32. Poświęcenie
W ciągu kolejnych dwóch dni Mikasa wciąż siedziała przy Leviu. Wiedziała, że jej starszy brat umiera. Zresztą nie tylko ona. Każdy to wiedział. To było po prostu widać. Z niecierpliwością czekali na jakieś wieści o możliwości przeszczepu. W końcu wtedy miałby szansę na przeżycie! Co prawda bardzo małą, ale istniała. Bez nowego serca Levi umrze w ciągu maksymalnie dwóch tygodni, albo i mniej.
- Tak bardzo bym chciała, żebyś poznał Anastazję - szepnęła Mikasa, trzymając dłoń brata. - I żebyś widział jak ona rośnie, stawia pierwsze kroki i mówi pierwsze słowa. Żebyś chociaż się dowiedział, jak ona wygląda.
- Jest śliczna tak jak ty - zaczął Levi. - Ale oczy ma po Erenie.
- Skąd wiesz?
- Zaufaj mi - westchnął. - Po prostu to wiem.
- Levi... - szepnęła. Nie miała już łez, które mogłaby uronić. Jednak smutek emanował od niej w każdą stronę.
- Idź już - zagadał Ackermann. - I zrób dzisiaj na kolację naleśniki.
Wspomnienie Mikasy przyszło do niej nagle. Będąc dziećmi praktycznie zawsze jedli naleśniki na kolację.
- Dobrze - odparła. Nachyliła się nad czarnowłosym i pocałowała go w czoło, jak to ostatnio miała w zwyczaju. - Z dżemem truskawkowym.
- A nawet nie próbuj z czymś innym.
Dziewczyna posłała mu na to szczery uśmiech i wstała ze stołka, na którym wciąż siedziała. Ruszyła do wyjścia z sali i spojrzała po raz ostatni tego dnia na brata. Miała tylko nadzieję, że kolejnego też będzie dane im porozmawiać.
Wychodząc minęła się ze Smithem. Uśmiechnęła się do niego ciepło i złapała go za przedramię chcąc coś powiedzieć, jednak zwątpiła.
- Miłego dnia - powiedziała cicho.
- Bywaj, Mikasa - odparł na to, po czym spojrzał jak dziewczyna kieruje się korytarzem ku wyjściu ze szpitala.
Erwin wszedł do sali. Swoją torbę ułożył na dość sporym parapecie, po czym zamknął okno. Dopiero po chwili podszedł do Ackermanna i go przywitał pełnym namiętności pocałunkiem. Usiadł na miejscu, które wcześniej zajmowała Mikasa i delikatnie oparł głowę o klatkę piersiową Levia.
- Kocham cię - szepnął.
- Wiem - odparł Ackermann. - Ja ciebie też.
- Dlaczego ci tak zależało na ślubie? - Erwin spojrzał w kobaltowe tęczówki partnera. Próbował nie zwracać uwagi na zmęczenie, dobiegające z całej reszty twarzy czarnowłosego.
- Sam nie wiem - jęknął w odpowiedzi. - Chyba po prostu nie chcę umrzeć ze świadomością, że nigdy nie miałem przy sobie kogoś, kto mnie kochał mimo wszystko.
- Czy jest coś, co chciałbyś mi powiedzieć, ale nigdy nie zdobyłeś się na odwagę?
Levi zastanowił się nad tym pytaniem. Przewertował swoje myśli i wspomnienia, jednak nie było takiej rzeczy.
- Nie.
- Dobrze - Erwin wstał i niosąc ze sobą stołek udał się do torby, którą pozostawił na parapecie. Wyciągnął z niej kamerę, włączył i ustawił tak, by go nagrywała. Po chwili usiadł. Był po drugiej stronie sali, daleko od partnera.
- Kocham cię, Levi - powiedział, spoglądając w urządzenie. Po chwili przeniósł swój wzrok na Ackermanna.
- Dziwnie się zachowujesz - zauważył czarnowłosy.
- Wiem - odparł Smith.
- Co się dzieje? Po co ta kamera?
- Żegnam się z tobą, Levi. A kamera jest po to, by nikt nie mógł cię obwiniać.
- O czym ty, do jasnej cholery, mówisz?
Mimo że Levi był okropnie osłabiony, tak znalazł w sobie siłę by podeprzeć się na łokciach i móc lepiej obserwować poczynania Erwina.
- Wszystkie dokumenty są w torbie - powiedział blondyn. - A na kamerze jest film przeznaczony tylko dla ciebie. Obejrzyj go, kiedy będziesz gotowy.
- Erwin...
Smith ponownie sięgnął do torby, po czym wyciągnął z niej pistolet. Przeładował go i przyłożył sobie do skroni.
Kobaltowe tęczówki zwężał szok. Levi nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Erwin trzymał lufę przy skroni i zdawał się być pewnym swojej decyzji. Nie śmiał się, nie żartował. Po prostu trzymał pistolet i spoglądał w oczy Ackermanna.
- Kocham cię, Levi.
- Erwin... - czarnowłosy wyciągnął ku niemu rękę. - Nie próbuj. Nie rób tego. Proszę, odłóż to.
- Ja już zdecydowałem.
- Proszę cię, nie. Ty chcesz... czemu chcesz się zabić? Erwin...
- Dla ciebie.
- Przestań - Ackermann znalazł w sobie siłę, by ściągnąć nogi z łóżka. Dotknął stopami zimnej posadzki. Nie spuszczał wzroku ze swojego męża. W końcu zdołał wstać.
- Nie zbliżaj się - poprosił Smith. - Odsuń się.
- Przestań. Erwin, błagam - jęknął. - Przecież...
Palec Smitha bardziej zacisnął się na spuście, a Ackermann to zauważył. Po jego bladych policzkach popłynęły łzy. Nie mógł do tego dopuścić. Zrobił pierwszy, mały krok w stronę Erwina.
- Odsuń się.
- Nie mogę - szepnął Levi. Głos mu drżał, tak samo jak i całe jego ciało. - Nie możesz tego zrobić. Erwin, błagam. Kocham cię, nie popełniaj pieprzonego samobójstwa!
- Albo ja, albo ty, Levi. Jeżeli ja zostanę przy życiu, ty umrzesz. Zrozum, że właśnie taki jest mój wybór.
- Erwin!
Strzał.
Levi padł na kolana. Tępo wpatrywał się w Erwina. Kałuża krwi robiła się coraz większa. Wreszcie dopłynęła do zimnych nóg czarnowłosego, ogrzewając je miło. Jednak on tego jakby nie zauważył. Na czworakach podszedł do Smitha i zaczął go szarpać za koszulę. Krzyczał, uderzał go i błagał, jednak na nic się to zdawało.
Kula przeszła na wylot.
W końcu naokoło niego zaczęły rozbrzmiewać jakieś głosy i krzyki. Ktoś go nagle odciągnął od ciała Erwina, a on jak w amoku się rzucał i klął. Kolejnych zdarzeń nie pamiętał. Był w zbyt dużym szoku.
Dotarło do niego tylko tyle, że Erwin oddał mu swoje życie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top