6. Przypadkowe spotkanie

     Ciężkie, duże płatki śniegu opadały na parapet po drugiej stronie okna. Znudzone, kobaltowe tęczówki przez moment przyglądały się tańcowi, jaki wykonywały mroźne śnieżynki, by wreszcie przestać, dostrzegając długo oczekiwaną postać.

 - Ale śnieżyca - zagadał blondyn, zakładając swój płaszcz. Przez moment wpatrywał się w widok za oknem, by zaraz po tym skierować swoje błękitne oczy na bladą twarz towarzysza. - Zjemy coś na mieście?

     Czarnowłosy nerwowo przestąpił z nogi na nogę.

 - Co ty mi proponujesz, Erwin? - zapytał, wraz z mężczyzną kierując się ku wyjściu z firmy.

 - Najzwyklejszy obiad, a co miałbym? - lekko się zaśmiał w odpowiedzi. - No chyba, że wolisz...

 - Zwykły obiad - Levi tylko warknął cicho, powoli schodząc po oblodzonych schodach zaraz przed budynkiem. Już po chwili zajmował miejsce pasażera w samochodzie Smitha.

 - Ale syf - fuknął, kiedy już usadził się wygodnie i rozejrzał po aucie.

     Erwin westchnął zrezygnowany.

 - Już wczoraj zdążyłem się przekonać o twojej pedantycznej naturze - zapiął pas, po czym odpalił samochód.

     Levi także się zapiął, by po chwili wbić wzrok w śnieżycę, szalejącą za szybą.

 - Nie powinienem u ciebie mieszkać - westchnął czarnowłosy po dłuższej chwili ciszy.

     Smith drgnął, niemalże od razu kierując swój wzrok na towarzysza.

 - Dlaczego? - zapytał automatycznie.

 - Nie znamy się i jesteś moim szefem. Nie można ufać ludziom po zaledwie dwudniowej znajomości.

 - Możesz być moim współlokatorem.

 - Erwin, czy ty nie rozumiesz?!

 - Nie, nie rozumiem. Ale rozumiem trochę innych rzeczy, których ty, zdaje się, nie - blondyn mówił opanowanym głosem, aczkolwiek można było w nim wyczuć nutkę zdenerwowania.

 - Zatrzymaj się - warknął czarnowłosy.

 - Co? Po co? - Erwin zmarszczył brwi.

 - Po prostu się zatrzymaj! Wysiadam.

 - Zachowujesz się jak baba z okresem - fuknął Smith, wyjeżdżając na parking przy osiedlowym sklepie.

     Levi wysiadł z samochodu i od razu pokierował się na zaśnieżony chodnik, nawet nie myśląc, gdzie ostatecznie się udać. Po prostu szedł przed siebie, nie odwracając się i próbując nie myśleć o zaistniałej sytuacji. Zdenerwowany wyciągnął z kieszeni papierosy, by niemalże od razu odpalić jednego. Zaciągnął się dymem, delikatnie unosząc głowę. Czuł jak na jego twarzy lądują zimne płatki śniegu.

 - Levi?

    Ackermann odwrócił się w stronę właściciela głosu. Średniego wzrostu chłopak miał na sobie grubą czapkę i szalik zawinięty wokół szyi. Na jego twarzy widniały rumieńce spowodowane mrozem. Na smyczy trzymał psa, najpewniej rasowego husky.

     Kobaltowe tęczówki obojętnie omiotły spojrzeniem te szmaragdowe.

 - Nie mam ochoty z tobą gadać - warknął, ponownie ruszając w swoim kierunku.

     Szybkie i dość nagłe kroki spowodowały niekontrolowane skrzypnięcia śniegu w akompaniamencie dzwoneczka przy obroży psa.

 - Levi... - chłopak złapał czarnowłosego za ramię, tym samym nakazując mu zwrócenie się w jego stronę. - Może... może dałbyś się zaprosić na jakieś ciastko i kawę? Moją psinę, Wielmożną, bym zostawił w domu i...

 - Nie.

 - Co?

 - Powiedziałem "nie" - wyrwał swoje ramię z uścisku chłopaka.

 - Ale dlaczego?

 - Eren, czy ty jesteś popierdolony? - warknął. - Zdradzałeś mnie z Mikasą, ty mały chuju. A teraz ot tak mnie zapraszasz na kawę?

 - Ja...

 - Wybacz, ale Levi ma już plany na wieczór - wypowiedź przerwał mu stanowczy, zdecydowany głos.

     Eren niepewnie podniósł głowę, spoglądając w srogie, błękitne tęczówki. Mocniej zacisnął palce na obroży psa, który zaczął niespokojnie czuwać.

 - N-nie wiedziałem, że kogoś masz. Przepraszam... - stwierdził ledwo zrozumiale chłopak, odchodząc od mężczyzn.

 - To nie... - zaczął Levi dość głośno, jednak zwątpił. - A zresztą, nie będę ci się tłumaczył - westchnął bardziej sam do siebie, ponieważ Eren już nie mógł tego usłyszeć.

     Zerknął z istnym mordem w oczach na Smitha.

 - Po co za mną polazłeś?

 - Bo mieliśmy iść na obiad.

 - Nigdzie z tobą nie idę - fuknął.

 - Idziesz - blondyn uśmiechnął się, po czym złapał towarzysza w pasie i przerzucił sobie przez ramię, z taką łatwością, jakby Levi był lalką.

 - Smith, do kurwy nędzy, zostaw mnie! - krzyczał ten, uderzając pięściami w plecy mężczyzny. Machał także nogami, jakby był dzikim, nieujarzmionym kotem, jednak Erwin ani myślał odstawić czarnowłosego.

 - Nie zamierzam - powiedział tryumfalnie.

 - Dobra, pójdę - westchnął Ackermann, rezygnując z ciągłego uderzania mężczyzny. Odetchnął z niemałą ulgą, kiedy już poczuł grunt pod stopami.

     Zerknął na blondyna, a ich spojrzenia się spotkały. Jedno kobaltowe, zadziorne, wściekłe, a drugie błękitne, potulne i pewne siebie.

     Wokół nich wytworzyła się specyficzna aura, dziwne połączenie ich niebieskich spojrzeń dawało tej sytuacji namiastkę intymności, której nigdy wcześniej żaden z nich nie doświadczył. Chwila trwała, a oni nawet nie wiedzieli jak długo. Pięć sekund? A może pięć minut? A może czas się zatrzymał?

     Liczyli się tylko oni i miękkie, pełne usta połączone z wąskimi i suchymi. Pierwszy ruch warg, potem drugi. Aż w końcu silne ramiona objęły tego niższego i drobniejszego mężczyznę, przyciskając do swojego ciała. Języki instynktownie ze sobą tańczyły, wyłączając zdrowy rozsądek. Moment ten by z pewnością trwał jeszcze długo, gdyby nie pewien kobiecy, drwiący głos.

 - Ludzie w tych czasach wstydu nie mają.

 - A takie moherowe babcie za grosz stylu - warknął w odpowiedzi Levi, odsuwając się od partnera. Przetarł usta rękawem, tym samym wycierając strużkę śliny i ruszył w stronę samochodu Smitha.

 - Jak ty się odzywasz, ty niewychowany...

 - ...gnojku, miło mi - pomachał kobiecie w formie pożegnania, nawet na nią nie spoglądając.

~~~

 - To powiesz mi co ci przeszkadzało w tej restauracji? - zapytał blondyn, obierając kolejnego ziemniaka.

 - No syf tam był - westchnął czarnowłosy, krojąc podaną bulwę na dość cienkie słupki.

 - Jaki syf? To najlepsza restauracja jaką znam.

 - Erwin. Najdroższa nie znaczy najlepsza - pogroził m surową frytką.

 - Jesteś niemożliwy - stwierdził, stawiając miskę z obranymi ziemniakami na stół. - Zamiast jeść jakieś wykwintne danie w restauracji robimy frytki.

 - Przynajmniej się najesz - warknął, spoglądając w błękitne oczy. - A kupiłeś... kurwa!

 - Co się... - zaczął Erwin, jednak od razu zauważył krew pojawiającą się na palcu Levia. - Pójdę do plastry, umyj to - stwierdził, wychodząc z kuchni.

 - Jasne - westchnął Ackermann, podkładając zranionego palca pod strumień zimnej wody.

     Już po chwili do pomieszczenia wszedł Smith z małą paczuszką, z której wyciągnął jeden plasterek.

 - Sam potrafię...

 - Przestań - stwierdził Erwin, delikatnie wycierając papierowym ręcznikiem skaleczenie Levia, by zaraz po tym przykleić opatrunek. - Może ja dokończę krojenie tych frytek, co?

     Czarnowłosy odwrócił wzrok w geście rezygnacji.

 - Jasne, dokończ - prychnął.

     Levi zaczął wpatrywać się w plecy Erwina, które były okryte zwykłą, ciemnoniebieską koszulką. Jego wizerunek znacznie się różnił od tego, który ukazywał w pracy. Był przede wszystkim bardziej rozluźniony.

     Myśli Ackermanna powróciły do pocałunku, który miał miejsce niecałą godzinę temu. Nie mógł zrozumieć dlaczego pozwolił Smithowi się do siebie tak zbliżyć. Poza tym dawno się nie całował. To aż dziwne, że nie zrobił niczego nieodpowiedniego.

     Zwabiona zapachem smażonych ziemniaków do kuchni weszła mała, puchata kuleczka. Podreptała w stronę Levia i oparła się o niego łapkami, jakby czekając na zaproszenie. Chłopak poklepał kolana, a już po chwili Puszek się na nich wylegiwał.

 - Erwin - zaczął czarnowłosy, głaszcząc kociaka po głowie.

 - Tak?

 - Dlaczego powiedziałeś przy nim o tych planach na wieczór?

     Smith westchnął cicho, przygotowując talerze.

 - Jakoś tak pomyślałem, że chyba nie masz zbytniej ochoty z nim rozmawiać, więc po prostu się wtrąciłem.

 - Skąd to wrażenie? - kobaltowe tęczówki uważnie śledziły każdy ruch blondyna, jakby czekając na jakieś potknięcie. Jednak ten milczał chwilę, jakby chcąc sobie dokładnie wszystko ułożyć w głowie.

 - Powiedziałeś mi o nim wczoraj.

 - Że co zrobiłem? - warknął zirytowany, nie mogąc uwierzyć w słowa wyższego.

     Blondyn podszedł do siedzącego Levia i się przed nim nachylił.

 - Powiedziałeś mi o Erenie i... - ugryzł się w język, odwracając wzrok. - ...i o Mikasie - dodał naprędce.

 - Skąd wiesz, że mówiłem prawdę? - zapytał, uparcie wpatrując się w błękitne oczy Smitha.

 - Po prostu tak myślę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top