7. Zziębnięta kulka sierści

     Pierwszy miesiąc pracy Levia minął mu dość znośnie. Nadal mieszkał u Erwina i też zrezygnował z poszukiwania własnego mieszkania, za namowami Smitha. Z Mikasą musiał spędzać więcej czasu, takie były uroki tej firmy, jednak jakoś bardzo mu to nie przeszkadzało. Jego siostra zachowywała się do niego w pewien sposób milej, a w każdym razie kulturalniej. Jedyną jej wadą było ciągłe gadanie o Erenie, które nagle, z dnia na dzień, ustało.

     Czarnowłosy z głośnym westchnięciem opadł na krzesło przy swoim biurku. Ułożył jeszcze kilka dokumentów w równy stosik, stwierdzając, że jego praca na dziś jest wykonana.

 - Levi, mógłbyś to zanieść dyrektorowi? - lekko zmęczony, kobiecy głos dotarł do jego uszu. Chłopak powoli przeniósł swój wzrok z papierów na siostrę.

 - Bozia nóżki zabrała?

     Mikasa zagryzła delikatnie wargę, nadal stojąc obok chłopaka.

 - P-proszę.

     Gdyby Ackermann potrafił okazywać swoje emocje tak jak większość ludzi, tak najpewniej otworzyłby teraz usta ze zdziwienia. Mikasa go o coś poprosiła, co jeszcze nigdy jej się nie zdarzyło. Potrafiła nakazać zrobienie czegoś, albo wymuszać, albo nigdy poprosić. Zawsze była taką zaradną, pewną siebie i dumną kobietą.

 - Coś ci się stało? - zapytał z czystej ciekawości.

 - Nic mi nie jest - odpowiedziała wymijająco, odwracając wzrok.

     Levi westchnął ciężko, zabierając od dziewczyny teczkę.

 - Zrób sobie herbaty, czy coś. A jeżeli chcesz to mam w torbie tabletki przeciwbólowe - oznajmił jeszcze przed wyjściem z biura, na co ta mu kiwnęła przytakująco głową.

     Stukot butów o posadzkę roznosił się niemałym echem po korytarzu. Już po chwili Levi stał przed drzwiami z numerkiem dwadzieścia siedem. Wpierw zapukał, a gdy usłyszał pozwolenie wejścia do środka, powoli nacisnął klamkę i wszedł do gabinetu.

 - Mikasa kazała to panu przekazać - stwierdził, kładąc teczkę na biurku szefa, na co ten podniósł na niego wzrok.

 - Tyle razy ci mówiłem, że możesz sobie darować nazywanie mnie w pracy per "pan", Levi.

 - Czuję się w obowiązku okazywania szacunku mojemu pracodawcy - usiadł na fotelu przed Smithem.

 - W takim obowiązku, że w domu rzucasz we mnie warzywami, poduszkami, nieraz wygoniłeś mnie z łóżka i kazałeś spać na podłodze, tak? I już nie wspomnę o tym, jak wyzywałeś mnie od popierdolonych zboczeńców, bo niechcący wszedłem ci do łazienki.

 - Mogłeś zapukać.

 - Pukałem.

 - Nie pukałeś!

 - No mówię, że pukałem!

 - Zamknij się. Jak mówię, że nie pukałeś, to nie pukałeś, do kurwy nędzy.

 - Skończmy już - westchnął, chowając twarz w dłonie. - I tak nic nie widziałem. Jesteś niemożliwy, naprawdę.

 - Jestem Levi.

     Blondyn parsknął, spoglądając w kobaltowe tęczówki, których właściciel zasiadał naprzeciw niego. Przez moment też badał wzrokiem jego bladą twarz, lekko zadarty nosek i wąskie usta.

 - Za tydzień masz urodziny, prawda?

 - No mam - westchnął czarnowłosy.

 - Masz jakieś plany?

 - Nie mam. Mikasa nic nie mówiła o świętach, a wuj też się nie odzywał.

 - Więc może dałbyś się gdzieś zaprosić?

 - Czy ty mnie zapraszasz na randkę?

 - Właściwie... to tak. Czy pójdziesz ze mną na randkę w twoje urodziny, Levi?

     Nastała chwilowa cisza, którą przerywało jedynie tykanie zegara. Czarnowłosy niepewnie wpatrywał się w oczy Smitha, jakby myśląc nad odpowiedzią.

 - A gdzie chcesz mnie zabrać? - zapytał jakby od niechcenia.

 - Do restauracji, ale nie tej co ostatnio.

 - W sumie nie mam nic do stracenia. Możemy się umówić.

 - Czyli postanowione? - na usta Erwina wkradł się uśmiech.

 - Tak, tak. Pójdę na tę randkę - przy ostatnim słowie zrobił z palców cudzysłów, po czym wstał i skierował się ku wyjściu z biura. - Dzisiaj na mnie nie czekaj, wrócę pieszo.

 - W porządku.

~~~

     Zima była sroga i mroźna, aczkolwiek to był chyba jeden z jej cieplejszych dni. Kilkoro dzieci jeszcze bawiło się w śniegu na placu zabaw, zanim zapadł zmrok, a ludzie ogólnie wydawali się dość szczęśliwi. Levi schował dłonie do kieszeni płaszcza, wbijając wzrok przed siebie. Miał bardzo pewny, żołnierski chód, przez co wyglądał trochę sztywno.

     Zaciągnął się zapachem świeżego powietrza, by już po chwili je sobie skazić i odpalić papierosa. Westchnął ciężko, dostrzegając biegnącego ku niemu psa.

 - Co... - zaczął, jednak nagłe przewrócenie go przez zwierzaka nie pozwoliło mu dokończyć zdania.

 - Przepraszam pana! Wielmożna, zejdź z... Levia.

     Wściekłe kobaltowe tęczówki właśnie mierzyły wzrokiem delikwenta.

 - Jaeger, weź wypierdalaj, okej? - czarnowłosy powoli wstał, natychmiast strzepując śnieg ze spodni. - Przez ciebie wyglądam, jakbym tarzał się w zaspach z tym twoim kundlem.

 - Psinka to rasowy husky!

 - Wiesz co? Mam to głęboko w swojej dupie. Zniknij mi z oczu, dobra?

     Levi wyminął chłopaka i jeszcze bardziej emanujący wściekłością ruszył przed siebie.

 - Zerwałem z Mikasą - cichy głos Erena dotarł do zmarzniętych uszu czarnowłosego, jednak on nie zdawał się tym przejmować, więc jedynie machnął obojętnie ręką.

 - Mam gdzieś jej życie miłosne, a twoje tym bardziej.

~~~

     Widok małej, zziębniętej kulki sierści pomiędzy blokami był dla Levia niemałym zaskoczeniem. Natychmiast podszedł do zwierzęcia, upewniając się jego właściciela poprzez obrożę.

 - Puszek... Levi... Zwał jak zwał, co ty tu robisz? - zagadał, drapiąc kotka za uchem.

     Jednak ten zamiast, jak miał w zwyczaju, wtulić się w jego chłodną dłoń, wolał nieznacznie się odsunąć.

 - Wiem, że śmierdzę jakimś zapchlonym kundlem, ale chodź, wracamy do starucha.

     Zwierzak miauknął cicho, po czym wolnym wolnym krokiem ruszył w stronę swojego domu. Levi podążył za nim, na powrót wkładając dłonie do kieszeni.

     Uważnie rozejrzał się po okolicy, czując specyficzną aurę. Po plecach przeszedł go niekontrolowany dreszcz, kiedy zorientował się, że nie ma nikogo w zasięgu wzroku. Westchnął głęboko, odpalając kolejnego papierosa.

     Kątem oka obserwował kotka, który szedł przed siebie, zdając się doskonale pamiętać trasę do domu.

     W czarnowłosym tliło się jedynie dziwne uczucie, którego nie potrafił nazwać. Smutek, żal, a może rozpacz?

     Nagłe wbicie pazurków w udo Levia przerwało jego rozmyślania. Kotek wspiął się po płaszczu Ackermanna, by ostatecznie zasiąść mu na ramieniu.

     Mała, zziębnięta kulka sierści drżała.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top