4. Superman, Myszka Minnie i SZlachetność Czarnego Pegaza, SZalony crossover.

Hejka!

Jeszcze nie umarłem!!!

Szok XD

Ale no, o tym później, a teraz nie przedłużając:

Przypominam tylko, że prawa do postaci i książki posiadają J.K. Rowling i Warner Bros(filmy), no i w sumie także ja do Percy'ego, bo coś tam od siebie jeszcze wkładam xD

Także życzę Wam miłego czytania!

- No dobrze, a więc tak, zacznijmy więc! Harry Potter i Kamień Filozoficzny! - krzyknął szybko Percy tak, aby wreszcie zacząć, by nikt nie zdążył mu przerwać.

Wielu uczniów domyślało się po tytule o co będzie mniej więcej chodzić, co wywoływało ogromne podekscytowanie na wieść, że w końcu dokładnie dowiedzą się, co się wtedy wydarzyło (bo plotki od zawsze były, w końcu to Hogwart, ale jak było naprawdę?), a inni za to totalnie nie mieli pojęcia, jakim cudem Harry mógłby mieć styczność z Kamieniem Filozoficznym, bo czy kiedykolwiek, cokolwiek było podawane prasie? Taki Syriusz naprawdę się martwił o to, co tutaj usłyszy, bo nikt nie raczył mu jeszcze opowiedzieć tej historii jego kochanego chrześniaka.

Jednakże po tym jak Iron Percy przeczytał tytuł, to...

- Cholera. - jęknął od razu po wypowiedzeniu powyższego zdania Percy, wywołując tym samym parsknięcie śmiechu u bliźniaków, Harry'ego i Syriusza, a także u wielu uczniów na całej sali (a także jęki niezadowolenia u niektórych, ponieważ jeszcze nie zaczęli).

- Zapomniałeś o kimś, prawda? - ledwo powstrzymywała rozbawiony uśmiech Hermiona.

- Proszę, nie dobijaj mnie. - westchnął z zażenowaniem Percy, machając raz jeszcze swoją różdżką i mamrocząc w tym samym czasie kilka słów.

Nagle w Wielkiej Sali pojawiła się grupka pięciu osób dużo starszych niż większość postaci się tu znajdujących, ponieważ każdy z nich miał już ok. 90-100 lat.

- Wybaczcie, że tak długo to zajęło. - uśmiechnął się przepraszająco Percy, wskazując im kolejną kanapę.

- Po tym co nam powiedziałeś(chodzi o to, że mają oglądać nie do końca ich przyszłość, więc domyśliła się, że skoro nie są głównymi bohaterami, to może on o nich zapomnieć), domyślałam się, że tak będzie. - parsknęła śmiechem Tina Skamander, wywołując tym delikatny rumieniec na twarzy Percy'ego.

- Nie przejmuj się nią, wiesz, ona była aurorką, więc... to jest to Twoje Nundu? Ale piękne! - wtrącił się szybko Newt, przerywając w połowie, żeby przywitać się z tym cudownym stworzeniem.

- Oho, zaczyna się. - jęknął rozbawionym tonem Tezeusz Skamander, wywołując tym kilka śmiechów.

Iron Percy wymienił rozbawione spojrzenia z Tiną i Tezeuszem(zarazem głaskając starego Niuchacza, którego Tina i Newt wzięli ze sobą, a którego Newt wrzucił w ręce Tiny, gdy zaczął ganiać za Nundu), po czym puścił ich w pogoń za ich mężem/bratem i Jack'iem, któremu naprawdę podobała się zabawa z tym magizoologiem.

Dopiero teraz chłopak złapał kontakt wzrokowy z Jacob'em Kowalskim (uznajmy, że po ślubie z Queenie może on żyć tak długo jak czarodzieje, okej? Dziękuję bardzo xD), do którego od razu podbiegł i wymienił z nim specjalny uścisk dłoni. Od razu po tym podbiegła do nich Queenie, biorąc ich w olbrzymi uścisk.

- Ach, moi dwaj ulubieni Polacy i do tego najukochańsze głodomory, ciasta? - zaśmiała się Queenie Kowalska, podając im nie wiadomo skąd po kawałku ciasta czekoladowego.

- Oczywiście, skarbie. - szybko przyjął poczęstunek Jacob.

- Moja droga Queenie, ja zawsze. - odpowiedział równie szybko Percy, pochłaniając swój kawałek deseru.

- Twoja żona jest ewidentnie najlepsza. - odetchnął ze szczęścia Percy po zjedzeniu tej pyszności.

- Zgadzam się z Tobą w 100% mój druhu łasuchu. - przytaknął po polsku Jacob, przybijając z czarodziejem piątkę, wywołując tym samym śmiech Percy'ego, którego rozbawiło to, że nikt inny ich nie rozumiał.

- Oooo, witaj Profesorze Dumbledore. - powiedział nagle Newt, dopiero teraz zauważając swojego dawnego profesora.

- Trochę czasu minęło, co? Dobrze się trzymasz Jacob, Ty też Newt, w sumie Wy wszyscy. - odpowiedział po chwili szoku Dumbledore, uśmiechając się do swoich starych przyjaciół.

- Profesor Dumbledore! Że my wszyscy nadal żyjemy, szok po prostu. - zaśmiał się Jacob, wywołując tym samym zmieszanie u większości osób, które nie miały pojęcia kim oni są. No dobra, może pare osób kojarzyło Newt'a i Tezeusza, ale to wszystko.

- Niemniej jednak cieszę się z tego naprawdę wielce. - udał uśmiech Dumbledore, z czego "udając" ponieważ wróciły wspomnienia Grindelwalda...

- My też, my też. - mówił uradowany Jacob, jedząc kolejny smakołyk, zarazem zupełnie nie mogąc się doczekać tego wszystkiego, czego się jeszcze dowie o tym magicznym świecie, bo nadal wiele rzeczy go zaskakiwało i radowało, pomimo tylu lat spędzonych w tym wspaniałym, zupełnie innym, a zarazem jakże podobnym do jego, świecie.

Po krótkiej chwili teraz już wszyscy siedzieli na swoich miejscach, gotowi na rozpoczęcie czytania.

Tutaj macie nowe i aktualne rozmieszczenie postaci.


- Ooooo, Pan Premier Wielkiej Brytanii tutaj?! Ale cudownie! Przemiło Pana poznać! Jestem Jacob, Jacob Kowalski. - uśmiechnął się szeroko, wyżej wymieniony, witając się z politykiem.

- Mów mi Matthew Jacob. Ty też jesteś mugolem? - odpowiedział zdziwiony mężczyzna.

- W rzeczy samej. Choć Pan chyba w tym nowy, co? Choć ja tam nie mam się czym chwalić. *parsknął śmiechem* Wkręciłem się w ten świat przez totalny przypadek. No a potem poślubiłem tą przepiękną i cudowną czarownicę. - pocałował w policzek Queenie, przez co ta lekko się zarumieniła - Także miałem trochę szczęście, że spotkałem Newt'a, ale to długa historia na kiedy indziej. - powiedział Jacob, teraz już z uśmiechem wspominając tamtą ich pierwszą przygodę.

- Czy to naprawdę byli Skamanderowie? - zapytała zafascynowana Hermiona, kiedy Percy wrócił na miejsce obok niej.

- Że kto? - zapytał, jak zwykle nie mając o niczym pojęcia Harry.

- I jakim cudem Ty jesteś na czwartym roku? - jęknęła załamana Hermiona.

- Może pamiętasz swój pierwszy zestaw podręczników, co Harry? - zapytał Percy, ledwo powstrzymując śmiech na reakcję Hermiony.

- Wiem, że to masz. - dodał po chwili z delikatnym uśmiechem Iron Percy, widząc ten grymas na twarzy u młodszego czarodzieja.

- Eeeee, to ten, no ten, eeeee... - zaczął się jąkać Harry, naprawdę chcąc ̶z̶a̶i̶m̶p̶o̶n̶o̶w̶ać ̶̶̶̶P̶̶̶̶e̶̶̶̶r̶̶̶̶c̶̶̶̶y̶'̶̶̶e̶̶̶m̶̶̶u, ̶k̶tó̶r̶y ̶t̶a̶k ̶w ̶n̶i̶e̶g̶o ̶w̶i̶e̶r̶z̶ył pokazać wszystkim (w tym przede wszystkim sobie), że nie jest tylko głupim dzieciakiem pakującym się ciągle w kłopoty.

- A no tak! Ten który biegał za Twoim Nundu, to autor "Fantastycznych Zwierząt i Jak Je Znaleźć", mam rację? - stwierdził po chwili naprawdę dumny z siebie Harry, mając nadzieję, że dobrze mu się kojarzy.

- Jestem z Ciebie naprawdę dumna, naprawdę. - powiedziała Hermiona, próbując jak najbardziej pokazać mu swój szok, na co on tylko wystawił do niej język.

- Ale tak Hermiono, odpowiadając na Twoje pytanie: to są Ci Skamanderowie. - dodał po chwili Percy, patrząc z uśmiechem, na jej coraz bardziej rosnące podekscytowanie.

- Ale porozmawiasz z nimi później, tak? Chciałbym już mieć choć początek z głowy. - wtrącił szybko, błagalnie Harry.

Po chwili wewnętrznej walki Hermiona westchnęła i dała znak, by Percy w końcu zaczął.

Z ogromną ulgą, że to w końcu start, Percy modulując swój głos, by brzmieć bardziej narracyjnie przeczytał:

Harry Potter i Kamień Filozoficzny

Rozdział 1

Chłopiec, który przeżył

- Oho, świetny początek, nasz Wielki Potter. - powiedział złośliwie Draco, dostając przez to wiele śmiechów nie tylko Ślizgonów, ale także Puchonów, Krukonów, a nawet Gryfonów (pamiętajmy co to jest za czas, a dzieje się to przed pierwszym wyzwaniem Turnieju Trójmagicznego,czyli wtedy, kiedy prawieże wszyscy nienawidzili Harry'ego)! Ale także wiele piorunujących spojrzeń od samego Harry'ego, jak i jego najbliższych przyjaciół, jak i w końcu nauczyciele zaczęli besztać swoich uczniów, lecz co mogli zrobić? Widząc jak wiele było tych, którzy tak o zaczęli nagle nienawidzić Harry'ego, to było straszne, jak nagłe to było i jak ich było wielu...

- W ogóle wiesz co Harry? - nagle ogarnął coś Percy.

- Hmmm? - zaciekawił się Gryfon.

- To jest prawdopodobnie jedyny rozdział z Twojej przeszłości, a bynajmniej jeden z niewielu, z którego o wydarzeniach nie wiesz prawieże nic. - odpowiedział szybko Percy, dodając tylko więcej ciekawości wszystkim wokół siebie, a zarazem przez to chociażby Dumbledore zaczął powoli domyślać się, co będzie w tym rozdziale i nieszczególnie go to cieszyło...

Państwo Dursleyowie spod numeru czwartego przy Privet Drive mogli z dumą twierdzić, że są całkowicie normalni, chwała Bogu. Byli ostatnimi ludźmi, których można by posądzić o udział w czymś dziwnym lub tajemniczym, bo po prostu nie wierzyli w takie bzdury.

- Każdy ma tajemnice! Udowodnię to! - wtrącił szybko Syriusz, dostając tylko politowane spojrzenie od Remusa i szerokie uśmiechy od bliźniaków.

- Czemu książka, o tym dziwaku zaczyna się od nas? - wymamrotał cicho (na jego szczęście tak, że nikt tego nie usłyszał) wuj Vernon, nie zdając sobie sprawy, że w tej chwili wiele osób patrzyło na nich z zaciekawieniem, bo jak tak naprawdę wyglądało życie Chłopca, który przeżył?

Natomiast Harry jęknął w duchu, bojąc się tego, co będzie dalej.

Pan Dursley był dyrektorem firmy Grunnings produkującej świdry. Był to rosły, otyły mężczyzna pozbawiony szyi, za to wyposażony w wielkie wąsy. Natomiast pani Dursley była drobną blondynką i miała szyję dwukrotnie dłuższą od normalnej, co bardzo jej pomagało w życiu, ponieważ większość dnia spędzała na podglądaniu sąsiadów. Syn Dursleyów miał na imię Dudley, a rodzice uważali go za najwspanialszego chłopca na świecie.

Na ten opis po sali przeszło wiele chichotów. Vernon słysząc swoją charakterystykę, cały poczerwieniał, a Petunia tylko jeszcze bardziej zbladła.

- No, no, w sumie może być jednak naprawdę ciekawie. - uśmiechnął się do siebie w duchu Harry.

- Salazarze, czemu?! Czemu muszą być w to wplątani jacyś plugawi mugole?! - jęknął Lucjusz, za co dostał wiele poirytowanych i piorunujących spojrzeń, ale także, co smutne i niepokojące, parę go popierających.

- Captain Armando Salazar El Matador Del Mar, Butcher of the Sea. - mruknął pod nosem Percy.

- Coś mówiłeś? - zapytała nagle zamyślona czymś Hermiona.

- Co? Nie, nic, nic. - odpowiedział automatycznie Percy, mając w tej chwili mały uśmieszek przyklejony do twarzy.

Dursleyowie mieli wszystko, czego dusza zapragnie, ale mieli też swoją tajemnicę i nic nie budziło w nich większego przerażenia, jak myśl, że może zostać odkryta.

- A jednak jakaś tajemnica się znalazła! Haha! A nie mówiłem?! - krzyknął uradowany Black, wywołując tym pare chichotów, przewrócenie oczami przez Remusa i piorunujące spojrzenie od Vernona (którego jednak szybko opuściła odwaga, pamiętając co o tym człowieku mówiono w telewizji zaledwie rok temu), a także wielu innych osób, które nadal nie ufało Black'owi, nawet pomimo zapewnień ̶t̶e̶g̶o ̶s̶z̶a̶l̶eń̶c̶a Iron Percy'ego.

Uważali, że znaleźliby się w sytuacji nie do zniesienia, gdyby ktoś dowiedział się o istnieniu Potterów.

To zdanie ewidentnie nie spodobało się wielu osobom, w tym np. Syriuszowi, czy Hagridowi, natomiast wielu innych totalnie zbiło z tropu. Bo czy ten Wielki Chłopiec, który przeżył, nie miał sielankowego, wręcz boskiego życia?

Pani Potter była siostrą pani Dursley, ale nie widziały się od wielu lat. Prawdę mówiąc, pani Dursley udawała, że w ogóle nie ma siostry...

- Co do cholery? - warknął Syriusz, patrząc morderczo na Petunię, która była w tej chwili całkowicie przerażona.

Remus był przybity, słysząc to, jednakże, dużo bardziej potrafił nad sobą panować niż jego stary przyjaciel.

ponieważ pani Potter i jej żałosny mąż byli ludźmi całkowicie innego rodzaju.

- James "żałosny"?! - warknął coraz bardziej wściekły Syriusz, któremu wtórowało kilka osób takich jak np. Molly, która jednakże nadal nie była co do niego (Syriusza) pewna.

- Syriuszu, proszę o trochę spokoju. - westchnął zmęczonym głosem Percy, jednakże słychać było w tym ostrą nutkę ostrzeżenia...

- I co mają państwo na myśli przez "Inny rodzaj"? - łypnęła groźnie Augusta, lecz Ci nie mieli odwagi odpowiedzieć, więc Percy zrobił to za nich.

- Po prostu nie pałają oni miłością do czarodziejów, dobrze? Tylko bez głupich posunięć. - powiedział już całkowicie ostrzegawczo Percy, przez co każdy się uciszył (choć Lucjusz ledwo trzymał język za zębami), a bynajmniej chwilowo.

Dursleyowie wzdrygali się na samą myśl, co by powiedzieli sąsiedzi, gdyby Potterowie pojawili się na ich ulicy. Oczywiście wiedzieli, że Potterowie też mają synka, ale nigdy nie widzieli go na oczy i z całą pewnością nie chcieli go nigdy oglądać.

- Z wzajemnością. - cisnęło się na usta Harry'emu, lecz jakimś cudem się powstrzymał, bo jednak próbował wziąć sobie do serca, to co mówił mu ostatnio Percy.

Natomiast reszta sali powoli z przerażeniem zaczynała rozumieć, że ten "Chłopiec, który przeżył" nie ma tak łatwo jak im się wydawało...

Ale może to tylko podpucha?

Potrzebowali więcej.

- Idioci. - westchnął wewnętrznie Percy, czując ich myśli.

Ten chłopiec był jeszcze jednym powodem, by Dursleyowie trzymali się jak najdalej od Potterów; nie życzyli sobie, by Dudley przebywał w towarzystwie takiego dziecka.

- Dlatego, żeby nie wyglądał przy nim jak totalny pulpet? - parsknął śmiechem Syriusz, wywołując tym ogromny śmiech w całej Wielkiej Sali.

Dudley cały poczerwieniał.

- Panie Black, proszę nie wyżywać się na dzieciach. - westchnęła po chwili McGonagall, zachowując profesjonalizm.

- No ale...

- Syriuszu...

Po tym Łapa głośno prychnął, siadając cicho na swoim miejscu, natomiast Remus posłał Minerwie dumne (bo mało kto umiał uciszyć Syriusza) i równie rozbawione spojrzenie.

Kiedy Dursleyowie obudzili się rano w pewien nudny, szary wtorek, od którego zaczyna się nasza opowieść, w zachmurzonym niebie nie było niczego, co by zapowiadało owe dziwne i tajemnicze rzeczy, które miały się wkrótce wydarzyć w całym kraju. Pan Dursley nucił coś pod nosem, zawiązując swój najnudniejszy krawat, a pani Dursley wyrwała się na chwilę z domu na plotki, gdy tylko udało się jej wepchnąć wrzeszczącego Dudleya do dziecinnego krzesła na wysokich nogach.

- To jest straszna, że słowo "nudne" tak często się tu pojawia. Jestem pewna, że zadbałam o to, by ze mną tak nie było. - powiedziała szybko, przerażona Tonks, której włosy przybrały nagle niebieskiego koloru, co zaciekawiło pare osób, ale na razie nikt o to nie pytał.

- Nawet nie masz pojęcia jak bardzo masz rację. - uśmiechnął się szeroko Percy, pozostawiając ją z wieloma pytaniami.

Żadne z nich nie zauważyło wielkiej, brązowej sowy, która przeleciała za oknem.

- Oho, chyba zaczynam już się domyślać co to może być za dzień. - zadumała się McGonagall.

O wpół do dziewiątej pan Dursley chwycił neseser, musnął wargami policzek pani Dursley i spróbował pocałować na pożegnanie Dudleya, ale mu się to nie udało, bo Dudley miał akurat napad szału i opryskiwał ściany owsianką.

- Chciałbym to zobaczyć. - parsknął śmiechem Fred, jednakże widząc wyraz twarzy swojej matki, szybko dodał:

- Znaczy, eeee, cóż za strata przepysznej owsianki.

- Nieznośny bachor - zarechotał pan Dursley, wychodząc z domu. Wsiadł do samochodu i wyjechał tyłem sprzed numeru czwartego na Privet Drive.

Wszyscy nagle o mało co z przerażenia nie pospadali z kanap.

- Czy naprawdę specjalnie będziesz modulował głos, żeby w każdym dialogu brzmieć jak my? - zapytał nagle lekko zszokowany Neville.

- Dokładnie, to będzie świetna zabawa. - parsknął śmiechem Percy, co wywołało pare chichotów i kilka lekko przerażonych min.

- Już się boję. - westchnęła Hermiona, na co Percy tylko parsknął śmiechem.

- Co tam było o "najwspanialszym chłopcu na świecie"? - zaśmiał się cicho Flitwick, przez którego zaśmiał się Hagrid, przez którego o mało co nie spadli z kanapy.

Na rogu ulicy dostrzegł pierwszą oznakę pewnej nienormalności - kota studiującego jakąś mapę.

- Oho, coś czuję, że to nasza kochana Pani Profesor. - szepnął do Remusa Syriusz, z którym ten o dziwo się zgodził.

Dopiero po chwili do pana Dursleya dotarło to, co zobaczył, więc obrócił gwałtownie głowę, by spojrzeć jeszcze raz. Na rogu Privet Drive rzeczywiście stał bury kot, ale nie studiował żadnej mapy. Co mógł sobie pomyśleć pan Dursley? To, co pomyślałby każdy rozsądny człowiek - że musiało to być jakieś złudzenie optyczne. Zamrugał parę razy i utkwił spojrzenie w kocie, a kot utkwił spojrzenie w nim, Pan Dursley skręcił na rogu ulicy i wjechał na szosę, obserwując kota w lusterku. Kot odczytywał teraz napis PRIVET DRIVE - nie, tylko wpatrywał się w tabliczkę z tym napisem, bo przecież koty nie potrafią czytać, a tym bardziej studiować map. Pan Dursley otrząsnął się lekko i wyrzucił kota z myśli. Kiedy zbliżał się do miasta, po głowie chodziło mu już tylko wielkie zamówienie na świdry, które miał dzisiaj otrzymać.

- Wow, szybko poszło. - wymamrotał zamyślony Matthew, zastanawiając się, czy naprawdę zawsze tak łatwo przychodzą im takie rzeczy.

- Czy on właśnie nazwał Profesor McGonagall analfabetką? - ledwo powstrzymywała śmiech Profesor Sprout (jak i Hagrid, Syriusz, Remus i Filius), dostając piorunujący wzrok od nauczycielki Transmutacji.

Natomiast wszyscy uczniowie siedzący blisko profesorów i słyszący powyższe zdanie, mieli takie: TO PROFESOROWIE UMIEJĄ BYĆ ZABAWNI?!?!? JAK TO?!??! - jednocześnie wybuchając śmiechem

- Hmmm, czy to jest jakiś czarodziej? - zapytała nagle z zaciekawieniem Zoey, leżąc spokojnie na lewym boku Percy'ego.

- Jesteś naprawdę spostrzegawczą dziesięciolatką, wiesz? Ale ćśśś, nie będę psuł Ci na razie niespodzianki. - puścił do małej dziewczynki oczko Percy, wywołując na jej twarzy ogromny, zadowolony z siebie uśmiech.

Na skraju miasta został jednak zmuszony do zapomnienia o świdrach. Kiedy utkwił w normalnym porannym korku ulicznym, nie mógł nie zauważyć, że naokoło jest mnóstwo dziwacznie ubranych ludzi. Ludzi w pelerynach. Pan Dursley nie znosił ludzi ubierających się śmiesznie, na przykład młodych ludzi w tych wszystkich cudacznych strojach. Doszedł do wniosku, że to jakaś nowa, głupia moda. Zabębnił palcami w kierownicę i wówczas jego spojrzenie padło na stojącą w poblizu grupkę tych dziwaków. Szeptali między sobą, wyraźnie podnieceni. Pan Dursley stwierdził z oburzeniem, że niektórzy wcale nie są młodzi; o, ten mężczyzna na pewno jest starszy od niego, a ma na sobie szmaragdowozieloną pelerynę! Trzeba mieć naprawdę czelność!

- Co się kurna musiało stać? Czemu ludzie są tak nieostrożni? Przecież w ten sposób gwałcą najważniejszy Międzynarodowy Kodeks Tajności! - jęknęła nic nie rozumiejąc pewna młoda, pierwszoroczna Krukonka.

- Spokojnie, sądzę, że wszystko z czasem zacznie się wyjaśniać. - wtrącił uspokajająco Percy, posyłając jej mały pocieszający uśmiech, wracając w międzyczasie do czytania.

Po chwili przyszło mu jednak na myśl, że to jakiś wygłup - ci ludzie po prostu przeprowadzają zbiórkę na jakiś równie bzdurny cel... tak, na pewno o to chodzi. Sznur samochodów ruszył i kilka minut później pan Dursley wjechał na parking firmy Grunnings, a w jego myślach z powrotem zagościły świdry.

- Ach, cudowne myśli, też lubię sobie czasami pomyśleć z rana o świdrach... a w ogóle co to są świdry? - rzucił Syriusz, na którego końcówkę zdania wiele czarodziejów pochodzących z mugolskich rodzin parsknęło śmiechem.

- Świdry to są... zresztą Percy? Mógłbyś mu jakiś pokazać? - westchnęła cicho Hermiona, prosząc o pomoc Percy'ego.

- Oczywiście moja droga. - uśmiechnął się szeroko Percy, pojawiając w ręce Syriusza (i Artura, niech ma chłop, niech się wybawi) świder, tłumacząc mu przy okazji do czego to jest.

- Dzięki. Hmmm, w sumie to nie takie głupie. - zamyślił się Syriusz, tym razem o dziwo nie żartując, zyskując tym minimalne poszanowanie u Vernona?!??.

Nieee.

Niemożliwe.

A może?

- Może jednak dla niego też jest jakaś nadzieja? - zadumał się nagle Percy.

W swoim gabinecie na dziewiątym piętrze pan Dursley zawsze siedział plecami do okna. Tego dnia okazało się to okolicznością sprzyjającą, bo gdyby siedział przodem, trudno by mu było skupić się na świdrach. Nie widział sów przelatujących jawnie w biały dzień, choć widzieli je ludzie na ulicy, pokazywali je sobie palcami i gapili się na nie z orwartymi ustami.

- Tiaaa, już nawet chyba ja wiem co to za dzień. - westchnął smutno Syriusz, jednocześnie lekko się wzdrygając.

Większość z nich jeszcze nigdy nie widziała sowy, nawet w nocy.

- Eeeeee, że co proszę? - zdziwił się Neville.

- W świecie mugoli to wygląda trochę inaczej. Takie typowe zwierzęta dla nich to kot, pies, rybki, ptaki typu kanarki, czy papugi, królik, chomik, świnka morska, rzadziej żółwie, węże, czy pająki, czasami małpki, no i jak ktoś mieszka na farmie to konie, krowy, kozy, owce, świnie itp. ale na pewno nie sowy. Znaczy to też się zdarza, ale naprawdę rzadko. - odpowiedziała od razu Hermiona, zyskując dziękujący uśmiech od Neville'a.

Natomiast pan Dursley przeżył normalne, całkowicie wolne od sów przedpołudnie. Nawrzeszczał po kolei na pięciu pracowników. Odbył kilka ważnych rozmów telefonicznych, a potem znowu na kogoś nawrzeszczał.

- Chyba jednak mógłbym się przyzwyczaić do takiej pracy. - parsknął śmiechem Syriusz, za co został lekko pacnięty przez Remusa w tył głowy.

Był w wyśmienitym nastroju aż do pory lunchu, kiedy pomyślał, że dobrze by było wyprostować nogi, przejść się na drugą stronę ulicy i kupić sobie w piekarni bułkę z rodzynkami.

- Mmmm, bułka. - rozmarzył się Percy.

- Tylko bez rodzynek. - wtrącił szybko Jacob.

- No dokładnie! I to się szanuje. - powiedział rozradowany Percy, pojawiając w ręce swojej, jak i Jacob'a bo bułce z czekoladą.

- Uwielbiam Cię stary. - rzucił szybko Jacob, zanim wgryzł się w swój posiłek.

- Ja Ciebie też, Ja Ciebie też... - odpowiedział Percy, szybko jedząc bułkę, by móc wrócić do czytania.

- Czy on przypadkiem na kolacji nie wtranżolił połowy naszego stołu? - ledwo powstrzymywał śmiech Harry.

- On jest po prostu niemożliwy. - westchnęła cicho Hermiona.

Dawno już zapomniał o ludziach w pelerynach, kiedy nagle natknął się na nich tuż obok piekarni. Zmierzył ich gniewnym spojrzeniem. Nie bardzo wiedział dlaczego, ale budzili w nim niepokój. W tej grupce również szeptano o czymś z ożywieniem, ale nie zauważył, by ktoś miał w ręku puszkę do zbierania datków. Dopiero kiedy wyszedł ze sklepu, niosąc torbę z wielkim kawałem ciasta z orzechami, usłyszał strzępy rozmowy.

- Ciasto z orzechami? Mmmm, nie taki zły gust Panie Dursley. - przerwał na chwilę Percy, od razu po tym wracając do czytania, zaskakując tym Vernona, który totalnie nie miał pojęcia jak na to zareagować.

- ...Potterowie, zgadza się, ja też o tym słyszałem...

- ...tak, to ich syn, Harry...

W tej chwili chyba każdy (no dobra, może nie każdy, jeszcze Matthew i jego rodzina, okej? Teraz wszystko się zgadza) zdał sobie sprawę co to dokładnie za dzień, co było przerażające. A o jakim dniu mowa? Oczywiście o 31.10.1981r. Data śmierci Lily i James'a Potterów...

Pan Dursley zatrzymał się, jakby mu nogi wrosły w chodnik. Poczul falę lęku. Spojrzał przez ramię na dziwnie ubranych osobników, jakby chciał ich o coś zagadnąć, ale się rozmyślił.

Przeszedł pospiesznie przez ulicę, wjechał windą na dziewiąte piętro, warknął na swoją sekretarkę, żeby mu nikt nie przeszkadzał, złapał za słuchawkę telefonu i już prawie wykręcił numer do domu, kiedy znowu się rozmyślił.

- No jak baba po prostu. - powiedział, zupełnie nie myśląc Syriusz, za co dostało mu się wiele morderczych spojrzeń i dwa współczujące, od bliźniaków oczywiście.

Odłożył słuchawkę i zaczął gorączkowo myśleć, szarpiąc wąsy. Nie, nie dajmy się zwariować... W końcu nie ma w tym nic niezwyklego! Mnóstwo ludzi może się nazywać Potter i mieć syna Harry'ego. A kiedy zaczął się nad tym zastanawiać, doszedł do wniosku, że nie jest nawet pewny, czy syn jego szwagierki ma na imię Harry. Nigdy go nie widział. Bardzo możliwe, że nazywa się Harvey.

- Cześć, jestem Harvey, a Wy? - parsknął śmiechem Harry.

Albo Harold.

- A nie, wybaczcie, jednak jestem Harold, na drugie mam Harvey. - wybuchając śmiechem Harry, do którego dołączyli się bliźniacy, wcześniej witając się z nim imionami "Gred i Forge".

Nie ma powodu, by niepokoić panią Dursley; każde wspomnienie o siostrze zawsze ją przygnębiało.

To zawsze wprawiało w smutek Harry'ego. Czemu jego ciotka aż tak nienawidziła jego matki...?

Nie miał jej tego za złe - ostatecznie, gdyby on miał taką siostrę... Ale mimo wszystko, ci ludzie w pelerynach...

- Mówi trochę tak, jakby każdy miał założoną pelerynę Supermana. - parsknął śmiechem Percy, wywołując kilka chichotów w pomieszczeniu u tych bardziej kumatych osób.

Tego popołudnia było mu trochę trudniej skupić się na świdrach, a kiedy o piątej opuszczał firmę, był w takim stanie, że wpadł na kogoś tuż za drzwiami.

- Ajć, nie chciałbym być przez niego staranowanym. - jęknął cicho i udawanie Remus, wywołując tym śmiech Weasley'ów siedzących najbliżej niego, Syriusza, Tonks, Hagrida, Harry'ego, Hermiony i Percy'ego, zarazem nie dając się wykryć przez McGonagall, co wywołało szok u Syriusza, który tylko spotęgował ich śmiech.

- Przykro mi - mruknął, gdy drobny staruszek, na którego wpadł, zatoczył się i prawie upadł.

- O, chociaż jakieś maniery ma. - zadumała się jedna z młodszych Ślizgonek, która naprawdę nie lubiła tych stereotypów dotyczących jej domu.

Dopiero po kilku sekundach uświadomił sobie, że staruszek ma na sobie fioletową pelerynę. I wcale nie sprawiał wrażenia rozgniewanego tym, że ktoś o mało co nie powalił go na ziemię.

- No co Dursley? Szok, że czarodziej może być dużo bardziej cipło i miło nastawiony do życia nisz jakiś mugol?(tak, wszystkie błędy językowe w tym zdaniu zamierzone, to Hagrid, pamiętajcie o tym). - odburknął Hagrid, co było zdziwieniem dla wielu. W sumie mało kto widział Hagrida tak zirytowanego czyjąś osobę.

Vernon był przerażony, zdając sobie sprawę, że to naprawdę TEN olbrzym też tu jest i właśnie coś do niego powiedział. Natomiast Harry o mało co nie wybuchnął śmiechem, natychmiastowo sobie przypominając ostatnie spotkanie Hagrida z jego wujkiem.

Przeciwnie, na jego twarzy zakwitł szeroki uśmiech i zaskrzeczał tak, że przechodnie zaczęli się oglądać:

- Niech szanownemu panu nie będzie przykro, bo dzisiaj nic nie może zepsuć mi humoru! Ciesz się pan ze mną, bo już nie ma Sam-Wiesz-Kogo! Wszyscy powinni się cieszyć, nawet mugole tacy jak pan! Bo to szczęśliwy, ach, jak szczęśliwy dzień!

Po czym uściskał pana Dursleya serdecznie i odszedł.

Hermiona z szokiem popatrzyła na swoją ulubioną Panią Profesor. Czytała o tym, że tamten dzień był wyjątkowy, ale nie wiedziała, że było aż tak źle.

Pod spojrzeniem tej jakże inteligentnej dziewczyny, McGonagall westchnęła:

- Naprawdę nie wiem jak nam się udało zostać niewykrytymi Panno Granger. Ludzie wtedy ewidentnie powariowali i to aż za bardzo, znaczy w teorii jest to zrozumiałe, ale jednam. Zresztą sama Pani widzi.

Po tej odpowiedzi Hermiona nadal nie rozumiała, jak można było być tak nieostrożnym, przecież to mogłoby się skończyć fatalnie...

Pana Dursleya całkowicie zamurowało. Został uściskany przez zupełnie nieznajomego człowieka! I nazwano go mugolem, cokolwiek miało to znaczyć. Był wstrząśnięty. Pobiegł do samochodu i ruszył w drogę do domu, mając nadzieję, że coś mu się przywidziało, a zdarzyło mu się to po raz pierwszy w życiu, bo nie pochwalał wybujałej wyobraźni.

- Jak do cholery można nie pochwalać wybujałej wyobraźni? Przecież gdyby nie ona, to byśmy nadal byli w epoce kamienia łupanego. - jęknął załamany tą logiką Aberforth, któremu wtórowali chociażby np. bliźniacy, których wręcz cały biznes, który planowali, opierał się na wybujałej wyobraźni.

Kiedy wjechał na podjazd przed numerem czwartym, pierwszą rzeczą, jaką zobaczył i wcale mu to nie poprawiło nastroju - był bury kot, którego spostrzegł dzisiaj rano. Teraz kot siedział na murku otaczającym ich ogród. Był pewny, że to ten sam kot, bo miał takie same ciemniejsze obwódki wokół oczu.

- Ewidentnie żal mi naszej ulubionej Pani Profesor. Żeby tak cały dzień przy TYCH mugolach? Masakra. - jęknął Syriusz, wywołując tym samym chichot kilku osób.

- Lepiej uważaj, co mówisz. - ledwo powstrzymywał śmiech Lupin, wskazując, na uważnie przyglądającą się im Minerwę, do której Black posłał nagle zawadiacki uśmiech, co z pewnością nie poprawiło jego pozycji.

- Siooo! - krzyknął pan Dursley.

Kot nawet nie drgnął, tylko zmierzył go chłodnym spojrzeniem. Czy tak się zachowują normalne koty? Pan Dursley wzdrygnął się i wszedł do domu. Nadal nie zamierzał wspominać o tym wszystkim żonie.

Petunia patrzyła z wyrzutem na męża, któremu teraz ciężko było się jakkolwiek obronić przed tą prawdą.

- No, no, tak dalej Minnie! - kibicował cicho Minewrze Syriusz, przez co dziwnie nagle Tonks i Remus zaczęli niekontrolowanie kaszleć.

- Powiedziałeś "Minnie"? - zapytał nagle Percy.

- Eeeee, no tak. - odpowiedział szybko i cichutko Syriusz, by wyżej wymieniona go nie usłyszała.

Po tym jak Percy z Hermioną wymienili szybkie spojrzenia, nagle wybuchnęli śmiechem, czego Wąchacz z pewnością nie mógł zrozumieć.

Pani Dursley spędziła normalny, całkiem miły dzień. Podczas obiadu opowiedziała mu o problemach, jakie ma sąsiadka ze swoją córką, i o tym, że Dudley nauczył się nowego słowa ("nie chcę!").

- W sumie to aż 2 nowe słowa! Jesteśmy z Ciebie dumni Dudley! - powiedział Jacob, wywołując kilka śmiechów tu i tam.

- Nie chcę? - zaczął teraz ciągle powtarzać mały Zac, co ewidentnie zaczęło nie podobać się jego rodzicom.

- Ach, naprawdę lubię te dwa słowa, wiesz Percy? - powiedziała nagle z szerokim uśmiechem Zoey.

- Naprawdę? Czyli co? Nie chcesz popcornu? - odpowiedział niewinnie Percy.

- Oczywiście, że chcę! - zaklaskała szybko w dłonie Zoey, dostając od Percy'ego giga michę Popcornu (którą i tak w końcu w większości zjadł on).

Pan Dursley starał się zachowywać normalnie. Kiedy w końcu udało im się zapakować Dudleya do łóżeczka, wszedł do saloniku i zdążył na koniec dziennika wieczornego.

- Hmmmm, Wy w ogóle wiecie czym jest telewizor? - zapytał się nagle Percy i ku jego zdziwieniu, wiele osób z rodzin typowo magicznych odpowiedziało, że nie wie.

Po chwili tłumaczenia telewizor okazał się być czymś, co zachwyciło naprawdę wiele osób, no ale musieli kontynuować:

- I ostatnia wiadomość. Obserwatorzy ptaków donoszą o bardzo dziwnym zachowaniu krajowych sów. Choć normalnie sowy polują w nocy i nie widzi się ich w ciągu dnia, z setek doniesień wynika, że dzisiaj sowy latały we wszystkich kierunkach od samego rana. Specjaliści nie są w stanie wyjaśnić, dlaczego sowy tak nagle zmieniły swoje zwyczaje. - Tu spiker pozwolił sobie na uśmiech. - To bardzo tajemnicza sprawa. A teraz posłuchajmy, co Jim McGuffin ma do powiedzenia o pogodzie. Jim, czy tej nocy zanosi się na jakiś deszcz sów?

- Po pierwsze: naprawdę byliśmy cholernie nieostrożni, nie wiem co nam odbiło. A po drugie: Czy też myślicie, że ten spiker jest czarodziejem? - powiedział nagle Aberforth, wprowadzając Hermionę w chwilę skupienia.

- Czemu tak uważasz? - zapytała.

- Hmmm, no uśmiechnął się zanim powiedział "To bardzo tajemnicza sprawa", więc może tak naprawdę wiedział dlaczego. - stwierdził młodszy Dumbledore.

- Możesz mieć rację. Albo zrobił tak, ponieważ uformował mu się wtedy ten głupi żart, który powiedział chwilę później, ten o "deszczu sów". - odpowiedziała powoli Hermiona, dzięki Aberforth'owi mając całkiem ciekawą zagwostkę.

- No cóż, Ted - odpowiedział facet od pogody - nie bardzo się na tym znam, ale wiem, że nie tylko sowy zachowywały się dziś bardzo dziwnie. Dzwonili do mnie telewidzowie z Kentu, Yorkshire i Dundee, mówiąc, że zamiast obiecanego przeze mnie deszczu mieli prawdziwą ulewę meteorytów! Może niektórzy wcześniej zaczęli obchodzić Noc Sztucznych Ogni? Ludzie, to dopiero w przyszłym tygodniu! Ale mogę wam obiecać, że w nocy będzie padało.

- Hahaha, widzę, że tam naprawdę grube akcje się odwalały, hahahaha. - nie mógł powstrzymać śmiechu Syriusz, zwłaszcza, że po raz pierwszy to nie on spowodował jakieś dowcipnisiowe gówno.

Czytając ten fragment Percy delikatnie się uśmiechnął, zauważając to Harry spojrzał na niego z zaciekawieniem, na co chłopak odpowiedział tylko szybkim mechnięciem ręką.

O czym tak naprawdę pomyślał?

Otóż to:

- Ted, Peter, MJ, co Wy znowu robicie?!!?!?! - nagle przypomniał sobie z ciepłym uśmiechem Percy głos Tony'ego, którego słyszał gdzieś z tyłu podczas jednej z rozmów ze swoim Marvelowym odpowiednikiem.

Pan Dursley poczuł się bardzo niepewnie. Meteoryty nad całą Anglią? Sowy latające w biały dzień? Tajemniczy osobnicy w pelerynach? I to szeptanie... szeptanie o Potterach...

- Tiaaa, chyba troszeczkę przesadziliśmy wtedy ze świętowaniem, tak o ciupinkę. - skrzywił się delikatnie Horacy, jednocześnie wspominając swoje własne ekstrawaganckie rodzaje świętowania.

- Czy ktoś mógłby mi w końcu wytłumaczyć co takiego dokładnie się stało? - zapytał lekko poirytowany Matthew nadal nie rozumiejąc co tak dokładnie się tam stało, że o mało się nie wydali.

- Spokojnie Panie Premierze, zaraz wszystko się wyjaśni. - odpowiedział spokojnie Percy, czytając dalej.

Do saloniku weszła pani Dursley, niosąc dwie filizanki herbaty. Nie, tak nie można. Powinien z nią porozmawiać.

- No nareszcie. - prychnęła Petunia nadal niezadowolona z postawy męża.

Odchrząknął nerwowo.

- Eee... Petunio, kochanie... nie miałaś ostatnio wiadomości od swojej siostry?

Jak się spodziewał, pani Dursley spojrzała na niego wzrokiem zdumionego bazyliszka.

Słysząc to porównanie, Harry delikatnie się wzdrygnął. Nadal bywały noce w trakcie, których budził się cały zlany potem, bo przerażającym koszmarze związanym z tym potworem.

Zauważając to, Hermiona przytuliła delikatnie swojego najlepszego przyjaciela, uśmiechając się do niego ciepło, co od razu rozgrzało serce chłopca.

Jednakowoż to nie było wszystko. Po kolejnej chwili dorastająca czarownica pochyliła się nad uchem Harry'ego i powiedziała mu coś co natychmiastowo wywołało śmiech u owego duetu.

Nagle Harry zdał sobie z czegoś sprawę.

Hermiona była jedyną (a bynajmniej jedną z nielicznych) osobą, która zawsze chciała dla niego najlepiej, zawsze go wspierała, była przy nim, a on nawet nigdy jej nie podziękował...

Przypomniał sobie on chociażby o tym wczorajszym (rozdział 1) jej ogromnym zmartwieniu jego losem, ciągłej chęci pomocy nawet w czymś tak ciężkim jak przeżycie Turnieju Trójmagicznego i staniu przy jego boku, pomimo tego, że wszyscy się od niego odwrócili, czy chociażby jej zamartwianiu się tym, że tak mało ostatnio jadł.

A on co dla niej kiedykolwiek zrobił poza wrzucaniem jej w ciągłe niebezpieczeństwa?

Cholera.

Był okropnym przyjacielem. Nie chciał być taki jak tamten dupek...

Czas to zmienić.

Ku ogromnemu zaskoczeniu dziewczyny, tym razem to on po tej nagłej fali śmiechu objął ją (a Harry wręcz nigdy nie inicjował kontaktu fizycznego) i wyszeptał:

- Dziękuję, dziękuję za wszystko...

- Zawsze Harry, zawsze. - odszeptała, wtulając się w niego, dobrze wiedząc, że ich przyjaźń przetrwa wszystko i że jest to najpiękniejsza rzecz jaka ją w życiu spotkała.

Natomiast Ron wyglądał na przybitego.

Widząc jak jego p̶r̶z̶y̶j̶a̶c̶i̶e̶l̶e współdomownicy dobrze bawią się bez niego był naprawdę zdołowany. Poza tym skoro to miały być książki o przeszłości Harry'ego to on też miał tam być, prawda? Jako ich przyjaciel... Tęsknił...

Nie

Już po chwili przekształcił on ten widok ich szczęścia (to nie tak, że pierwszy raz od tygodnia byli tak szczęśliwi, w cale), w chorą, zazdrosną, zdradzoną myśl, że to   właśnie teraz idealnie widać, że w cale go nie potrzebują i nigdy nie potrzebowali... Przez co emocje ponownie w nim zawrzały.

Dodatkowo rozsierdziło go to, że ten Wielki cholerny Potter znowu jest w centrum uwagi, dodatkowo dzięki swej pozycji łatwo zaznajamiając się z kimś tak superowym jak Iron Percy'm. Ron był w tej chwili cholernie zazdrosny, szybko wracając do swych najgorszych myśli.

Zwykle udawali, że nie ma siostry.

Syriusz właśnie chciał coś powiedzieć, ale nagle sposępniał, myśląc nad tym, co tak naprawdę stało się z jego własnym młodszym bratem Regulusem. To wszystko potoczyło się tak źle...

Jednakże np. taki Hagrid miał naprawdę wielką ochotę zrobić coś Dursleyom (a on akurat w tym miał doświadczenie xD).

- Nie - odpowiedziała ostrym tonem. - Dlaczego pytasz?

- Dziwne rzeczy były w dzienniku - wymamrotał pan Dursley. - Sowy... spadające gwiazdy... a w mieście widziałem mnóstwo cudacznie poubieranych ludzi...

- No i co? - warknęła pani Dursley.

- Oho, tutaj wchodzimy na bardzo niebezpieczne wody. Zła żona to straszna żona. - powiedział strasznie poważnie Newt, po czym jak dostał w bok od Tiny, wszyscy zaczęli się śmiać.

Potajemnie wszyscy mężowie natychmiastowo mu przytaknęli, jednakże samemu też nie chcąc dostać, siedzieli cicho.

- Cóż, tak sobie pomyślałem... może... może to ma coś wspólnego z... no wiesz... jej towarzystwem.

- Biedak, już po nim. - kontynuował po bracie Tezeusz, wywołując kolejną falę śmiechu.

Pani Dursley wessała łyk herbaty przez zaciśnięte wargi. Pan Dursley zastanawiał się, czy powiedzieć jej, że słyszał nazwisko „Potter". Uznał, że byłoby to zbyt śmiałe posunięcie. Zamiast tego powiedział, siląc się na obojętność:

- Mogłeś mi powiedzieć. - syknęła Petunia.

- Wybacz. - kwiknął cały fioletowy Vernon.

- Ich syn... musi być teraz w wieku Dudleya, prawda?

- Dobrze, wspomnienie syna to dobry krok. - przyłączyła się do nich Queenie, kontynuując tę farsę, dalej rozbawiając wszystkich.

- Tak przypuszczam - odpowiedziała sucho pani Dursley.

- Zaraz, jak on ma na imię? Howard, tak?

- A moje trzecie imię to Howard, Harold Harvey Howard, tak mnie zwą. - parsknął śmiechem Harry, któremu zawtórowali bliźniacy, ponownie zmieniając swoje imiona.

Natomiast w tym szalonym mózgu Percy'ego na dźwięk imienia "Howard" pojawiły się natychmiastowo tylko dwie postacie: Oczywiście Howard Stark i Kaczor Howard.

- No co? To, że zajmuję się w większości tylko Multiwersum Harry'ego Potter'a, to nie znaczy, że przestałem kochać takiego Marvela, czy Piratów z Karaibów. - prychnął słyszalnie tylko dla siebie Iron Percy, puszczając oczko w tylko sobie znanym kierunku i tylko sobie znanym celu.

Czekajcie.

Cholera.

Co tu się właśnie stało?

Czy on właśnie przełamał czwartą ścianę? Dafuck XD

- Harry. Obrzydliwe, pospolite imię.

- Oho, wtopa. - zaśmiała się Tonks.

- Dzięki ciociu. - Harry powiedział to jak najbardziej obraźliwie jak tylko potrafił.

Dopiero teraz słysząc cały ten jad w głosie siostrzeńca, Petunia ledwo powstrzymała tę pojedynczą łezkę. Byli okropni. Ale jak to niby mieliby naprawić?

- Och, tak... - mruknął pan Dursley, a serce w nim zamarło. - Tak, zgadzam się z tobą całkowicie.

Poszli na górę i więcej już o tym nie wspominał. Kiedy pani Dursley zamknęła się w łazience, pan Dursley podkradł się do okna sypialni i zerknął na ogród przed domem. Kot wciąż tam siedział. Wpatrywał się w Privet Drive, jakby na coś czekał.

- Oooo, zapowiada się ciekawie. - podekscytował się Ludo Bagman.

Czyżby miał halucynacje? I czy może to mieć coś wspólnego z Potterami? Bo gdyby tak... gdyby się okazało, że są spokrewnieni z jakimiś... Nie, tego by chyba nie zniósł.

Zwłaszcza w Czystokrwistych teraz po prostu kipiało, ale wiedzieli, że nie mogą nic zrobić, Percy potrafił być ewidentnie zbyt straszny, eeeee, znaczy przekonujący, tak, przekonujący.

Położyli się do łóżka. Pani Dursley szybko zasnęła, ale pan Dursley leżał i rozmyślał o tym wszystkim. W końcu doszedł do wniosku, że nawet gdyby Potterowie mieli z tym coś wspólnego, nie było powodu, by niepokoili jego i panią Dursley. Dobrze wiedzieli, co on i Petunia myślą o nich i o ludziach ich pokroju... Trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób on i Petunia mogliby zostać wplątani w coś, do czego może dojść... Poczuł ulgę, ziewnął i przewrócił się na bok. Nie, nas to nie może dotyczyć...

Jak bardzo się mylił!

- I chyba po raz pierwszy czuję się źle, że Dursleyowie się w czymś pomylili... - pomyślał smutno Harry, co już wiele mówiło o jego aktualnej sytuacji życiowej.

Pan Dursley zapadł w niezbyt zresztą spokojny sen, ale kot na murku nie okazywał najmniejszych oznak senności. Siedział tam, nieruchomy jak posąg, z oczami utkwionymi w dalekim końcu Privet Drive. Nawet nie drgnął, kiedy w sąsiedniej uliczce trzasnęły drzwi samochodu, ani kiedy dwie sowy przeleciały mu nad głową.

- Na kogo ona tam tak czeka? - zastanowił się na głos Syriusz.

- Może na Dumbledore'a? - zasugerował Lupin.

- Możesz mieć rację Remusie. Choć wydaje mi się, że będzie tu też Hagrid, takie przeczucie. - przytaknął mu Syriusz, dodając też coś od siebie.

Nie poruszył się aż do północy.

- Mmmm, chyba zaraz się dowiemy. - zaczął podekscytowany Harry, dla którego naprawdę ciekawym przeżyciem było przeczytanie o czymś, co już miało miejsce, było związane z nim, a o tym nie wiedział.

Na rogu, który z taką uwagą obserwował kot, pojawił się jakiś człowiek. Pojawił się tak nagle i bezszelestnie, iż można było pomyśleć, że wyrósł spod ziemi. Ogon kota drgnął, a oczy mu się zwęziły.

- A kto to, a kto to, a kto to może być? - zapytał nagle Percy całkowicie dziecinnym głosem.

...

- Co to było? - zaśmiał się krótko Syriusz, samemu nie mając nawet takich odpałów.

- Wybacz, za dużo Wodogrzmotów Małych. - odpowiedział od razu Percy.

- Eeeee, czego? - zapytał, nadal nie rozumiejąc.

- Nie ważne, taka kreskówka z przyszłości. - stwierdził szybko Percy już i tak za dużo mówiąc, a zarazem totalnie nie mogąc uwierzyć w to, jak można żyć bez takich cudów.

- No ale odpowiadając... pewnie Dumbledore. - rzuciła po chwili dziwnej ciszy Hermiona.

- Hmmm, zaraz się przekonamy. - uśmiechnął się szeroko Percy, zaraz mając wrócić do czytania.

- To co? Zakład? Stawiam galeona, że to będzie Dumbledore. - mówi szybko Fred, chcąc wyciągnąć coś z tej świetnej okazji.

- Nie ma bata, to oczywiste, że to Dumbledore, nie tym razem Freddie. - odpowiedział mu równie szybko George, co tylko wywołało między nimi krótką szarpaninę, co tylko jeszcze bardziej rozbawiło Lee Jordana.

Jeszcze nigdy ktoś taki nie pojawił się na Privet Drive. Był to wysoki, chudy mężczyzna, bardzo stary, sądząc po brodzie i srebrnych włosach, które opadały mu aż do pasa. Miał na sobie sięgający ziemi purpurowy płaszcz i długie buty na wysokim obcasie. Zza połówek okularów błyskały jasne, niebieskie oczy, a bardzo długi i zakrzywiony nos sprawiał wrażenie, jakby był złamany w przynajmniej dwóch miejscach. Nazywał się Albus Dumbledore.

- Widzisz? - wytknął mu rozbawiony George.

- A weź. - westchnął Fred, tracąc właśnie szansę na dobry zarobek.

- Ach, wiedziałam. - powiedziała dumna z siebie Hermiona.

- Bo to było bardzo trudne. - parsknął śmiechem Percy, za co dostało mu się między żebra.

- Ach, jak ja uwielbiam te opisy postaci. - powiedział złośliwie Snape.

- Ja też Severusie, zwłaszcza, gdy opisywano krzywiznę nosa Albusa. - Horacy zaśmiał się cicho.

- Ciekawe jak Was opisze ta cudowna książka. - zripostował ich w ten delikatny sposób Dumbledore, co tylko poskutkowało żachnięciem się Profesorów Eliksirów.

Albus Dumbledore zdawał się nie mieć zielonego pojęcia o tym, że właśnie przybył na ulicę, na której to wszystko - od jego nazwiska po dziwaczne buty - było bardzo źle widziane.

- Hmmm, rozumiem Profesora Dumbledore'a, ja też lubię dziwaczne rzeczy. - powiedziała jak zawsze sennie, z małym uśmieszkiem Luna, eksponując swój naszyjnik z kapsli po piwie kremowym.

Percy odwzajemnił uśmiech i odpowiedział:

- Ach, dziwaczne rzeczy są jednymi z moich ulubionych! Najlepsze! Bardziej lubię tylko moje kochane katany, różdżkę i jedzenie! - zaśmiał się Percy, bawiąc się właśnie jedną z nich (katan), jednakże szybko ją znikając, by nie przerażać Zoey.

- Katany? To raczej... dość niekonwencjonalna broń w czarodziejskim świecie. - zdziwiła się Hermiona, ujawniając w tej chwili zaciekawione myśli naprawdę wielu osób.

- Ach, no racja. Katany to podstawowa broń każdego Percy'ego. Później z biegiem czasu każdy Percy wykształca sobie broń bardziej pasującą do Multiwersów podlegających pod jego jurysdykcję, jednakże każdy z nas i tak ma sentyment do tych dwóch cudeniek, choć oczywiście kocham też moją różdżkę. - odpowiedział z pewną nostalgią w głosie Percy, ukazując nagle w powietrzu swoje dwie piękne katany. W całej sali dało się teraz słyszeć "ochy" i "achy", co kompletnie nie dziwiło Percy'ego, chwilę później je znikając i wracając do czytania.

Z zapałem grzebał w płaszczu, najwyraźniej czegoś szukając. Nie zdawał sobie też sprawy z tego, że od dłuższego czasu jest obserwowany, aż nagle podniósł głowę i zobaczył kota, który wciąż wpatrywał się w niego z drugiego końca uliczki.

- Ale żeby tak szpiegować? Nieładnie Minerwo, nieładnie, choć oczywiście wiedziałam o tym od zawsze. - powiedziała swoim typowym tonem Profesor Trelawney.

Profesor McGonagall właśnie zabijała ją wzrokiem, a w międzyczasie każdy uczeń od trzeciego roku (w tym też z całą pewnością prawie każdy dorosły) wzwyż właśnie dusił się ze śmiechu, próbując równocześnie ukryć to, chowając głowę w poduszkę swej kanapy/fotela.

Zacmokał i mruknął:

- Mogłem się tego spodziewać.

- Idealne potwierdzenie moich słów. - dodała jeszcze Sybilla. Minerwa jeszcze jakimś cudem trzymała nerwy na wodzy, ale uczniowie? Syriusz? Lupin, Hagrid, Pomona, Filius? Ledwo ukrywali swój śmiech w poduszkach.

A Ci którzy akurat się nie śmiali, nie mogli się nadziwić tym szybkim zmianom głosu przez Percy'ego.

Znalazł to, czego szukał, w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wyglądało jak srebrna zapalniczka. Otworzył to, uniósł i pstryknął. Najblizsza latarnia zgasła z lekkim trzaskiem. Pstryknął znowu - następna latarnia mrugnęła i zgasła. Pstrykał Wygaszaczem dwanaście razy, aż jedynymi światłami na ulicy pozostały dwa maleńkie punkciki - oczy obserwującego go kota. Gdyby ktoś wyjrzał teraz przez okno - nawet gdyby to była pani Dursley - nie byłby w stanie dostrzec, co się dzieje na ulicy.

Po całej sali przeszły "ochy" i "achy". Czegoś takiego już po samym początku nikt się nie spodziewał.

- To Profesora autorski wynalazek, prawda Profesorze Dumbledore? - zapytała powoli Hermiona.

- Dokładnie Panno Granger, dokładnie. - odpowiedział z ciepłym uśmiechem Albus.

- Gdybym ja miał coś takiego za młodzieńczych lat... - zaczął Syriusz, jednakże Lupin szybko szturchnął go, pokazując w stronę, uważnie go słuchającej McGonagall, której Łapa cholernie się bał - oczywiście posługiwałbym się nim tylko i wyłącznie do czynienia dobra! - mówił Syriusz ledwo ratując się z opresji i dając kolejną falę śmiechu chrześniakowi i jego przyjaciołom.

Dumbledore wsunął Wygaszacz za pazuchę i ruszył w kierunku numeru czwartego, gdzie przysiadł na murku obok kota. Nie spojrzał na niego, ale po chwili przemówił:

- Co za spotkanie, profesor McGonagall!

Odwrócił głowę, by uśmiechnąć się do burego kota, ale ten gdzieś zniknął. Zamiast tego uśmiechał się do nieco srogo wyglądającej kobiety w prostokątnych okularach, których kształt był identyczny z ciemnymi obwódkami wokół oczu kota. Ona też miała na sobie długi płaszcz, tyle że szmaragdowy. Czarne włosy upięła w ciasny, bułeczkowaty kok. Wyglądała na bardzo wzburzoną.

- Cholibka, znam ten wyraz twarzy, ja bym na Pana mijscu uciekał Panie Psorze. - wzdrygnął się Hagrid, któremu potakiwali obaj Huncwoci, Harry i bliźniacy (o dziwo nawet Hermiona odruchowo chciała to zrobić, ale na jej szczęście udało jej się zachować samokontrolę), plus ogółem całkiem spora część całego Hogwartu.

Dumbledore zachichotał cicho, natomiast McGonagall nie mając już do nich siły, po prostu przewróciła oczami.

- Skąd pan wiedział, że to ja? - zapytała.

- Nawet kobiecy głos, niesamowite. - pomyślał zafascynowany jego umiejętnościami Slughorn.

- Ooooo, czyli ta Pani potrafi zmieniać się w kotka!? - pisknęła podekscytowana Zoey.

- No dokładnie, fajnie, co nie? A wiesz, że ja też tak potrafię? - odpowiedział od razu z ogromnym uśmiechem na twarzy Percy.

- Tak? Ale że w kotka? - dopytywała zafascynowana Zoey.

- Nieee... Znaczy tak, znaczy, eeeee... W co tylko zechcę. - uśmiechnął się do niej szeroko, po prostu nie potrafił nie mieć na swej twarzy uśmiechu, gdy widział na twarzy tej małej dziewczynki taki zachwyt.

- Nawet w Pegaza? - zasugerowała niewinnie Zoey.

- Hmmm, spodziewałem się kucyka lub jednorożca. - parsknął śmiechem i poczochrał jej włosy. - ale dobrze, rozumiem prawdziwą miłość do Mitologii aż za bardzo. - powiedział z promiennym uśmiechem Percy, szybko zeskakując z kanapy i w tym samym momencie przeistaczając się w czarnego pegaza.

- Woooooow! Jupi! - pisknęła rozradowana Zoey, naprawdę zwinnie wdrapując się na swego nowego rumaka.

- Lecimy? - zarżał Percy-Pegaz.

- Lecimy! - skandowała dziewczynka, już siedząc wygodnie i bezpiecznie na tym przedziwnym magu.

Jednakże zanim wystartowali, w oczach Percy'ego-Pegaza zaświecił się ten zawadiacki, ciemnozielony płomień.

Zanim ktokolwiek jakkolwiek zdążyłby zareagować, nagle kopnął on od dołu kanapę, na której jeszcze przed chwilą siedział, łapiąc, lecącą Hermionę na swój grzbiet i jeszcze w tym samym momencie, z dwoma dziewczynami siedzącymi na nim, zaczął okrążać całą Wielką Salę z ogromną prędkością.

- Aleeee faaaajnieee!!! Wooooohooo!!! - krzyczała podekscytowana Zoey.

- N-nieeee! Percy! Aaaaa! - krzyczała przerażona Hermiona, która jeszcze chwilę temu spokojnie siedziała sobie na kanapie, a teraz ledwo trzymała się jakiegoś idioty, udającego Pegaza.

Robiąc na zakończenie śrubę, Percy z gracją wylądował, zrzucając jak najdelikatniej swoje pasażerki na kanapę, a następnie wrócił do swojej zwykłej postaci i usiadł między nimi dwiema.

- I jak się podobało? - zapytał szybko Percy, próbując powstrzymać śmiech na widok miny Hermiony.

- To było cudowne! Jeszcze raz! Jeszcze raz! Jeszcze raz! - piszczała z zachwytu Zoey.

- Później zobaczymy. - puścił do niej oczko Percy.

- To było straszne! Nigdy więcej! Jesteś szalonym idiotą! - wydobyła z siebie w końcu Hermiona.

Widząc jak Harry, Syriusz i bliźniacy nabijają się z całej tej sytuacji, zgromiła ich wzrokiem, po czym opadając powoli coraz głębiej w kanapę, jęknęła z frustracją:

- Jak ja Was nienawidzę.

Percy patrzył na to wszystko z głupim uśmieszkiem, nagle jej odpowiadając:

- Aha? No dobrze. A więc w takim wypadku przesiądę się do... hmmm... do Fleur. Co o tym sądzisz Panno Delacour? Jakiś sprzeciw?

- Wysmienicje. - odpowiedziała swoim nadal lekko łamanym angielskim, ale za to z olśniewającym uśmiechem Fleur, tak naprawdę przez cały czas z olbrzymim zaciekawieniem obserwując środkowe kanapy.

Dlaczego?

Fleur miała ogromne problemy ze znalezieniem prawdziwych przyjaciół.

Poza jej bliskimi tak naprawdę prawieże nikt jej nie lubił.

Madame Maxime? Aktualnie używała jej tylko jako środek do zwycięstwa w prestiżowym turnieju.

Jej rówieśnicy ze szkoły także byli okropni. Prawieże żaden chłopak nie umiał się oprzeć jej urokowi Wili (pomimo tego, iż jest ona tylko w ¼ Wolą, urok ten jest cholernie silny). Nienawidziła tego ich wtedy otępiałego wzroku, tego jak się wtedy wręcz przed nią ślinili, głupio zachowywali i traktowali jak kawałek mięsa.

A dziewczyny?

Dziewczyny właśnie z tego samego powodu nienawidziły jej. Zazdrościły jej tego. Bardzo. Dodając do tego, że była jedną z najlepszych uczennic w szkole... Tiaaaa, było fatalnie.

Jedyną jej przyjaciółką była tak naprawdę jej przyjaciółka Gabrielle (znaczy, w sumie miała kiedyś jedną przyjaciółkę, ale... Nie, nawet nie chce o tym myśleć).

A to była jej szansa. Widziała jak straszny los spadł na tego biednego chłopca (i jego wierną przyjaciółkę, której cholernie mu zazdrościła, bo teraz nienawiść i zazdrość, co do niej samej wzrosła jeszcze bardziej po wybraniu do Turnieju...). Widziała w nim po części siebie, miała nadzieję, że może udałoby im się zaprzyjaźnić?

Zwłaszcza, że nie zauważyła, żeby ani on, czy jego przyjaciółka odczuwali jakoś szczególnie jej urok...

Tylko nie wiedziała jak zacząć...

Wbrew pozorom nie była w tym aż tak dobra. Po prostu umiała grać.

Dodatkowo było jej przepotężnie głupio. Jej pierwsze słowa do Harry'ego Pottera musiały zabrzmieć dla niego samego naprawdę źle.

Dla niej samej z czasem zaczęły dopiero brzmieć okropnie, nie wiedziała co w nią wtedy wstąpiło...

Wspomnienie

- On mówi, że ten mali chłopiec ma też być reprezentant! - oburzyła się Fleur, po dowiedzeniu się, że Harry jest czwartym uczestnikiem Turnieju Trójmagicznego.

Koniec wspomnienia

A to tylko jedne z tych wtedy głupio wypowiedzianych słów. Wiedziała, że dla osób zwłaszcza płci męskiej takie coś jest ogromną obrazą, zauważyła wtedy w jego oczach furię i pustkę, której nigdy u nikogo nie widziała... To ją przeraziło.

A ilość plotek, które o nim usłyszała, była przytłaczająca. Jeśli choć ułamek z tego był prawdą, to przeżył on w rok zdecydowanie więcej niż ona kiedykolwiek... A ilość książek, które teraz mieli czytać właśnie o tym świadczyła...

Przeklnęła się w duchu.

W tej chwili postanowiła, że naprawdę spróbuje zdobyć tutaj, ich, za nowych przyjaciół. Bo czy w końcu to nie było głównym celem tego Turnieju?

A czy nie ma prostszego na to sposobu niż siedzenie z tym nowym szalonym gościem, w okół którego wszyscy najlepsi i najfajniejsi nagle zaczynają się zbierać i przyjaźnić?

Wracając...

No tego to się Hermiona nie spodziewała. Kiedy Percy już wstawał, to cicho westchnęła:

- Zostaniesz... proszę?

- Czyli co? Jednak mnie Pani nie nienawidzi Panno Granger? - drażnił się z nią nadal Percy, nadal jakoś powstrzymując śmiech (w przeciwieństwie do np. takiego Harry'ego, który już dawno temu wybuchnął śmiechem).

- A Pan Panie Perseuszu nie chce tych przepysznych ciastek? - skontrowała nagle Hermiona, które przywołała właśnie zaklęciem Accio do swojej dłoni.

W tej chwili wywiązała się między nimi epicka walka na wzrok, która trwała naprawdę długo, ale w końcu oboje wybuchnęli śmiechem i powiedzieli:

- No dobra... - westchnęła zadowolona z siebie Hermiona.

- ...możemy uznać remis. Rozejm. Wybacz Fleur, może innym razem. - przyznał rozbawiony Percy, ponownie siadając koło Hermiony, która dała mu w podarku tak uwielbiane przez chłopca jedzenie.

- Oui, oui. - odpowiedziała szybko Fleur, tak naprawdę nie będąc za bardzo zadowolona z takiego obrotu spraw, ale było to zbyt zabawne, żeby się gniewać.

- Merlinie, jak ja uwielbiam tę Waszą komedię. - dusił się ze śmiechu Harry, na którego Hermiona jedynie przewróciła oczami.

I to właśnie miała na myśli Fleur. Taką cudowną zabawę, relację. W końcu on (Percy) pojawił się dopiero wczoraj do cholery!

To od zawsze było coś czego pragnęła...

Może porozmawia o tym z Percy'm po dzisiejszym czytaniu? Potrzebowała rady kogoś bardziej w tym zaznajomego. Może mógłby ją jakoś... zapoznać?

Musiała jeszcze to przemyśleć, ale co miała do stracenia?

- Ależ, droga pani profesor, nigdy nie widziałem kota, który by siedział tak sztywno.

I w tym momencie już nikt nie wytrzymał, prawieże każdy wybuchł śmiechem, zwłaszcza uczniowie.

- Uwielbiam Pana. - śmiał się wniebogłosy Syriusz.

Nawet na twarzy Pani Wicedyrektor pojawił się delikatny uśmiech na wspomnienie szoku po usłyszeniu tego zdania.

- Sam by pan zesztywniał, gdyby panu przyszło siedzieć na murze przez cały dzień - odpowiedziała profesor McGonagall.

- To też prawda, choć nie rozumiem dlaczego akurat cały dzień. Nie lepiej było przyjść po prostu pod wieczór? - zastanawiała się na głos Luna, czym zaskoczyła wiele osób, bo trudno było im uwierzyć, że ta "PomyLuna" jednak coś tam z Krukona w sobie ma.

Profesor McGonagall może i trudno byłoby to przyznać, ale jednak z czasem jak na to popatrzeć to Luna miałaby rację (choć może i wtedy nie była do końca pewna kiedy pojawi się tam Dumbledore, ale jednak chyba oczywistym było, że nie pojawi się tam w środku dnia przy wszystkich mugolach), bo to nie było najmądrzejsze, także młoda uczennica Ravenclawu zyskała nowy szacunek u Minerwy.

- Cały dzień? I w ogóle pani nie świętowała? Idąc tutaj, musiałem wpaść na chyba z tuzin biesiad i przyjęć.

- A co się wtedy ze mną działo? - pomyślał smętnie Syriusz, którego głowa smutno opadła w dół, co w Hogwarcie było naprawdę rzadkością.

Domyślając się, o czym pomyślał jego ojciec chrzestny, Harry i Remus objęli przyjaciela/ojca chrzestnego ramieniem, by jakoś go wesprzeć, na co ten zareagował smutnym uśmiechem.

Profesor McGonagall prychnęła ze złością.

- Och, tak, wiem, wszyscy świętują. Można by pomyśleć, że powinni być trochę ostrożniejsi, ale nie... Nawet mugole zauważyli, że coś się święci. Mówili o tym w wieczornych wiadomościach. - Wskazała podbródkiem ciemne okna salonu państwa Dursleyów. - Sama słyszałam. Stada sów... spadające gwiazdy... Nie są aż takimi głupcami. Muszą coś zauważyć. Spadające gwiazdy w Kencie! Mogę się założyć, że to sprawka Dedalusa Diggle. Nigdy nie odznaczał się rozsądkiem.

- Hmmm... - zaczął z szerokim usmiechem Fred.

- ...ten gość... - kontynuował równie wesoło George.

- ...brzmi na... - mówił dalej rozradowany Syriusz.

- ...naprawdę fajnego. - dodał z zawadiacką miną Charlie.

- Musimy go... - chciał zakończyć z równie łobuzerskim wyrazem twarzy Harry, ale w tym samym momencie szybko przerwali im Remus, Hermiona, Molly i Minerwa, bojąc się co jeszcze mogłoby z tego wyniknąć.

- Trudno mieć do niego pretensję stwierdził łagodnie Dumbledore. - W końcu przez całe jedenaście lat niewiele mieliśmy okazji do świętowania.

- Tak, to były okropne, naprawdę okropne czasy. - wzdrygnął się Slughorn, któremu zawtórowało wielu innych dorosłych.

- Wiem - powiedziała ze złością profesor McGonagall - To jednak nie powód, żeby całkowicie tracić głowę. Ludzie nie zachowują najmniejszej ostrożności, łażą po ulicach w biały dzień, nawet nie raczą się przebrać w stroje mugoli, wymieniają pogłoski...

Na wzmiankę o "pogłoskach" wszyscy dobrze znający wcześniej Potterów spuścili głowy.

Nawet Snape, który walczył z tym, uronił jedną łzę, bo... Lily...

Zauważając to kątem oka, Percy pojawił obok Snape'a czarną chusteczkę, by mógł z niej szybko skorzystać, a potem ukryć, co na szczęście umknęło uwadze każdego.

Początkowo Severus był w głębokim szoku, ale chwilę później ledwie widocznie skinął do Percy'ego głową w podzięce, po czym wrócił do swojej typowej "Snape'owej" postawy.

Spojrzała na Dumbledore'a z ukosa, jakby oczekiwała, że coś na to powie, ale milczał, więc ciągnęła dalej:

- Tego tylko brakuje, żeby w tym samym dniu, w którym w końcu zniknął Sam-Wiesz-Kto, mugole dowiedzieli się o nas wszystkich. Dumbledore, mam nadzieję, że on naprawdę zniknął, co?

- Ten Sam-Wiesz-Kto to ten wielki, zły czarodziej, którego zwolennikiem rzekomo miał być tamtem Pan Black, tak? - zapytał nagle Brytyjski Premier, wskazując delikatnie, ale widocznie głową w stronę Syriusza.

Korneliusz Knot już miał zacząć swoje dywagacje na temat tego, że Black dawno powinien siedzieć w Azkabanie (jak nie bez duszy), ale Percy szybko uciszył go wzrokiem i sam odpowiedział na pytanie, które zadał Matthew.

- W olbrzymim skrócie? Tak. Mógłbym Panu zdradzić więcej, ale książka sama niedługo odpowie na wszystkie te pytania, no ale tak. Był on naprawdę cholernie złym, a zarazem niesamowicie potężnym czarodziejem, który oficjalnie conajmniej 11 lat terroryzował ze swoimi zwolennikami całą Wielką Brytanię. I tak, co do Syriusza to słowo "rzekomo" idealnie tu pasuje, ale wybaczy Pan, chwilowo nic więcej zdradzić nie mogę. - odpowiedział powoli, starannie dobierając słowa Percy.

Ten biedny mugol zadrżał, słysząc to. Wiedział jakie rzeczy mogą wywołać zwykli szaleńcy, a co dopiero czarodzieje? Strach się bać po prostu. Do tego intrygowała go zwłaszcza ta zeszłoroczna afera z tym morderczym szaleńcem, który zupełnie na takiego nie wyglądał, czy to tylko pozory? Albo miał facet po prostu pecha? Niestety Matthew doszedł do wniosku, że jedyne co mu pozostało to czekać... Ale...

- Ostatnie pytanie... Powiedziałeś "był", czy to oznacza, że on naprawdę wtedy zginął? - dopytywał ten nieświadomy człowiek, który bał się, że w świecie czarodziejów może to wyglądać trochę inaczej.

- Mówi się, że tak, a bynajmniej na to wygląda. - odpowiedział cicho, szybko i tajemniczo Percy, wywołując ciarki na plecach u nie tylko Pana Premiera.

- Na to wszystko wskazuje - odpowiedział Dumbledore.

Słysząc to, wiele osób odetchnęło z ulgą. Bo w końcu to był Dumbledore, co nie?

Plus... Nie da się wrócić z martwych?

Niestety tylko kilka osób w tym pomieszczeniu było świadome prawdziwego, nadchodzącego do nich coraz większymi krokami zagrożenia.

- Mamy za co być wdzięczni. Może ma pani ochotę na cytrynowego dropsa?

- Ja zawsze. - odpowiedzieli równocześnie Jacob i Percy, przybijając szybko żołwika.

- Na co?

- Naprawdę Pani Profesor nie wie? Wy czarodzieje to czasami jednak naprawdę dziwni jacyś jesteście. - powiedział wesoło sam do siebie Jacob, wpierdzielając w międzyczasie kolejnego cytrynowego dropsa.

Ach, no i ogółem Jacob chyba tego dnia stał się jakimś bóstwem, bo bliźniacy i Syriusz po prostu od razu go pokochali, widząc jaki wyraz twarzy wywołał u McGonagall.

- Na cytrynowego dropsa. To takie cukierki mugoli, które bardzo lubię.

- I to się szanuje. - przyznali od razu dwaj wcześniej wymienieni, wywołując tym samym mały uśmiech na twarzy Albusa.

- Nie, dziękuję - odpowiedziała chłodno profesor McGonagall, jakby chciała podkreślić, że nie jest to odpowiedni moment na cytrynowe dropsy. - Jak mówię, nawet jeśli Sam-Wiesz-Kto rzeczywiście zniknął...

- Droga pani profesor, czy taka rozsądna osoba jak pani nie mogłaby dać sobie spokoju z tą dziecinadą? Przez
jedenaście lat walczyłem z tym bzdurnym ,,Sam-Wiesz -Kto", próbując ludzi nakłonić, by używali jego właściwego nazwiska: Voldemort. - Profesor McGonagall wzdrygnęła się, ale Dumbledore, który akurat usiłował odkleić z rolki dwa dropsy, zdawał się tego nie zauważyć. - To wszystko staje się takie mętne, kiedy wciąż mówimy ,,Sam Wiesz-Kto". Nigdy nie widziałem powodu, by bać się wypowiedzenia prawdziwego nazwiska Voldemorta.

Prawie każdy wzdrygnął się na wzmiankę tego imienia.

Matthew z jednej strony czuł zadowolenie, że zaczął rozumieć coraz więcej z tej strasznej historii świata czarodziejów, a zarazem czuł ogromne przerażenie widząc, jakie reakcje wywołało samo imię tego czarnoksiężnika.

- I tutaj muszę stanąć po stronie Profesora Dumbledore'a. Cytując: "Strach przed imieniem zwiększa strach przed tym kto je nosi", a dawanie mu dodatkowej broni jest po prostu głupie. - wyraził swoją opinię Iron Percy, próbując przemówić do rozsądku choć paru osobom. Oczywiście całym sercem kibicowali mu Harry i Albus.

- Łatwo mówić, ciężej zrobić. - westchnęła cicho i smutno Hermiona, nienawidząc tego potwora tylko coraz bardziej przez te pare ostatnich lat.

- I uważasz, że nie masz siły, by mu się przeciwstawić? - rzucił jej to pytanie Percy, podniósł wyzywająco brew.

Naprawdę chciała mu odpowiedzieć ona jakoś na to pytanie, ale było... zbyt intrygujące i psychologiczne. Nigdy nie podchodziła do tego w ten sposób.

- Wiem - powiedziała profesor McGonagall tonem, w którym irytacja mieszała się z podziwem. - Ale pan to co innego. Każdy wie, że jest pan jedyną osobą, której boi się Sam-Wie... no, niech już będzie... Voldemort.

- I to jest nasza kontra. - stwierdziła nagle jakaś odważna Puchonka.

- Nie jestem Dumbledore'em. - od razu skwitował Iron Percy, zaintrygowany co może wyniknąć z tej debaty.

- No nie. Nie oszukujmy się. Jesteś od niego dużo silniejszy, potężniejszy i przysto... znaczy się mądrzejszy, inteligentniejszy i zdecydowanie straszniejszy! - poprawiła się szybko lekko zarumieniona teraz Puchonka.

- No dobrze, pewnie masz w tym rację. - odpowiedział szybko z małym uśmieszkiem Percy, widząc jak większość sali zgodnie kiwa głowami (a zwłaszcza jej damska część). - Choć nie ujmujmy Waszemu Dyrektorowi. Ale weźmy na przykład taką inną osobę, która zawsze mówi "Voldemort". Harry, czy nie jest tak? - zaczął powoli jej odpowiadać Percy.

- Eeee, no jest. - odpowiedział szybko Harry, nie za bardzo chcąc się w to mieszać.

- Nie chcę obrażać Harry'ego, bo jest on naprawdę dobrym i kochanym chłopcem, ale no bądźmy szczerzy, czy on wygląda na osobę, która jakkolwiek mogłaby się równać ze mną, bądź z Albusem? Czy uważacie go za ważniejszego i lepszego od Was? - kontynuował Percy coraz pewniej swego.

- No nie, na pewno nie! Ale w końcu pokonał go raz, prawda? - zawahała się lekko uczennica domu Hufflepuff, która zauważyła właśnie naprawdę dobrze skonstruowaną kontrę.

- Tak, gdy był małym dzieckiem. Ile tu było jego własnych umiejętności? Ile szczęścia? A ile innych bodźców zewnętrznych, które na to wpłynęły? Na to już sami sobie odpowiedzcie. Na to, a także na to, czy uważacie się na tyle słabych, że boicie się powiedzieć jakieś słowo? I to tylko jedno głupie słowo... - zakończył ten temat Percy, ale widząc całkowicie przygaszoną Puchonkę, którą właśnie na oczach wszystkich pokonał, to dodał:

- No ale 5 punktów dla Hufflepuff'u, za tę piękną debatę. - uśmiechnął się delikatnie do nagle całkowicie uradowanej dziewczyny, która cieszyła się jak nigdy, że w taki sposób zdobyła punkty dla swojego domu.

- Pochlebia mi pani - rzekł spokojnie Dumbledore. - Voldemort ma do dyspozycji moce, jakich ja nigdy nie będę miał.

Nagle nie wiadomo czemu Percy parsknął śmiechem.

- Eeeeee, co w tym takiego zabawnego? Już całkowicie zwariowałeś? - zapytał ze złośliwym uśmiechem Syriusz.

- Chyba tak, dzięki, że tak się o mnie troszczysz Syriuszu, akurat Ty. - odpowiedział natychmiastowo Percy z tym samym uśmiechem co Black.

- Coś sugerujesz? - warknął, na razie powstrzymując śmiech Syriusz.

- Ja? Nigdy. - odpowiedział od razu Percy, ale po chwili obaj wybuchnęli śmiechem.

- No dobra, ale teraz serio, z czego się śmiałeś? - zapytała szybko z ciekawości Hermiona, nie chcąc, by ktoś się wtrącił.

- No trochę z tego co powiedział Dumbledore. - odpowiedział już całkowicie spokojnie Percy.

- Czyli? Nie widzę tu nic zabawnego.

- Po prostu uważam, że wielu z Was jest... zbyt ograniczona. Nie mówię konkretnie o Was uczniach, ale bardziej co najwyżej o tych najstarszych uczniach i dorosłych, bo w mojej opinii ta "czarna magia" po prostu ma większą złą sławę niż się jej to należy. Tak, potwierdzam, że jest wiele jej aspektów naprawdę złych i nieludzkich, ale są też takie, które nazwane zostały przez kogoś czarnomagicznymi, no i tak się przyjęło, a są to naprawdę pożyteczne i nie takie złe rzeczy, uwierzcie, wiem z doświadczenia, widziałem i niektórych sam używam. A niektóre to już w ogóle zostały dawno przez to zapomniane. Wiem, że jest to dość kontrowersyjna opinia, ale radziłbym niektórym starszym wśród nas się nad tym porządnie zastanowić, bo może gdyby w najwyższych klasach nauczano ostrożnie tych lepszych i niebędących złymi, stron czarnej magii, to może byłoby później dużo mniej... ewenementów. - wypowiedział się wyjątkowo długo Percy, chwilę później kontynuując czytanie, a zarazem pozostawiając mętlik w głowie nie u samych dorosłych, ale i u uczniów.

Bo nikt, zwłaszcza tacy Hermiona, czy Harry, nie spodziewali się tak nagle czegoś takiego. Bo w końcu czy bohaterowie nie powinni być w 110% dobrzy?

- Bo pan jest... no... zbyt szlachetny, by się nimi po sługiwać.

Po usłyszeniu przed chwilą tego monologu Percy'ego, a teraz tego, wiele osób po prostu wybuchnęło śmiechem.

- Czyli co? Słowo "szlachetny" muszę wykreślić z mojego CV, tak? - powiedział przez śmiech Percy, z czego oliwy do ognia dolewała jeszcze wyjątkowo poczerwieniała Minerwa.

- Hmm, chyba zastąpię je po prostu słowem "szalony", oba na "Sz", nikt się nie skapnie. - dodał przez śmiech Percy, tylko jeszcze bardziej rozśmieszając wszystkich.

Kiedy śmiechy się skończyły, kontynuowano czytanie.

- Wielkie szczęście, że jest ciemno. Nie zarumieniłem się tak od czasu, kiedy pani Pomfrey powiedziała, że podobają się jej moje nauszniki.

Wyżej wymieniona wysoce zarumieniła się na to wspomnienie, natomiast Ci starsi uczniowie próbowali się tutaj doszukać jakiegoś podtekstu.

Profesor McGonagall rzuciła na niego ostre spojrzenie i powiedziała:

- Sowy to nic w porównaniu z pogłoskami, jakie wszędzie krążą. Wie pan, o czym wszyscy mówią? O przyczynie jego nagłego zniknięcia? O tym, co go w końcu powstrzymało?

Matthew myślał, że na wspomnienie tego wszyscy tutaj będą wielce świętować, a tak naprawdę większość osób tylko zwieszało głowy. Co się stało do cholery?

Wyglądało na to, że profesor McGonagall poruszyła wreszcie temat, o którym bardzo chciała podyskutować, a był to prawdziwy powód, dla którego czekała na niego na zimnym, twardym murze przez cały dzień. W każdym razie do tej chwili ani jako kot, ani jako kobieta nie utkwiła w Albusie Dumbledore tak świdrującego spojrzenia, jak teraz. Było oczywiste, że cokolwiek mówili „wszyscy", nie zamierzała w to uwierzyć, póki Dumbledore nie powie jej, że to prawda. Lecz Dumbledore odkleił sobie jeszcze jednego dropsa i milczał.

- Wow, zobacz Luniak. To dokładnie jak z nami po akcji z.... - zaczął z szerokim uśmiechem Syriusz, kiedy nagle Lupin mu przerwał.

- Ćśśś, pamiętaj, że w końcu nic nie powiedzieliśmy. - odpowiedział z takim samym uśmiechem Remus, kiedy bliźniacy patrzyli na nich z podekscytowaniem.

- Co to była za akcja! Jedna z naszych najwybitniejszych! - zaśmiał się Syriusz.

- I naprawdę nadal nie wiem jakim cudem do tego wszystkiego doszło. - westchnęła Minerwa.

- No właśnie! To jest w tym wszystkim najlepsze! - roześmiał się jeszcze głośniej Black.

- Taaaak, ale jeśli dobrze pamiętam to szlaban był równie wspaniały. - uśmiechnęła się delikatnie McGonagall, wywołując tym zdaniem grymasy na twarzach obu Huncwotów.

- A mówią - naciskała profesor McGonagall - że zeszłej nocy Voldemort pojawił się w Dolinie Godryka. Chciał odnaleźć Potterów. Krążą pogłoski, że Lily i James Potter... że oni... nie żyją.

- Ja... - zaczęła cicho i naprawdę smutnym tonem Minerwa, ale Harry jej przerwał.

- Rozumiem Pani Profesor, bardzo dobrze rozumiem. - wyszeptał smutno i cicho Harry.

Jednakże słysząc to wszystko w takiej formie, z oczu Harry'ego pociekło kilka łez. Tak bardzo chciałby mieć rodziców... Tak bardzo...

W mniej więcej tym samym momencie Hagrid, Syriusz, Lupin, Fred, George i Hermiona złapali delikatnie chłopca za ramiona, pokazując mu, że są przy nim.

Widząc tę całą swoją nową rodzinę w jednym miejscu (widząc obok jeszcze więcej Weasley'ów, Percy'ego i McGonagall, czy Dumbledore'a) z oczu Harry'ego znowu popłynęły łzy, ale tym razem łzy szczęścia.

Kiedy nagle zniknęła przegroda między jego miejscem, a miejscem Syriusza, to szybko (ale tylko na chwilę) usiadł obok mężczyzny, wtulając się w niego, kiedy oboje wypuszczali te od lat skrywane łzy po śmierci im tak bliskich osób.

Matthew chyba zaczynał powoli rozumieć. W pokonaniu tego Voldemorta ogromną rolę mieli jacyś Potterowie, rodzice tego chłopca, Harry'ego Pottera, którzy najwyraźniej przy tym zginęli... Nawet nie chciał myśleć o tym, że jego dzieci mogłyby się wychowywać bez niego, czy Abigail. Że nie widziałby jak rosną i wchodzą w ten piękny, a zarazem tak okrutny świat...

Dumbledore pokiwał głową. Profesor McGonagall westchnęła głęboko.

- To było straszne uczucie. - wychrypiała Minerwa.

- Taaak, ma Pani Profesor rację. Pamiętam to jak dziś... - zachlipiał Hagrid, o mało co nie dusząc Flitwicka w morderczym uścisku.

- Lily i James... Nie mogę w to uwierzyć... Nie chciałam w to uwierzyć... Och, Albusie...

- Ten pierdolony Pettigrew. Gdybym tylko go wtedy dopadł... Lub te kilka miesięcy temu bez świadków... Może nareszcie zrobiłbym coś za co odsiedziałem ten pieprzony wyrok... - warczał ledwie słyszalnie Syriusz, przez co został objęty przez Harry'ego jeszcze mocniej.

Dumbledore wyciągnął rękę i poklepał ją po ramieniu.

- Wiem... wiem... - pocieszał ją cicho.

Bardzo zabawne, że w tej chwili, tak jak kiedyś Albus Dumbledore, wiele osób właśnie pocieszało swoich bliskich, po usłyszeniu tak strasznych rzeczy, właśnie w taki sposób.

- To nie wszystko - oznajmiła profesor McGonagall roztrzęsionym głosem. - Mówią, że próbował zabić syna Potterów, Harry'ego. Ale... nie mógł. Nie był w stanie uśmiercić małego chłopczyka! Nikt nie wie dlaczego ani jak, ale mówią, że od tego momentu potęga Voldemorta jakby się załamała... i właśnie dlatego gdzieś zniknął.

Dumbledore pokiwał ponuro głową.

- A więc to... to prawda? - wyjąkała profesor McGonagall. - Po tym wszystkim, co zrobił... Tylu ludzi pozabijał... i nie mógł zabić małego dziecka? To wprost zdumiewające... Tyle się robiło, żeby go powstrzymać, aż tu nagle... Ale... na miłość boską, jak temu Harry'emu udało się przeżyć?

- Podczepiam się do tego pytania. - dodał cicho Matthew, ale w pokoju było wystarczająco cicho, że każdy dobrze go słyszał i co ciekawe nawet najstarsi czarodzieje w tym pomieszczeniu (nie licząc Dumbledore'a) nie umieli odpowiedzieć na to zagadnienie.

- I to Matthew, jest bardzo dobre pytanie, bo nikt z nas nie jest tego do końca pewien. - odpowiedział, wzdychając cicho Percy, zarazem wymieniając ukradkowe spojrzenia z Dumbledore'em i Harry'm.

- Pozostaje nam tylko zgadywać - powiedział Dumbledore. - Może nigdy się nie dowiemy.

Percy szybko ukrył rozbawiony z tego powodu uśmiech. - Szybciej niż myśli wiele tutaj zgromadzonych. - pomyślał.

Profesor McGonagall wyciągnęła koronkową chusteczkę i zaczęła sobie osuszać oczy pod okularami. Dumbledore wyjął z kieszeni złoty zegarek, przyjrzał mu się i mocno pociągnął nosem. Był to bardzo dziwny zegarek. Miał dwanaście wskazówek, a nie miał w ogóle cyfr; zamiast tego po obwodzie tarczy krążyły maleńkie planety. Dumbledore musiał jednak coś z niego odczytać, bo włożył go z powrotem do kieszeni i rzekł:

- Fascynujący wynalazek. - pomyślała Hermiona, notując sobie w głowie, żeby kiedyś zapytać o to Profesora Dumbledore'a, lub Percy'ego.

- Ty... Ty naprawdę nadal go nosisz? - zadumał się Aberforth, zerkając kątem oka na brata, który z delikatnym, smutnym uśmiechem pokiwał mu głową na znak potwierdzenia.

No tego to się on nie spodziewał... Że nosi on jeszcze ten zegarek, który tak dawno Aberforth zrobił dla niego specjalnie w prezencie, jeszcze zanim się pokłócili...

- Hagrid się spóźnia. Nawiasem mówiąc, to chyba on ci powiedział, że tutaj będę, tak?

- Wybacz Panie Psorze. - zarumienił się delikatnie Hagrid, któremu Albus odpowiedział tylko machnięciem ręki.

- Ha! Mówiłem, że będzie Hagrid! - powiedział dumny z siebie Syriusz, szybko kryjąc rozbawiony uśmiech, co nie umknęło uwadze Lupina, który od początku wyczuwał tutaj jakieś oszustwo...

A miał wtedy takie przeczucie. Vernon pluł sobie teraz w wąsa, że jednak nie sprawdził, czy nic się nie dzieje! I skończyło się to... właśnie tak...

- Tak. - przyznała profesor McGonagall.- A możesz mi powiedzieć, dlaczego znalazłeś się akurat tutaj?

- I to jest bardzo dobre pytanie. - pomyślało wielu uczniów (a bynajmniej w większości byli to uczniowie) w przeróżnym wieku, którzy nie znali dobrze Harry'ego osobiście, a naprawdę bali się odpowiedzi. Bo chyba Chłopiec, który przeżył nie mieszka u tych okropnych mugoli, prawda? Prawda?

...

- To proste. Chcę zainstalować Harry'ego u jego ciotki i wuja. To jedyna rodzina, jaka mu pozostała.

W tej chwili w całym pomieszczeniu wybuchła przeogromna wrzawa.

Vernon jęczał, zdania typu "Czemu to musiało trafić akurat na niego!??!?".

Wielu uczniów, jak i nieznający tego chłopca dorośli byli w szoku, że mieszka on z tak okropnymi mugolami.

On.

Ten Wielki Potter.

Chłopiec, który przeżył...

- Ze wszystkich możliwych mugoli?! - jęknęła Hermiona.

- Wstyd, nawet ja nie dałbym żadnego czarodzieja do mugoli zwłaszcza tak paskudnych, nawet tak okropnego jak Potter. - fuknął Lucjusz.

Draco był w szoku, że ten "Wielki Potter" musiał mieć jeszcze gorsze dzieciństwo niż on.

Aberforth po prostu schował głowę w dłoniach, po prostu już dobrze wiedząc do czego jest zdolny jego brat.

Hagrid tylko złożył ze złością pięści. Nigdy mu się to nie podobało, ale to w końcu Dumbledore, nie? On zawsze ma rację... prawda?

Remus popatrzył tylko na Dumbledore'a z mieszaniną smutku i rozczarowania. Czemu Harry nie mógłby iść na przykład do niego? Wiedział, że może nie jest najlepszym przykładem cudownej osoby, ale jednak...

Minerwa i reszta Psorstwa nadal nie popierała opinii Dumbledore'a. Zwłaszcza Snape, który aż za dobrze znał wcześniej Petunię i naprawdę nie rozumiał jak dziecko Lily, można było dać Petunii.

Weasleyowie zaciskali mocno pięści. Zwłaszcza Fred i George, którzy nadal pamiętali chociażby kratę w oknie ich przyjaciela.

Neville'owi było naprawdę smutno z jego powodu, a zarazem był na siebie zły, że nigdy nie zainteresował się wystarczająco Harry'm, żeby chociaż trochę go pocieszyć.

Luna na zewnątrz była jak zawsze całkowicie spokojna, ale w środku żal jej było Harry'ego.

Tonks naprawdę mu współczuła, aż za bardzo wiedziała jak to jest mieć... problemy z rodziną.

Natomiast Syriusz... Cóż Syriusz...

- Czemu Harry jest u nich?!!? Ktokolwiek inny, ale oni!?! - krzyknął wściekły Syriusz, próbując wywołać jakąkolwiek reakcję na Dumbledorze, który tylko i wyłącznie patrzył teraz smutno w ziemię, wiedząc, że to była najlepsza opcja na ochronę Harry'ego.

- Syriuszu...

- Nie powinno tak być! - darł się dalej Black.

- Syriusz. - powiedział ostrzegawczo Percy.

- Nie zgadzam się na to!!! - wrzeszczał nadal Syriusz, kiedy nagle...

- Wszyscy spokój! - warknął potężnym głosem Percy, natychmiastowo uciszając dosłownie wszystkich, nawet duchy.

- Rozumiem, że to nie wygląda najlepiej z powodów ludzkich, psychologicznych, czy czegokolwiek innego, ale ochronnie... to najlepsza opcja. Czy można to zmienić? Trzeba by to było na spokojnie przemyśleć, ale to nie jest teraz na to czas i miejsce. Lepiej wróćmy do czytania. - westchnął już dużo spokojniej Percy, ale widząc minę Syriusza, dodał:

- To z czytaniem to było stwierdzenie, nie pytanie.

- Ależ, Dumbledore... przecież nie możesz mieć na myśli ludzi, którzy mieszkają tutaj! - zawołała profesor McGonagall, zrywając się na równe nogi i wskazując na numer czwarty. - Dumbledore... przecież to niemożliwe. Obserwowałam ich przez cały dzień. Trudno o dwoje ludzi, którzy tak by się od nas różnili. I mają syna.... sama widziałam, jak kopał matkę na ulicy, wrzeszcząc, żeby mu kupiła cukierki. I Harry Potter miałby tutaj zamieszkać?

- Nawet nic nie mów. Proszę, nie zaczynajmy znowu. - jęknął zmęczony Percy, w ostatniej chwili powstrzymując Syriusza, przed ponownym odpaleniem się.

Syriusz posłuchał go tylko ze względu na szacunek jakim go darzył i ze względu na to, żeby dzieciak mógł jak najszybciej przez to przejść, ale już na pewno nie ze względu na to, że w tej chwili życzył dobrze Albusowi.

- Tu mu będzie najlepiej - oświadczył stanowczo Dumbledore. - Jego ciotka i wuj będą mogli mu wszystko wytłumaczyć, kiedy trochę podrośnie. Napisałem do nich list.

Wszyscy wiedzieli, że nie ma sensu się odzywać, bo szybko zostaną uciszeni, ale naprawdę? List? Tyle się wydarzyło, a jedyne co im zostawił to cholerny list?!?

W tej chwili poziom szacunku do Dyrektora diametralnie zmalał...

- List?!?? Szkoda tylko, że nigdy o żadnym nie usłyszałem. - warknął nagle cały nabuzowany Harry, co całkowicie przeraziło Dursleyów.

Vernon chciał wtrącić coś o tym, że chciał, żeby dzieciak stał się normalny, ale widząc na sobie wzrok tak wielu tych dziwaków uznał, że lepiej dla niego by było, gdyby wyjątkowo nic nie mówił.

- List? - powtórzyła profesor McGonagall, siadając z powrotem na murku. - Dumbledore, czy naprawdę sądzisz, że zdołasz im wszystko wyjaśnić w liście? Przecież ci mugole nigdy go nie zrozumieją! Będzie sławny... stanie się legendą... wcale bym się nie zdziwiła, gdyby odtąd ten dzień nazywano Dniem Harry'ego Pottera... będą o nim pisać książki... każde dziecko będzie znało jego imię!

- No i to jest jeden z powodów przez, które stało się, jak się stało. Wyobrażacie sobie jak by wyglądał charakter Harry'ego, gdyby był wychowywany z przeświadczeniem, że jest gwiazdą, nie, legendą?! No właśnie. - stwierdził Percy, powoli przygaszając temperament niektórych, chcąc jak najbardziej załagodzić tę sytuację, jednakowoż z drugiej strony, sam nie był w 100% zadowolony z podjętych przez Dumbledore'a działań.

- Phi, dobrze, że naprawdę formalnie nie nazwano tego Dniem Harry'ego
Potter'a. - odetchnął z ulgą lekko zaczerwieniony Harry, próbując jakkolwiek odsunąć swe jak i innych myśli od tego tematu.

- Ale książki o Tobie napisali. - parsknęła śmiechem Hermiona, przypominając sobie początek ich relacji.

- A ja nadal ich nie przeczytałem. - odpowiedział śmiechem Harry.

- Święta racja - powiedział Dumbledore, spoglądając na nią z powagą ponad połówkami swoich szkieł. - Dość, by zawróciło w głowie każdemu chłopcu. Słynny, zanim nauczy się chodzić i mówić! Słynny z czegoś, czego nawet nie pamięta! Nie rozumiesz, że będzie lepiej, jak najpierw trochę podrośnie, a dopiero później dowie się o tym wszystkim?

Profesor McGonagall otworzyła usta, ale zmieniła zamiar, przełknęła ślinę i powiedziała:

- Tak... tak, masz rację, oczywiście. Ale jak on tutaj trafi?

- I to jest w gruncie rzeczy całkiem dobre pytanie. - zaczął zastanawiać się Lupin, w tym samym momencie, w którym Hagrid dumnie wypiął pierś.

Zerknęła na jego płaszcz, jakby pomyślała, że może pod nim ukrywać Harry'ego.

- Raczej by nie czekał tak długo, by go niechcący zadusić. - powiedział ostrożnie Neville, wywołując krótki śmiech przyjaciół, przewrócenie oczami przez McGonagall i kciuki w górę od babci za odwagę. Wszystko to natychmiastowo podniosło chłopca na duchu. W końcu mógł poczuć jakąś... większą przynależność.

- Hagrid go przyniesie.

To wywołało mieszane uczucia, bo niektórzy (Ci najmłodsi zwłaszcza) trochę się go bali, wielu z tych starszych uważało go za... szalonego, a bynajmniej pod względem magicznych stworzeń, np. taki Draco dywagował teraz, jakim cudem Harry jeszcze żyje, skoro to Hagrid go wiózł, a np. sam Harry był dumny z Hagrida, że to akurat on był tym, który się tego podjął, co pokazał, uśmiechając się do niego szeroko, co Hagrid przyjął z jeszcze większym uśmiechem.

- I myślisz, że to... mądre... powierzać Hagridowi tak ważną misję?

- Profesor McGonagall! - oburzyli się Harry, Hermiona, Syriusz, Lupin, Weasleyowie, Pomona oraz Flitwick. Zwłaszcza Harry był naprawdę na nią zły, bo wiedział, że przez to Hagrid na pewno posmutnieje.

- Ja... wybacz Hagridzie. - powiedziała cicho po dłuższej chwili Minerwa, z głową opuszczoną do dołu.

- Ni ma sprawy Pani Psor. - odpowiedział z małym uśmiechem Hagrid, którego jednak początkowo to trochę zabolało, ale gdy zobaczył ile osób się za nim wstawiło, to od razu zrobiło mu się cieplej na sercu. Był on w końcu zbyt pocieszyć osobą, by długo się gniewać na  swoją przyjaciółkę, zwłaszcza, że te słowa pochodziła sprzed ponad dekady.

- Powierzyłbym mu swoje życie - odparł Dumbledore.

- My/Ja tak samo! - odezwało się wiele głosów, które naprawdę uradowały naszego cudownegi Gajowego, który nawet delikatnie się zarumienił, słysząc tyle kochanych słów na swój temat.

- Nie twierdzę, że ma serce po złej stronie - powiedziała z niechęcią profesor McGonagall - ale nie można przymykać oczu na to, że jest trochę... no... beztroski. Nie ma skłonności do... Co to było?

Percy jako dobry ziomek nie przeczytał słów "z niechęcią", bo uznał, że Minerwa, by tak nigdy nie powiedziała, więc dla świętego spokoju przeszedł dalej.

- W sumie muszę przyznać, że w takim kontekście trochę racji Pani Psor ma. - zaśmiał się Hagrid, któremu zawtórowali Hermiona i Harry, przypominając sobie wszystkie jego kochane pupilki (Trójgłowy pies? Uroczy. Własny smok? Przekochane. Itd.).

- Do tego coś czuję, że to "coś", o które pyta Minerwa tak zupełnie przypadkowo jest Hagridem. - parsknął śmiechem Lupin.

Ciszę wokół nich przerwał jakiś warkot. Spojrzeli na ulicę, wypatrując odblasku reflektorów, a warkot narastał i narastał, aż zamienił się w ryk, kiedy oboje spojrzeli w niebo, bo właśnie stamtąd nadleciał wielki motocykl, który wylądował tuż przed nimi.

- Woooow! - można było usłyszeć ze wszystkich stron.

- Haha! To to mi się śniło! Nie zwariowałem! - pomyślał Harry, myśląc o tak dawnym, a tak wtedy częstym swoim śnie.

- To, że akurat tym razem tak wyszło... - zaczął z łobuzerskim uśmiechem Fred.

- ...nie znaczy, że nie zwariowałeś. - dokończył George, wybuchając wraz z bliźniakiem śmiechem, za co dostali po ciosie między żebra.

Motocykl miał naprawdę imponujące rozmiary, ale na człowieku, który go dosiadał, nie mogło to robić żadnego wrażenia. Wzrostem dwukrotnie przewyższał normalnego człowieka, a szerszy był przynajmniej pięciokrotnie. Trudno było uwierzyć w jego wymiary, a był przy tym niesamowicie dziki - długie, zmierzwione czarne włosy i broda prawie całkowicie przykrywały mu twarz, dłonie miał wielkości pokryw od pojemników na śmieci, a stopy w wysokich, skórzanych butach przypominały małe delfiny. W przepastnych, muskularnych ramionach trzymał małe zawiniątko.

- Małe delfiny są takie urocze! - wtrącił nagle Hagrid, zyskując tym aprobatę Percy'ego.

- Hagrid! - powitał go z ulgą
Dumbledore. - Nareszcie. Skąd wytrzasnąłeś ten motocykl?

- Pożyczyłem go, panie psorze - odpowiedział olbrzym, złażąc ostrożnie z motocykla. - Od młodego Syriusza Blacka. Mam go, panie psorze.

- To był Twój motocykl?! - zdziwił się Harry.

- W rzeczy samej młody. A tak z ciekawości... Masz nadal ten motocykl Hagridzie? Znaczy jak masz, to zostaw go sobie, jest w dobrych rękach, ale po prostu jestem ciekawy. - odpowiedział zainteresowany tym Syriusz.

- Oczywiście, że go mam cholibka! I nawet często używam. - odpowiedział szybko zadowolony z siebie Hagrid, dlatego iż tak dbał o ten pojazd.

- Wiedziałem, że czegoś nie mówisz! Oszust! Cholerny, stary kundel. - westchnął, przewracając oczami na szczerzącego się przyjaciela Lupin

- Nie było żadnych trudności?

- Nie, panie psorze... Dom był całkiem rozwalony, ale go wyciągłem, zanim zaroiło się od mugoli. Zasnął, bidula, jak przelatywaliśmy nad Bristolem.

Dumbledore i profesor McGonagall pochylili się nad zawiniątkiem. Wyłaniała się z niego buzia uśpionego niemowlęcia. Na jego czole, pod kępką kruczoczarnych włosów, zobaczyli dziwną bliznę, przypominającą błyskawicę.

- Tiaaa, to ewidentnie ty Bliznowaty. - zaśmiał się głośno Malfoy, po którym od razu zrobili to Crabbe, Goylle, Zabini i Pansy, na których Harry jedynie łypnął lewym okiem.

Jednakże reszta zamku zupełnie nie zwracała na nich uwagi, gruchając nad tym jak uroczy musiał być mały Harry (bądź dołączali się do gromadki Malfoya).

- To właśnie tu?... - wyszeptała profesor McGonagall.

- Tak - odrzekł Dumbledore. - Zostanie mu na zawsze.

- Nie możesz czegoś z tym zrobić?

- Nawet gdybym mógł, tobym nie zrobił. Blizny mogą się przydać. Sam mam jedną nad lewym kolanem, jest doskonałym planem londyńskiego metra. No dobrze... daj mi go, Hagrid... miejmy to już za sobą.

- I w sumie tu się zgadzam z Profesorem Dumbledore'em. Może i ta głupia blizna sprawia mi wiele problemów, ale jednak nie chciałbym, żeby teraz zniknęła. Chyba po prostu... stała się już zbyt wielką częścią mnie. - stwierdził dojrzale Harry, z którym w 100% zgadzał się Iron Percy.

On sam miał aż nazbyt wiele blizn... i nigdy, za nic w świecie, nie chciałby się ich pozbyć.

- "Miejmy to już za sobą" to zupełnie nie brzmi dobrze. - mruczał pod nosem Syriusz, jednakże nie chciał wszczynać ponownie kolejnej kłótni, by już nie rozpraszać innych swoim bełkotem od czytania, zwłaszcza, że to dopiero pierwszy rozdział i jeszcze będzie mieć dużo czasu na dyskusje.

Dumbledore wziął Harry'ego w ramiona i zwrócił się w stronę domu Dursleyów.

- Może... mógłbym się z nim pożegnać, panie psorze? - zapytał Hagrid.

Pochylił swoją wielką, kudłatą głowę nad Harrym i obdarzył go czymś, co musiało być bardzo drapiącym, włochatym pocałunkiem. A potem nagle zawył jak zraniony pies.

- Awwww, to takie urocze. - zaćwierkała Parvati.

- I lekko ochydne. - dodała lekko zniesmaczona Lavender. - Ale jakie słodkie i kochane! - dodała chwilę później, co w sumie przedstawiało reakcję naprawdę wielu osób tutaj zgromadzonych.

Nagle obie dziewczyny spojrzały na się pojednawczym wzrokiem, wpadając na genialny pomysł...

- Peeeeercy! Możemy dodawać i odejmować Psorom punkty od teraz? Taki konkurs. Ale tylko z tego co przeczytamy. Nie na codzień w ciągu dnia. Ten kto wygra na koniec czytania każdej książki dostanie coś od nas wszystkich, a do tego po wszystkich książkach wręczymy nagrodę dla Najlepszego Profesora naszych czasów, który po podsumowaniu będzie mieć najwięcej punktów. - zaproponowały równocześnie słodkim tonem Lavender i Parvati.

- W sumie... Naprawdę dobry pomysł. Po +5 punktów dla Gryffindoru na te Wasze dwie głowy. - powiedział, będący naprawdę pod wrażeniem tego pomysłu Percy, pojawiając nagle koło klepsydr domów Klepsydry Psorów, każda w innym kolorze i z kamieniami szlachetnymi w tym samym kolorze, co dana klepsydra (no i wiadomo, magiczne tabliczki z licznikiem), np. Hagrid - brązowa klepsydra i brązowe kamienie szlachetne, McGonagall - zielona klepsydra i zielone kamienie szlachetne, Snape - czarna klepsydra i czarne kamienie szlachetne itd.

- Każdy zacznie od 100 punktów. I ważne: aby Psor dostał punkty, musi się na to zgodzić conajmniej jeden uczeń z każdego domu, bądź po prostu ja, choć raczej będę starał się to robić rzadko, bądź w ostateczności, bo mam nadzieję, że przez to jakoś się zjednoczycie, bo jak wiadomo do idoli tworzy się tak samo wiele grup, co do tych, których nienawidzimy. Ach, no i to Wy ustalacie za co te punkty i ile. - ustalił zasady Percy.

- Idealnie. - stwierdziła Lavender.

- A więc... 10 punktów dla Profesora Hagrida? - zasugerowała Parvati.

- Za jego czułość. - dodała Hermiona.

- Opiekuńczość. - wtrącił Harry.

- Troskliwość. - dorzuciła Luna.

- Ochronną aurę. - dodał Justin Finch-Fletchley.

- I bycie uroczym. - uargumentowała jakaś młoda Ślizgonka.

- Zatwierdzone. - dokończył Percy, a w chwilę później brązowe kamienie szlachetne zostały dosypane do klepsydry Hagrida, który wyglądał na cholernie dumnego z siebie i zadowolonego ze swoich uczniów.

- Dopiero od teraz, tak? - westchnął Fred.

- Niestety tak, zasady to zasady. - odpowiedział regulaminowo Percy.

- Kurde, to za posiadanie giga czadowego motocykla, nie możemy dać Hagridowi punktów. Cholera. - westchnął George, wywołując tym mały uśmiech na twarzy Percy'ego.

Natomiast na ogół między Profesorami przeszła pewna elektryzująca energia, bo w końcu każdy chciałby wygrać, co nie?

A Hagrid już miał przewagę.

Tyle, że niestety, bądź stety, nic w tej chwili nie zależało już od nich w tym starciu.

- Ciiicho! - syknęła profesor McGonagall. - Obudzisz mugoli!

- To było lekko nieczułe. - stwierdziła jedna Krukonka.

- Ale rozsądne. - skwitował inny Puchon.

- Prz-e-e-p-ra-a-a-szam - załkał Hagrid, wydobywając z kieszeni wielką chustkę w kropki i chowając w nią twarz. - Ale n-n-ie mogę w-w-wytrzymać... Lily i James nie żyją... a bidny mały Ha-a-rry ma tu mieszkać z mugolami...

W międzyczasie coraz więcej osób zaczęło gruchać nad tym jaki to Hagrid jest uroczy.

- Tak, tak, to bardzo przygnębiające, ale weź się w garść, Hagrid, bo nas wszystkich złapią - wyszeptała profesor McGonagall, klepiąc go energicznie po ramieniu, a tymczasem Dumbledore przelazł przez niski murek i podszedł do frontowych drzwi.

- To jest nawet całkiem kochane, ale za bardzo mnie bawi widok Profesor McGonagall w taki sposób pocieszającej Profesora Hagrida. - zaczął się cicho śmiać Neville, do którego po chwili dołączyło jeszcze kilka osób.

- Oho, czy Dumbledore ma w swych umiejętnościach +5 do włamywań? - roześmiał się Lee Jordan, a wraz z nim bliźniacy.

Normalnie pewnie Albus zaśmiałby się wraz z młodzieżą, ale pamiętał, co będzie następne i naprawdę nie był z tego dumny.

Położył Harry'ego ostrożnie na schodkach, wyjął z płaszcza list, wsunął go między koce, po czym wrócił.

W sali zapanowała głucha cisza.

- Czy Ty naprawdę zostawiłeś roczne dziecko na początku listopada przed domem w środku nocy? - Syriusz ledwo panował nad sobą.

Smutny wyraz twarzy i głowa skierowana jak najbardziej w podłogę jasno wskazywały, co było prawdą.

Nikt nawet nie miał już siły się wykłócać, to było po prostu... wow... czysty szok.

- Ale dałem wszystkie potrzebne zaklęcia ochronne i ocieplające. - wyszeptał ledwo słyszalnie załamany swoją postawą Albus.

Nawet Harry czuł lekkie rozczarowaniem postępowaniem swojego idola. Bo jak tak mógł?

Jedynie Malfoyowie i kilka innych osób cieszyło się z takiej porażki Dumbledore'a, reszta to kompletna cisza.

Nikt nawet nie musiał nic mówić, a z klepsydry Dumbledore'a uleciało 20 kryształów.

Czemu reszcie (Hagridowi i McGonagall) się nie dostało?

Ponieważ ogół czuł, że oni myśleli tak jak reszta społeczeństwa czarodziejów, czyli, że ten Wielki, Przepotężny, Najinteligentniejszy Dumbledore już wszystko jak zawsze zaplanował i zawsze ma rację. A jednak nie tym razem... (choć im też było teraz głupio, że jakkolwiek nie zareagowali)

Wszyscy troje stali przez równą minutę, patrząc na zawiniątko; ramiona Hagrida dygotały, profesor McGonagall mrugała zawzięcie, a ogniki, które zwykle jarzyły się w oczach Dumbledore'a, przygasły.

- Bynajmniej na ogół czuł żal. Pewnie po prostu nie pomyślał... - próbował sobie to wszystko jakoś wytłumaczyć Harry.

- No cóż - powiedział w końcu Dumbledore - to by było na tyle. Nie ma co tutaj sterczeć. Trzeba gdzieś iść i przyłączyć się do świętowania.

- No racja, zabawa przede wszystkim. - parsknęli nagle śmiechem Fred i George Weasleyowie, co jakoś chociaż szczątkowo poprawiło ten grobowy nastrój.

- Taaa - odezwał się Hagrid stłumionym głosem. - Lepij zabiorę stąd ten motór. Dobranoc, pani psor... dobranoc, panie psorze.

Otarłszy oczy rękawem kurtki, Hagrid wskoczył na motocykl i kopnął w pedał zapłonu. Silnik zaryczał i po chwili wehikuł wzniósł się w powietrze i zniknął w ciemnościach nocy.

Mając na celu jak zawsze to samo, czyli poprawienie nastroju bliźniacy zaczęli:

- Wiesz co Percy? Albo w ogóle uczniowie? - wystartował Fred.

- Hmmm? - od razu zaciekawił się Percy.

- My jednak składamy ten postulat o dodatkowe +10 punktów dla naszego kochanego Profesora Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, za bycie giga koksem, posiadającym superowy motocykl. - odpowiedział George.

W tej chwili każdy w mniejszym lub większym stopniu się zaśmiał, co ewidentnie poprawiło ogólny nastrój.

- To chyba można uznać za "tak". - zaśmiali się Fred i George, rozbawiając wszystkich ponownie, a zarazem naprawdę dzięki temu dosypując kolejne +10 kolejnotów, już całkowicie podniesionemu na duchu po tych wszystkich komplementach Hagridowi.

- Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy, profesor McGonagall - powiedział Dumbledore, chyląc przed nią głowę.

Profesor McGonagall wydmuchała hałaśliwie nos.

Dumbledore odwrócił się i pomaszerował ulicą. Na rogu przystanął i wyjął wygaszacz. Tym razem pstryknął nim tylko raz i natychmiast dwanaście świetlistych rac pomknęło ku swoim latarniom, tak że na Privet Drive zrobiło się nagle pomarańczowo. W tym samym momencie zobaczył burego kota, znikającego właśnie za rogiem na drugim końcu uliczki. Dostrzegł też tobołek na schodkach przed drzwiami numeru czwartego.

- Oooo, to było kochane, że tak go na koniec jeszcze ogarnęła. Domagam się +5 punktów dla Profesor McGonagall. - odparła, o dziwo, pewna Ślizgonka, której szybko poparcia udzieliło co najmniej po jednej osobie z każdego domu, a zwłaszcza Harry, który z ciepłym uśmiechem podziękował za to głowie swojego domu, która według niego w tamtym momencie delikatnie się zarumieniła.

- Powodzenia, Harry - mruknął pod nosem, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł, szumiąc połami płaszcza.

- Powodzenia, Harry! - odezwał się chór głosów, w którym jednakże dało się usłyszeć wiele "Potter Cuchnie!".

Dopiero teraz(słysząc "Potter cuchnie") wiele osób zdało sobie sprawę, że jeszcze niedawno tak perfidnie odwrócili się od Harry'ego... Poczuli się okropnie. Jak bardzo zmienni i zdradzieccy byli?

Zwłaszcza, że sam Harry im tego teraz nie wypominał, a wręcz cieszył się, że nareszcie słyszy dobre słowa na swój temat.

Lekki wiaterek zatrzepotał listkami równo przyciętego żywopłotu przy Privet Drive. Uśpiona, schludna uliczka nie kojarzyła się ani na trochę z miejscem, w którym mogłyby się dziać tak zdumiewające rzeczy. Harry Potter przewrócił się na bok wewnątrz tobołka, ale nawet nie otworzył oczu. Mała rączka zacisnęła się na liście i spał dalej, nie wiedząc, że jest kimś niezwykłym, nie wiedząc, że jest sławny, nie wiedząc, że za kilka godzin zostanie obudzony wrzaskiem pani Dursley, otwierającej drzwi, by zabrać butelki z mlekiem, ani tego, że przez następne kilka tygodni będzie szturchany i szczypany przez swojego kuzyna Dudleya...

- Ajć, zapowiada się naprawdę przyjemne życie. - sarknęła cicho zirytowana Dursley'ami Hermiona.

Nie mógł wiedzieć, że w tym samym momencie różni ludzie, spotykający się potajemnie w różnych miejscach kraju, wznosili szklanki i mówili przytłumionym głosem:

- Za Harry'ego Pottera... za chłopca, który przeżył!

W tej chwili ku naprawdę ogromnej niechęci i równemu zaskoczeniu Harry'ego większość osób zrobiła to samo, Percy zaczął, a zarazem zakończył toast:

- Za mnie, za Was, za nasze czytanie i oczywiście za... za Harry'ego Pottera... za chłopca, który przeżył! - krzyknął swoim energicznym i pobudzającym głosem Iron Percy, za którym cała reszta oczywiście powtórzyła.

- No i za to, że skończyliśmy nasz pierwszy rozdział! - zaśmiał się na końcu Percy, wywołując tym pięknym przemówieniem falę oklasków i śmiechów.

Jak podobał się Wam rozdział?

Huh, trochę czekaliście, co?

Tiaaaa, długo mnie nie było, sorry, ale na długo straciłem po prostu to coś, ten zapalnik, tą wenę, czułe po prostu jak to we mnie gdzieś wygasło...

Ale wraca!

Kolejny rozdział oczywiście z Marvela (Marvel i HP będą na zmianę).

Nie obiecuję tego, że wrócę do tej bardzo dawnej (kiedyś to było, kilka rozdziałów i to w ciągu jednego tygodnia, echhh, to były czasy xD) regularności.

Ale postaram się powoli wrócić do tego, co było kiedyś.

Powoli, żeby się nie zepsuć.

No i w liceum nie jest lekko, ale nadal będę starał się być tu jak najczęściej.

A jak tam u Was ze szkołą? Czy co tam macie xD

Uwierzcie mi, ten powrót mi też sprawia ogromną radochę, zwłaszcza że to chyba moja najdłuższa przerwa, z której naprawdę nie jestem dumny.

Ogółem cholernie dużo się działo w międzyczasie w necie, w Marvelu, SW, we wszystkim po prostu, więc na razie w nic po prostu nie będę głębiej wchodził xD Jakby co to piszcie, ja zawsze z chęcią na komentarze odpowiadam xD

W ogóle trochę zabawnie, bo ten rozdział był już praktycznie gotowy jakieś 3,5 miesiąca temu XD Totalnie o nim zapomniałem xD

No ale w sumie wyszło to na dobre, bo dzięki temu poprawiałam go bardziej i dodałem jeszcze kilka zabawnych dialogów (tak btw zdjęcie z rozmieszczeniem ludzi na sali, jest gdzieś na początku rozdziału, tak tylko przypominam).

Chyba nikt się nie spodziewał tak nagle rozdziału xD Nawet ja XDDDD To wyszło tak szybko xD

W ogóle jaj Wam minęły wakacje? Wiem, jestem prędkością pod tym względem XDDDDDDD

Mi tam w sumie naprawdę zajebiście, byłem na aż 2 obozach tych moich czarodziejów i już teraz na zimę 2023 mam kolejny jeden zarezerwowany SFSTDDHBDHN

Tiaaaa, dzisiaj trochę chaotycznie, ale no, jakoś trzeba się za to zabrać po takim czasie, heh.

Ach, naprawdę dobrze jest wrócić.

Mam nadzieję, że na jak najdłużej xD

Także no, stare nawyki nie znikają:

Dobramoc!

Lub

Miłego dnia!

Pa!

:)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top