4.
Znalazł ją, zgodnie z umową, na skraju Zakazanego Lasu. Ostrożnie ukłonił się Hardodziobowi, patrząc w ptasie oko i starając się nie mrugać. Gdy hipogryf dał się pogłaskać i wrócił do jedzenia fretek, Hermiona rzuciła się na niego na niedźwiedzia.
- Hej, Hermiono, nic mi nie jest. Widzisz? Będzie dobrze.
Po chwili dziewczyna uspokoiła się, odkleiła i odgarnęła włosy z twarzy.
- Zaraz się zacznie - oznajmiła.
Ostrożnie, ciągnąc za sobą hipogryfa, przeszli w miejsce gdzie mieli idealny widok na wejście do zamku i Bijącą Wierzbę. Po jakimś czasie widzieli, jak z korzeni wybiega Krzywołap, paraliżując drzewo. Następnie wyszedł cały orszak. Przeszły Harry chwilę pogadał ze Syriuszem, podczas gdy Ron dawał odpocząć złamanej nodze.
I wtedy wzeszedł księżyc w pełni.
Lupin przemienił się w wilkołaczą formę, a że zapomniał o ostatniej dawce eliksiru tojadowego, to zaczął atakować ludzi. Syriusz zmienił się w Łapę, starając się powstrzymać wilkołaka.
- Jazda! - zakomenderował, podążając za przeszłym Harrym.
Hermiona zatrzymała się w bezpiecznej odległości razem z Hardodziobem. Natomiast on, skradając się w krzakach, poszedł aż na brzeg, gdzie zobaczył jak Syriusz pada na drugi koniec jeziora w ludzkiej postaci. Zaraz potem zjawił się przeszły Harry.
Jezioro zaczęło pokrywać się lodową skorupą, gdy przybyli dementorzy.
Czekał na tego, który miał odgonić duszożerców. Na drugim brzegu jeziora zgasła delikatna tarcza przeszłego Harry'ego.
Gdzie ty jesteś? Ręką pokryta grzybem już chwytała szyję nastolatka.
Zaraz, chwila, nanoklik. A co, jeżeli wcale nie widział kogoś, tylko przyszłego siebie? Nie powinno to wywołać paradoksu? Później będzie się nad tym zastanawiał. Najwyraźniej wystarczy nie dać się rozpoznać, a efekt bycia jednocześnie w dwóch miejscach ma się z głowy.
Zbiegł na cypel pokryty igliwiem, wyciągając do przodu rękę i przywołując resztki energii ze swojego, najwyraźniej sztucznego, magicznego rdzenia.
- Expecto Patronum.
Z jego ręki wystrzelił srebrzystoniebieski smok. Rzucił się na dementorów, odpychając ich od dwójki nieprzytomnych czarodziejów. Gdy wypełnił zadanie, wrócił się do niego i wylądował tuż przed nim.
- Orion - wyrwał mu się cichy szept. Smok pochylił głowę, po czym znikł.
- O matko... Harry... - usłyszał za sobą, jak Hermiona głośno wciąga powietrze do płuc. Odwrócił się w jej stronę z poważnym wyrazem twarzy.
- Hermiona, proszę cię, żebyś z nikim nie dzieliła się tym, co tutaj zobaczyłaś.
Dziewczyna pokiwała głową, że rozumie. Wciąż miała szeroko otwarte oczy i usta.
Poczekali jeszcze kilkanaście klików. Z krzaków wyszli dopiero, gdy przez hogwardzkie błonia przeszła czarna postać z siekierą za pasem.
- McNair. Idzie po dementorów - mruknęła Hermiona. Kiwnął jej głową, że zauważył, wiążąc ze sznura coś w rodzaju prowizorycznej uprzęży dla Hardodzioba.
Skończywszy, posadził przyjaciółkę na hipogryfie, na końcu samemu go dosiadając.
Ruszyli w górę.
W odróżnieniu od miotły czy metalowych skrzydeł Kuźni, Hardodziob miał lot rytmiczny, naznaczony pracą mięśni i ruchem pierzastych skrzydeł.
Polecieli do Wieży Zachodniej. Hermiona głośno liczyła okna. Doliczyła do trzynastu.
- Alochomora! - dotknęła różdżką okna między jednym a drugim machnięciem hipogryfich skrzydeł. Zaalarmowany Syriusz otworzył uchylone magią okiennice z szeroko otwartymi oczami.
- Harry? Co ty tutaj robisz? - spytał, przechylając głowę po psiemu.
- Wskakuj. Ratujemy cię. - polecił. Syriusz wysunął się na parapet, po czym niedbale wskoczył na hipogryfi grzbiet. Więzień byłby się zsunął, gdyby nie chwycił go stalowym uściskiem. Był ostrożny z zastosowaną siłą, bo nie chciał przypadkiem złamać chrzestnemu ręki. Miał wystarczająco siły by kruszyć beton, a co dopiero złamać wapienną kość.
Hardodziob zachwiał się lekko i mocniej zatrzepotał skrzydłami. Hermiona pociągnęła za cugle, kierując hipogryfa na dach. Wylądowali na tarasie. Dwójka nastolatków (w tym jeden ex-lider frakcji walczącej w wojnie ciągnącej się dłużej niż istnieje ludzka cywilizacja) zeskoczyła z grzbietu.
- Syriuszu, musisz uciekać. Na obecną chwilę bez żywego Petera Pettegriew szanse na twoje uniewinnienie są znikome. - oznajmił głosem, który Bee lubił nazywać "Głosem Prime'a" za jego plecami. Syriusz kiwnął głową.
Miał się odwrócić do wyjścia, kiedy na ramieniu poczuł wychudzoną rękę chrzestnego. Ogromnym wysiłkiem powstrzymał instynkty bojowe szlifowane przez wiele gwiezdnych cykli wojny. Na szczęście, zamiast przerzucić Syriusza przez ramię, tylko się niezauważalnie wzdrygnął.
Odwrócił głowę, napotykając dumne oczy Więźnia Azkabanu.
- Jestem z ciebie dumny. Naprawdę jesteś ich synem.
Powstrzymał łzy, tak ludzką reakcję jego organizmu, ale te i tak spłynęły po jego policzkach.
Syriusz smutno im skinął. Przez moment wyglądał, jakby zobaczył przysłowiowego ducha. Ale zamaskował to wystarczająco szybko, by Optimus mógł uwierzyć w grę świateł. Następnie spiął Hardodzioba, wznosząc się w powietrze. Oglądali go, aż zniknął im sprzed optyk.
- Harry... twoje łzy... - usłyszał zszokowany głos Hermiony.
- Co? - wytarł policzek, stwierdzając, że owe 2% synchronizacji jednak zrobiło różnicę. Jego łzy miały kolor i strukturę energonu.
Nagle wizję zasłoniła mu twarz przyjaciółki, która z wielkim skupieniem studiowała coś pod jego optykami.
- Co to jest?
- Ale co? - odparł, nie rozumiejąc o co mogło jej chodzić. Potem jednak przed optyką stanęła mu jego cybertrońska twarz. Było to dosyć trudne, bo na wojnie lustra były zbędnym luksusem. Ale z kasty jakońskich archiwistów wyróżniał go jeszcze jeden szczegół, zlokalizowany na twarzy. Były to ostro zakończone wgniecenia pod optykami, wyglądające jak szerokie zadrapania w kształcie klinu. Czasami przy mocniejszym uderzeniu w twarz pękały, odsłaniając wrażliwe okablowanie pod spodem. Jego metalowa skóra była w tym miejscu dużo cieńsza niż normalnie.
Najwyraźniej zostały przepisane na ludzką postać.
Położył Hermionie obie ręce na barkach, by powstrzymać ją przed wejściem w Tryb Mola Książkowego, oraz by ściągnąć na siebie jej uwagę.
- Hermiono, posłuchaj mnie. - zaczął, gdy wbiło się w niego dwoje brązowych oczu - Musisz to zachować dla siebie. Mogę ci obiecać, że nic złego mi się nie dzieje.
- Na pewno? - Hermiona zabrzmiała jak wystraszona pięciolatka, i tak zapewne się teraz czuła. - To co ci się stało?
Zamyślił się nad odpowiedzią. Przez wojnę nauczył się, jak ignorować swoje lęki, urazy i słabości. Przedkładał dobro innych ponad swoje własne. Bumblebee się śmiał, że jest pracoholikiem. Nie raz i nie dwa Ratchet na siłę odciągał go od obowiązków i zmuszał do odpoczynku.
Jego optyka padła na tarczę zegara widniejącego na jednej z wież. Zostało im pięć minut na przebiegnięcie do Skrzydła Szpitalnego, zanim Dumbledore zamknie wrota.
- Opowiem ci wszystko ze szczegółami we wrześniu. A teraz musimy biec, zanim dyrektor zamknie Skrzydło Szpitalne.
Przyjaciółka pokiwała głową, zaś na jej twarzy pojawiła się determinacja.
Zerwali się do biegu.
Poprowadził ją znów na skróty, dzięki czemu dotarli tam w trzy minuty. Zastali dyrektora już w drzwiach.
- Jest wpół do dwunastej. Zamknę was magią, żebyście nawet nie pomyśleli o włóczeniu się nocą po korytarzach.
Zatrzymali się ślizgiem za nim. Optimus oparł ręce na kolanach, symulując konieczność złapania oddechu. Coś mu mówiło, że dyrektor nie powinien widzieć zmian na jego twarzy. Intuicja jeszcze nigdy go nie zawiodła.
Starszy czarodziej odwrócił się w ich stronę z poważną aurą dookoła ciała.
- I jak? - spytał
- Syriusz jest wolny. - odpowiedziała Hermiona, gdyż Optimus dalej dyszał, jakby ktoś mu wrzucił śrubokręt do systemu wentylacyjnego.
- To dobrze. No, tamci wy już zniknęli, wskakujcie. - wpuścił ich do środka.
Na szczęście nie zwrócił uwagi na lekko zgarbionego Prime'a, przemykającego się koło niego z opuszczoną głową.
Usiadł na łóżku, czując jak pod wpływem zaklęć blokujących na drzwiach mrowią go czujniki nerwowe zakończeń uszu.
Zanim ze swojego gabinetu wypadła Madame Pomfrey chwycił swoją różdżkę, krzywiąc się lekko gdy niedopasowany rdzeń przypalił mu palce. Korzystając z ostatnich rezerw swojego sztucznego rdzenia, nałożył na twarz znalezione w bankach pamięci zaklęcie maskujące.
W samą porę, gdyż do szpitala wpadła dużo mniejsza, ludzka i mniej zabójcza wersja Ratcheta, znana uczniom jako pani Pomfrey. Żeby nie denerwować jej więcej niż ustawa przewiduje, grzecznie przyjął kolejny duży kawałek mlecznej czekolady. Normalnie dopiero groźba użycia klucza zmuszała go do posłuszeństwa procedurom medycznym. Postanowił przypisać to jego ciału nastolatka i wspomnieniom Harry'ego Pottera. Dlatego usiadł na łóżku po turecku i ciesząc się pierwszymi słodkościami od wybrania go na Prime'a czekał na rezultaty działań Pętli Czasu.
Nie poczekał długo.
- POOOOTTEEEEEEEEEEEEEEER!!!
Siłą woli opanował śmiech. Kto by pomyślał, że profesor Snape ma taką parę w płucach?
Drzwi trzasnęły malowniczo, gdy czarna postać wściekle pomaszerowała prosto do jego łóżka. Czarne oczy ciskały błyskawice.
Ale szczerze mówiąc, w skali od jeden do wściekłego Megatrona... kwalifikował się gdzieś w okolicach dwójki.
- TO WSZYSTKO TWOJA WINA!!! NIE WIEM JAK, ALE TO NA PEWNO TY!!!
Postanowił poczekać, aż profesor wyrzuci z siebie to, co go gryzie. Na szczęście, zanim musiałby skłamać (a był okropnym kłamcą) tyradę Mistrza Eliksirów przerwał sam Minister Magii.
- Severusie, pomyśl. Przecież sami nie mogliby uwolnić strzeżonego więźnia.
- Nie zna pan Pottera. Ja WIEM, że to on.
Dyrektor westchnął, jakby profesor był pięciolatkiem.
- Niestety, ale nie mamy na to dowodu.
Wściekły opiekun Slytherinu wyszedł ze szpitala w kłębach czarnych szat. Dyrektor zwrócił się do Ministra.
- Nie traktuj go źle, Korneliuszu. Właśnie przeszedł mu koło nosa Order Merlina. To zrozumiałe, że ma z tym problem.
- Problem to mamy my. Już wydawało się, że złapaliśmy Blacka, a on znowu nam się wywinął. Już widzę te wszystkie nagłówki w jutrzejszym Proroku Codziennym! Co za noc!
Dwójka czarodziejów wyszła. Trzask zamykanych drzwi w połączeniu z wcześniejszymi krzykami Snape'a obudził wreszcie Rona.
- Co się stało? Udało się?
Optimus wymienił z Hermioną rozbawione spojrzenie, dociskając wskazujący palec do ust w geście ciszy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top