🏇 ROZDZIAŁ DRUGI 🏇
Jak postanowiła, tak też zrobiła. Nazajutrz po powrocie ze stajni, odprowadziła młodszą siostrę Maggie do szkoły.
Gdy wróciła, zapakowała do plecaka wodę, sznur, bandaże, wodę utlenioną, kanapki, telefon i bezprzewodową ładowarkę. Zarzuciła go na plecy i zeszła do kuchni, gdzie matka gotowała obiad.
- Wychodzę. Nie czekaj na mnie z jedzeniem. Będę dopiero późnym wieczorem. Niech wieczorny obrządek zrobi tato albo Meg. - oznajmiła, po czym założyła buty do wspinaczki górskiej, przewiązała w pasie kurtkę przeciwdeszczową, na głowę włożyła skórzany kowbojski kapelusz i wyszła z domu.
Udała się w stronę góry, ze szczytu której poprzedniego wieczora unosił się dym. Zatrzymała się na chwilę przy bramie, oddzielającej posiadłość dziadka od dzikich, górzystych, niezbyt dostępnych, a niekiedy niebezpiecznych terenów Ameryki. Jednak zrobiła to tylko po to, by zdjąć plecak i z sobie tylko znanej skrytki, wziąć dodatkowy sznur, pomocny przy wspinaczce. Zarzuciła go przez ramię i ruszyła w długą drogę do podnóża góry. Jej buty od razu pokryły się kurzem, gdyż od kilku tygodni nie spadła ani jedna kropla deszczu. Nie zwróciła na to najmniejszej uwagi, skupiona na celu swojej podróży.
Po kilku godzinach dotarła do stóp wzniesienia. Ściągnęła z ramienia sznur do wspinaczki, z plecaka wyciągnęła szelki, napiła się wody i zaczęła mozolnie podążać w kierunku szczytu. Po kolejnych dwóch godzinach, przepełnionych klnięciem na ostre odłamki skał, które kaleczyły ją, wreszcie stanęła na szczycie. Spojrzała za siebie, by ocenić, gdzie znajduje się jej tymczasowy dom. Następnie obrała kierunek, z którego, jak mniemała, unosił się dym. Po drodze, zastanawiała się, po co to wszystko robi.
- Chyba zwariowałam. Nawet jeśli jakiś turysta zrobił sobie tu obozowisko, co mnie to obchodzi? - mówiła do siebie.
Nagle zatrzymała się wpół kroku.
- A co, jeśli ktoś tu jeszcze jest? Spotkam go i co mu powiem? " Hej, widziałam dym z Twojego ogniska i postanowiłam sprawdzić, kto jest na tyle głupi, by zapuszczać się w te strony?" - dziewczyna była skonsternowana.
Jednak nogi same poniosły ją dalej. Wreszcie dojrzała w oddali namiot, a obok tlące się jeszcze ognisko. Podeszła do obozu, po cichu zajrzała do środka. Było tam legowisko urządzone z mchu i tutejszej roślinności, oraz skóra jakiegoś zwierzęcia, służąca zapewne za kołdrę. Obok stał maleńki składany stolik i kłoda stanowiąca krzesło. Na stoliku był talerz z resztkami jedzenia i butelka z wodą. W rogu kilka porozrzucanych ubrań i siodło. Nic więcej. Ruszyła na tył obozu, gdzie pasł się krępy konik, pozostawiony przez właściciela bez jakiegokolwiek nadzoru i mały wózek. Zwierzę, zaskoczone widokiem obcej dziewczyny, uciekło kilka metrów dalej i bacznie się jej przyglądało. Catherine nie zwróciła na to uwagi, ruszyła wydeptaną w trawie ścieżką. Zaprowadziła ją do brzegu strumyka, o którego istnieniu nie miała pojęcia. Nad jego taflą siedział starszy mężczyzna i medytował. Dziewczyna nie znała się na tym, ale wiedziała, że lepiej komuś takiemu nie przeszkadzać. Postanowiła wycofać się cicho, obcy siedzi do niej tyłem, więc nie powinien jej zauważyć. Gdy zaczęła wycofywać się, by udać w drogę powrotną do domu, ten nawet się nie odwracając, zagadnął:
- Witaj, Catherine. Czekałem tu na ciebie.
Zaskoczona, nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- Na mnie? Czy my się znamy?
- To nie jest w tym momencie najważniejsze. Ważniejsze jest to, po co tu przyszłaś.
- Chciałam wiedzieć, kto jest na tyle szalony, by mieszkać w tych niedostępnych dla człowieka rejonach. Poza tym, kim pan jest?! Nie będę rozmawiać z obcym! - po czym odwróciła się na pięcie i miała już odejść, gdy nieznajomy zaskoczył ją tymi słowami:
- Do zobaczenia, Cathy. Wróć do mnie, kiedy będziesz gotowa, aby twoje dawne życie powróciło.
Stanęła wpół kroku.
- Co pan chce przez to powiedzieć?
- Wróć tu, kiedy będziesz gotowa usłyszeć odpowiedź. A teraz idź już, jestem zajęty. - po czym na powrót zajął się swoją medytacją.
Catherine z mieszanymi uczuciami wyruszyła w drogę powrotną na ranczo dziadka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top