27. Bezsens słów
Erwin mimowolnie odetchnął. Zeszło z niego całe napięcie, spowodowane strachem przed tym, co Levi zamierza mu powiedzieć. To zdanie oznaczało, że Ackermann wreszcie zrozumiał, że Smith nie jest winny tej sytuacji. On po prostu znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, co niestety skutkowało śmiercią Farlana. Nawet gdyby próbował wtedy go ominąć z pewnością wpadłby na drzewo, więc wraz z Hange straciłby życie.
Blondyn zorientował się, że zwraca całą swoją uwagę na siedzącego naprzeciw Ackermanna. Przyglądał się jego bladej cerze, ustom zaciśniętym w wąską linię i kobaltowym oczom, które uzależniały swoim kolorem. Różniły się jedynie o kilka odcieni od tęczówek Smitha, jednak zdawały się takie pełne cierpienia i niewyrażonej złości.
Levi upił kolejny łyk wina, nic sobie nie robiąc z ciekawskiego wzroku Smitha. Powiedział, co miał powiedzieć, mimo że w pewien sposób znaczyło to przyznanie się do błędu. Przez tak dużą część swojego życia był zaślepiony nienawiścią, więc kiedy wreszcie poznał całą prawdę, nie mógł ot tak się z tym pogodzić. Jednak takie są fakty - Farlan, wykazując się ogromną nieodpowiedzialnością wszedł prosto pod samochód. Jednak co jeśli to nie był przypadek?
Potrząsnął głową, wciągając głęboko powietrze w płuca. Nie mógł teraz rozmyślać o tym, co wydarzyło się tak dawno. Ba, nie mógł teraz wcale o nim rozmyślać. Jest tu z innego powodu i bynajmniej nie jest to rozwodzenie się nad wypadkiem sprzed pięciu lat.
Nagłym ruchem odstawił kieliszek na stół, a drugą dłoń przyłożył sobie do skroni i przez kilka krótkich sekund ją masował. Wreszcie podniósł wzrok, by napotkać ten Erwina.
Dwa, przeszywające się odcienie niebieskiego koloru się połączyły, jakby próbując nawzajem do siebie dotrzeć. Głębia oceanu i błękit nieba, dopasowane do siebie niczym ostatni w układance puzzel. Tak, to ten moment, kiedy ich uczucia na nowo się obudziły, rozpalając w sercu dziką euforię. Wstali w tym samym momencie, jednak to czarnowłosy wykonał pierwszy krok. Kolejne już były nieważne. Teraz zajmująca ich umysły była dominacja, którą pierwotnie przejął Levi, a którą teraz próbował odebrać mu Erwin.
Obyło się bez słów, wszakże ich języki były zajęte nieokiełznanym tańcem. Tęsknota zrobiła swoje tak samo w sercu Ackermanna, jak i w sercu Smitha. Obaj czuli palące pożądanie w sfrustrowanym ciele. Nieopisaną rozkosz z dawno nie zaznanej bliskości i uczucie, którym wciąż się darzyli, które teoretycznie wygasło, ale pozwoliło właśnie w tym momencie wybuchnąć tabunem emocji.
Wargi opuchły i zaczęły mrowić, więc odsunęli się od siebie, jednak ze sporym ociąganiem. To zaszło za daleko, wiedzieli o tym obaj. Bo mimo że jeszcze kilka miesięcy temu były to ich codzienne igraszki, tak teraz, spowodowane nagłym atakiem nieokiełznanych emocji, były po prostu nie na miejscu.
Levi zorientował się jak daleko zabrnęli w tym, zdawałoby się, krótkim pocałunku. Dłonie miał splątane na karku Smitha, a kolano wepchnięte pomiędzy jego nogi. Wiedział, że wystarczyłby jeszcze tylko moment i siedziałby na nim okrakiem. Delikatnie pochylił głowę. Oparł swoje czoło o czoło Erwina i westchnął ciężko. Czy był zadowolony z obrotu spraw? Nie potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie. I tak, i nie. Z jednej strony cieszył się z tego, co tu właśnie zaszło. Okropnie tęsknił za tą tak nagle odebraną mu bliskością, której chcąc nie chcąc sam siebie pozbawił. A z drugiej strony miał wrażenie, że dopuszcza się właśnie karygodnej zdrady w stosunku do Farlana. Co on by na to powiedział?
Nic by nie powiedział, przemknęło mu przez myśl. Farlana już nie ma, jest martwy. Jego ciało rozkłada się dwa metry pod ziemią. Levi to wszystko widział. Na jego oczach pochowano chłopaka. Jego ukochanego, jego pierwszą miłość, najlepszego przyjaciela.
Jednak musi wreszcie wyzbyć się tego żalu. Rozpaczanie już nic nie da. Najwidoczniej tak musiało być. Czas wpadł w odpowiednie koleiny zdarzeń.
Więc co on tutaj robi? Właśnie tak ma wyglądać jego dalsza egzystencja? Tutaj, w tym miejscu, z tym mężczyzną? W niebieskiej koszuli i ciemnych spodniach? A może bez koszuli? Albo z winem w ręku? Lub językiem zaplątanym na szyi byłego partnera?
Byłego?
Ukochanego?
Narzeczonego?
- Wyjdź za mnie.
Impuls. Levi chyba niczym innym się nie kierował. Wypowiedział to zdanie, ba, ten rozkaz, którego obaj się nawet nie spodziewali. Zwykły przypadek, zrządzenie losu, prześmiewczość życia.
Słowa były im niepotrzebne. Zupełnie bezsensowne w perfekcyjnym połączeniu dwóch umysłów. Zdawały się być przeszkodą, cierpką żółcią, definitywnym przeciwieństwem kwintesencji jestestwa. Tak nieważne w swej ważności.
Istnieli dla siebie. Odczuwali się wszystkimi zmysłami, delektując się swoją obecnością. Trwali niczym w amoku, jedynie będąc obok siebie. Zetknięci ciałami, połączeni swą miłością, zatrzymani w kadrze czasu. Byli zakochani i pogodzeni ze swoim losem. Pogodzeni z przeszłością, nieważne jak poplątaną.
Trwali w ciszy czas nieokreślony, póki księżyc swą jasnością nie wpełzł zza zasłony.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top