5. Pan Ackermann

     W domu panowała błoga cisza, zakłócana jedynie przytłumionymi dźwiękami zza okien. A to przejechał jakiś samochód, a to jakiemuś przechodniowi zadzwonił telefon, a to jakiś ptak zaświergotał.

     Mała kuleczka, o pięknej, zadbanej, czarnej sierści, zaczęła się rozwijać, by po chwili rozprostować swoje łapki i na moment wystawić pazurki. Ziewnęła przeciągle, po czym oblizała swój mały nosek. Kiedy jej miękkie, ciemne poduszeczki zetknęły się z zimnymi panelami, w pokoju rozległ się głuchy dźwięk.

     Kotek wyszedł z pomieszczenia z podniesionym ogonem, odprowadzany zaspanym, kobaltowym spojrzeniem.

     Levi podniósł się na łokciach, czując pulsujący ból głowy. Zmrużył oczy, próbując sobie przypomnieć wczorajszy wieczór, jednak widział jedynie jakieś mało znaczące fragmenty.

     Usiadł na skraju łóżka, stopami stykając się z podłogą. Przetarł oczy, po czym powoli wstał, by skierować się ku łazience. Przelotnie zerknął na zegarek wiszący na ścianie, a serce mu nieomal stanęło.

 - Kurwa mać - warknął, widząc, że jest już kilka minut po dziewiątej. Nigdy nie zdarzyło mu się zaspać. Bezsenność była jego zmorą, która akurat teraz postanowiła zniknąć i choć na kilka godzin odejść w niepamięć. Levi miał stawić się w firmie na ósmą rano. Z taką punktualnością na pewno go nie przyjmą.

     Wparował do łazienki i niemalże od razu wszedł pod prysznic. Musiał się sprężać. Wszystko robić szybciej, a co za tym idzie mniej dokładnie. Tarł swoje ciało chłodnymi, mokrymi dłońmi, a po chwili dość szorstkim, czerwonym ręcznikiem, który zaraz po niedokładnym wytarciu się, obwiązał wokół bioder.

     Wszedł do pokoju, w którym nocował i otworzył walizkę. Przeklął kilka razy pod nosem, orientując się, że nie ma ze sobą żelazka. Pożyczanie go od Erwina, nawet nie wiedząc czy ten jest w domu nie wchodziło w grę, a pójście w pogniecionej tym bardziej.

 - Szlag by to - fuknął, narzucając na siebie materiał. Niedbale zapiął guziki, co do ostatniego. Wyciągnął z torby jeszcze ciemne spodnie i bieliznę i zarzucił je na siebie, po czym udał się do wyjścia z domu.

     W przedpokoju dostrzegł karteczkę o dość ładnym, pochylonym piśmie i leżący na niej klucz.

Levi, weź klucz i zamknij dom. Dziękuję bardzo, Erwin.

- Czy tego starucha popierdoliło? - warknął jakby sam do siebie czarnowłosy. Faktem było, że Erwin działał bardzo pochopnie i mógł nie przemyśleć wszystkich za i przeciw podarowania klucza od swojego mieszkania zupełnie nieznajomemu facetowi. Ale chyba musiał mieć jakiś powód, by mu ufać, prawda? Dobrze mu z tych kobaltowych oczu patrzy? Zawsze każdy gadał, że takie straszne, takie zimne, takie chętne mordu. A może ten cały Erwin to coś knuje? Może połamie mu nogi i wrzuci do piwnicy?

     Levi pokręcił głową, by rozwiać te chore myśli. Zamknął dom nowego znajomego, po czym praktycznie pędem ruszył ku firmie.

~~~

 - Pan Ackermann się spóźnia ponad półtorej godziny - stwierdziła brązowowłosa kobieta, wyglądając przez duże okno w gabinecie swojego szefa. - Myślisz, że jeszcze przyjdzie? Zależało mu na tej pracy, a...

 - Daj mu czas, Hange - westchnął Smith, przeglądając dokumenty jego nowego pracownika. - Jestem pewny, że przyjdzie.

 - Właśnie, skąd u ciebie taka pewność? Mówisz tak, jakbyś go znał czy coś - kobieta oparła się dłońmi na biurku Erwina, uparccie wpatrując się w jego błękitne oczy.

Blondyn tylko posłał jej miły uśmiech, po czym powoli się podniósł.

 - Chcesz coś ze sklepiku?

 - Żelki.

     Mężczyzna wyszedł z gabinetu, zostawiając przyjaciółkę samą ze swoimi przemyśleniami. Wolnym krokiem ruszył ku schodom, mając zamiar zejść piętro niżej.

     Tylko wyszedł zza rogu i niemalże od razu poczuł jak wpada na niego niska, z pewnością zniecierpliwiona postać. Smith utrzymał równowagę, aczkolwiek jego towarzysz już nie.

     Spojrzał na mężczyznę, dostrzegając znajome sobie kobaltowe tęczówki.

 - Erwin? Co ty tu robisz? - zapytał, niczego nieświadomy Levi.

 - Ja? Ja tutaj pracuję - stwierdził blondyn, posyłając czarnowłosemu krótki uśmiech.

 - Dobra, nieważne. Muszę iść do niejakiego Smitha, a i tak już jestem spóźniony - warknął Levi wstając i strzepując pył ze spodni.

 - Pokój dwadzieścia siedem jest tam - wskazał wyższy. - Chcesz coś ze sklepiku?

 - Co? Ja... w zasadzie to kawy nie piłem, ale nieważne. Na razie! - stwierdził, po czym zostawił mężczyznę samego i ruszył do wskazanego pomieszczenia.

     Czarne kosmyki w nieładzie opadały na czoło Levia, kiedy zapukał do drzwi. Poprawił niesforne włosy jednym ruchem dłoni, a kiedy usłyszał zaproszenie do wejścia, powoli, aczkolwiek pewnie nacisnął klamkę.

 - Dzień dobry, ja bardzo przepraszam...

 - Witaj, Levi - przerwała mu wcześniej poznana kobieta, Zoë. - Dyrektor powinien zaraz wrócić. Udał się do sklepiku. Usiądź sobie.

 - Dziękuję - stwierdził czarnowłosy, siadając na wskazane miejsce. Przez chwilę mierzył wzrokiem kobietę, która wyglądała przez okno.

     Ackermann zastanawiał się nad jedną rzeczą, której nie mógł za bardzo pojąć. Dyrektor Smith wyszedł do sklepiku. Spotkany tutaj Erwin też szedł do sklepiku. Od razu wskazał szukany przez Levia pokój. I to także by wytłumaczyło jego duży i drogi dom. Czy Erwin to Smith? Niby tak banalne pytanie, a tyle znaczące.

     Levi delikatnie zagryzł wargę od środka. Stresował się. Nie dość, że wpadł na tego starucha, niańczył jego kota, to jeszcze u niego nocował i z nim pił. A teraz mogło okazać się, że to jego szef, do którego odzywał się na "ty" i klął przy nim jak szewc. Cicho westchnął, czując się dość zrezygnowanym.

     Dźwięk otwieranych drzwi wyrwał go z zadumy. Momentalnie spojrzał w tamtą stronę, mając nadzieję dostrzec swojego szefa.

     Erwin.

     Levi w myślach już układał dość długą wiązankę złożoną z samych przekleństw, wpatrując się z pewnym żalem w błękitne tęczówki blondyna.

     Jak on śmiał sobie tak z niego zażartować?

- Chciałeś kawę - Smith postawił plastikowy kubeczek z prawie czarną cieczą przed mężczyzną, jednocześnie posyłając mu uprzejmy uśmiech. Po chwili wyciągnął dłoń z kolorową paczuszką w stronę kobiety. - Masz żelki, Hange.

     Czarnowłosy przełknął głośno ślinę. Zaniemówił, jedynie przypatrując się Erwinowi, jak jakiejś wystawie w muzeum.

     W co on pogrywał?

- Jak się czujesz? Nie boli cię głowa? - zagadał blondyn, siadając naprzeciw Levia. Całej sytuacji z boku przyglądała się kobieta w okularach, zajadając słodką przekąskę.

- Trochę - odpowiedział niepewnie.

     Nastała dziwna, niezręczna cisza. Jedynie dwa odcienie niebieskiego koloru co jakiś czas badały ten drugi, będący naprzeciwko.

- Idę zobaczyć, jak sobie radzi pani Ackermann - westchnęła kobieta, by już po chwili cichnący za drzwiami stukot obcasów oznajmił o jej odejściu.

- O co tu chodzi? - zaczął Levi, będąc już pewnym, że może normalni rozmawiać z mężczyzną.

- Szczerze mówiąc nie wiedziałem, że ten Levi, który się stara o pracę u mnie, to ten sam Levi, który pił ze mną wczoraj wino. Dopiero jak powiedziałeś mi o swojej siostrze to zacząłem łączyć wszystko w całość. A ostatnim elementem było "muszę iść do niejakiego Smitha" - zaśmiał się lekko. - Nie poznałeś Hange? To przecież ona jest na zdjęciach, o które pytałeś.

- Zdjęciach? Jakie zdjęcia? - zapytał czarnowłosy, odstawiając kubeczek z kawą, z którego dopiero co upił kilka łyków.

- Nie pamiętasz tego? Naprawdę masz słabą głowę, panie Ackermann.

- Co jeszcze powinienem pamiętać? - warknął.

- A co pamiętasz ostatnie? - zagadał Erwin, podpierając się na łokciach o biurko.

- Pamiętam jak Puszek wskoczył na stół i wyszedłeś wtedy po coś do kuchni, a później... nie wiem.

     Blondyn uśmiechnął się słabo.

- Więc skończyłeś liceum o profilu humanistycznym?

     Nagła zmiana tematu wywołała w Leviu dość sprzeczne uczucia. Musiał sobie jak najszybciej przypomnieć co się wydarzyło poprzedniego wieczoru. Miał tylko nadzieję, że nie było to nic, czego miałby później żałować.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top