrwania. - powiedział, przywołując skinieniem głowy kryształową szklankę wypełnioną bursztynowym płynem.

Wow, pan straszny władał telekinezą.

- A trzecia rada?

Pan straszny uniósł brew.

- Edmund, powiedz panience jaka jest trzecia rada. - zwrócił się do chłopaka z wykwitającym na twarzy cwanym uśmieszkiem.

Brunet odwrócił się do nas ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy, ale bez zająknięcia powiedział:

- Trzecia rada: korzystaj z sekretnych drzwi.

- A gdzie są te sekretne drzwi? - spytałam.

- W piwnicach, po lewej stronie, za czwartym filarem. - odezwał się pan straszny.

Odstawił pustą szklankę na stół i uśmiechnął się, ale tak normalnie, a nie tak strasznie, jak za pierwszym razem.

- Miło było poznać. - uścisnął mi dłoń.

- Wzajemnie. - Odwzajemniłam uścisk.

Kiedy mężczyzna wyszedł przez chwilę siedzieliśmy z Edmundem w zupełnej ciszy.

- Lubi cię. - stwierdził nagle chłopak.

Odwróciłam w jego kierunku głowę.

- Skąd ten wniosek?

- Nie każdej nowej uczennicy zdradzane jest położenie sekretnych drzwi. - rzekł.

- Doprawdy?

Pokiwał głową.

- I nie każdej załatwia miejsce w elicie.

Zamrugałam kilkakrotnie.

- Słucham?

Brunet odwrócił głowę w moją stronę.

- Według odwiecznej zasady, ci z domu Rysia, którym jest zdradzana tajemnica położenia sekretnych drzwi otrzymują wyższy status społeczny. Razem, tworzymy coś w rodzaju stowarzyszenia.

Wytrzeszczyłam oczy.

- Stowarzyszenia? - powtórzyłam głupio.

- Można tak to nazwać. Jesteśmy po prostu uprzywilejowaną, zamkniętą grupą. Razem się uczymy, razem imprezujemy, razem wyjeżdżamy w trakcie ferii i takie tam.

- Oh, rozumiem. - W rzeczywistości nje rozumiałam nic, poza tym, że nie będę miała świętego spokoju i o prywatności oraz słodkiej samotności chyba też mogę zapomnieć.

Dziękuję wszystkim, którzy ciągle tu są i czytają to co piszę pod wpływem chwilowej weny.

P. S. Kocham pisanie głosowe.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top