Spotkanie

Podróż do Japonii, o dziwo, minęła mi całkiem przyjemnie. Cały ten czas przespałam. Było cudownie. No, może oprócz faktu, że w samolocie turystycznym trzeba znosić wszystkich dookoła. Co tam robiłam, skoro mam prywatny, tego typu środek transportu? Otóż, oficjalnie miałam przyjechać dopiero za tydzień, ale musiałam trochę sama poszperać na temat Zero. Bez asysty paparazzi. Papierami zajęła się Jelena, ktora pod moją nieobecność sprawowała władzę w państwie. Natomiast Lee miała odebrać mnie z lotniska, załatwić nam mieszkanie oraz wizytę w Kyoto. Ale jak to się stało, że nikt mnie nie poznał? To banalnie proste, do wszystkich wystąpień publicznych nakładano mi tony makijażu, więc wystarczyło go zmyć, zmienić fryzurę no i ewentualnie założyć okulary. Ewentualnie, bo nie byłam pewna czy zakładać zerówki, czy może zostać przy przeciwsłonecznych. Ostatecznie wybrałam tę drugą opcję. Nienawidzę słońca, tak, to z jednej strony głupie, ale mimo wszystko i tak go nie lubię. Tak więc, miałam tydzień na poznanie tożsamości Zero oraz spotkać się z nim twarzą w twarz, najlepiej w jego naturalnym środowisku. Czyli szkoła, praca, dom.

Pierwszym i najważniejszym miejscem było Kyoto. Przebywała tam Kaguya, która była żoną Zero, więc ktoś z jej przełożonych musiał wiedzieć kim jest. Tym bardziej, że idąc tropem Leloucha vi Britania również natrafiłam na to miejsce. Tak wiem, uczepiłam się tego bezpodstawnie, ale ta myśl jakoś najbardziej mi się podobała. Wygnany książę brytyjski, stał się przywódcą rebeliantów by... No właśnie... By... Istniało kilka opcji. Chciał poprostu się zemścić i przejąć władzę. Albo dowiedzieć się czegoś o śmierci swojej matki. Albo chronić coś lub kogoś. Nie wiedziałam tego, narazie. I jeszcze fakt, że nieśmiertelną Zero była C.C. Przecież to wszystko jest, aż zbyt wielkim zbiegiem okoliczności!

Wciągu następnego dnia przygotowałam się fizycznie i psychicznie na wizytę w Kyoto. Nie wiedzieli, że tam będę. Mieli się spotkać jedynie z Lee, która miała ich przekonać by powiedzieli jej kim jest Zero. Spotkanie przebiegło pomyślnie. Dziewczyna zaproponowała im oraz Zakonowi Czarnych Rycerzy moje wsparcie w zamian za jego tożsamość. O dziwo zgodzili się wręcz bez wąchania. Naprawdę czasami się zastanawiam czy Lee aby napewno straciła swoją moc stając się nieśmiertelna. A może to ja się tak przez nią ograniczyłam... No cóż, fakty faktami, ostatecznie miałam rację. Lelouch jest Zero. Dość szybko poszło jak na kogoś, kto walczy z imperium na równi. Siedziałam teraz wygodnie na kanapie w salonie i czytałam informacje, które zebrała Lee i Jelena na jego temat. Musiałam jeszcze dzisiaj porozmawiać z Litwinką o tym, co dzieje się w Polsce, oraz przygotować się na wizytę w akademii Ashford. Jutro nikt nie mógł mnie rozpoznać. Czekał mnie powrót do szkoły... Dobrze, że nie w celu przyswajania wiedzy, ale mimo wszystko było to dość trudne. Trzeba założyć maskę, której, myślałam, że nigdy więcej nie będę używać, a jednak i tak nie mogłam się doczekać.

   ~ ~ ~

Popołudniu Lelouch miał spotkanie samorządu, dlatego wybrałam właśnie ten moment na nasze spotkanie. Przyszłam trochę wcześniej. Kiedyś nikt nie zwracał na mnie uwagi, a teraz nawet nie wiedząc kim jestem nie potrafią oderwać ode mnie wzroku. Chyba nawet tym nauczyłam się manipulować. Weszłam do pokoju samorządu uczniowskiego. Szybko się rozejrzałam. Stała tam jakaś blondynka, która prawdopodobnie nazywała się Ashford, ruda oraz niesmiała okularnica, a także jeden chłopak.

- Przepraszam, szukam Leloucha, wiecie może gdzie mogę go znaleźć? - zapytałam najbardziej dziewczęcym głosem jakim potrafiłam.

Zależało mi na pierwszym wrażeniu jakie na nich wywarłam. Miałam być idealna, taką maskę sobie wybrałam. Najprościej jest udawać kogoś o skrajnych zachowaniach. Nie brakowało mi urody, a strój był właściwie przebraniem pomagającym mi bardziej wczuć się w rolę.

- Za chwilę powinien się tu pojawić, możesz z nami poczekać - odpowiedziała blondynka.

- Nie chciałabym sprawiać kłopotu...

- To żaden kłopot - podeszła do mnie i złapała za ramię patrząc mi się głęboko w oczy, co było dość problematyczne. - Jestem Milly, to jest Shirley, Nina i Rivalz. Powiedz, co cię tu sprowadza.

- Hej, Milly nie bądź niegrzeczna - odezwała się dziewczyna, która prawdopodobnie nazywała się Shirley.

- Nie, nie szkodzi. Ja i Lelouch chodzimy ze sobą - na te słowa wszyscy byli w dość sporym szoku. - Miałam przyjechać za miesiąc, ale chciałam mu zrobić niespodziankę - mówiłam, nie zważając na ich reakcje.

- Rozumiem... - odezwała się blondynka po chwili ciszy. - Prosze, usiądź. Rivalz, mógłbyś pójść po Leloucha? - zwróciła się do chłopaka. - No to opowiadaj - powiedziała do mnie kiedy ten wyszedł. - Chcę wiedzieć wszystko, od tego jak się poznaliscie do jego mrocznych sekretów.

Shirley stała pod ścianą glaskajac kota i wcale na mnie nie patrząc. Jakby nadal była w szoku. Natomiast Nina wydawała się być zbyt nieśmiała, by sprzeciwić się przewodniczącej. Nigdy nie przepadałam za tak bezpośrednimi osobami jak ona. Miałam wielką nadzieję, że chłopak jak najszybciej wróci bo mogłam poprostu nie wytrzymać. Całe szczęście się udało. Zamieniłam jedynie kilka wymijających zdań z dziewczyną, kiedy w drzwiach pojawił się zdyszany i zszokowany książę. Na mojej twarzy pojawił się niewidzialny uśmiech. Teraz wszystko zależało od tego czy przyjmie moją grę, czy też wyłoży wszystkie karty. Wstałam szybko i podbiegłam chowając się za nim, w połowie kolejnego pytania dziewczyny. Dopiero teraz zauważyłam, że był ode mnie wyższy prawie o głowę. Jak dobrze, że normalnie noszę obcasy.

- Ratunku - wyszeptałam, no co chłopak się zaśmiał.

- No proszę Milly, dokonałaś cudu - powiedział nadal się śmiejąc.

- O, to może sam opowiesz o swoich mrocznych sekretach skoro jesteś taki mądry - powiedziałam krzyżując ręce na piersi z naburmuszoną miną. Wszyscy poprostu stali i patrzyli się na tę "uroczą", ale fałszywą scenę.

- No już, nie gniewaj się - mówiąc to zmierzwił mi włosy, czego wręcz nienawidzę ale ukryłam ten fakt. - Milly, dzisiaj mnie nie będzie, powiedzmy, że sprawy rodzinne - odezwał się łapiąc mnie za rękę i zmierzając w kierunku wyjścia.

Nikt nas nie zatrzymywał. Wszyscy nadal stali jak wryci, szczególnie po ostatnim zdaniu. Nawet mnie to zdziwiło. Nie wiecie jak ciężko było mi powstrzymać się od śmiechu. To było genialne! A to dopiero początek...

   ~ ~ ~

Witam! Wiem... Miało być ciekawiej, a jednak źle sobie wymierzyłam... Jak Wam się podobało? Wszelkie opinie mile widziane ^^ szczególnie te konstruktywne.
Miłych świąt
~Z.Z.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top