12. Przeprosiny
Dotychczas niesprawna ręka delikatnie zadrżała, jakby chcąc się zacisnąć na tej chłodnej, kościstej, która ją opuściła kilka chwil temu. Oddech nieznacznie przyśpieszył, jednak po krótkiej chwili na nowo się unormował. W tym wszystkim tylko serce biło inaczej. Tempo było takie samo, aczkolwiek rozlewało się dziwnie ciepłe uczucie w tym organie.
Światło księżyca oświetlało twarz mężczyzny, ukazując wszystkie jego niedoskonałości, a także zalety. Idealnie czysta cera, okryta sporą ilością opatrunków prosiła się o tak upragniony dotyk. Dotyk tej bladej, szorstkiej dłoni, której właściciel każdego wieczora go odwiedzał.
~~~
- Spakowałaś wszystko? - zagadał czarnowłosy, spoglądając na gotową już siostrę. Ta mu jedynie kiwnęła twierdząco głową.
Levi westchnął ciężko. Minęło kilka dni, a on każdego wieczora odwiedzał Smitha, opowiadając mu o tym jak spędził dzień. Co czuje, co myśli. Czasem trzymał go za rękę, czasem opierał się temu, by jednak w końcu ulec pokusie i mimo wszystko ścisnąć bezwładną dłoń. Nie odważył się ponowić pocałunku z pierwszej wizyty. Władały nim wtedy tak skrajne emocje, że nie zastanawiał się nad, możliwe, że groźnymi skutkami ściągnięcia maski doprowadzającej tlen. Czuł, jak z każdą minutą pragnie być bliżej Erwina. Zdawał się od niego uzależnić, niczym narkotykiem. Nie wiedział tylko dlaczego. Nie potrafił odpowiedzieć na to, z reguły proste, pytanie.
- Levi - jego rozmyślania przerwał dość cichy, melodyjny głos. Mężczyzna spojrzał na jego właścicielkę, natychmiast dostrzegając bursztynowe tęczówki.
- Hej, Petra - westchnął, podnosząc się ze szpitalnego łóżka. Ustał przed niższą od niego kobietą, odbierając od niej swoje dokumenty.
- Tutaj masz wypis i receptę na leki, a na tej kartce jest wypisane dawkowanie - wyjaśniła, posyłając czarnowłosemu delikatny uśmiech.
- Dzięki. Spodziewaj się, że jeszcze tu wrócę. Może nawet dzisiaj.
- Oczywiście. Będę czekać - kobieta zaśmiała się cicho.
- I zapraszam cię na kawę w sobotę - dodał, przyglądając się jej, niczym kwiatkowi na łące. Zdawała się być bardzo delikatna i podatna na zranienia. A mimo tego wybrała zawód przysparzający wiele stresu, w którym trzeba było trzymać nerwy na wodzy.
- Ja chyba nie...
- Naprawdę wiele ci zawdzięczam, Petra. Potraktuj to jako koleżeńskie spotkanie.
Rudowłosa wzięła głęboki wdech, chcąc coś powiedzieć, jednak ostatecznie zrezygnowała i posłała Leviowi miły uśmiech.
- W porządku. W sobotę kończę o czternastej.
- W takim razie przyjdę po ciebie. Dziękuję i do zobaczenia.
- Na razie - odpowiedziała, spoglądając jak Ackermann wychodzi z sali wraz z siostrą, która także się cicho pożegnała.
Szare, dość smutne tęczówki omiotły spojrzeniem niższego mężczyznę, który szedł przed właścicielką tych okolonych gęstymi rzęsami oczu.
- Daj mi to - rozkazała, próbując zabrać torbę bratu.
- Nie. Targaj swoją torebkę. Tu są moje graty.
- Masz połamane żebra - westchnęła.
- A ty jesteś w ciąży - odwarknął jej. - Kto tu bardziej nie powinien dźwigać?
Mikasa zrobiła nadąsaną minę, niczym mała dziewczynka obrażona o to, że jej bratu kupiono samochodzik, który ona sobie upatrzyła.
- Przypomniało mi się to czerwone autko...
- Z moich siódmych urodzin? - dokończył za dziewczynę.
- Tak! I to jak się o to obraziłam na mamę - lekko się zaśmiała.
- Nie tylko na mamę. Na cały świat - prychnął, schodząc po schodach przed szpitalem. - Uważaj na lód.
- Jasne - odparła. - A pamiętasz, jak zaoferowałeś mi, że się ze mną zamienisz? Czemu to zrobiłeś?
- Bo miałem dość tego jak trułaś mi ciągle dupę. Zaaferowana pięciolatka, bo brat ma fajny samochodzik. A ja przez ciebie się bawiłem lalką - stwierdził, chcąc odpalić papierosa, jednak po krótkim namyśle zrezygnował.
- Ale to było takie urocze, kiedy ją przebierałeś, albo mówiłeś, że jesteś jej tatą - powiedziała z pogodnym uśmiechem na twarzy.
- Tatą - westchnął ironicznie, dostrzegając bujną, czekoladową czuprynę, kierującą się w ich stronę. - Zaczekaj, bo ja muszę się rozprawić z pewnym tatą - warknął, robiąc z palców cudzysłów przy ostatnim słowie.
Mikasa także dostrzegła Erena. Przełknęła nerwowo ślinę. Bała się konfrontacji z byłym chłopakiem.
- Levi, może...
Uciszył ją gestem dłoni, wpatrując się w bachora niosącego w jednym ręku duży bukiet kwiatów. Coraz bardziej się do siebie zbliżali, co skutkowało szybszym biciem serca z każdym krokiem.
- H-hej - wyjąkał, stając przed rodzeństwem. - Ja w-właśnie do ciebie szedłem, Levi...
- Doprawdy? - zironizował.
- T-tak. I to dla ciebie - podał bukiet, który ten przyjął bez słowa. - No i mam dla ciebie też trochę owoców. Wiem, że lubisz pomarańcze, w-więc...
- Trzymaj, Mikasa - westchnął czarnowłosy, podając kwiaty siostrze. - Szkoda, żeby takie ładne chwasty od takiego ładnego chwasta się zmarnowały - warknął, robiąc krok w stronę chłopaka, który widocznie mocno się zmieszał.
- Ja... - nie zdążył dokończyć, ponieważ nagły atak na jego szczękę spowodował powalenie go na ziemię. Levi ustał nad nim, opierając swój but o jego twarz. Z lekka docisnął go do brudnego śniegu.
- Masz coś do powiedzenia mojej siostrze, mały kurwiu?
- Levi! - wtrąciła się dziewczyna, łapiąc brata za ramię.
- Teraz z tobą nie rozmawiam. Siedź cicho i się nie denerwuj, jasne? - rozkazał, na powrót wbijając swoje kobaltowe tęczówki w te przerażone, szmaragdowe. Jeszcze kilka razy docisnął do twarzy chłopaka swoje obuwie, po czym kucnął przy nim.
- Pytam się o coś - warknął.
- J-ja... ja...
- Tak, ty. Eren, ty jebana szmato - mocno szarpnął za jego włosy, tym samym każąc mu się podnieść na kolana. Skierował jego twarz w stronę Mikasy. Nie zwracał uwagi na to, jak chłopak zaciska swoje ręce na jego nadgarstku.
- Przepraszaj ją.
- P-przepraszam... - jęknął, spoglądając na dziewczynę. Miała na sobie ciemne buty, idealnie komponujące się z karmelowymi spodniami, a do tego ciemnoszary płaszcz. Trzymając bukiet w dłoniach wyglądała naprawdę zjawiskowo i niewinnie.
- Głośniej - warknął Levi, mocniej zaciskając swoje palce na czekoladowych włosach.
- Przepraszam!
- Za co? - zagadał czarnowłosy, będąc zadowolonym z tonu głosu Erena.
- Przepraszam za to, że cię zostawiłem, kiedy mi powiedziałaś, że jesteś w ciąży! - krzyknął, nie panując nad potokiem łez, spływającym po jego policzkach. - Naprawdę, Mikasa, przepraszam!
Odetchnął z niemałą ulgą, kiedy Levi wreszcie puścił jego włosy. Wbił wzrok w swoje kolana, całe zatopione w chlapie, kątem oka dostrzegając rozsypane pomarańcze. Nie przejmował się widowiskiem, jakie mieli inni przechodnie. Zdołał zarejestrować, jak Levi zwraca się do Mikasy, że wracają do domu. Jednak nie miał odwagi na nich spojrzeć.
- Jaeger - usłyszał, dostrzegając przed sobą zimowe buty i ciemne dresy. Powoli podniósł głowę.
- Jean... - chlipnął, wyciągając dłoń w stronę przyjaciela.
Ten jednak tylko zmierzył go chłodnym spojrzeniem, jakim jeszcze nigdy wcześniej mu się nie zdarzyło.
- Czy to prawda? - zapytał, jakby od niechcenia.
- Co?
- To co wykrzyczałeś. Mikasa jest w ciąży?
Eren zagryzł nerwowo wargę, spuszczając wzrok. Rękę na powrót ułożył na swoim kolanie, domyślając się, że chłopak nie pomoże mu wstać.
- Tak, to prawda - powiedział ledwo słyszalnie.
Po chwili dostrzegł tylko, jak Jean go wymija, szepcząc pod nosem ciche "dupek".
Tak oto Eren został sam. Pobity, zapłakany, przemoczony i znienawidzony przez jedyne bliskie mu osoby.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top