1. Głupi sierściuch
- Złaź ze mnie, staruchu - warknął czarnowłosy, nie mogąc się nawet poruszyć.
Silne, a zarazem ciężkie ciało blondyna przyciskało go do chodnika, tym samym nie dając możliwości poruszenia się. Gruby płaszcz także nie sprzyjał tej sytuacji, ponieważ krępował większość ruchów niskiego mężczyzny. Dopiero gdy właściciel tych przepięknych, błękitnych tęczówek zaczął się podnosić, ten poczuł pulsujący ból z tyłu głowy.
Musiał nieźle rąbnąć o lód.
- Bardzo pana przepraszam - stwierdził wyższy, ubrany jedynie w koszulę i dość eleganckie, czarne spodnie. Wyciągnął swoją dłoń w kierunku siedzącego na ziemi mężczyzny, z zamiarem pomocy przy wstawaniu. - Czy wszystko w porządku?
Kobaltowe tęczówki nieufnie zmierzyły wzrokiem delikwenta. Dobrze ubrany, bez kurtki, dość rozwichrzone blond włosy, wcześniej ładnie uczesane, podgolone boki, jak i zapewne tył i te pewne siebie, błękitne oczy. Iście niemiecka uroda.
- Nie zapierdalaj jak motorynka między blokami - stwierdził tylko, podnosząc się bez jego pomocy.
Oparł się o ścianę jednego z budynków, łapiąc za obolałą potylicę.
- Przepraszam, goniłem mojego kota, Puszka, bo...
- Puszka? - przerwał mu. - Nazwałeś kota Puszek? - zadrwił, przewiercając swoim spojrzeniem błękitne tęczówki.
- A jak miałem go nazwać? - zapytał. - Teraz to i tak bez znaczenia, bo straciłem go z oczu - westchnął zrezygnowany.
- Levi mogłeś.
- Levi? No cóż, jak do mnie wróci to spróbuję. Na "Puszek" i tak nie reaguje.
- Tch - prychnął cicho czarnowłosy, odpalając papierosa.
Po chwili już znikał w ciemności między blokami, nawet nie pozwalając mężczyźnie poznać swojego nazwiska.
~~~
- Hange, ale tyle razy ci powtarzałem, żebyś go nie brała na ręce... Dobrze wiesz jaki jest wredny i uparty.
- Istny kot - stwierdziła kobieta, wydymając wargi.
Mężczyzna tylko spojrzał na nią swoim rozżalonym wzrokiem. Przetarł dłońmi twarz, kończąc przeczesaniem włosów. Nie mógł się pozbyć tego dziwnego wrażenia, które gościło w jego sercu. Wrażenia, jakoby sama ucieczka jego kota miała przynieść mu o wiele więcej zmartwień, niźli tylko te go dotyczące, które zaprzątały jego głowę.
- Dobra, Erwin, zbieram się. Jutro przychodzi kilka kandydatów na rozmowę kwalifikacyjną.
- Tak, wiem. Na razie - odpowiedział wymijająco.
Mężczyzna chciał zająć swe myśli czymś innym, niż jutrzejszym dniem w firmie, bądź zagubionym zwierzakiem. Jednak nie miał w domu zbyt wielu zajęć do roboty. Mógł co najwyżej obejrzeć jakiś film czy poczytać książkę.
Westchnął przeciągle, wyglądając za okno. Był już późny wieczór i mocna śnieżyca. Bez swojego ulubieńca samotność jeszcze bardziej mu doskwierała. Erwin przez całe życie był sam. Co prawda miał przyjaciół, jednak nigdy nie miał osoby bliskiej jego sercu. Oddał się wirowi pracy, nie dopuszczając nikogo do siebie. Miał już trzydzieści lat, a za sobą jedynie kilka, przypadkowych stosunków w jakichś knajpach, a w dodatku po spożyciu alkoholu.
Czy żałował? A dlaczego miałby żałować chwili uniesienia? Przyjemności, goszczącej w jego życiu tak rzadko? Rzadko na tyle, by mógł ją zliczyć na palcach jednej ręki?
Nie chcąc szukać sobie na siłę zajęcia ruszył do łazienki, by wziąć orzeźwiający prysznic. Już chwilę później leżał w łóżku, nie mogąc się pozbyć z myśli kobaltowych tęczówek. Ten niski, czarnowłosy mężczyzna wrył się w pamięć Smithowi. Jego oziębłość, szczerość i pewna siebie postawa mogły być wzorem do naśladowania. Ciekawe czy nadal by tak odpowiadał, gdyby wiedział z kim ma do czynienia.
W końcu to ten Erwin Smith.
~~~
Znudzone, kobaltowe spojrzenie omiotło wzrokiem drzwi do swojego mieszkania. Jak zwykle te same, z tym samym zadrapaniem na klamce i tym samym skrzypnięciem podczas otwarcia. Jednak jedna rzecz nie była taka sama. A właściwie nie rzecz, tylko pewna istota.
- Co tu robisz, kocurze? - zapytał czarnowłosy, kucając przed zwierzęciem.
Te tylko spojrzało na niego swoimi bursztynowymi ślepiami, jakby tym samym chcąc mu przekazać wszystkie swe zamiary. Miauknęło cicho, unosząc swój ogonek ku górze, by już po chwili wtulać się w delikatne, aczkolwiek kościste palce, które chciały go chwilkę podrapać.
- Jesteś od tego starucha, nie? Jeśli nie masz pcheł to chodź - westchnął mężczyzna, już po chwili otwierając drzwi.
Levi mieszkał sam. Co prawda miał w Troście rodzinę, wuja i siostrę, aczkolwiek nie miał z nimi zbyt dobrych kontaktów. Przez całe swoje życie był osobą raczej stroniącą od towarzystwa. Jednak każdy czasem potrzebuje obecności drugiego człowieka, prawda?
- Słuchaj, nie mam żadnego kociego żarcia. Dam ci mleka i jakiejś konserwy, tylko nie wybrzydzaj, okej?
Otwierając lodówkę spojrzał na kota, który grzecznie czekał przy jego nogach, przypatrując się poczynaniom swojego tymczasowego właściciela. Już po chwili zwierzę zajadało się swoim posiłkiem, a czarnowłosy wtem dostrzegł obrożę, koloru sierści stworzenia. Kucnął przy nim i dokładniej obejrzał, z zadowoleniem zauważając metalową plakietkę.
Puszek
ul. Magnolii 14
Trost
- Jak on mógł cię tak nazwać? Sześciolatek by wymyślił lepsze imię. Nie, Levi?
Odpowiedziało mu tylko ciche miauknięcie, jakby potwierdzające jego słowa i tym samym godzące się na nowe imię.
Mężczyzna przygotował dla kota swego rodzaju kuwetę, zostawiając ją przy drzwiach do łazienki. Wcześniej też dał zwierzęciu jeszcze jedną porcję jedzenia, po czym udał się do swej sypialni.
Zaczął zdejmować z siebie wszystkie swoje ubrania, rozkoszując się błogim uczuciem wolności na każdym skrawku swego ciała. Będąc jedynie w bokserkach odpalił jeszcze papierosa.
Usiadł na stoliku przy oknie, zaciągając się dymem. Powoli wypuścił go z płuc, spoglądając na płatki śniegu, tworzące na ulicy swego rodzaju pierzynę. Początek grudnia był mroźniejszy, niż jeszcze rok temu. Uszy odmarzały, a nosy bez ciepłej ochrony strasznie piekły. Gdyby Levi nie wziął do siebie tego zwierzaka, ten najpewniej zamarzłby albo został zaatakowany przez jakiegoś bezpańskiego psa.
Czy mężczyzna czuł się w pewien sposób lepszy, dlatego że okazał bezinteresowną pomoc głupiemu sierściuchowi? Nie. Ten kot sam do niego przyszedł, jakby doskonale wiedział, że może go prosić o namiastkę człowieczeństwa. Przecież Ackermann też miał uczucia, choć wiele osób szczerze w to wątpiło. Zgasił papierosa, zauważając ocierającego się o jego stopę zwierzaka.
- Chodź - powiedział, klepiąc swoje kolana.
Futrzasty Levi wspiął się na tymczasowego właściciela i już chciał się wygodnie ułożyć, kiedy czarnowłosy położył go na grzbiecie z zamiarem przeczesania palcami jego czarnej sierści, by znaleźć jakieś niepożądane pasożyty.
- Jesteś czysty. Całe szczęście, głupi sierściuchu.
Podrapał go jeszcze chwilkę po szyi, słysząc zadowolone mruczenie. Ten kot kojarzył mu się z jego właścicielem. Był zupełnie inny, dumny, pewny siebie, aczkolwiek widać w nim było cząstkę tego błękitnookiego blondyna.
Już po chwili Levi zasypiał z Leviem w łóżku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top