15. Rozwód trwający 8 milionów lat
Wreszcie skończyłam!!!!!
AKA rozdział który pisałam chyba z ... *sprawdza kiedy opublikowała ostatni* PONAD ROK??!!!
◉_◉
ಠ_ಠ
(°ロ°)
O kurde...
############
Świadomość wracała powoli, a wraz z nią bardzo dziwne odczucie... czegoś nie na swoim miejscu. Zniknęły elektroniczne szumy i przepięcia interfejsu, nieustanny przepływ danych w cybertrońskich podzespołach. Powoli zacisnął pięści, czując wyraźnie ludzkie ścięgna i mięśnie; zniknęły ukryte tam ostrza i pistolety. W piersi ziała metafizyczna dziura, niegdyś zawierająca Matrycę Dowodzenia.
Ale to też nie było to. Przez ułamek sekundy pamiętało jak to jest być czymś poza zrozumieniem. Czymś dużo większym od jakiejkolwiek formy, którą posiadał. Czuł się ściśnięty, jak gwiazda neutronowa, zwinięty i upchnięty w zbyt małe ciało. Ludzkie, delikatne, lecz jakże fascynujące.
Ciało o zbyt małej ilości kończyn (a może zbyt dużej?) o nieruchomych częściach, które powinny być ruchome i vice versa. Z przyzwyczajenia spróbował zapulsować żebrami od kaptura, ale ani drgnęły.
Uchylił powieki, ważące chyba tyle co Tuwimowa lokomotywa, sycząc gdy oślepiło go światło. Powietrze smakowało szpitalem sprzed pół wieku. Skrzydło Szpitalne? Jak się tu znalazł? Ostatnie co pamiętał, to...
Bezsilność
Umrze tutaj.
Pomocy!
Nie wiedzą, gdzie jestem.
Nikt mnie nie znajdzie
תעזור לי
(I'm an Angel with a Shotgun)
Lochy. Dumbledore i Niewymowni. Śmiertelna w skutkach pomyłka.
I wtedy, kiedy był pewny śmierci, o coś zaczepił. Coś znajomego, niezrozumiałego. Nieuchwytnego.
Odnalazł siłę, o której istnienie nawet nie podejrzewał. Znaną i nieznaną jednakowo. Niemal jak dawno odrzucona skóra, zapomniana, lecz wciąż idealnie pasująca. (Głęboko wewnątrz niego spało inferno, milion kłów i języków ociekających trucizną, tysiąc oczu płaczące żarem Pyriflegetonu.)
Po chwili mrugania obraz się wyostrzył. Rzeczywiście, znajdował się w skrzydle szpitalnym. Tuż obok łóżka stała "podręczna" apteczka Ratcheta, z którą był podłączony plątaniną kabli. Dopiero po chwili zarejestrował pikanie monitora serca.
(Puls był za wolny, nie, zbyt szybki... nie, miał za mało serc by wytworzyć swój naturalny puls... chwila, co?)
Jakimś sposobem wiedział kto jest aktualnie w Skrzydle. Najbliżej niego był oczywiście Ratchet, od razu przechodzący do sedna.
— Orion! — nazywał się Orion? Nie, nazywał się.... Ori- Opt- Sam- Sat- סמאל... Orion, nazywał się Orion Deva. Sam wybrał te imię. Sam tak się nazwał. — Słyszysz mnie? Rozumiesz co mówię?
Orion skinął głową.
— Wiesz który mamy rok?
Rok? Był rok 5783*... chwila, to nie ten kalendarz. Rok 4719*? 12023*? Nie, moment... czy przypadkiem nie był rok 13 800 000 000*? A może był to rok 153 143?
— Rok w którym zostałem zmuszony do udziału w głupich Igrzyskach Śmierci mimo bycia nieletnim. — wycharczał Orion, aktualnie marząc o szklance wody. Z największym deadpanem na twarzy jaki Ratchet widział w ciągu ostatniego milenium.
Medyk prychnął z niedowierzanie, kręcąc głową.
— Wali sarkazmem, wyzdrowiał. — rzucił do reszty zgromadzonych.
Ron odetchnął z ulgą, chwytając się za serce i z ulgą opadając na podłogę. Przez huśtawkę emocji zrobiło mu się słabo.
— Stary, nie strasz mnie! Nakrzyczałem na Dumbledore'a dla ciebie! — mówił podniesionym głosem, ale z twarzy widniało zmartwienie.
— Dzięki. — mały uśmiech rozświetlił twarz Oriona, lecz zaraz zastąpił go mord w oczach. — I dobrze zrobiłeś, bo sobie zasłużył. To wszystko jego wina.
(Przez moment oczy zaświeciły mu złotem, a źrenica zwęziła do pionowej szparki. Przez chwilę, miał oczy czegoś starego i niebezpiecznego, czegoś wiecznie głodnego.)
Więc bez większych ceregieli opowiedział im co się stało. O zasadzce, bezsilności i rytuale. Jedynie ominął ten dziwny sen, (czy nawet był to sen, przecież był wtedy martwy) o Upadku i ogniu, o witrażach i dziwacznych próbach.
***
Megatron jak przez mgłę przyglądał się Ratchetowi sprawdzającemu aparaturę medyczną. Gdzieś po lewej trzech niedopieczonych "ochroniarzy" Oriona zaczęło się między sobą cicho kłócić, ale ich zignorował. Człowiek o imieniu Hermiona zawzięcie piła jakiś dziwny napój niczym człowiek wodę na pustyni, ale po tym całym cyrku nikt się nie dziwił. Jej czerwonowłosy przyjaciel, ten co nakrzyczał na Dumbledore'a, wsuwał batonik energetyczny podsunięty mu przez Knock Outa.
Generalnie robił wszystko, by tylko nie spojrzeć na delikwenta zajmującego łóżko, co to jeszcze pół godziny temu był martwy. Albo na Ravage'a, zwiniętego w kłębek w nogach materaca.
Albo nie, pomyślmy o Ravage'u.
Ponieważ MiniCon zniknął na dobrych kilka miesięcy, wszyscy już byli gotowi postawić na niego krzyżyk. A tu nagle okazuje się, że jakiś magiczny nastolatek go nie tylko znalazł, ale też się nim zaopiekował.
A żeby było mało, Ravage wiedział, że z Orionem było coś nie tak. Dzięki więzi między Cybertrończykiem a MiniConem. Więzi, która mogła się pojawić tylko pomiędzy Cybertrończykiem a MiniConem.
A niech go Unicron usmaży, ale Megatron znał tylko jednego Cybertrończyka o niebiesko- czerwonym lakierze. Takiego, któremu się niedawno umarło. Który w sekrecie walił sarkazmem, trollował i ogólnie był, jak to ludzie mówią, gremlinem.
Na Primusa i wszystkich Prime'ów, nazwał się Orion!
Megatron zagryzł wargę, lekko się wzdrygając na ostre ukłucie i ból w wardze; wciąż się nie przyzwyczaił do cielistej formy i często mu się zdarzało przypadkiem skaleczyć.
W końcu dłużej nie był w stanie się powstrzymać.
— A więc, jak długo zamierzałeś się przede mną ukrywać, Prime? — warknął bez zastanawiania się i ogródek, krzyżując ręce na podwoziu, tfu! klatce piersiowej. Wciąż uczył się ludzkich części ciała.
Niebieskie optyki (oczy) najpierw zerknęły w jego stronę, ale Orion szybko odwrócił wzrok. Wziął głęboki wdech i z świstem wypuścił powietrze.
— Nie chciałem, żebyś mnie znalazł — w końcu wyznał w sufit, podnosząc Megatronowi ciśnienie — Jako Optimus byłem martwy, już miałem nowe życie jako Harry Potter. Chciałem coś z tym zrobić, móc żyć wśród ludzi jak jeden z nich. Choć chwilę zaznać pokoju, skończyć Hogwart, zobaczyć ten świat z innej perspektywy. Doświadczyć więzi międzyludzkich. To moje nowe życie, chcę je przeżyć jak najpełniej. W końcu nie powinienem nawet pamiętać bycia Optimusem, takie są zasady reinkarnacji, nawet jeśli ostatnio sporo się je nagina.
Każde słowo padające z ust Oriona podziałały na Megatrona jak płachta na byka. Ścisnął dłonie w pięści, nawet nie czując ran które sam sobie zrobił swoimi szponiastymi paznokciami. Czerwona, ludzka posoka zaczęła kapać na podłogę, przykuwając uwagę Oriona.
— Jakoś żadna twoja wcześniejsza śmierć cię nie powstrzymała od wstania i dalszej walki! — krzyk przywódcy Deceptikonów rozniósł się echem po Skrzydle Szpitalnym, na moment uciszając coraz bardziej agresywną dyskusję pomiędzy Ignisem, Gladiolusem a Prompto — Nie mów mi, że Wielki, Cnotliwy i Szlachetny Optimus Prime zamierza się w końcu poddać!
Wzrok Oriona momentalnie nabrał intensywności skalpela, przyszpilając Megatrona w miejscu niczym szpilka motyla do tablicy korkowej. Nawet w dobrze oświetlonym Skrzydle Szpitalnym jego oczy zdawały się lśnić.
— Oh? — w jedną sylabę wsączył tyle jadu, że powaliłoby miodożera — Myślałem, że będziesz w siódmym niebie. W końcu ostatecznie wygrałeś naszą wieloletnią potyczkę. Nie mogę sobie wyobrazić lepszej śmierci niż poświęcenie się by na nowo rozpalić Studnię Iskier. Nie mów mi, że moja ostateczna śmierć wreszcie poruszyła twoją skostniałą Iskrę, bo umrę ze śmiechu.
— Czyż nasze śluby już nic dla ciebie nie znaczą?!
Obydwie brwi Oriona poszybowały w niedowierzaniu do góry. Z niedowierzania aż podniósł się do pozycji siedzącej, ostrożnie, by nie poplątać kabli. Wymienił wymowne spojrzenie ze stojącym do tej pory cicho Ratchetem. Lekarz na dobre przestał udawać, że sprawdza wykresy na aparaturze medycznej.
— A więc zamierzasz to wywlekać? Jak waćpan chce. — również skrzyżował ręce, zwężając oczy i patrząc spod byka — Przestały mieć jakąkolwiek wartość w momencie gdy pierwszy raz podniosłeś na mnie swoją broń. Czyli ponad 8 milionów lat temu.
— Jakoś nie przeszkadzało ci to w podążaniu za mną przez pół kosmosu, Prime. Musisz wciąż coś do mnie czuć, skoro masz na moim punkcie obsesję.
Zebrana publika (bo już dosłownie wszyscy podsłuchiwali i nawet się z tym nie kryli) jak jeden mąż wstrzymali oddech. Napięcie wiszące w powietrzu, gdyby móc je podłączyć do sieci, spokojnie zasiliłoby Warszawę przez parę lat. Albo zbroję Iron Mana przez piętnaście minut~
— Jedyne co do ciebie czuję, to żałobę za mechem, którym kiedyś byłeś. Ponieważ Megatronus umarł w momencie, gdy w imię swoich ideałów zacząłeś mordować wszystko i wszystkich. A więc wysłuchaj mnie, Megatronie — coś się zmieniło w Orionie, kiedy dosłownie wysyczał ostatnie słowo. Jakby tysiąc oczu skierowało swój wzrok na przywódcę Deceptikonów, zanurzając w nim harpuny maczane w żrącym dziegciu. — Optimus Prime nie żyje. Umarł, ratując Cybertron. I nic tego już nie zmieni. Musisz się z tym pogodzić.
Wściekły jak osa albo szerszeń Megatron wymaszerował z pomieszczenia, warcząc jak stary silnik i zostawiając za sobą krople ludzkiej krwi. Ratchet skierował wzrok na Oriona.
— Dlatego nie chciałeś nikomu nic mówić?
Orion ze świstem wypuścił z siebie powietrze i sflaczał, opadając na poduszkę.
— Rytuał Dumbledore'a był ostatnim gwoździem do trumny. Wspomnienia to jedyne, co mi pozostało z tamtego życia. Czasu nie cofniesz, nie mogę wrócić do bycia Optimusem. A nawet moja dalsza edukacja w Hogwarcie staje pod znakiem zapytania. — wyznał, znowu uciekając wzrokiem w sufit.
— Co masz na myśli? — Hermiona podniosła głowę znad kubka, jak chart co zwęszył królika.
— Cóż, raczej nie mam powodu tego ukrywać — Orion parę sekund się namyślił — Rytuał ekstrakcji miał jeszcze jedną, poważną konsekwencję. Jestem teraz śmiertelnikiem. Nawet nie czarodziejem. Gdyby poczekać jeszcze trochę i gdybym miał dopasowaną różdżkę to moja Iskra posłużyłaby jako rdzeń i nie miałbym żadnych przeszkód w czarowaniu. A teraz nie mam ani rdzenia, ani Iskry. A wciąż jestem zobowiązany do uczestnictwa w Turnieju Trójmagicznym, bo to kontrakt wiążący również dusze. Z Megatronem wkurzonym jak stado szerszeni moje życie się oficjalnie stało kiepskie.
— Czyli mam rozumieć, że to twój "psychiczny były"? — Ron odezwał się z podłogi, wskazując drzwi za którymi zniknął Meger. — Prawdziwy dżentelmen. 10/10. Misiu jak do rany przyłóż.
Orion ze zmęczenia potarł oczy.
— Ano taki już jest. Jak migrena co przychodzi i odchodzi. Nie przejmuj się nim, poryczy, pobuczy, dostanie wpierdol i się zamknie. Bardziej martwi mnie pierwsze zadanie.
Ron już nic nie powiedział, ale oczy zabłysły mu jakimś pomysłem. Tymczasem Orion skierował swój wzrok i uwagę na Prompto, Ignisa i Gladiolusa podpierających ścianę.
— A was co tak zamurowało jak słupy soli? Pierwsze rodeo z kimś skazanym na porażkę? Przecież już to przerabialiście z Noctisem.
Gladiolus się momentalnie nadął, już chcąc zacząć się kłócić. Ale Orion go ubiegł.
— Ty Amicitia akurat prawa głosu nie masz. Jesteś najbardziej bezużyteczną Tarczą jaką w życiu widziałem. Co to za ochroniarz co to porzuca swojego podopiecznego a potem wstydzi się pokazać mordę więc się przebiera w głupie wdzianko i udaje nieznajomego?
— Zdajesz sobie sprawę jak bardzo opryskliwy jesteś? — zwrócił uwagę Ignis, już konkretnie mając dość Oriona obrzucającego błotem Gladiolusa. — Zdaję sobie sprawę, ze nie jesteś zadowolony z przydzielenia ci ochroniarzy, ale tkwimy w tym oboje. Więc raczej będzie korzystniej dla obu stron, jeśli się dogadamy.
Orion tylko się uśmiechnął, pozwalając by wredne iskierki rozświetliły mu oczy.
— Zdajesz sobie sprawę, że jestem wredny specjalnie? Ale na tym polega piękno posiadania niechcianej straży: nie muszę być dla was miły. Zostaliście mi przydzieleni odgórnie, bez mojej wiedzy i zgody. Ale wiecie, co jest w tej sytuacji dla mnie najzabawniejsze?
Wróciło odczucie tysiąca oczu, uśmiech Oriona poszerzył się nieludzko. Ignis zbladł, mimo ślepoty odczuwając zagrożenie.
— Dopiero teraz macie porównanie, jak bardzo kompromisowy, spokojny i miły był Noctis. Bo Noctis miał tylko was, a chciał mieć przyjaciół, nie Tarczę, Doradcę i ochroniarza. Ja przyjaciół mam, więc nie muszę się z wami liczyć. — mrugnięcie niewidomych oczu i Orion znów był wyczerpanym czternastolatkiem w szpitalnym łóżku — Poza tym, Ignis? Nie będzie mi wygarniał ten, którego jedna decyzja przesądziła o śmierci Noctisa.
Gladiolus i Prompto wydali z siebie połamane początki zdań, z przerażeniem kierując wzrok na Ignisa. Szukając zapewnienia, iż Orion kłamie mimo niemal encyklopedycznej znajomości ich domowego świata. Ignis spuścił niewidzące oczy na podłogę,
— O? Nie powiedział wam? No to czekają was długie rozmowy. To w jego rękach leżało życie i śmierć Noctisa. Jego jedna decyzja przesądzała o tym, czy król umrze czy przeżyje. I ty, z pełną tego świadomością, wysłałeś go na śmierć.
— To prawda?! — ryknął Gladiolus, agresywnie podchodząc do swojego "przyjaciela" i drąc mu się w twarz. Ignis opanował nerwy.
— Nie miałem pewności, to była tylko wizja. Umbra (pies z mocami czasu, dop. Autorki) pokazała mi, co się stanie jak Noctis zasiądzie na tronie i jaką mocą dysponuje królewski Pierścień.
— I pokazała ci jego śmierć? — o-o, teraz to Prompto się wkurzył — I nic nie zrobiłeś? Wiedziałeś, że jak wejdzie do sali tronowej to umrze, by przywrócić dzień?! Że bronimy tych głupich drzwi na próżno, bo słońce wzejdzie ale Noct umrze?!
— A co miałem zrobić?! — Ignis wreszcie krzyknął, tracąc nerwy — Skazać cały świat na zagładę?!
— Świat już był skazany na zagładę! Nie udawaj, że po dziesięciu latach ciemności cokolwiek się uchowało! Przez dziesięć długich lat to robiliśmy! Żyliśmy złudzeniem, że jak tylko Noct wróci to wszystko naprawi! Mam już dosyć okłamywania samego siebie! Nawet przy Noctisie udawaliśmy! Że wciąż jesteśmy przyjaciółmi, że wcale się nie pokłóciliśmy po pół roku i rozeszliśmy w swoje strony!
Prompto zabrał powietrza w płuca, ale wypuścił je ze świstem, cały czerwony po długim kazaniu.
— Co mam na myśli — dodał, już ciszej i spokojniej — To to, że tak naprawdę nigdy się nie przyjaźniliśmy. Ja zawsze byłem przyjacielem Nocta, Gladio jego trenerem i ochroniarzem, a Iggy jego matką, kucharzem, opiekunem, nauczycielem i doradcą. Nasze więzi były z Noctem, nie między nami. I kiedy jego zabrakło posypaliśmy się jak domek z kart.
To mówiąc, obrócił się na pięcie i wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego, zostawiając za sobą Ignisa zmienionego w słup soli i intensywnie myślącego Gladiolusa. Wreszcie, po dobrych kilku chwilach Gladiolus się otrząsnął.
— Przyznam, podczas tej przygody byłem młody, głupi i miałem nad wyraz przerośnięte ego. To moje jedyne wytłumaczenie. Byłem za ostry. Widziałem to, co chciałem zobaczyć i wolałem ignorować problemy. To mówiąc, Ignis, to tobie Noctis ufał najbardziej. I jeśli to prawda, to masz szczęście, że nigdy się on o tym nie dowie. — I idąc przykładem Prompto, Gladio też się ewakuował.
Ignis wyraźnie chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Wzdrygnął się, kiedy huknęły drzwi za Amicitią. Z gniewem wyraźnym na twarzy zwrócił się do Oriona wciąż siedzącego na łóżku z aura samozadowolenia.
— Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny. — wycedził przez zęby.
— A i owszem~ — Orion miał minę kota co się dobrał do kanarka — Jak to ktoś mądry kiedyś powiedział: "Dobra komunikacja ratuje trzy strony konfliktu"~
Ignis bez słowa wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego.
Knock Out odkleił się wreszcie od ściany, która cały ten czas podpierał.
— Uff, można oddychać. Czemu ludzie nie mogą wywietrzać swoich brudów gdzieś, gdzie nie muszę tego słyszeć?
— Bo są głupi. — to mówiąc, Hermiona postawiła ze stukotem na stół swój kubek, z doskonale widocznym logiem Hellbucksa i napisem "#NieDlaŚmiertelników". Orion tylko zerknął i już plaskał dłonią w czoło.
— Miona, czy siebie Bogi opuściły? — na pytający wzrok wskazał kubek Hellbucksa — To jest wyraźnie napój nie dla śmiertelników, zwariowałaś?
— Zapytałam o najmocniejsze co mieli — Hermiona wzruszyła ramionami, olewając panikującego na podłodze Rona — Jak mnie zabije to trudno, miło was było znać.
— HERMIONA!
###########
Orion — rozwód, problemy egzystencjalne, Igrzyska Śmierci
Także Orion — Czas Naubliżać Gladiolusowi™
Okej, ta kłótnia Chocobrosów miała być w następnym rozdziale, ale zaczęła żyć własnym życiem, a przypływu weny się nie ignoruje bo się obrazi i tyle ją widzieli.
Hermiona oficjalnie ma WYJEBANE™
*Rok 5784 - rok 2024 wg kalendarza żydowskiego
*Rok 4720 - rok 2024 wg kalendarza chińskiego
*Rok 12024 - rok 2024 wg kalendarza chalcedońskiego
*Rok 13 800 000 000 - rok 2024 wg kalendarza kosmicznego, naliczany od Wielkiego Wybuchu
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top