11. Żal serca
Był rozdarty. Wpatrywał się tępo w sufit, nie mogąc pojąć tego, co się dzieje. Szczerze się martwił. Przejmował się tym irytującym blondynem. Erwin może i był silny, jednak nikt nie może przewidzieć tego, co się stanie. A co jeżeli się nie wybudzi? Jeżeli będzie spał kilka tygodni? Miesięcy? Lat?
Nie miał rodziny, a Levi nigdy nie pytał. Jedynie wychwytywał to, czym Smith się z nim podzielił z własnej woli. Widać było po nim jak bardzo jest samotny, jak potrzebuje wsparcia drugiej osoby. Z początku miał tylko Hange. Jednak Levi się do niego przywiązał jak pies w zaledwie miesiąc, który razem spędzili. I wiedział, że Erwin także go w jakiś dziwny sposób akceptuje.
Pocałunki. Wspomnienie tych miękkich, pełnych warg wywoływało w czarnowłosym dziwne uczucia. Nie lubił o nich myśleć, mimo że zdarzyły się tylko dwa. Czuł wtedy specyficzne, niewyjaśnione ciepło w sercu. I mimo że zawsze było skute lodem, tak w takich momentach grzało niemiłosiernie, przysparzając swego rodzaju bólu. Bólu spowodowanego niemożnością znalezienia rozwiązania na nurtujące go pytania.
Dlaczego?
Dlaczego tak bardzo uwielbiał wpatrywać się w te błękitne oczy? Dlaczego każdego ranka psuł Erwinowi fryzurę, zanim ten wstał od stołu po śniadaniu? Dlaczego przychodził do niego w środku nocy, żeby po prostu pogadać o głupotach? Dlaczego zawsze kradł mu Puszka z kolan, w myślach ciesząc się ze zdenerwowania Smitha? Dlaczego lubił z nim gotować? Dlaczego zaczynał go darzyć uczuciem większym niż przyjaźń?
Dlaczego?
Samotna, delikatna łza zaczęła mozolnie żłobić ścieżkę na bladym policzku Levia, który to nadal tępo wpatrywał się w śnieżnobiały sufit. Przyłożył zaciśniętą pięść do czoła, zagryzając wargę. Zaczął go rozpierać nagły przypływ złości. Miał ochotę coś zniszczyć. Wyładował swoją frustrację. Krzyczeć i kląć na wszystko po kolei.
Trwał moment w tym dziwnym stanie, dopiero po chwili zauważając światło księżyca, który to właśnie teraz postanowił wyłonić się zza ciemnych chmur. Mimowolnie pomieszczenie się rozjaśniło.
- Kurwa - warknął.
Nie spodziewał się tylko, że ktokolwiek poza nim usłyszy to przekleństwo.
- Coś się stało? - w sali zabrzmiał cichy, melodyjny głos. Kobieta powoli uchyliła drzwi, by po chwili podejść do pacjenta. - Panie Ackermann?
- Jestem Levi - westchnął cicho.
- A ja Petra - pielęgniarka się ciepło uśmiechnęła. - Coś nie tak?
- Nie... znaczy tak. Znaczy sam nie wiem - odparł, odwracając wzrok ku ścianie. Nie chciał, by ktokolwiek widział go w takim stanie.
Rudowłosa długo biła się z myślami. Widziała, jak mężczyzna cierpi. Domyślała się, że zamiast spać i wypoczywać się jedynie rozmyślał i się przejmował.
- Chcesz go zobaczyć?
~~~
Levi nadal nie mógł uwierzyć w propozycję Petry. Nawet teraz, kiedy kobieta otworzyła przed nim drzwi do sali, w której leżał Erwin.
Był podłączony do kroplówki i innych kabelków, a na twarzy miał założoną maskę doprowadzającą tlen. Jego prawa ręka była w gipsie, na nosie miał założony opatrunek, a na łuku brwiowym szwy. Poza tym miał wiele mniejszych plasterków poprzyklejanych na skórze.
Ackermann powoli podszedł do stołka, ustawionego przy łóżku blondyna. Nie wiedział co robić. Jak się zachować. Smith wyglądał, jakby był pogrążony w długim i głębokim śnie.
Czarnowłosy wyciągnął swoją bladą dłoń w kierunku tej blondyna, jednak ostatecznie ułożył ją na pościeli obok.
- Erwin, nie wygłupiaj się - szepnął, spoglądając na spokojną twarz mężczyzny.
Miał nadzieję, że ten zaraz otworzy oczy i pośle czarnowłosemu te swoje ciepłe spojrzenie. Takie jakim raczył go każdego ranka i z każdym miłym słowem.
- Wstawaj, musisz iść jutro do roboty. Inaczej Hange nam rozwali firmę - powoli skierował palca ku dłoni Erwina. Odważył się ją delikatnie pogładzić.
- Twój kocur głoduje - powiedział z lekką drwiną w głosie. - Zapierdalaj do domu i go nakarm, bo ci nasra do butów. A ja na pewno nie będę tego sprzątał.
Kolejne łzy płynęły po bladych policzkach.
- Widzisz? Kiedy ja się zrobiłem taki miękki, co? - teraz już mocno ściskał dłoń blondyna, jakby ten miał ją wyszarpać w każdej chwili.
- Pogodziłem się z Mikasą - westchnął. - Eren jej zrobił dzieciaka. Mały, zajebany szczyl. Zostawił ją, wiesz?
Mijały kolejne sekundy, podczas których Levi wpatrywał się w równomiernie unoszącą się klatkę piersiową mężczyzny.
- Jestem tu - wyszeptał, nachylając się nad Erwinem. Podziwiał jego pogrążoną we śnie twarz, mając wrażenie, jakby miała się rozsypać na drobne kawałeczki.
Powolne pikanie, równe oddechy, delikatne odciągnięcie maski z nosa i ust mężczyzny. Czuły pocałunek, spowodowany chwilą i okropną chęcią bliskości. Świadomością, iż nagle może rozlec się jeden, długi pisk aparatury, oznaczający oddanie ostatniego oddechu temu zepsutemu światu.
Levi odsunął się od łóżka, na powrót zakładając Erwinowi maskę. Ułożył głowę na pościeli obok, mając świadomość, że zaraz będzie musiał się stamtąd zabrać.
Powolne otwarcie drzwi jedynie utwierdziło go w tym przekonaniu.
- Idę - westchnął, spoglądając na kobietę. Ruszył do niej wolnym krokiem, po czym delikatnie objął ramionami. - Dziękuję - wyszeptał, zaciągając się zapachem jej włosów, a jednocześnie wpatrując się gdzieś wgłąb ciemnego korytarza.
~~~
- Płaczesz.
- Nie płaczę.
- Płaczesz, nie roniąc łez.
- Kim jesteś?
- Tobą.
- Mną?
- Twoim Astralnym Ja. Odzwierciedleniem twojej duszy.
- O czym ty mówisz?
- O tobie, Erwin. Tylko spójrz.
Mężczyzna odwrócił się od bezcielesnej postaci, dostrzegając salę szpitalną. Zobaczył siebie. Leżał, podłączony do mnóstwa kabli i kroplówki. Chciał podejść, jednak nie mógł. Po chwili dostrzegł Levia, który pojawił się przy jego łóżku. Mówił coś. Dużo niezrozumiałych słów. Erwin wytężył słuch.
- Hange... kocur... Mikasa... szczyl... jestem...
Nagle coś zawirowało, odsuwając blondyna od tego obrazu. Pojawił się w swoim rodzinnym domu. Widział ojca, siedzącego przy kominku, spokojnie czytającego książkę. Po chwili dostrzegł dziecko.
Mały, ładnie uczesany blondynek o błękitnych oczach wszedł starszemu mężczyźnie na kolana, zasłaniając litery w książce.
- Tato, gdzie jest mama?
Znów coś szarpnęło. Obraz się rozmył. Uczucia się diametralnie zmieniły. Mężczyzna właśnie stał przed niższą od niego kobietą, która posłała mu ciepły uśmiech.
- Erwinku - szepnęła, wyciągając do niego dłoń.
- Mama? - zapytał, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
- Musisz wrócić.
- Musisz - wtrącił się nowy, znajomy głos. Za kobietą pojawił się ojciec blondyna.
- Musisz żyć - stwierdzili zgodnie, po chwili znikając w pogrążającej ciemności.
- Żyj i powiedz mu o tym - znów odezwała się bezcielesna postać.
- O czym?
- O największym żalu twego serca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top