2. Rozmowa kwalifikacyjna
Pierwszym co zawsze robił Levi po przebudzeniu się była poranna toaleta i to była normalna kolej rzeczy. Aczkolwiek, czując na swoich nogach pewien czarny, futrzasty ciężar, poranne czynności Ackermanna musiały ulec zmianie. Teraz, zamiast szybkiego, orzeźwiającego prysznica mężczyzna przygotowywał kotu posiłek, by dopiero po tym się wykąpać.
- Nie wybrzydzaj, dobra? - zagadał, drapiąc zwierzę za uchem. Te mu tylko cicho miauknęło w odpowiedzi. - Posiedzisz tu trochę sam, a jak wrócę to cię odniosę do tego starucha.
Mężczyzna wstał z głębokim westchnięciem. Nie musiał sobie niczego przygotowywać, bo już poprzedniego dnia wszystko cierpliwie czekało na stole w salonie. Papiery były wypełnione, a pewność siebie powoli narastała w czarnowłosym. Teraz wystarczyło tylko wziąć ten odłożony na później prysznic i wyjść z mieszkania.
Gorąca woda powinna choć trochę ogrzać wiecznie chłodne ciało Ackermanna i tak też się stało, jednak jedynie z wierzchu. Levi miał wrażenie, jakoby jego wnętrzności były skute lodem. Jego ostatni związek zamknął go na jakiekolwiek uczucia. Stał się jeszcze bardziej oschły i gburowaty, a uśmiech już od dawna nie gościł na jego twarzy. Chcąc nie chcąc, musiał się z tym pogodzić. Zaczął akceptować samotność, która wtargnęła w jego życie.
Westchnął ciężko, kierując swą twarz ku strumieniu wody, lecącemu ze słuchawki prysznicowej. Oczy zaczęły go delikatnie piec, ale nie przejmował się tym. Musiał wreszcie zmyć z siebie wspomnienia i zacząć żyć chwilą. A teraz miał ku temu okazję. Nowa praca, a co za tym idzie nowe perspektywy. Przecież Dok nie będzie czekał kolejny miesiąc na opłacenie czynszu.
Ubrany w eleganckie spodnie i białą koszulę, okryty grubym płaszczem, aczkolwiek nie tym, który miał bliskie spotkanie z brudnym śniegiem i lodem, czarnowłosy wyszedł z mieszkania, wcześniej jeszcze żegnając się ze swoim tymczasowym podopiecznym.
Jedynie płytkie ślady w śniegu wskazywały drogę, którą podążył Ackermann.
~~~
Brązowowłosa kobieta w okularach weszła do gabinetu swojego szefa. Na co dzień dość roztrzepana i zaganiana, teraz sprawiała wrażenie rzetelnie wykonującej swoje obowiązki w firmie. Jednak to było tylko wrażenie. Ubrana była w dopasowaną, białą koszulę, równo włożoną w grafitową spódnicę do kolan o wysokim stanie. Do tego miała buty na obcasie, które z każdym krokiem na posadzce wydawały charakterystyczny odgłos.
- Erwin, tutaj mam listę kandydatów - stwierdziła, kładąc przed mężczyzną kartkę z nazwiskami. - Mogę wziąć tylko czterech, bo nie wyrobię się z pozostałymi obowiązkami. Miałeś rację co do tego projektu dla Pyxisa. Przepraszam? - spojrzała na niego dość smutnym wzrokiem, znad czarnych oprawek.
- Mogłaś mnie posłuchać, jak ci mówiłem, to nie. Wolałaś biegać po całej firmie, rozdając każdemu pracownikowi świeże bułeczki - westchnął w odpowiedzi, zerkając na listę.
Conny Springer
Bertholdt Hoover
Levi Ackermann
Rico Brzenska
Mikasa Ackermann
Annie Leonhart
Smith mimowolnie się uśmiechnął, widząc na liście imię "Levi". Jednak automatycznie mu to przypomniało o jego kocim przyjacielu, przez co mina na powrót mu zrzedła. Ciekawe gdzie się teraz podziewa Puszek?
- Bo oni też zasługują na uwagę! Erwin, nie bądź taki spięty, po prostu...
- Po prostu Historia mogła im rozdać te bułeczki, a ty w tym czasie mogłaś zająć się projektem. Ackermannowie są ze sobą jakoś spokrewnieni? - zamienił temat, podając listę kobiecie.
- A nie wiem. W CV nie pisali nic o jakichś krewnych. Może to tylko przypadkowa zbieżność nazwisk? - zapytała, spoglądając to na listę, to na szefa.
- To spróbuj dopytać. Ja wezmę Springera i Hoovera.
- Pewnie. Przyślę ich do ciebie około dwunastej.
- Idź, tylko zrób mi kawę, dobrze?
- Robi się!
~~~
Levi się stresował. Po raz pierwszy od bardzo dawna. Musiał dobrze przebrnąć przez tę rozmowę, od której tak wiele zależało. Nie chciał iść na łaskę siostry, ani wuja, więc to była jego jedyna opcja. Zostać przyjętym, zacząć pracę i opłacić zaległy czynsz Dokowi.
Po chwili przyszły jeszcze dwie osoby. Wysoki brunet, przy Leviu zdawał się być istnym kolosem. Gdyby Ackermann wstał z krzesełka, na którym siedział, sięgałby mu ledwie do klatki piersiowej. Zaraz zza niego wyłoniła się niska blondynka, z wypisanym mordem na twarzy. W żaden sposób nie wydawała się przyjazna. Jej zgarbiony nos dodawał jej swego rodzaju uroku, jednak z pewnością nie chciała zaczynać jakiejkolwiek konwersacji.
- Dzień dobry - stwierdził nieśmiało chłopak, siadając krzesełko obok czarnowłosego.
- Dobry - odpowiedział mu Levi, przez moment zatrzymując wzrok na zielonych tęczówkach. Zdecydowanie nie był w jego typie. Zielone oczy źle mu się kojarzyły.
- Pan też się tak stresuje? - zagadał, chcąc jakoś podtrzymać rozmowę.
- Może - odparł wymijająco. Nie chciał wdawać się w dyskusję z facetem, którego zapewne ostatni raz widzi na oczy. W końcu potrzeba było tylko jednej osoby na stanowisko, o które się ubiegali.
Na korytarzu rozległ się dźwięk kroków dwóch osób. Odgłosy te zdawały się idealnie wyuczone, równomierne, wręcz żołnierskie. Levi wiedział kto chodzi w taki sposób. Przymknął oczy, w duchu mając nadzieję, że to nie ta przeklęta kobieta.
Mylił się. Usłyszał jej głos. Te suche "dzień dobry" przez chwilę odbijało się echem w jego głowie. Zagryzł wargę, chcąc się powstrzymać od zgryźliwego komentarza.
Powoli podniósł wzrok.
Mikasa przewiercała go swoim spojrzeniem, jakby była doskonale pewna, że to właśnie ona obejmie tę posadę. Parsknął cicho, wprawiając w zakłopotanie, siedzącego obok Hoovera. Chłopak myślał, że jakimś nieświadomym gestem uraził mężczyznę.
- Atmosferę można nożem kroić - wtrącił się nowy, kobiecy, dość irytujący głos.
Kobieta o włosach koloru platynowego blondu stała zaraz obok niskiej, zdającej się wściekłej, blondynki. Nikt nie kwapił się do odpowiedzenia jej choćby słowem. Nawet Levi, który zazwyczaj nie omieszkał sobie czegoś skomentować.
- Dzień dobry! - mimowolnie wszyscy spojrzeli na kobietę w wysokim kucyku, która ustała zaraz obok czarnowłosej dziewczyny. - Wszyscy na rozmowę, prawda?
Odpowiedziało jej przytaknięcie, niemalże chóralne.
- Chciałabym prosić pana Springera i Hoovera - stwierdziła, spoglądając na listę nazwisk.
Brunet, który jeszcze przed momentem starał się zagadać nowo poznanego mężczyznę wstał, by nieśmiało podejść do kobiety. Ta zmierzyła go wzrokiem, po czym zerknęła na Levia.
- Pan to Ackermann, jak mniemam?
- Tak. Jednego z wymienionych panów najwidoczniej nie ma - stwierdził bez większego entuzjazmu.
- Gdyby pan Springer się pojawił, to prosiłabym, aby ktoś mu przekazał, że wraz z Hooverem miał się udać do gabinetu dyrektora Smitha. Trzecie piętro, pokój numer dwadzieścia siedem. A teraz poproszę pana Levia ze mną - oznajmiła, udając się do pomieszczenia, przed którym wszyscy czekali.
Gabinet był urządzony wyjątkowo ładnie. Na środku stało dość spore biurko, na którym niedbale były porozrzucane różnorakie papiery. A przed owym meblem stał obity szarą skórą fotel. Kobieta poleciła mężczyźnie usiąść, a sama zajęła miejsce naprzeciw niego.
- Pan Levi Ackermann, urodzony dwudziestego piątego grudnia, lat dwadzieścia dwa. Przez rok czasu pracował pan w firmie "Shiganshina Company", a został pan zwolniony z jakiego powodu? - szatynka posłała mu życzliwy uśmiech, podpierając brodę na splecionych palcach.
- Zostałem obarczony zadaniem wykonania projektu ze współpracownikiem na ostatnią chwilę. Jednak ten chłopak nie zdawał się chcieć ze mną współpracować i ostatecznie musiałem zrobić go sam. Dyrektor stwierdził, że projekt jest, cytuję "do dupy", i nawet nie chciał słuchać moich wyjaśnień.
- Och - jęknęła kobieta, jakby się przejmując wypowiedzią mężczyzny. - A co z tamtym pracownikiem?
- Szczerze mówiąc nie wiem, bo już kolejnego dnia byłem zmuszony zabrać stamtąd swoje rzeczy.
- Przykre to, nie uważa pan? Taka niesprawiedliwość bardzo często zdarza się w takich durnych firmach. Haha! A co najlepsze, rywalizujemy z Shiganshiną! Myślę, że pańska wiedza o tym miejscu sporo by dała w zakresie planowania kolejnych przedsięwzięć - obróciła swój fotel ku dużemu oknu, kierując wzrok na ulicę. Nie wypadało siadać plecami do potencjalnego pracownika, jednak mimika na jej twarzy mogła zdradzić coś, czego nie powinna.
- Mimo najszczerszych chęci nie mogę pomóc, ponieważ są to informacje poufne i zostałem obarczony obowiązkiem...
- Tak! - krzyknęła, przerywając mu. - Dokładnie, Levi! Już cię lubię! Masz całkowitą rację. To co w firmie, pozostaje w firmie! Zaimponowałeś mi. Możesz już iść. Poproś panią Ackermann. A właśnie. Jesteś jej jakimś krewnym? Taka zwykła, ludzka ciekawość mnie zżera.
Levia całkowicie zatkało. Nie spodziewał się takiej reakcji ze strony tej kobiety. Prawdą było, że nie mógł rozpowiadać na prawo i lewo żadnych planów swojego byłego miejsca pracy, ale czy to wystarczyło, by przekonać tę szurnietą czterooką do siebie?
- A... t-tak. Mikasa to moja siostra - odpowiedział dopiero po chwili, nadal nie mogąc zrozumieć zaistniałej sytuacji. - Ale nie mamy dobrych kontaktów.
- Dobrze, dziękuję ci już, Levi. Możesz spodziewać się telefonu - jeszcze raz się uśmiechnęła, machając do niego dłonią na pożegnanie.
~~~
- A więc, panie Hoover, dlaczego chce pan objąć to stanowisko? - zapytał Smith, popijając kolejny łyk kawy z dużego, czarnego kubka.
- Chciałbym zburzyć mury, które mnie ograniczają, a ta posada jest dla mnie idealna, by tego dokonać - chłopak się spiął. Miał wrażenie, jakby powiedział coś źle, ponieważ nie mógł nic odczytać z wyrazu twarzy potencjalnego pracodawcy.
- Ach, tak - westchnął blondyn. - Jakie masz doświadczenie w tym zawodzie?
- Niestety znikome, aczkolwiek szybko się uczę.
- Czy...
- Dzień dobry! - przerwało mu nagłe wtargniecie do gabinetu dość niskiego chłopaka, o bardzo krótko przystrzyżonych włosach. - Ja się spóźniłem, ale to naprawdę nie moja wina! Ja... to znaczy autobus... i...
- Pan Springer?
- Tak! Conny Springer - stwierdził, prostując się.
- Proszę zaczekać na korytarzu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top