18. Jak wykiwać smoka

Wróciłam!

Uwaga, rozdział jak zwykle behemot, ponad 3500 słów XD

#################

W dzień pierwszego zadania lekcje trwały tylko do południa, żeby dać uczniom czas na zebranie się pod ogrodzeniem dla smoków. Orion niemrawo przełknął obiad, uczciwie zestresowany walką ze smokiem, ale z wprawą to maskujący. Jeszcze rano ubrał na siebie większość ubrań przeciwpożarowych, przewidując brak takiej możliwości tuż przed zadaniem. Jedynie maskę i rękawice schował do kieszeni, nie chcąc zwracać na siebie jeszcze większej uwagi niż zazwyczaj.

I tak się lampili, nie wiadomo dlaczego. 

(Naprawdę, Orion? A nie chodziło wcale o twoje długie, intensywnie niebieskie włosy, które na tą okazję zostały związane w ciasny koczek z warkoczem dookoła? Tak, by przypadkiem się nie zapaliły? Wiesz, ludzie mają oczy~) 

Orion też miał oczy, i to kilka par, dziękujemy bardzo. To nie znaczy, że lampił się jak kot za myszą na wszystko humanoidalne i estetycznie piękne.

— Orion — wymamrotała Hermiona, siedząca po jego prawicy i bezceremonialnie siorbiąca kolejne #NieDlaŚmiertelników żeby zabić nerwy — Zgaś te oczy, nie widzę gdzie mam talerz. 

— Że co? — Orion spojrzał na przyjaciółkę oczami wielkimi jak spodki, kompletnie wybity z toku myślenia. Jego oczy nie powinny świecić, straciły tą możliwość podczas rytuału, już nie zawierały w sobie odsłoniętych przewodów energonowych i soczewek skupiających. Przez chwilę zastanawiał się, czy Hermiona zwyczajnie nie zaczęła mieć halucynacji po skonsumowaniu substancji, których ludzie zwyczajnie nie powinni konsumować.

Niestety, ale w tym momencie do "Sekcji Stołu Gryffindoru Gdzie Siada Złote Trio, Więc Reszta Omija Ją Szerokim Łukiem Bo Złote Trio Jest Co Najmniej Szurnięte" podeszła profesor McGonagall. Ona również nie była sobą, mimo usilnych starań emanowania opanowaniem i profesjonalizmem. Orion mógł niemal wyczuć jej przerażenie, chyba dopiero co dowiedziała się o naturze pierwszego zadania.

— Potter, wszyscy reprezentanci zbierają się na błoniach... musicie przygotować się do pierwszego zadania. 

— Jasne — westchnął Orion, wstając i porzucając niedojedzony posiłek. 

— Powodzenia — szepnął Ron, klepiąc go po przedramieniu.

— Uda ci się! — Hermiona próbowała podnieść go na duchu. 

Orion tylko się krzywo uśmiechnął, podążając za profesor McGonagall do Sali Wejściowej i na błonia. Zimne powietrze trochę go otrzeźwiło. Odetchnął głęboko, uspokajając oszalałe nerwy. 

— Tylko bez paniki — powiedziała McGonagall, kładąc mu rękę na ramieniu — Zachowaj trzeźwy umysł. Mamy tam czarodziejów, którzy nie pozwolą, by sytuacja wymknęła się spod kontroli. Najważniejsze, byś postarał się to zrobić najlepiej, jak umiesz. O resztę się nie martw. Nawet jeśli ci się nie uda, nikt nie weźmie ci tego za złe. Dobrze się czujesz?

Orion sprawnie chwycił wszystkie swoje emocje poza chłodną determinacją i zamknął je w szczelnym sejfie. Nie po raz pierwszy, i na pewno nie po raz ostatni skupił się tylko na aktualnej misji, odsuwając wszystko inne. Brakowało mu komfortu swojej maski. Miał w kieszeni jej zamiennik, lecz jeszcze zwlekał z jego założeniem. Zapewne jeszcze czekały go interakcje z innymi reprezentantami oraz z Ludo Bagmanem. Maska tylko go zdystansuje od innych, a wolał na razie się nie izolować. Więc ze sprawnością wypracowaną przez lata wojny były Prime przybrał neutralny wyraz twarzy podszyty determinacją. 

— W porządku. — odparł profesor McGonagall. 

Zastępca dyrektora zaprowadziła go do ogrodzenia dla smoków, wzdłuż krawędzi Zakazanego Lasu. Teraz stał tam namiot, zasłaniający całą zagrodę

— Masz tam wejść, razem z innymi zawodnikami — powiedziała profesor McGonagall lekko trzęsącym się głosem — i czekać na swoją kolej. W środku już jest pan Bagman, który wyjaśni wam całą procedurę... Powodzenia.

— Dziękuję, pani profesor. — odparł Orion profesjonalnie uprzejmym głosem, kiwając jej głową i wchodząc do namiotu. 

Jak zwykle, zjawił się jako ostatni. W namiocie (wyposażonym w ledwo pięć stołków, nie przewidziano dla nich żadnych napojów czy przekąsek na czas oczekiwania) czekali już wszyscy reprezentanci. Fleur siedziała na stołku, nie wyglądając na tak opanowaną jak zwykle; była bledsza i jakby wilgotna. Krum sposępniał jeszcze bardziej, stercząc jak strach na wróble koło drugiego wejścia do namiotu, zasłonionego kotarą i zapewne prowadzącego na arenę ze smokiem. Cedrik maszerował tam i z powrotem pod ścianą, robiąc rundki od Fleur do Arcee stojącej w kącie ze spokojem żołnierza przed misją. No i był jeszcze Bagman, ubrany w swój stary kostium drużyny Os. Pośród zestresowanych zawodników wyglądał jak lekko przekwitła postać z kreskówki. 

— Harry! Znakomicie! Wchodź, chodź, czuj się jak u siebie! — ucieszył się na widok Oriona, oczywiście nazywając go złym imieniem. — Jesteśmy już wszyscy, a więc czas na instrukcje! Kiedy zbierze się widownia, podam każdemu z was tę torebkę — tutaj potrząsnął małym woreczkiem z purpurowego jedwabiu — z której każdy wyciągnie mały model tego, co was czeka! Są różne... eee... rodzaje. Co jeszcze miałem wam powiedzieć? A, tak! Waszym zadaniem jest zdobycie złotego jaja!

Gdyby Orion metaforycznie nie włączył protokołów bojowych to by zbladł. Ponieważ mieli za zadanie ukraść złote jajo, które prawdopodobnie będzie ukryte pomiędzy prawdziwymi. I będzie ich strzec matka-smok. 

Myśli Oriona momentalnie wróciły do pierwszego roku w Hogwarcie, kiedy Hagrid próbował w swojej drewnianej chatce wychowywać norweskiego kolczastego smoka. Orion, Ron i Hermiona przeczytali wtedy tabuny książek o smokach. I było tam jasno powiedziane, że kradzież jaj od wysiadujących matek to praktycznie samobójstwo. Matki-smoki opiekujące się jajami są najbardziej niebezpieczne. Zrobią wszystko by zapewnić byt potomstwu. 

A organizatorzy turnieju postanowili nasłać na nie trzech siedemnastoletnich studentów. I to bez żadnego przygotowania. Gdyby nie oszukiwali, gdyby się na to nie przygotowali, to prawdopodobieństwo śmierci wszystkich uczestników było praktycznie pewne. 

Już wkrótce dało się słychać tupot setek stóp zmierzających na trybuny. Większość studentów wesoło rozmawiała, śmiała się i żartowała, podczas kiedy w namiocie reprezentantów panowała grobowa cisza. 

Nie minęło wiele czasu, a Bagman już rozwiązywał purpurowy woreczek. 

— Panie mają pierwszeństwo — rzekł, wyciągając woreczek w stronę Fleur i Arcee. Arcee machnęła ręką, puszczając Fleur jako pierwszą. Francuzka włożyła drżącą rękę do woreczka i wyciągnęła małą, bardzo dokładną figurkę smoka- walijskiego zielonego. Na szyi, na srebrnym łańcuszku, wisiała mu mała dwójka. Nie była zaskoczona, raczej zrezygnowana, a więc madame Maxime ją na to przygotowała. 

Arcee z grobową miną wyciągnęła norweskiego kolczastego, z czwórką. Krum, tak samo zrezygnowany jak Fleur, wyjął chińskiego ogniomiota z trójką. Cedrik wylosował szwedzkiego krótkopyskiego z numerem jeden. 

Orion, już wiedząc co go czeka, sięgnął do woreczka. I tak dostał mu się węgierski rogogon z piątką u szyi. Miniatura rozprostowała skrzydła i obnażyła maleńkie kły. Orion zdusił instynkt zasyczenia na figurkę i pokazania swoich zębów. 

— A więc już wiecie! — rzekł Bagman, trochę zbyt radośnie jak na sytuację — Każde z was wybrało smoka, przed którym stanie, a liczby oznaczają kolejność, to chyba jasne? Teraz was opuszczę i zajmę miejsce komentatora. Panie Diggory, jest pan pierwszy, kiedy usłyszy pan gwizdek proszę wejść do ogrodzenia. Jasne? Jeszcze chwileczkę... Harry, czy mogę zamienić z tobą słówko? Na zewnątrz...

— Oczywiście — odparł Orion.

Wyszedł z namiotu za Bagmanem, który odszedł parę metrów dalej, między drzewa, po czym odwrócił się do niego z ojcowską miną. Orion od razu miał się na baczności, czując jak pióra wzdłuż grzbietu starają się zjeżyć. 

— Harry, dobrze się czujesz? Mogę ci w czymś pomóc?

— Słucham? — Orion zmarszczył brwi i zacisnął usta. Nie podobało mu się to.

— Masz już jakiś plan? — zapytał Bagman konspiracyjnym tonem, ściszając głos — Bo jak chcesz, mogę udzielić ci kilku wskazówek. Rozumiesz, przecież jesteś na straconej pozycji, Harry. Więc, jeśli mógłbym ci w czymś pomóc...

— Dziękuję, ale nie trzeba — przerwał mu Orion stanowczo, nawet jeśli ton jego głosu mógł wydać się niegrzeczny — Panie Bagman, proszę pamiętać, że legalnie teraz nazywam się Orion Deva. 

— Nikt się nie dowie — Bagman puścił do niego oko, chyba nie słysząc drugiej części wypowiedzi.

— Nie, dziękuję. 

Wybawieniem Oriona okazał się być gwizdek. Bagman spanikował i pośpiesznie odszedł. 

Orion pozwolił sobie na głęboki wdech i wydech na uspokojenie po czym wrócił do namiotu. Zdążył zauważyć plecy Cedrika, jak zniknął za kotarą prowadzącą do zagrody. 

Już chwilę później rozległ się ryk tłumu, kiedy Cedrik stanął twarzą w twarz z żywym odpowiednikiem swojej figurki. 

Orion nastawił się na gwizdek, ale zignorował wszystko inne. Z kieszeni wyjął parskający model rogogona, wyraźnie niezadowolony ciasną przestrzenią, a z rękawa jedną ze swoich senbon. Zaczął lekko dźgać swój model (pomimo jego głośnych protestów), zdeterminowany znaleźć jakikolwiek słaby punkt w łuskowej zbroi smoka. 

*Tymczasem na trybunach*

Megatron znał ludzkie powiedzenie „zmroziło mu krew w żyłach". Zawsze uważał je za głupie. 

Już nie. 

Człowiek Bagman, lekko spóźniony, wytłumaczył gapiom na czym polega pierwsze zadanie. Przedstawił ławę sędziów. Zaanonsował pierwszego reprezentanta. 

I Megatron po raz pierwszy poczuł ulgę, że zrezygnował z posady sędziego. Bo były/obecny przywódca Deceptikonów już wiedział, że nie usiedziałby na miejscu. Że gdyby nie koścista dłoń Soundwave'a zaciśnięta na jego przedramieniu, zerwałby się z miejsca i zaczął wyklinać wszystkich organizatorów tego głupiego turnieju. Ratchet był dużo bardziej opanowany, nawet jeśli lubił rzucać kluczami w pacjentów.

Arena, bestia, młodzik uzbrojony tylko w jedną broń, mający walczyć o wieczną chwałę i sławę, a tak naprawdę ku uciesze tłumu. By odwrócić uwagę szarych mas od obecnych problemów społecznych. Wspomnienia same pchały się na przód procesora Megatrona.

Zbyt to wyglądało jak areny gladiatorów w Kaonie. 

— Jakbym nie podejrzewał Ministerstwa o postęp wsteczny i inteligencję bezobjawową w zeszłym roku to teraz bym zaczął. 

Megatron zerknął na lewo, na ludzkiego przyjaciela Optimusa o czerwonych włosach. Z jakiegoś powodu cała obstawa Prime'a postanowiła siąść wokół Megera jak gwardia honorowa. 

— Co masz na myśli? — spytał Ignis, przechylając głowę w kierunku Rona. Rudzielec skrzyżował ręce na piersi, spojrzenie pełne gniewu skierował w niebo.

— W zeszłym roku z naszego więzienia, z którego jeszcze nikomu nie udało się uciec, uciekł człowiek podejrzany o pomoc w morderstwie rodziców Oriona. Podejrzewali, że chce wykończyć też Oriona, więc dla naszego "bezpieczeństwa" — tutaj nakreślił w powietrzu cudzysłów manualny — wokół Hogwartu rozstawili strażników z owego więzienia. Tych samych, których rzeczony uciekinier już raz wykiwał. W skrócie, prawie cały rok uciekinier bujał się w okolicach szkoły mając ich w dupie, został złapany przez przypadek przez Snape-a, ale udało mu się znowu uciec. Więc, żeby zamaskować niekompetencję naszego Ministerstwa oraz wybryki pijanych śmierciożerców na finale Mistrzostw Świata w Quidditchu to odkurzyli stary Turniej.

— Który przestali organizować po tym, jak w pierwszym zadaniu umarła cała trójka reprezentantów — dodała Hermiona ponuro, uważnie obserwując zmagania Cedrika z gadem. Puchon transmutował kamień w psa i wysłał go by zajął uwagę smoka. Chwilowo działało. — Ale żeby rozstawić wokół szkoły dementorów, to chyba ktoś tam na głowę upadł. 

— Co to dementorzy? — spytał Prompto, którego oczy śmigały dookoła stadionu, lokalizując opiekunów smoków, sędziów, wszystkie wyjścia oraz możliwe słabe punkty w ciele smoka. Dłonie go świerzbiły, łaknąc poczuć chwyt pistoletu. Niestety, ale miał ze sobą tylko klucz francuski. Takie minusy bycia przywołanym podczas tkwienia pod maską samochodu. Z wprawą stłumił tęsknotę za posiadaniem magicznej, nieskończonej kieszonki między-wymiarowej. Jeszcze sprawniej odegnał wspomnienia o właścicielu rzeczonej kieszonki. Skupił się na tłumaczeniu Hermiony. 

— Dementorzy są zaklasyfikowani jako jedne z najstraszniejszych magicznych stworzeń. Wyglądają jak wysokie, lewitujące topielce w czarnych szatach z kapturami. Praktycznie nie da się ich zabić. Lubią miejsca ciemne i plugawe, uwielbiają rozkład i rozpacz. Żywią się szczęściem i dobrymi uczuciami, potrafią też wysysać dusze. Pilnują jedynego magicznego więzienia, Azkabanu. Większość więźniów kończy jako szaleńcy. 

Obecne Transformersy oraz Chocobrosy jak jeden mąż przybrali oszołomione i niedowierzające wyrazy twarzy. 

— A co jeśli trafi tam ktoś niewinny? — spytał Gladiolus, lekko  zielony.

Grobowe milczenie Hermiony było warte więcej niż tysiąc słów. 

*trzask* Przejebane. — Soundwave puścił nagranie głosu Oriona. 

Ryk gawiedzi wyrwał ich z małego bąbla depresji. Głowy się odwróciły, spoglądając na arenę. W samą porę, bo Cedrik właśnie uciekał ile sił w nogach przed smokiem, pod pachą niosąc złote jajo. Całkiem sporo poparzony, ale żywy.

— Wspaniaaale! — ryknął Bagman, jakoś się nie przejmujący obrażeniami Cedrika. Zaczekał tylko chwilę, żeby opiekunowie smoków ogarnęli szwedzkiego krótkopyskiego i zabrali go z powrotem do zagrody. — A teraz oceny sędziów! 

Sędziowie nie mówili ocen na głos, unosili różdżki do góry i formowali cyfry ze srebrnych wstążek. Z wyjątkiem Ratcheta, który miał do dyspozycji zwykłe tabliczki z numerami.

— Jeden przeszedł, czworo pozostało! — ryknął Bagman w akompaniamencie gwizdka — Panna Delacour, jeśli łaska! 

Przez chwilę bez słowa obserwowali, jak Fleur próbuje sobie poradzić z walijskim zielonym. Najwyraźniej próbowała go uśpić. Nawet się jej to udało... tylko, że smok zachrapał ogniem i podpalił jej koniec szaty. Zdążyła go ugasić wodą z różdżki. Trybuny nagrodziły ją burzą oklasków, sędziowie podali swoje oceny, kolejna fala braw i Francuzka była wolna jak mysza polna.

— Myślicie, że Orion sobie poradzi? — spytał Smokescreen, wbijając sobie paznokcie w przedramiona. Ron westchnął.

— Przed tym całym bagnem z dyrektorem powiedziałbym, że ma to jak w banku. Ale teraz? Teraz może być problem. Zwłaszcza, że nie ma do dyspozycji magii. 

— To nas podniosłeś na duchu... — wymamrotał Knock Out, obserwując jak na arenę zostaje wprowadzony chiński ogniomiot. Kolejny gwizdek i przed smokiem stanął Wiktor Krum. 

Megatron znów poczuł, jak energon- krew mrozi mu się w żyłach. Minęły eony od kiedy Orion ostatnio przyprawił go o zawał Iskry, ale wciąż pamiętał zamartwianie się nad cywilnym archiwistą z samozachowawczością na poziomie minusowym. Orion lubił zakradać się w miejsca zakazane dla średniej kasty, kwestionować wszystkie rozporządzenia i protokoły i, co najgorsze, wdawać się w utarczki z organami porządku publicznego. 

Niech to Unicron strzeli, kiedyś przyłapał tego wariata, jak ukradł wysokoprocentowy energon przeznaczony tylko i wyłącznie dla wyższej kasty. Gdyby Alfa Trion się za nimi nie wstawił (czyli po ludzku, stary Prime sterroryzował cały posterunek, żeby ci wypuścili jego ulubionego ucznia i jego przyjaciół) Megatronus, Orion, Ratchet i Jazz wylądowaliby w kopalniach w Kaonie. I to nie za kradzież, tylko za rozbój pod wpływem, pyskowanie do oficerów z wyższej kasty i opieranie się aresztowaniu. 

Reasumując, Megatron miał solidne powody, by się znowu martwić o Oriona; na tyle, że powoli odeszła mu cała nagromadzona złość. Nie dziwił się, że Optimus chciał mieć przerwę od Cybertrońskich spraw, wszak poświęcił dla sprawy wszystko, łącznie ze swoim życiem. Świat dał Optimusowi drugą szansę na życie, a Megatronowi drugą szansę na naprawienie starej przyjaźni. I Megatron, w wielkim stylu, tą szansę przepieprzył. Prime mógł umrzeć w ciągu następnej godziny, a od kiedy rozpoznał reinkarnację swojego Conjunx Endura* to tylko się z nim kłócił, groził mu i bił się z nim.

Z wysiłkiem Megatron skierował swoją uwagę z powrotem na arenie, w samą porę, by zobaczyć jak Krum uderza jakimś zaklęciem smoka w pysk i go oślepia. Chiński ogniomiot zaczął się miotać z bólu, zgniatając część swoich prawdziwych jaj.

— O kurwa, będą z tego problemy. — powiedział Ron — Charlie mówił, że chińskie ogniomioty są pod ochroną. 

—Serio? — Hermiona się zainteresowała. — Myślałam, że wszystkie smoki są pod ochroną?

— Tak, ale chińskie ogniomioty szczególnie. Ich pióra są towarem luksusowym, więc kłusownictwo kwitnie. Charlie mówił, że zostało ich mniej niż tysiąc na całym świecie, a trudno je rozmnożyć w niewoli. 

Więc wyobraźmy sobie zdziwienie Gwardii Honorowej Oriona, kiedy Karkarow dał Krumowi maksymalne dziesięć punktów. Ron miał mord w oczach.

Następna była Arcee przeciwko norweskiemu kolczastemu. Walka nie trwała długo, Autobotka wymanewrowała smoczycę wykorzystując swoją szybkość i zwinność. Już niedługo było po wszystkim, a Arcee trzymała w dłoniach jajo.

Przyszła więc pora na ostatniego uczestnika, Oriona.

*Orion*

Kiedy rozległ się gwizdek oznajmiający jego kolej Orion włożył maskę i założył na głowę kaptur. Następnie, czując jak ciekły lód rozlewa się w jego żyłach i wyostrza mu zmysły, wymaszerował przez krótki korytarz na arenę. 

Omiótł wzrokiem wyczarowane trybuny, setki nieważnych twarzy obserwujących go z bezpiecznej odległości. Ogrodzenie w kształcie koła, płaska arena pozbawiona schronienia przed smoczym ogniem. I na drugim jej końcu, jego przeciwnik. 

Rogogon wydawał się jeszcze większy bez osłony ciemności nocy. Wielki, czarny, bijący najeżonym długimi kolcami ogonem, który żłobił w ziemi długie ślady. Skrzydła złożył do połowy, wściekłe, żółte ślepia wbił w Oriona. 

Równie wściekły syk wzniecił się w gardle Oriona, kiedy nieświadomie obnażył zęby ukryte za maską. Przykucnął, wyciągając z rękawa garść senbon. I usilnie zignorował instynkt każący mu zmienić pozycję. Nie miał aktualnie ogona, co wpływało na balans. 

Świat zawęził się tylko do areny. Został tylko Orion i smoczyca. I złote jajo, wyróżniające się na tle prawdziwych, szarych jaj leżących pomiędzy przednimi łapami smoczycy. 

Orion przechylił głowę, nie spuszczając ze smoka wzroku. Spowolnił oddech. Uspokoił bicie serca. 

Ruszył sprintem prosto na smoka. 

Smoczyca wzięła głęboki oddech, strzelając w niego pióropuszem ognia. 

Orion zgrabnie uniknął. Strumień ognia minął go o parę centymetrów, ale ledwo poczuł ciepło. Strój go dobrze chronił.

Wycelował. Rzucił jedno senbon. 

Smoczyca ryknęła, odchylając głowę do tyłu i stając na tylnych łapach. Z jednego z dziąseł wystawała srebrna igła. 

Orion znów rzucił, tym razem celując gdzie indziej. Łuski na szyi się podniosły, odsłaniając punkt tuż pod zawiasem żuchwy.

Igła poszybowała, trafiając idealnie w splot nerwów. Spazm przeszył smocze cielsko, które pod wpływem momentum poleciało do tyłu, z daleka od wrażliwych jaj. Upadło z hukiem, który wstrząsnął ziemią. 

Orion podbiegł, prędko wyławiając fałszywe jajo ze sterty prawdziwych, unikając dotykania ciepłych skorupek. Zacisnął palce na ogrzanym metalu i w te pędy wrzucił wsteczny, uciekając na przeciwny od smoczycy kawałek areny. Dopiero tam obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni w powietrzu i zarył stopami w ziemię, wytracając pęd. Jedyną wolną ręką, odzianą w ognioodporną rękawicę, ustabilizował się o ziemię. 

Wypuści wstrzymywany oddech. 

I wtedy, jakby wciąż potrafił kontrolować wrażliwość swoich audioreceptorów i właśnie je włączył, dobiegł go ryk tłumu. 

— PAAAAAAATRZCIEEEEE! — wrzeszczał Bagman — NIE DO WIARY! Nasz najmłodszy zawodnik najszybciej zdobył jajo! No, no, noooo! Pan Potter ma szansę na zwycięstwo! 

Na arenę wbiegli poskramiacze smoków. Razem z nimi wbiegła profesor McGonagall, profesor Moody i Hagrid. 

— To było wspaniałe, Deva! — zawołała profesor McGonagall, co jak na nią było wyjątkową pochwałą. Orion podniósł się z trójnożnej postawy, uśmiechając się. Ciul z tym, że nikt tego nie widział, bo wciąż miał założoną maskę.

— Cholibka, Orion, udało ci się! — powiedział Hagrid ochrypłym głosem — Udało ci się, i to z rogogonem!

— Wyszło ci ładnie i zgrabnie, Deva — zagrzmiał Moody, wyglądając na wyjątkowo zadowolonego. Jego magiczne oko miotało się na wszystkie strony. Po czym skupiło się na czymś za plecami Oriona. Zanim zdążył się odwrócić, wpadły na niego dwie osoby. Dwie, bardzo znajome mu osoby, które zaraz rozpoznał po piskach i krzykach radości.

— Orion, byłeś zajebisty! — piszczała mu Hermiona do jednego ucha.

— Orion, ty wariacie! Jeszcze raz coś takiego odstawisz a osobiście cię zabiję! — Ron groził do drugiego.

W międzyczasie opiekunowie dali radę wyprowadzić rogogona, chociaż bardzo się zdziwili, gdy smok odzyskał przytomność dopiero po wyciągnięciu mu z szyi igły. 

Teraz można było wyraźnie zobaczyć ławę sędziów, usytuowaną na wysokim podium przykrytym złotą tkaniną. Orion zdziwił się, nie widząc wśród nich Megatrona, tylko Ratcheta. Wzrok medyka zwiastował późniejsze kazanie dotyczące narażania swojego życia.

Zaczęli mu przyznawać punkty, mniej lub bardziej sprawiedliwie. Ron się wściekł, kiedy Karkarow przyznał Orionowi marne cztery punkty.

— Ty stary, wszawy, stronniczy worku rzygowin! Krumowi dałeś dziesięć!

Zgranym frontem Złote Trio Gryffindoru ruszyło do wyjścia, odprowadzani entuzjastycznymi krzykami większości Hogwartu. 

— Pierwsze miejsce, Orion! Ty i Krum! — zawołał Charlie Weasley, biegnąc ku nim gdy już obrali kurs na zamek — Muszę lecieć, obiecałem wysłać mamie sowę z nowinami. Ale... ale to było niewiarygodne. I to bez magii! Aha, kazali mi cię powiadomić, żebyś jeszcze nie odchodził. Bagman chce wam coś powiedzieć w namiocie zawodników. 

Ron i Hermiona zostali na zewnątrz, powiedzieli, że na niego zaczekają. A więc Operacja: Pilnowanie Oriona Bo Znowu W Coś Się Wplącze wciąż obowiązywała. 

Namiot stracił swoją przytłaczającą aurę. W porównaniu z oczekiwaniem na swoją kolej, to starcie z rogogonem było pestką. 

Już za chwilę pojawili się Fleur, Arcee, Cedrik i Krum. Cedrik miał połowę twarzy wysmarowaną jakąś pomarańczową maścią, ale mimo tego się uśmiechnął do Oriona.

— Byłeś dobry, Orion. — powiedział.

— Ty też — odparł Orion, odwzajemniając uśmiech i w końcu zdejmując z twarzy maskę a z głowy kaptur. Kilka niesfornych niebieskich kosmyków wymsknęło się z koczka i uparcie zwisało mu przed twarzą. 

— Wszyscy byliście dobrzy! — oświadczył Bagman, wpadając do namiotu z z taką miną, jakby przed chwilą sam wykiwał smoka — Tylko kilka słów. Maci długą przerwę przed następnym zadaniem, gdyż odbędzie się ono dwudziestego czwartego lutego o wpół do dziesiątej rano. Nie martwcie się, będziecie mieli co rozbić w międzyczasie! Jak się przyjrzycie tym złotym jajom, to zobaczycie, że można je otworzyć. Widzicie te zawiasy? Wewnątrz jest zagadka, którą musicie rozwiązać. Wtedy dowiecie się, na czym polega drugie zadanie i będziecie mogli się do nigo przygotować! Wszystko jasne? To zmykajcie!

Orion wyszedł z namiotu, zaraz obstawili go Ron z Hermioną i całym trio ruszyli do zamku. Przyjaciele opowiedzieli mu ze szczegółami jak poradzili sobie inni zawodnicy. 

Ich cudowny spacerek przerwała pewna czarownica, wyskakując zza ich pleców jak Filip z konopi. Oczywiście, że była to Rita Skeeter, tym razem w jadowicie zielonej szacie, z samonotującym piórem w dłoni. Wycelowała stalówkę prosto w Oriona.

— Moje gratulacje, Harry! — powiedziała z uśmiechem nie wróżącym nic dobrego — Mogłabym usłyszeć od ciebie słówko? Co czułeś, kiedy stanąłeś przed smokiem? Skąd wziąłeś swoje ubrania? Co myślisz o tej punktacji?

— Tak, może pani usłyszeć ode mnie słówko — warknął Orion, lekko obnażając swoje ludzkie zęby — Nawet dwa. Do widzenia.

Odwrócił się do niej plecami i razem z przyjaciółmi ruszył do zamku.

#######################

*Conjunx Endura — odpowiednik małżonka/małżonki w kulturze Cybertronu

Jak to jest, że mam z tym rozdziałem problem przez parę miesięcy, po czym opijam się kawą i nagle wypruwam z siebie cały rozdział w jeden dzień????

Halo? Weno? Musimy pogadać o stałych godzinach.

Tak, więc, za wszelkie byki ortograficzne i składniowe z góry wybaczcie, nie mam teraz energii na sprawdzanie i korektę

PIERWSZE ZADANIE ZROBIONE!

Teraz już prosta droga do Balu Bożonarodzeniowego... i wybranie dla Oriona partnerki do tańca. Cóż... problem dla Nieuchwytnej z przyszłości XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top