6.


Czy jest na świecie coś gorszego niż świadomość, że twój przyjaciel popełnił samobójstwo? Raczej nie. Tym bardziej jeżeli zrobił to z twojego powodu.
Śmierć to jeden z tych tematów który ma tak wiele opinii, tak różnych opinii, że ciężko stwierdzić, ile osób tak naprawdę uważa ją za temat pierwszorzędny. Oczywiście dla nie których to temat Tabu, dla innych coś zwykłego, przyziemnego jak niedzielny obiad z rodziną.
Po części obydwie grupy mają rację. Każdego nas to czeka, jednak nie zawsze chce się o tym rozmawiać.
Chociaż każdy odczuwa inaczej pewne sprawy zawsze jest coś obok czego nikt nie powinien przechodzić obojętnie. Są ich setki i tysiące, ale rozsianych na różne strony świata. Pojedyncze jednostki które zostały stracone w oczach innych, które pozbawiono czegoś co dawało im radość Ale i nadzieję. Każda inna, szczególna, wyjątkowa. Mimo to jedno je łączy. Jest to cierpienie. Ból.

Trzeba być uważnym. Spostrzegawczym. Bo są ludzie, którzy ukrywają to przed światem bojąc się pomocy.
On był jednym z nich. Nie wiem, czy bał się mi powiedzieć, czy nie chciał żebym cierpiała razem z nim. Ale wiem jedno. Nie powiedział mi. Nie powiedział mi, że jest źle, że ledwo się trzyma, że wewnętrznie umiera.

Johnny był człowiekiem, po którym nie było widać nic. Potrafił grać tak jak nie jeden hollywoodzki aktor. Jeżeli nie chciał żebyś wiedział co czuje w tym momencie, ukrywał to. Zakopywał pod grubą maską. I mimo że nigdy maska nie zmieniała swojej grubości, tak aby nikt nie widział jego prawdziwych uczuć, to ja Wbrew pozorom nie zrozumiałam tego dopiero teraz.
Johnny zdradził to - prawdopodobnie nieświadomie - na pogrzebie swojej matki. Cudownej Ruby.
Ruby znał każdy, Czy tego chciał czy nie. Bo prawdę mówiąc nie dało się jej nie znać. Ta kobieta była jedyna w swoim rodzaju. Działała w różnych kółkach, pomagała wszystkim mieszkańcom naszego małego miasteczka i co najważniejsze całym sercem kochała i dbała o swojego jedynego syna. Była kobietą, która w pewnym momencie musiała się wziąć w garść. Znaleźć pracę i wychowywać syna.
Spłacić długi których niestety nie było zbyt mało.
Bo w takim bagnie właśnie zostawił ją jej były mąż.
-Gdybym wtedy posłuchała mojego rozumu... Miałabym więcej niż dom na bogatych przedmieściach. Miałabym pieniądze na mojego małego szkraba. Cholerny Philips. - Kiedy opowiadała o swoim życiu nigdy nie dało się przeoczyć tej nuty nienawiści do byłego męża. Mogło się go nie znać Ale to co zrobił tej kobiecie sprawiało, że gdyby jakimś cudem pojawiłby się tu ponownie zostałby potraktowany jak wygnaniec.
To miasteczko dużo zawdzięcza Ruby.

Tyle ciepła i miłości wnosiła do naszego miasteczka. Tyle radości.

Nic dziwnego więc że Każdy płakał na jej pogrzebie. Właściwie to Prawie każdy. Całe nasze małe miasteczko przyszło pożegnać kobietę, która nigdy nikomu nie odmówiła pomocy. Płakały jej koleżanki z kółek, płakali sąsiedzi i płakała po części rodzina, która składała się tylko z Johnnyego i Jej siostry Lindy.

Każdy był zaskoczony, kiedy zobaczyli, że ten który powinien się najbardziej zżył z kobietą stoi jakby nie wzruszony patrząc ponad jej trumnę na wzburzony ocean. Tylko ja wiedziałam jak bardzo cierpi. Łzy które teraz powinny płynąć po jego policzku w tej chwili ulatniały się z jednej z wielu poduszek, w które wsiąkały poprzedniej nocy.
Warga, która niezauważalnie drżała nie była symbolem zniecierpliwienia czy zdenerwowania tylko walki. Walki z samym sobą.
Bo niestety tylko ja wiedziałam jak bardzo krzyczał tej nocy, jak zdarł gardło do tego stopnia, że następnego dnia nie mógł powiedzieć ani jednego słowa.
Johnny krył coś co ja już wiedziałam, a pokazywał coś za co ludzie wylali na niego pomyje. Pokazał coś co sprawiało, że ludzie z uznali go za bezdusznego.

Prawdopodobnie wyglądałabym tak samo na jego pogrzebie. Na bezduszną i nie wzruszoną śmiercią przyjaciela. Prawdę mówiąc ciężko mi to określić. Nie było mnie tam. Myśl, że nie było mnie na ostatnim spotkaniu z nim boli tak mocno, że czasem zastanawiam się czy to uczucie to tak naprawdę ból, który się czuje Kiedy ktoś rozrywa ci serce na małe kawałki.
Myślałam, że wyprowadzka do wielkiej Brytanii będzie dobrym pomysłem. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że to był mój największy błąd życia. Dałabym wszystko, żeby być z Johnnym w najgorszym momencie. Może udałoby mi się go powstrzymać. Może mogłabym zmienić bieg tej pieprzonej historii.
Teraz zostaje mi tylko nadzieja, że będę mogą kiedyś odwiedzić grób chłopaka, którego zostawiłam samego z powodu strachu.
Bo mimo że siedzę teraz w samolocie jego kierunek jest całkiem inny niż ten który prowadzi do Australii.
- Amy...- Jęczy mi nad uchem Maciek, który chwilę po starcie samolotu zamienił się miejscem z Woffym. - Chcemy żebyś zobaczyła tylko że to co robisz ma sens. My ci tylko pokazujemy, że dobrze to robisz. - kręci głową i szturcha mnie w ramię. Jego zachowanie jest tak dziecinne, że aż łapię spojrzenie chodzącej między miejscami hostessy, która bezgłośnie pokazuje, że mi współczuję. - My doceniamy twoją pracę, czy to źle? - Pyta cały czas szturchając moje ramię, nieudolnie próbując wywołać u mnie jakąkolwiek reakcję.
Czy to źle, że ciągną mnie ze sobą do Polski? Tak.

To jest wręcz straszne. Nigdy tam nie byłam. Nie wiem jak tam wygląda. Jaka jest temperatura. Chociaż Prawdę mówiąc mogłabym to jeszcze przeboleć.
Ale oni mnie ciągnął do swojej polskiej drużyny. Do ludzi, których na oczy nie widziałam. Oczywiście pomijam telewizję. Chodzi mi tylko i wyłącznie o rozmowę twarzą w twarz. To są ludzie nie dość, że z różnych państw to jeszcze większość z nich operuje językiem, który jest dla mnie istną katorgą.

Wzdycham ciężko i spycham rękę chłopaka z mojego ramienia. Nie mam ochoty teraz z nikim rozmawiać.
Boli mnie nie tylko to że siłą mnie zaciągają do Polski, ale też to że prawdopodobnie to spotkanie z Maćkiem było po prostu częścią ich planu.
Mimo to prawdopodobnie Są też jakieś plusy tego wyjazdu. Prawdopodobnie On tam został. Bo wtedy to musiał być on. Ten cień po Gp w parku maszyn.
Chyba że po prostu zapomniałam wziąć tabletki. Co jest możliwe, bo cały dzień biegałam jak głupia. Co by Nie było, muszę uważać.
-Amy..- On jest jak kot. Jęczy mi pod nosem i nie reaguje w ogóle na moją pasywną postawę. Naprawdę, gdyby nie to że lubię czasami Maćka to prawdopodobnie urwałabym kontakt z nim od razu.
Nie znoszę braku tolerancji. A to właśnie robi Magic z Taiem. Nie mają żadnego szacunku dla mojego zdania czy prośby.

-Proszę cię Maciek...-Jęczę zmęczona ciągłym zrzucaniem jego ręki, oczywiście nie obyło się bez skaleczenia jego imienia po drodze. Ustalmy coś, Polskie imiona albo nazwy miast to jedno wielkie pieruństwo. Nie potrafię chociaż to bardziej mój język nie potrafi wymówić poprawnie tych rzeczy. Polski jest chyba najcięższym językiem na świecie.

-Śmiesznie to brzmi. - Mówi i kładzie mi swoją głowę na piersi wywołując u mnie ciche westchnienie zmęczenia. - Ale tak serio... Wybacz nam. -Kontynuuje kręcąc sobie kosmyk moich włosów wokół palca. - To tylko mecz w dodatku jest nas na tyle dużo, że nawet jeśli Tai będzie jechał jak totalne gówno to damy radę to nadrobić. - Spojrzałam na niego oburzona i uderzyłam z łokcia w brzuch.

-Bardzo dobrze Amy! Możesz mu przywalić też za mnie.

-Sam to zrób. Co ja jestem? -Burknęłam w odpowiedzi. -Zrobiłam to za to że obraził moje umiejętności a nie że obraził ciebie.

- Udam, że tego nie słyszałem. - Odparł w odpowiedzi. Tai nadaje na idealnego starszego brata. Kiedy trzeba jest troskliwy, potrafi pocieszyć, ale przez większość czasu nasze reakcję wyglądają jak przygody Toma i Jerry'ego. Mimo każdej naszej nawet najmniejszej złośliwości jestem nada mu ogromnie wdzięczna.

- Nie no dobra a teraz tak na poważnie, jesteś na nas bardzo zła za tą jakże wspaniałą wycieczkę? - Głos Maćka wyrwał mnie z zamyślenia tylko po to, żeby zaraz mnie wkurzyć. Znudzona ciągłymi pytaniami o to samo odwróciłam głowę w stronę okna po czym pewna, że nikt tego nie zobaczy przewróciłam oczami. Widok za małą szybką samolotu był cudowny. Pięknie czyste chmury zabarwione tylko miejscami przez nikłe pomarańczowe promienie słońca.

To dziwne, że czasem tak nie wiele potrafi zadowolić człowieka. I niestety On był tego przykładem.

Johnny uwielbiał patrzeć w niebo. Pewnie mi zazdrościł, że mogłam znaleźć się wśród chmur, tylko po to by za chwilę poczuć smutek spowodowany tym, dlaczego jestem teraz wśród nich.

Życie naprawdę przypomina jedno wielkie domino. Wszystko się układa, każdy moment w życiu ustawia się w swoim miejscu jak klocek za klockiem, tylko po to, żeby zły ruch mógł zepsuć wszystko. Można się starać, ile sił w dłoniach, ale to i tak runie. Robiąc więcej lub mniej szkód.

Nikt nie jest urodzony w czepku. Za maską radości i wszechogarniającego szczęścia jest tak naprawdę obawa. Strach przed tym co może zepsuć tą sielankę.

Nawet Tai miewa momenty, kiedy pokazuje to czego się tak naprawdę obawia, boi. I muszę przyznać, że niestety ale ma czego się bać.

Niektórzy się martwią o pieniądze, inni o swoje marzenia jeszcze inni o swoją naukę. To normalne. Najczęściej myślimy o rzeczach które są aktualne, na topie. Bo przecież nikt z nas nigdy nie myślał na poważnie o tym co stanie się z naszym otoczeniem, przyjaciółmi, rodziną czy nawet zwierzętami po naszej śmierci. Większość myśli, że to się czuję szybciej. Że mentalnie masz tą świadomość ze choroba cię niszczy tak szybko, że nie dożyjesz następnego tygodnia, że przecież jest czas, żeby się pożegnać, żeby zrobić to na czym nam zależało.

Kiedy jednak śmierć przychodzi szybciej każdy jest zdziwiony.

-Przecież miał tyle planów, tyle rzeczy chciał zrobić. Nie zdążyliśmy się z nim nawet pożegnać.

To najczęściej słyszy się na pogrzebach osób które zabrano zbyt szybko.

Co w takim wypadku ma powiedzieć Tai? Co ma powiedzieć Maciek? Co mają powiedzieć żużlowcy czy wszyscy inny sportowcy? Oni stają pod taśmą, na skoczni czy każdym innym miejscu i modlą się o to, żeby i tym razem mogli wrócić do domu, do rodziny na własnych siłach. Bez wózka czy kul.

***

Dosłownie przed chwilą usłyszałam jakiś szmer i moje imię. Od razu przypomniały mi się czasy szkolne, kiedy to w taki sposób budziła mnie mama do szkoły. Chciałam poczekać chwilę, żeby usłyszeć te słynne słowa:" Autobus szkolny już odjechał, wiesz o tym? musisz jechać rowerem teraz. " Jednak podświadomie wiedziałam, że to już minęło, Że jestem w samolocie a ten szmer prawdopodobnie spowodowany jest zbliżającym się lądowaniem.

-Amy wstawaj...-Lekkie ukucie w bok wystarczyło, żeby zmotywować mnie do otworzenia oczu. Wszędzie naokoło było ciemno, gdzie nigdzie tylko włączone były małe światełka. Moje zmęczone oczy były tym zachwycone.

Poprawiłam się szybko na miejscu i zapięłam pasy tak jak informowała stewardesa. I mimo że była to zwykła czynność to w jakiś sposób sprawiła, że dwójka moich kompanów w tym locie cicho śmiała się pod nosem. Ledwie kontaktując i łącząc jakiekolwiek fakty odwróciłam głowę i spojrzałam na widok za oknem. Jakaś cząstka mnie chciała jeszcze raz zobaczyć ten mały dowód na piękno natury.

Jednak Nie było już tam lekko pomarańczowych chmur ani nawet cudownie niebieskiego nieba, ale za to nocna panorama miasta. Nie równało się to z poprzednim widokiem jednak Pełno małych światełek wyraźnie wybijających się na ciemnym może nawet granatowym tle również miało swój urok. Minimalistyczne piękno wielkiego miasta.

-Wojtuś...- Na tym kończyła się niestety moja znajomość Języka Polskiego. Ale mimo to zrozumiałam kontekst albo zarys wypowiedzi Magica. "Wojtuś" jest jego mechanikiem i to on razem z tym drugim, którego imienia niestety zapomniałam zajmowali się jego sprzętem u nas w Anglii. Fakt, że Maciej lekko wychylał się za swoje siedzenie pozwalało stwierdzić. że chłopak raczej chciał go obudzić.

-Tai? - Zapytałam sennie odwracając twarz w jego stronę. Chłopak albo był tak zajęty telefonem albo mnie po prostu nie słyszał. - Tai? -Powtórzyłam głośniej uważnie patrząc, jak chłopak wstukuje coś palcami na małym ekranie telefonu. Westchnęłam rezygnując z trzeciej próby ponowienia pytania. Patrzę na instrukcję ewakuacji na składanym stoliczku przede mną. Dziwne narysowane bądź zaprojektowane postacie zjeżdżają ze śmiesznymi minami po dmuchanej żółtej zjeżdżalni.

-Co chciałaś Amy? -Słyszę po chwili głos Woffy'ego na który od razu odwracam głowę od dziwnych postaci. Chłopak uśmiecha się lekko w moją stronę.

-Chciałam zapytać, gdzie my właściwie będziemy lądować i jak daleko jest to od miejsca naszego dwudniowego pobytu w e. - Zacięłam się nie potrafiąc wymówić nazwy miejsca, do którego jedziemy. -Wiesz o co mi chodzi... - Kończę ostatecznie nie wypowiadając tej przeklętej miejscowości, ale chłopak zbywa to tylko lekkim skinieniem głowy i puszczeniem oczka.

-Sam mam czasem problem z wymówieniem tego, ale ratuję się Anglojęzyczną, mimo że nie poprawą formą Wroclove. -Zaśmiał się serdecznie zrzucając przy tym czarne loczki na czoło. -Także pomińmy to i powiedzmy, że obydwoje wiem o co chodzi. Odnośnie miejsca, w którym lądujemy to jest to oczywiście...

-Witamy w Warszawie Kochanie! - Krzyczy mi do ucha Maciek, który prawdopodobnie dobudził już Wojtka i usłyszał naszą rozmowę. W tym momencie pewnie wkurzyłabym się na chłopaka, ale jego śmiech jest zaraźliwy i zamiast na niego krzyczeć śmieję się cicho z jego głupoty. Ta sama stewardesa, która jakiś czas temu współczuła mi towarzystwa teraz uśmiechnęła się w naszą stronę i mimo że tylko ja wiedziałam o co jej chodzi to chłopacy bez żadnych przeszkód odwzajemnili jej uśmiech. Założę się, że dziewczyna niestety rzadko ma takich pasażerów. Rasistów jest niestety coraz więcej a jej kolor skóry może wywoływać masę nieprzyjemnych komentarzy w jej stronę. To przykre, bo dziewczyna jest naprawdę piękna, Spokojnie mogłaby zostać modelką.

-Tak swoją drogą to się mówi Wrocław. -Puszcza mi oczko po czym zachęca do powtórzenia na co robię wielkie oczy i kręcę głową na boki kategorycznie odmawiając jakiejkolwiek próby wymówienia tej diabelskiej nazwy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top