13. Szczery uśmiech

 - Mikasa, nie musisz odkurzać, pozamiatałem.

     Głos Levia był jak zwykle znudzony i dość oschły. Przez chwilę wpatrywał się w siostrę, stojącą w progu z odkurzaczem. Jednak ta szybko opuściła pomieszczenie z wcześniejszym kiwnięciem głową. Czarnowłosy westchnął przeciągle, wbijając wzrok w widok za oknem. Dzieci wesoło bawiły się na placu zabaw, pilnowane przez swoich rodziców. Okolica, w której mieszkała Mikasa była bardzo miła, o czym Levi zdołał się przekonać już wcześniej. Mieszkali tutaj serdeczni sąsiedzi. Dzieci dużo nie krzyczały, a nastolatkowie byli dość... znośni. No może nie licząc dwóch wyjątków popalających papierosy po kątach.

 - Chodź tu do mnie! - dało się usłyszeć krzyk z sąsiedniego pokoju.

     Ackermann coś niezrozumiale burknął pod nosem, po czym wziął swój kubek z czarną herbatą, by zaraz po chwili ustać w pokoju Mikasy i się jej bacznie przyglądać.

 - Co? - zapytał, wwiercając się swoim kobaltem w siostrę. Dopiero po chwili dostrzegł pudełko, w którym grzebała dziewczyna. - Skąd to masz? - zapytał, odstawiając kubek na stoliku, by po chwili usiąść obok siostry.

 - A to jakieś moje stare graty - machnęła ręką. - Mam tu nawet list miłosny od Jeana z czasów gimnazjum - zaśmiała się cicho. - Ale nie o to mi chodziło. Spójrz - stwierdziła, podając chłopakowi kilka małych, ręcznie robionych zwierzątek.

 - To z tych twoich zajęć artystycznych? - zapytał, przyglądając się po kolei małemu, rudemu kotkowi, żabce bez jednej nogi, która zapewne musiała zostać oderwana, czemuś, co w zamierzeniach miało przypominać psa i brązowej wiewiórce.

 - Tak. Pomyślałam, że mógłbyś dać któreś Petrze. Znaczy, tylko raczej nie tą żabkę. Ale na przykład kotka.

 - Po co mam jej dawać takie badziewie?

     Mikasa naburmuszyła minę. Po krótkiej, niezręcznej chwili ciszy w końcu się odezwała.

 - Baby lubią takie badziewia. Nie wiem, w ramach podziękowań czy coś. W końcu i tak chciałeś jej dać jakiś upominek, a myślę, że to się idealnie nadaje.

     Levi przez moment obracał zwierzątko w dłoni. Kotek miał spiczaste uszy, gdzie jedno było krótsze od drugiego, łapki z białymi skarpetkami i dość długi ogon. Za oczy służyły mu dwa bursztynowe koraliki, a za nosek jeden różowy.

 - Czemu nie? - zapytał bardziej sam siebie. - Co tam jeszcze masz? - zagadał, zaglądając do pudełka, po wcześniejszym odłożeniu rudego kotka obok siebie.

 - Tutaj mam zdjęcie z zawodów w pierwszej liceum - stwierdziła dziewczyna, pokazując fotografię chłopakowi.

     Były na niej uwiecznione trzy osoby, stojące na podium. Na najwyższym stopniu była Mikasa, na drugim z kolei blondynka o mrożącym krew w żyłach spojrzeniu, a na trzecim szatynka, nieudolnie chowająca za siebie nadgryzioną bułkę.

 - Mimo że to były zawody tylko między trzema szkołami, to byłeś ze mnie dumny - dziewczyna uśmiechnęła się pogodnie, spoglądając na brata. - Po raz pierwszy od kilku miesięcy zabrałeś mnie wtedy na pizzę...

 - Hawajską. I była ohydna - dokończył za nią.

 - Pamiętasz to? - Mikasa wyraźnie się zdziwiła. - To było jakieś cztery lata temu.

 - Tak, pamiętam. Nie jestem jebaną złotą rybką.

     Mikasa parsknęła śmiechem, po chwili opierając głowę na ramieniu chłopaka. Wyciągnęła z pudełka kolejną fotografię.

 - A ją pamiętasz? - zapytała, wpatrując się w zdjęcie wysokiej szatynki o piwnych oczach.

 - Miała chyba na imię Ymir. Była z tej wymiany szwedzkiej, nie?

 - Tak. Była wredna.

     Kolejną rzeczą z pudełka Mikasy była srebrna bransoletka z dwoma skrzydełkami. Jednym niebieskim, a drugim białym.

 - A to mi dałeś... Daliście...

 - Z Erenem na twoje dziewiętnaste urodziny - znów dokończył zdanie za dziewczynę.

     Bransoletka niemal natychmiast wylądowała z powrotem pod innymi pamiątkami dziewczyny. Nastała dość krępująca cisza, której nie sposób było jakkolwiek przerwać.

 - A co ten Kirschtein ci wtedy napisał? - od niechcenia odezwał się Levi, ciekaw gimnazjalnych wyznań chłopaka.

 - Ach, coś tam, że jestem ładna i mam ładne włosy i mnie lubi, bo jestem ładna...

 - Przecież wyglądasz jak pasztet.

     Twarz Mikasy przybrała czerwony kolor, niczym dorodny pomidor, a ona sama się niemalże zapowietrzyła, nie wiedząc co odpowiedzieć.

 - Kurdupel się odezwał - fuknęła, próbując powstrzymać uśmiech wstępujący na jej twarz.

     Momentalnie, lekko pchnięta wylądowała na plecach, a pudełko z jej kolan spadło na podłogę, rozsypując swoją zawartość. Chłodne, kościste dłonie Levia powędrowały na talię dziewczyny, niemal natychmiast rozpoczynając na niej delikatny, aczkolwiek energiczny taniec. Mikasa próbowała się bronić przed łaskotkami brata, jednak ten był silniejszy, co skutkowało jedynie wzmożeniem ruchów palców chłopaka.

 - Przestań już! - krzyknęła w przerwie na oddech, między kolejnymi chichotami. Odetchnęła z niemałą ulgą, orientując się, że czarnowłosy przestaje. Po chwili wytarła łzy z policzków.

 - Levi - zaczęła, spoglądając na brata. - Ty się śmiejesz.

     Czarne, miękkie włosy delikatnie opadały na czoło chłopaka, w którego oczach żarzyły się jasne iskierki. Usta wykrzywione były w niemal nienaturalny dla Levia sposób, gdzie ich kąciki unosiły się ku górze. Momentalnie chłopak nabrał o wiele cieplejszego, a co za tym idzie milszego wizerunku. Zdawał się zadowolony i zrelaksowany, jak nigdy wcześniej.

~~~

 - Myślę, że możesz tak iść. W końcu to nie randka, a zwykłe spotkanie. Zostaw już ten krawat, bez niego pójdziesz! - dziewczyna fuknęła, wyrywając chłopakowi pasek materiału z ręki.

 - Nie zamierzałem go zakładać, chciałem go tylko zwinąć - warknął, posyłając dziewczynie złowieszcze spojrzenie.

 - Jasne, jasne. Ale naprawdę wyglądasz dobrze.

     Mikasa po raz kolejny zmierzyła wzrokiem Levia. Założył on na siebie białą koszulę z długimi rękawami, które podwinął do łokci i granatowe, jak zwykle dopasowane spodnie. Górne ubranie zapiął na ostatni guzik, na co czarnowłosa westchnęła ciężko i ponownie zbliżyła się do brata.

 - Nie zapinaj go - stwierdziła, rozpinając najwyższy.

 - To moje ubranie - prychnął.

 - Jak masz zapięte pod samą szyję to wyglądasz jakbyś szedł na jakieś spotkanie firmowe. Tak wyglądasz bardziej luźno. Zaufaj mi chociaż raz - odparła obojętnie, poprawiając kołnierz jego koszuli.

 - Przestań mi matkować.

 - Ktoś musi.

~~~

     Levi ustał przed schodami do szpitala, po chwili wyciągając paczkę papierosów z kieszeni płaszcza. Rozejrzał się po okolicy, dostrzegając sporo śmieci po fajerwerkach. Był drugi stycznia, a gdzieniegdzie jeszcze można było usłyszeć wybuchy petard. Czarnowłosy odpalił papierosa, mocno się nim zaciągając. Zakaszlał, czując ból w klatce piersiowej. Zrezygnowany zgasił go o murek, po czym wyrzucił do najbliższego kosza na śmieci.

 - Muszę w końcu rzucić to gówno - warknął cicho, sam do siebie.

     Po chwili wszedł do szpitala, kierując się do dobrze sobie znanej sali. Zapukał cicho, jakby z przyzwyczajenia, po czym wszedł do środka. Jak zwykle zajął miejsce przy blondynie, spoglądając na jego spokojną twarz. Większość ran już mu się zagoiła, dzięki czemu na skórze nie miał żadnych opatrunków.

 - Smith, pora wstawać - westchnął. - Nowy rok, nowe perspektywy i te sprawy. Mamy niezłe bagno w firmie. Hange sama nie ogarnia. W ogóle chyba tu była, bo masz okropny syf.

     Levi przez chwilę wpatrywał się w swoje kolana, by zaraz po tym na powrót wbić swoje spojrzenie w zamknięte powieki mężczyzny. Miał nadzieję, że ten w końcu je otworzy i ukaże światu swoje błękitne tęczówki.

 - Jak się obudzisz to wołaj lekarzy - westchnął ciężko, delikatnie dotykając dłoni Smitha. - Tęsknimy za tobą.

     Ackermann jeszcze jednym, krótkim spojrzeniem uraczył pogrążonego we śnie Erwina, po czym zamknął drzwi do sali. Ruszył w stronę schodów, by znów wyjść pod szpital. Oparł się o murek, krzyżując ręce na piersi.

     Po kilku minutach dostrzegł rudowłosą kobietę, która dopiero co wyszła z budynku.

 - Cześć, Levi - zaśpiewała niczym słowik, stając przed czarnowłosym.

 - Hej. Idziemy? - zagadał, posyłając krótkie spojrzenie pielęgniarce.

 - Tak, tak. Tylko czekam na ważny telefon, więc niestety nie wyciszę, a...

 - W porządku. Rozumiem - przerwał jej. - Tutaj tuż za rogiem robią bardzo dobre cappuccino. Byłaś już w tej kawiarni?

 - Ach, jeszcze nie. Nie tak dawno ją otworzyli, prawda? - dziewczyna omiotła swoimi bursztynowymi tęczówkami bladą twarz Levia.

 - Tak. Jakiś miesiąc temu - odparł.

     Droga do celu zajęła im jedynie chwilę, w trakcie której spędzili czas na przyjemnej rozmowie. Weszli do kawiarni, ogłaszając o swoim przybyciu dzwoneczkiem przy drzwiach, po czym zajęli jeden ze stolików przy oknie. Złożyli małe zamówienia, pozwalając nastąpić chwilowej ciszy.

 - To może mi coś o sobie opowiesz? - zapytała rudowłosa, spoglądając na chłopaka, który szukał czegoś w kieszeni płaszcza.

 - Nie wiem co byś chciała wiedzieć. I proszę, to dla ciebie - dodał, kładąc przed dziewczyną małe, brązowe pudełeczko.

     Petra widocznie się zdziwiła podarunkiem od Ackermanna, jednak już po chwili ciekawość kazała jej otworzyć prezent.

 - Jaki uroczy - westchnęła, obracając w dłoniach ręcznie robionego kotka. - Nie musiałeś. Sam go zrobiłeś? Jest naprawdę cudny.

 - Nie ja. Mikasa go zrobiła jeszcze w szkole. Ostatnio przeglądała jakieś swoje stare graty i zasugerowała, by ci go dać.

 - Dziękuję - dziewczyna uśmiechnęła się pogodnie. - Tylko ja nic dla ciebie nie mam...

 - A przestań - westchnął Levi, po chwili dziękując kelnerce, która przyniosła zamówienie.

     Upił mały łyk czarnej kawy, czując cierpki posmak na języku. Petra uczyniła to samo ze swoim cappuccino, wyglądając przez okno.

 - To może... - zaczął Levi, jednak dźwięk telefonu dziewczyny mu przerwał.

 - Przepraszam cię - stwierdziła, wyciągając urządzenie z torebki.

 - Halo, Oluo? - zapytała, przystawiając je do ucha. - Naprawdę? Mówisz, że chwilę temu? - zamilkła na moment, w skupieniu słuchając rozmówcy. - Oczywiście. Bardzo ci dziękuję! - odparła, kończąc połączenie.

     Spojrzała na towarzyszącego jej mężczyznę z iskierkami w swoich bursztynowych oczach.

 - Erwin się obudził!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top