Long-shot

12 287 słów.

Wiem, że jak na long-shota to mało, ale co tam.

Liczę, że wam się spodoba.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hastings. Zwykła noc jak każda inna. Rosa właśnie wyszła z posiadłości, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Miała wszystkiego dość po lekcjach tego dnia. Chciała chwilę posiedzieć, a następnie wrócić do łóżka, w taki sposób żeby nikt tego nie zauważył. Rodzice zabraniali jej samodzielnie opuszczać domu, mówiąc jej że jest to niebezpieczne.

Rosa była 16 letnią dziewczyną. Jej włosy były krótkie, kręcone o ciemnym kolorze. Do tego piwne oczy, które bardzo przypominały kolor jej włosów. Jej oczy były duże, co nadawało jej dziecięcego wyglądu. Miała małe usta, a że była młoda jej klatka była tylko odrobinę wypukła. Była ubrana w różową koszulę nocną, a przeważnie chodziła w bardziej wyszukanych sukniach. Jej nazwisko brzmiało Roberts, a było ono bardzo poważane. Jej ojciec był jednym z najbogatszych kupców, którzy pływali po oceanach. Czasem zabierał on ze sobą swoją córkę i choć nie było to zajęcie dla kobiet, uwielbiała ona przebywać na morzu. Na statku czuła się jak ryba w wodzie. Ale ostatnimi czasy przestał ją ze sobą brać. Spędzała coraz więcej czasu z matką oraz na naukach. Była uczona jak zachowywać się jak dama i jak powinna się zachowywać przyszła żona oraz matka.

Niedawno została zaprzysiężona najstarszemu z braci Wilson, Leonard'owi. Chłopak był od niej starszy o 5 lat, co nie było zbyt dużą różnicą, ale nie mieli oni wspólnego języka.

Leonard był synem gubernatora, więc powodziło mu się w życiu. Ale właśnie z tego powodu był bardzo nadęty i dumny. Nie wierzył, że może być ktoś kto jest od niego silniejszy. Oprócz tego mężczyzna był dowódcą marynarki, więc sam zarabiał ogromne pieniądze.

Ale dziewczynie nie zależało na tym. Chciała aby jej mąż kochał ją za to kim jest, a nie za pieniądze. Żeby mogła być w jego towarzystwie sobą, a nie damą. Chciała to wszystko powiedzieć, ale kiedy widziała jak rodzice cieszą się z powodu jej małżeństwa, nie mogła znaleźć odwagi, żeby ich zasmucić.

Była ich jedyną córką. Była ich oczkiem w głowie, bardzo ją kochali. Tak samo jak ona kochała ich. Ale naprawdę nie chciała tego małżeństwa.

Wstała z ławki żeby wrócić do pokoju. W chwili kiedy otwierała drzwi usłyszała za sobą wybuch. Odwróciła się w jego kierunku, tylko po to żeby zobaczyć rozlatującą się stajnie. Na jej twarzy było wymalowane przerażenie. Dopiero teraz zauważyła jak nad miastem unoszą się kłęby czarnego dymu. Była rozdarta. Nie wiedziała czy biec pomagać ludziom, czy uciec do domu i schować się, tak jak chcieliby jej rodzice.

Zdecydowała się pomóc. Wiedziała, że później wysłucha kazania swoich rodziców, ale sumienie nie pozwoliłoby jej spojrzeć we własne odbicie, gdyby uciekła. Zaczęła biec w kierunku miasta, kilka razy się potykając. Nogi ją bolały, ale nie zatrzymywała się.

Kiedy wbiegła do miasta przywitał ją obraz nędzy i rozpaczy. Wiele budynków było roztrzaskanych, a reszta płonęła. Nie było czasu, żeby się zastanawiać. Zobaczyła jak z płonącego domu wychodzi mężczyzna ze starszym człowiekiem.

Od razu podbiegła do mężczyzn próbując zapewnić poparzonym pierwszą pomoc. Opatrywała rany, wyciągała kawałki szkła powbijane w ich ciała i ogólnie była duża pomocą dla medyków.

Będąc w trakcie bandażowania ran pewnego mężczyzny, usłyszała lament kobiety.

-Niech ktoś ratuje moje dzieci!

Niewiele myśląc rzuciła się do płonącego budynku. Czuła jak płomienie smagają jej ciało oraz okropny ból z miejsc, które były palone. Ale brnęła do przodu. Usłyszała płacz i skierowała się w jego kierunku.

Tam na ziemi siedziała mała dziewczynka, kurczowo trzymająca płaczące niemowlę. Szatynka podbiegła do dzieci i chwyciła dziewczynkę.

-Musimy iść. - Powiedziała, ciągnąc dziewczynę do góry. - Trzymaj go blisko, żeby się nie udusił.

Dziewczyna posłusznie przycisnęła swojego brata do swojej piersi, ograniczając jego dostęp do powietrza.

Kiedy były niedaleko drzwi, brązowooka dostrzegła, że belki stropowe zaraz runą. Pchnęła dziewczynkę, która wyleciała z domu kilka sekund przed tym jak się zawaliły. Rosa nie miała jak uciec.

Odwróciła się, z zamiarem szukania innego wyjścia. Dym drapał w gardle, a rany piekły niemiłosiernie. Bała się. Bała się, że stamtąd nie wyjdzie.

Zobaczyła otwarte okno. To było jej nadzieją. Kiedy już było ono na wyciągnięcie ręki, szafa obok przewróciła się, przygniatając ciało dziewczyny.

Jej usta opuścił krzyk bólu. Bolało ją jak diabli, ale musiała się wydostać. Próbowała przesunąć szafę, ale była zbyt słaba i spowodowała sobie tym, tylko więcej bólu. Próbowała wołać o pomoc, ale dym który dostał się do jej płuc, wywołał u niej spazmatyczny kaszel.

Myślała, że to już koniec, kiedy jej powieki zaczęły się robić ciężkie. Miała ochotę zasnąć, bo na nic innego nie miała siły.

W chwili, gdy jej powieki się zamknęły jedna ze ścian została rozbita, a do środka weszło dwóch rosłych mężczyzn. Podnieśli oni szafę i wynieśli dziewczynę na zewnątrz. Ona widziała to jakby przez mgłę. Widziała tylko cienie, a głosy które słyszała były niezrozumiałe. Została posadzona na ziemi, a medyk wziął się za opatrywanie najpoważniejszych ran.

Niedługo potem odzyskała poczytalność. Rozejrzała się i przypomniała sobie co się niedawno stało. Spróbowała wstać, ale poczuła okropny ból w lewej nodze i ponownie opadła.

-Nie wstawaj, Panienko. Masz ranną nogę.

-To coś poważnego? - Zapytała, próbując przyzwyczaić się do kołyszącego się świata.

-Nie, ale rana krwawi.

-Ale nic mi nie będzie, tak?

-Nie powinno.

-Proszę, pomóż mi wstać.

Mężczyzna spełnił jej prośbę i postawił ją na nogi.

-Dziękuję.

Miała odchodzić, ale usłyszała świst. Zobaczyła pędzącą kulę armatnią.

Nie zdążyła ich ostrzec. Kula uderzyła w budynek obok, zabijając wszystkich w środku. Siła uderzenia była tak duża, że przewróciła dziewczynę. Spojrzała w stronę z której nadszedł pocisk.

Na brzegu stał czarny statek, a na jego maszcie powiewała czarna flaga. Trzeba było powiadomić straże. Próbowała się podnieść, ale jej ciało było mocno sfatygowane. Musiała włożyć dużo siły, żeby wstać, ale w końcu jej się udało.

Kuśtykając kierowała się w stronę dzwonu. Musiała to zrobić, bo inaczej wszyscy ludzie zostaliby zabici.

Myślała, że wśród tej pożogi będzie niewidoczna, ale myliła się. I to bardzo.

Kiedy przechodziła koło jednego z budynków, ktoś ją chwycił i uciszył. Zaczęła się szarpać, próbując się uwolnić, ale mężczyzna był od niej dwa razy większy. Chciała wołać o pomoc, ale jego ręka skutecznie wyciszała każde jej słowo. Po chwili przestała się wiercić, ponieważ została uderzona w głowę rękojeścią.

Mężczyzna przerzucił ją sobie przez ramię i wrócił na statek. Przywiązał nieprzytomną dziewczynę do masztu, a następnie ponownie zszedł na ląd, grabić i plądrować.

Po kilku godzinach wszyscy wrócili na statek i odbili od brzegu.

xxx

Dziewczyna zaczęła się powoli wybudzać. Pierwsze co poczuła to okropny ból z tyłu głowy. Ból był na tyle silny, że jej usta opuścił jęk.

-Księżniczka chyba się obudziła. - Usłyszała czyiś głos.

Otworzyła oczy i zobaczyła grupę mężczyzn spoglądających na nią z fascynacją. Czuła strach i chciała się cofnąć, ale była przywiązana. Spróbowała się zwinąć w małą kuleczkę, ale po chwili stanął przed nią kapitan. Skąd wiedziała, że to on? Jego ciało było pokryte tatuażami, a na głowie spoczywał kapitański kapelusz. Oprócz tego jego skóra była mocno opalona, a na twarzy był krótki zarost. Miał on średniej długości, spięte, brązowe włosy. Patrząc na niego dziewczyna dawała mu co najwyżej 25 lat.

Kiedy tylko mężczyzna dostrzegł, że dziewczyna się obudziła na jego twarzy pojawił się obrzydliwy uśmiech.

-Jak myślicie chłopcy, ile dostaniemy za tego dzieciaka? - Mężczyzna odwrócił się do swoich kamratów.

Rosa trzęsła się ze strachu, nie wiedząc co się z nią stanie. Ale wiedziała jedno: Chciała wrócić do domu.

Jeden z mężczyzn nachylił się bardziej w jej kierunku. Przyglądał się jej w skupieniu, przez co dziewczyna czuła się bardzo nieswojo. Już wolała, kiedy patrzyli na nią z pogardą.

-Co my mamy zrobić z takim dzieckiem? - Powiedział to mężczyzna o krótko ściętych brąz włosach oraz małą bródką. - Nawet nie ma się jak z nią zabawić, bo nic tam nie ma.

Cała horda wybuchła śmiechem. Dziewczyna czuła złość na słowa mężczyzny, ale przeważała ulga, bo wiedziała, że nic jej nie zrobią.

-C-czego chcecie ode mnie? - Odważyła się zapytać. Jej głos był cichy, słaby. Odzwierciedlało to, jak bardzo się bała.

Mężczyzna, który był kapitanem spojrzał na nią, a jego mina była tak przerażająca, że dziewczyna żałowała, że zadała pytanie.

-Mam nadzieję, że rodzice cię kochają. Inaczej skończysz jako przekąska dla rekinów.

Rosa poczuła jak jej ciałem zaczynają wstrząsać dreszcze, a jej żołądek niebezpiecznie się skurcza.

Bała się teraz jeszcze bardziej, bo wiedziała jak jej rodzice kochali pieniądze. Nie była to może miłość tak wielka, żeby nie ratować swojej córki, ale na tyle głęboka, że poświęciliby kilka tysięcy denarów tylko w ostateczności. A znając ich, to na pewno próbowaliby odbić swoją córkę, próbując ją przechwycić podstępem.

Młoda Roberts nienawidziła niehonorowych zagrań. A jej rodzice często się nimi posługiwali.

Opuściła głowę, żeby nie patrzeć na swoich oprawców. Wiedziała, że to prawdopodobnie jest jej koniec, bo jeśli piraci wykryliby spisek, na pewno posłaliby ją na dno. Dlatego też, chciała mieć z nimi jak najmniej do czynienia.

-Zabrać ją do ładowni.

Od razu dwóch mężczyzn ruszyło, żeby wykonać rozkaz. Jeden z nich odwiązał dziewczynę i ciągnął za sobą, a drugi obstawiał tyły. Zaprowadzili ją oni pod pokład i tam zamknęli w wielkim pokoju, po brzegi wyładowanym prochem.

Wiedziała, że nie warto próbować uciekać. Jeśliby nawet jej się udało uciec z prochowni, to byli na otwartym morzu, a ona chcąc, nie chcąc, nie potrafiła pływać. Więc jedyne co jej pozostało to siedzieć i modlić się o jakiś cud.

xxx

Minęło kilka dni. Nie wiadomo dokładnie ile, ponieważ przez cały ten czas dziewczyna była zamknięta w ładowni. Nawet na sekundę nie było jej dane opuścić tego miejsca. Nie widziała nikogo, oprócz kilku mężczyzn, którzy przynosili jej jedzenie.

Nagle usłyszała huk, więc podniosła się i podeszła do dziury w deskach.

W momencie niebo pokryły ciemne chmury, a morze się wzburzyło. Chwilę później dziewczyna podnosiła się z desek, po tym jak fala zmiotła ją z nóg.

Usłyszała skrzypienie zamka, uderzenie, a później szybkie kroki. Powoli podeszła do drzwi i pchnęła je. Ku jej zdziwieniu, stanęły one dla niej otworem. Wychyliła się i rozejrzała. Nie widziała nikogo, słyszała jedynie krzyki z pokładu.

Toczyła ze sobą mentalną walkę. Z jednej strony chciała wyjść, a z drugiej wiedziała, że konsekwencje będą opłakane i lepiej byłoby zostać. Jednak ciekawość zwyciężyła i chwilę później dziewczyna pięła się schodami w górę.

Wychyliła głowę przez klapę i rozejrzała się. Na morzu szalał potężny sztorm, a załoga pracowała w pocie czoła, żeby zabezpieczyć statek. Ale było widać, że nie radzili sobie. Musieli dostrzec go zbyt późno.

Żagiel grotmasztowy niebezpiecznie mocno powiewał. Jeśli nie zebraliby go w ciągu najbliższych minut, było duże prawdopodobieństwo, że zostałby złamany.

Niewiele myśląc, wybiegła spod pokładu i ruszyła pędem do lin. Zaczęła się wspinać na maszt, a że była mniejsza niż mężczyźni na statku, więc wiatr tak mocno nią nie rzucał.

Udało jej się wejść na szczyt i nie bez problemów, zwinąć maszt. Ale zapomniała o jednym.

Przez to, że tak bardzo skupiła się na maszcie, zapomniała się zabezpieczyć. I w chwili,w której kolejna fala zderzyła się ze statkiem, dziewczyna straciła równowagę i spadła z masztu.

Zanim zarejestrowała co się stało, jej ciało uderzyło w taflę wody. Przerażenie wzięło nad nią górę i próbowała krzyczeć, ale woda nalała się do jej płuc. Chciała wypłynąć, panicznie poruszała rękoma, ale zamiast się wynurzać, zanurzała się coraz bardziej.

Żałowała. Żałowała tego, że wlazła na ten maszt.

Lecz nim świadomość zdążyła ją opuścić, poczuła jak ktoś ją obejmuje w talii i ciągnie do góry.

Chwilę później leżała na pokładzie, ociekając wodą, a z jej gardła wydobywał się spazmatyczny kaszel.

Kiedy tylko udało jej się opanować oddech, uniosła oczy do góry. Mężczyni stojący przed nią mieli srogie wyrazy twarzy, a najbardziej przerażający wydawał się ich kapitan, który ociekał wodą i spoglądał na nią tym swoim chłodnym, szarym wzrokiem.

Rosa była przerażona, ale nie mogła odwrócić wzorku od mężczyzny. Jego wzrok był magnetyzujący i choć czuła jak jej ciałem wstrząsały dreszcze, nie potrafiła się odwrócić.

-Wstawaj. - Jego głos był ostry, tak samo jak szarpnięcie, którym postawił ją na nogi.

Jego uścisk na jej ramieniu był bardzo bolesny. Jej usta opuścił jęk bólu, kiedy szarpnął ją mocniej, ale mężczyzna zdawał się go nie zauważyć.

Zaprowadził ją pod pokład i otworzył drzwi, chcąc ją wrzucić tam gdzie poprzednio, ale w chwili w której stanęły one otworem woda zalała ich buty. Dziewczyna poczuła jak wszystkie jej mięśnie się napinają. Chwyciła go za rękę i zaczęła szarpać chcąc się wyswobodzić.

-Przestań się rzucać! - Warknął. Ale dziewczyna nie wzdrygnęła się tym razem. Była zbyt przerażona perspektywą bycia wrzuconą o pokoju pełnego wody.

-Błagam, nie. - Poczuła jak w jej oczach zbierają się łzy. - Wszędzie tylko nie tam.

-Dlaczego mam cię słuchać? Jesteś tylko jeńcem..

-Błagam. - Jej głos przycichł. - Boję się wody.

-To na cholerę wlazłaś na maszt!

-Instynkt. Kiedy zobaczyłam, że zaraz by się złamał, moje ciało zareagowało odruchowo.

-Skąd wiesz jak to zrobić? - W jego głosie słychać było ciekawość. Rosa nie chciała zdradzać niczego o sobie, ponieważ wiedziała, że mężczyzna mógłby potem to wykorzystać. - Zadałem ci pytanie. Gadaj.

Spojrzała na niego ze strachem. Bała się go, ale bardziej bała się że mógłby wykorzystać informacje, które by mu przekazała.

-Skoro tak.

Mężczyzna zaczął ją ciągnąć do pokoju. Poczuła jak jej serce staje, oddech zamiera, a ciało sztywnieje. Chciała błagać, ale z jej gardła nie wydobywał się żaden dźwięk.

Zanim z jej gardła wydobył się dźwięk została wrzucona do pokoju. Krzyknęła zanim wpadła do wody i zacisnęła powieki. Ale nigdy nie zderzyła się z wodą.

Otworzyła oczy, żeby zobaczyć że jest mocno trzymana za rękę przez mężczyznę. Nie poczuła bólu do tamtego momentu, tak bardzo była przerażona.

Poczuła szarpnięcie i upadła na tyłek. Uniosła wzrok i spojrzała na mężczyznę. Jej wzrok mówił „dlaczego?".

-Zaczniesz gadać czy mam cię wyrzucić za burtę?

Wzięła głęboki wdech. Wiedziała, że nie ma ucieczki, że nijak nie odciągnie kapitana od tego tematu.

Podniosła się i otrzepała. Stanęła naprzeciw niego, jak równy z równym i zaczęła mówić:

-Ojciec często zabierał mnie na statek i jakoś się nauczyłam.

Patrzył na nią jak na wariatkę. I pomimo tego nie zraził jej. Wiele osób mówiło jej, że jest dziwna, właśnie przez tą jedną rzecz. Przez to, że wiedziała jak działa okręt.

Więc przestała się tym chwalić, a ojciec, żeby nie splamić jej imienia przestał ją ze sobą zabierać. I w taki oto sposób skończyły się jej marzenia.

-Umiesz prowadzić okręt? - Zapytał po chwili ciszy. Zapytał jakby od niechcenia, ale jego oczy błyszczały z ciekawości.

-Wydaje mi się, że tak. A po co ci to wiedzieć? - Poczuła się trochę pewniej, kiedy przestał na nią krzyczeć i wyglądał na zainteresowanego.

Nie odpowiedział jej. Chwycił ja za rękę i zaczął ciągnąć na pokład. Przez czas, gdy znajdowali się pod pokładem, sztorm ustąpił, a na niebie widać było tylko małe, białe obłoczki.

Prowadził dziewczynę przez pokład, a cała załoga patrzyła na nich. Ciemnooka chciała się w tamtym momencie zapaść pod ziemię, ale nie mogła.

Kapitan podprowadził ją do steru. Stanął koło niego i wypuścił dziewczynę. Mężczyzna przy sterze popatrzył przez chwilę na nią, a później przeniósł wzrok na swojego kamrata.

-Zgłupiałeś, Jack. - Jego pytanie brzmiało raczej jak twierdzenie.

Kapitan nie zareagował, tylko spojrzał na dziewczynę.

-Pokaż.

-A-ale co? - Poczuła jak jej ręce zaczynają się trząść.

-Powiadasz, że umiesz sterować, więc pokaż. Leo odsuń się.

Mężczyzna posłusznie odstąpił od koła sterowego, za które chwyciła. Na odchodne usłyszała jeszcze „z babą są same problemy".

Poczuła jak jej odwaga gdzieś się ulatnia. Po słowach mężczyzny zrozumiała, że jest na obcym terenie. Zrozumiała, że powinna się powstrzymywać.

Ale nie potrafiła. Kiedy tylko chwyciła w swoje ręce ster, poczuła się wolna. Zacisnęła na nim mocno dłonie i odwróciła się do Jack'a.

-Jaki kurs kapitanie? - Zapytała, a dopiero potem zrozumiała co powiedziała. - Przepraszam.

-Na północ. Z wiatrem.

Spodziewała się jakiejś opryskliwej odpowiedzi, ale jej nie uzyskała.

Spojrzała na maszt, do którego przywiązana była niewielka chorągiewka i rozkazała rozłożyć żagle.

Ale nie spodziewała się, że wszyscy ją zignorują. Nim jednak straciła całą wiarę, usłyszała obok siebie donośny głos.

-Rozłożyć żagle!

Uśmiechnęła się. Pierwszy raz, odkąd ojciec ostatni raz zabrał ją na statek, uśmiechnęła się.

Kiedy tylko maszty zostały rozwinięte, obróciła kołem, zmieniając kierunek. Płynęli tak przez jakiś czas. Dziewczyna trzymała koło pewnie, bez wahania. Wiedziała jak zmieniać kierunek w stosunku do kierunku wiatru.

-Jesteś naprawdę dobra... - A po chwili dodał. - Jak na kobietę.

Cicho się zaśmiała. To był pierwszy raz odkąd ktoś, oprócz jej ojca, docenił to że umie pływać.

-Kiedy pierwszy raz stanęłam na statku, zakochałam się w morzu. Było ono dla mnie wolnością. Miejscem gdzie mogłam być sobą. - Powiedziała melancholijnie. - Ale kiedy okazało się, że kobiecie nie przystoi, wszystko prysło jak bańka mydlana. Od chwili, gdy zostałam przyrzeczona pewnemu mężczyźnie, moja noga nie postanęła na statku. - Westchnęła. - Lepiej weź ten ster, bo jeszcze nie będę chciała ci go oddać.

-Nie musisz.

-Hę? - Spojrzała na niego zdziwiona. - Nie boisz się, że ci popsuję statek?

-Nie. Widać, że ci się to podoba. A uciec raczej nie masz jak.

Skupiła wzrok przed sobą. Nie chciała wracać do domu. Wolała zostać jeńcem piratów, jeśliby miało to pozwolić pływać.

-Mam propozycję. - Powiedziała, nie odwracając wzroku od fal. - Zabierz mnie na koniec świata. W zamian dostaniesz podwójny okup.

-Kusząca propozycja. A jeśli nie?

-Moi rodzice znajdą sposób, żeby was złapać. Tacy są, kochają pieniądze tylko w ostateczności oddadzą je wam.

-Cenią je bardziej od własnej córki?

Nie odpowiedziała. Ponieważ wiedziała, że odpowiedź brzmiałaby „tak".

Ponownie zapadła cisza między nimi. Słychać było jedynie krzyki załogi oraz szum fal.

-Zgoda. Zabiorę cię na koniec świata, ale muszę mieć gwarancję, że otrzymam swoje pieniądze.

Kiwnęła głową i chwyciła za pierścień na prawej dłoni. Zdjęła go i podała mężczyźnie.

-Wystarczy? Jest pamiątką rodzinną i nie mam zamiaru jej oddawać. Kiedy oddasz mnie, wymienimy pierścień na pieniądze, może być?

-Nie uważasz, że mogę go zabrać razem z pieniędzmi?

-Wyglądasz mi na uczciwą osobę. - Powiedziała, odwracając się ponownie w stronę morza.

Zapanowała między nimi cisza, przerywana jedynie przez szum fal.

Dziewczyna czuła, że mężczyzna co jakiś czas spogląda na nią. W pewnym momencie nie wytrzymała i odwróciła się do niego.

-Jak chcesz to oddam ci ten ster.

-Nie o to chodzi. Kiedy się skupiasz na sterowaniu, wydajesz się bardzo odprężona.

-Wiem, ale nie potrafię nad tym zapanować. Po prostu czuję się jak ryba w wodzie. - Odsunęła się od steru, pozwalając go przejąć mężczyźnie. - Lepiej mi go nie dawaj, bo mi się jeszcze spodoba i będziesz miał na głowie kobietę.

Chwyciła za dół sukienki i ruszyła w stronę ładowni. Ale zatrzymał ją głos mężczyzny.

-Gdzie idziesz?

-Tam gdzie wcześniej.

-Nie wolisz zostać na pokładzie?

-Może, ale twoim kamratom nie za bardzo podoba się idea posiadania kobiety na statku, a tym bardziej na pokładzie.

Posłała mu smutny uśmiech i ruszyła w dół, modląc się, żeby woda już wypłynęła ze statku.

xxx

Minęło kilka dni. W tym czasie statek zawitał do portu, a dziewczyna wreszcie mogła stanąć na stałym lądzie. Nie wiedziała tylko, że trafiła do pirackiego portu.

Zrozumiała to dopiero wtedy, gdy jeden z mężczyzn chwycił ją za rękę i zaczął ciągnąć w tylko sobie znanym kierunku.

-Przepraszam, ale czy mógłby mnie Pan puścić?

-Nie.

Próbowała się wyrwać, ale im mocniej się opierała, tym mocniej zaciskał rękę na jej przedramieniu.

-Niech mnie Pan puści!

Dziewczyna krzyknęła, na co mężczyzna przystanął i odwrócił się w jej kierunku.

-Nie masz tutaj żadnych praw maleńka. Jesteś tu tylko naszej zabawy.

Jej oczy zrobiły się ogromne jak 5-cio złotówki. Strach opanował całe jej ciało, ale nie przestała walczyć.

-Puść ją, Rex.

Kiedy Rosa usłyszała dobrze jej znany głos, odwróciła się w kierunku mężczyzny.

-Proszę, proszę. Kogo ja widzę? - Mężczyzna podszedł do kapitana i uścisnął mu dłoń. - Palmer, co u ciebie słychać?

Dziewczyna patrzyła oniemiała na mężczyzn. Różnili się bardzo od siebie, szczególnie wiekiem.

„Rex" miał krótkie szare włosy, a na twarzy bujną brodę.

-Znalazłeś sobie kolejną panienkę. - Powiedział starszy lustrując dziewczynę wzrokiem. Speszyła się, kiedy jego wzrok na niej spoczął. - Nie sądzisz, że jest trochę za młoda.

-Nie jest panienką, tylko pasażerem.

-Od kiedy bierzesz na łajbę kobiety? - Mężczyzna zaczął się śmiać. Rosa czuła się bardzo niekomfortowo. Nie rozumiała co było w tym śmiesznego. - Nie wiesz, że baba na statku przyciąga nieszczęścia.

Ciemnowłosa chciała zaprzeczyć, ale nie znalazła na to odwagi. Mężczyzna był od niej dwa, jak nie trzy razy większy i choć wierzyła, że Jack nie pozwoliłby, żeby mężczyzna jej coś zrobił i tak się go obawiała.

-Oj zdziwiłbyś się. - Odpowiedział, na to Palmer i przeniósł wzrok na dziewczynę.

-Pozwoli Pani, że się przedstawię. - Mężczyzna podszedł do niej, a każdy jej mięsień napiął się niebezpiecznie. - Nie musisz się mnie obawiać skoro jesteś towarzyszką Jack'a. Nazywam się Kapitan Rex Walles.

Mężczyzna pokłonił się i zdjął kapelusz.

-Miło mi. Rosa Roberts.

Posłała w jego kierunku mały uśmiech i dygnęła. Oczy mężczyzny niebezpiecznie się zaświeciły, kiedy usłyszał nazwisko dziewczyny.

-Co córka Roberts'a robi w tych okolicach? - Zapytał jakby od niechcenia, ale dziewczyna wiedziała, że bardzo zależy mu na tej informacji.

-Zwiedza. - Odpowiedziała zdawkowo. Nie miała zamiaru zdradzać tamtej osobie swoich planów. Odsunęła się od niego i podeszła do Jack'a – Możemy iść?

Mężczyzna popatrzył na nią i uśmiechnął się lekko. Wyciągnął rękę, którą dziewczyna przyjęła z wdzięcznością. Kiwnął swojemu przyjacielowi na pożegnanie i ruszył przed siebie.

-Gdzie chcesz iść?

Dziewczyna rozejrzała się, ale tak naprawdę nie wiedziała co powiedzieć. Kiedy pływała z ojcem nigdy nie decydowała o niczym. Była po prostu gościem i podziwiała krajobrazy.

Była na obcej ziemi. Nie wiedziała co i jak.

-Nie wiem. - Odpowiedziała, a jej twarz pokryła się szkarłatem. Czuła się zażenowana tym, że nie potrafi zdecydować.

-To może jakiś nocleg, a później się wymyśli.

Kiwnęła głową na zgodę.

Zaczął ją prowadzić przez kręte uliczki. Gdyby była sama to na pewno by się zgubiła.

Kiedy rozglądała się zobaczyła jak w uliczkach stoją podejrzani ludzie, a oprócz nich panienki lekkich obyczajów. Słysząc ich jęki, Rosa poczuła jak skręca ją w żołądku. Chciała jak najszybciej opuścić tamto miejsce.

Mężczyzna, jakby wyczuwając złe samopoczucie swojej towarzyszki, przyspieszył kroku i wszedł do karczmy w której zawsze się zatrzymywał - „Black Dragon".

Otworzył drzwi i przepuścił dziewczynę, na co posłała mu mały uśmiech. Uwielbiał, kiedy się uśmiechała. Przez ten krótki czas zżyli się ze sobą i mężczyzna zaczął czuć się dobrze w jej towarzystwie. Jak na kobietę była dość obeznana w żegludze, co pomagało im w utrzymaniu rozmów. Nie bała się ciężkiej pracy, w przeciwieństwie do reszty kobiet, które poznał.

Była ona jedyną, której słowo cenił i nie przeszkadzało mu jej towarzystwo. I choć była dzieckiem Jack zbytnio tego nie odczuwał.

Kiedy tylko przekroczyli próg tawerny wszystkie oczy były skierowane na nich. Rosa chciała się zapaść pod ziemię, byleby tylko przestali na nią patrzeć. Za to Palmer miał się świetnie. Czuł się jak bóg, kiedy wszyscy przyglądali się mu. Wiedzieli gdzie jest ich miejsce i że nie powinni mu podskakiwać.

Podszedł do kontuaru, obejmując dziewczynę w talii, żeby było mu ją łatwiej prowadzić.

Kiedy tylko karczmarz dostrzegł kto idzie cały się spiął.

-Nie chcę kłopotów, Palmer. - Powiedział spokojnie mężczyzna, rzucając ukradkowe spojrzenie dziewczynie.

-Ja również.

-Ile pokoi?

-Jeden więcej niż zazwyczaj.

-Myślałem, że to twoja kobieta. - Teraz już bezwstydnie wpatrywał się w dziewczynę.

-To źle myślałeś. Dasz te klucze. - To nie było pytanie.

Mężczyzna prychnął, ale wyciągnął posłusznie klucze do pokoi i podał je kapitanowi.

xxx

Dziewczyna stała na skale patrząc w dół, do zatoczki w której pływała załoga. Kapitan zachęcał ją, żeby do nich dołączyła, ale ona po prostu nie mogła.

Po pierwsze było to nieetyczne, bo kobiety nie powinny pływać z mężczyznami. Po drugie, cholernie bała się wody i nie miała zamiaru zbliżać się do niej choćby na 1 metr.

Więc po prostu stała i przyglądała się jak mężczyźni się bawią.

-Chodź. - Kapitan spojrzał na nią z małym uśmiechem. Wszyscy byli w samych spodniach, ponieważ ubrania utrudniały pływanie. - Złapię cię. Obiecuję.

-Nie, podziękuję. Ale wy możecie się bawić do woli.

Wstała z zamiarem odejścia, ale zanim zdążyła się odwrócić, usłyszała:

-Weź głęboki wdech.

Poczuła pchniecie i w następnej chwili leciała prosto do wody. Zanim zderzyła się z taflą, była mocno trzymana przez Jack'a.

Nie wiedziała czy ją puści, czy też nie, ale wolała nie ryzykować. Oplotła ręce wokół jego szyi, a nogi wokół bioder, nie mając zamiaru puszczać.

-Zabierz mnie na brzeg. - Szepnęła. Nie chciała wyjść na beksę, ale w tamtym momencie chciała płakać rzewnymi łzami.

-Tu jest płytko. Dasz radę stanąć. - Oderwał ją od siebie i postawił na dnie. Ale strach był silniejszy i dziewczyna czuła jakby ponownie tonęła.

-Błagam. Błagam, nie rób tego znowu. Tym razem się utopię. - Załkała, tracąc kontakt z rzeczywistością.

Przypomniało jej się wydarzenie sprzed 6 lat. Od tamtej pory nienawidzi wody, jednak wciąż kocha pływać na statkach. Zawsze była mocno przywiązywana do statku, żeby w trakcie sztormu jej nie zmyło i to potrafiła przeżyć z zimną krwią, ale kiedy chodziło o nurkowanie czy samo wejście do jakiegoś zbiornika wodnego, jej trauma od razu dawała się we znaki.

Palmer widząc co się dzieje chwycił dziewczynę, a ta zaczęła się stopniowo uspokajać.

-Błagam, nie rób tak więcej.

-Nauczę cię pływać. Może wtedy ci przejdzie ten strach. - Powiedział idąc z nią na głębszą wodę.

Puścił dziewczynę, jedynie trzymał ją za ręce i zaczął się oddalać.

-Machaj nogami.

Dziewczyna sceptycznie podchodziła do tego, ale posłuchała go.

Ona płynęła. Może nie sama, ale wciąż płynęła. Jej radości w tamtym momencie nie dało się opisać. Była wręcz wniebowzięta.

-Puszczę cię i płyń sama. - W jej oczach pojawiła się trwoga. - Jestem obok. Będę cię pilnował.

Kiwnęła głową z wahaniem i po chwili już płynęła sama. Czuła się wolna, aż do momentu gdy jej ciało zaczęło się zanurzać.

Zaczęła panikować i rzucać się, przez co zaczęła tonąć szybciej. Sekundę później była na powierzchni, mocno trzymana przez Jack'a.

Zaczęła kaszleć, a mężczyzna wyniósł ją na brzeg.

-Nienawidzę cię. - Powiedziała, kiedy postawił ja na piasku.

Odwróciła się z zamiarem powrotu do pokoju, ale mężczyzna ją zatrzymał.

-Daj temu jeszcze jedną próbę. Chyba wiem dlaczego nie możesz pływać.

-Oświeć mnie, Kapitanie. - Powiedziała, zakładając ręce na piersi. Po pierwsze, żeby pokazać swoje niezadowolenie, a po drugie, żeby zasłonić swoje piersi, które prześwitywały przez mokry materiał.

-Mokra suknia ciągnie cię na dno. Za kilka dni uszyją ci spodnie i wtedy to sprawdzimy. Oprócz tego łatwiej ci się będzie poruszać w nich na statku.

Rosa westchnęła zrezygnowana, ale się zgodziła.

-Chodź, odprowadzę cię. - Powiedział, zarzucając jej na ramiona swój kapitański płaszcz.

Kiwnęła głową w podzięce i ruszyła z Palmerem ramię w ramię. Nie powiedziała tego głośno, ale była rada, że mężczyzna postanowił z nią iść. Po prostu bała się sama chodzić po tym mieście, w którym wszyscy mogli ją zaatakować.

xxx

Kilka dni później dziewczyna stała w tej samej zatoczce, tylko tym razem zamiast sukni miała na sobie, dopasowane spodnie poniżej kolan oraz bufiastą koszulę z opadającymi ramionami i czarnym gorsetem. Ten strój nadawał jej pirackiego wyglądu, choć oczywiście dziewczyna w żaden sposób nie była piratką.

Stali w wodzie po kolana, a Rosa walczyła ze sobą, żeby postawić kolejny krok.

-Nie bój się. Nie puszczę cię.

Nie wiedziała czemu, ale mu ufała. Chociaż ją porwał, to potrafiła mu zaufać po miesiącu znajomości.

Wzięła głęboki wdech i zrobiła krok, a później kolejny. Kiedy miała wody do brzucha, położyła się na niej i zaczęła wymachiwać nogami i rękoma.

Na początku bardzo się bała, ale po chwili okazało się, że płynie. Nie dowierzała temu. Płynęła!

Na jej twarzy pojawił się ogromny uśmiech, a w klatce piersiowej zrobiło się ciepło. Nikt nie potrafił tego dokonać, a reszta nawet nie próbowała. Prosiła swojego narzeczonego, żeby ją nauczył, a on powiedział, że dziewczyna nie musi umieć pływać. Jej serce od tamtej pory wypełniała gorycz, ilekroć widziała mężczyznę.

Rosa wzięła nurka, a zimna woda otuliła całe jej ciało. Czuła się beztrosko. Czuła się wolna. Żadne przepisy nie miały dla niej wtedy znaczenia. Nie dbała o to, że była córką bogatego kupca, ani o to, że była kobietą. Cieszyła się tą krótką chwilą.

Po kilku minutach wypłynęła na powierzchnię, widząc zmartwione twarze kamratów. Przez ten miesiąc mężczyźni poznali ją i zrozumieli, że nie jest taka jak inne. Że jest silna, choć nie chce tego pokazać, bo musi być damą. Że jest dziewczyną, która nie boi się ciężkiej pracy. I wszyscy przyjęli ją jak swoją.

Rosa podeszła do Jack'a i nie mogąc powstrzymać swojego szczęścia, przytuliła go. Kiedy tylko doszło do niej co zrobiła, odsunęła się paląc raka.

-Dziękuję. Naprawdę ci dziękuję. Od 6 lat próbowano się wyzbyć tego strachu i nikt nie zdołał. Może jednak piraci nie są tacy źli jak ich malują?

Posłała mu mały uśmiech i odwróciła się z zamiarem popływania trochę dłużej.

Niedługo później wyruszyli ponownie w podróż. Palmer z jednej strony wciąż chciał pozyskać skarb, a z drugiej dziewczyna mogłaby być dobrym nabytkiem dla jego załogi. Znała się dobrze na działaniu statku. Nie miała problemu z omasztowaniem, nie bała się wysokości, sprzątała pokład oraz potrafiła sterować żaglowcem. Ponadto jeśli trzeba by było, dałaby radę obsługiwać działa.

Kilka dni po ich wypłynięciu, do portu zawitało kilka okrętów angielskiej marynarki wojennej. Na największym, a zarazem dowodzącym był Leonard Wilson.

Mężczyzna spojrzał z niesmakiem na brud i rozpustę, która szerzyła się w porcie. Zszedł ze statku i razem ze swoimi podwładnymi zaczął przeszukiwać miejsce, niszcząc wszystko na swojej drodze. Wreszcie, gdy dowiedział się gdzie zniknęła jego ukochana, rozkazał wypływać.

-Znajdę cię. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek mi ciebie zabrał.

xxx

Minęły 2 tygodnie. Dni mijały, a zajęć na statku nie było zbyt wiele. Każdy dzień wyglądał bardzo podobnie. Ale czasem trafiały się odstępstwa od normy.

I właśnie nastał taki dzień. Kiedy Rosa wstała rano i udała się na górny pokład, gdzie zobaczyła mężczyzn, którzy walczyli ze sobą na szable.

Przez chwilę patrzyła na nich z daleka, aż Leo jej nie zauważył. Miał on krótkie brązowe włosy i krótką bródkę. Był on Kwatermistrzem na Czarnym Orle – bo taką właśnie nazwę nosił bryg. Był następnym po kapitanie i to do niego należało zastąpienie go, kiedy trzeba było. Pokazał jej żeby podeszła, co uczyniła.

-Chcesz się nauczyć walczyć? - Zapytał, pilnie wpatrując się w dziewczynę.

-A nie sądzisz, że to niekobiece? - Zapytała, unosząc brew. Na twarzy mężczyzny pojawiło się zdziwienie. - Jasne, ale jesteś pewien, że dasz radę mnie nauczyć? Jakbyś jeszcze nie zauważył jestem dzieckiem specjalnej troski.

-Zobaczymy.

Ustawili się naprzeciw siebie, a Leo wyciągnął z pochwy miecz i rzucił w jej kierunku. Ale ona zamiast złapać go uskoczyła, bojąc się, że ją uderzy.

-Bez tego będzie ci ciężko.

Wzięła głęboki wdech i podniosła szablę, a później odrzuciła ją mężczyźnie.

-Jeszcze raz.

Tym razem próbowała ją łapać, ale i tak broń upadła. Rosa podniosła broń i ustawiła się w takiej samej pozycji co Leo.

Mężczyzna wziął zamach na co dziewczyna się skuliła.

-Masz się osłaniać ostrzem. - Powiedział, stawiając ją na nogi. - Inaczej prędko zginiesz.

Ponownie ustawili się w pozycji i mężczyzna zaatakował, od razu wytrącając broń z rąk dziewczyny.

-Trzymaj broń pewniej, żeby nie można było jej wytrącić. To, że jesteś kobietą nie sprawi że cię oszczędzą. Zabiją cię przy pierwszej okazji, tak jak nas. Chwilowo jesteś piratem, więc powinnaś walczyć jak pirat.

Ponownie się sparowali. Dziewczynie udało się zablokować atak mężczyzny, a nawet odbić go. Następnie zaatakowała go, ale szybko odskoczył i nim ona się zebrała, miała przystawiony do gardła sztych ostrza.

-Czemu tak wolno? - Zapytał ze śmiechem.

-Brakuje mi drugiej ręki. Łatwiej się bronić jednym i od razu atakować drugim.

Leo pokazał Ethanowi, rosłemu blondynowi, żeby rzucił dziewczynie swoją szablę. Mężczyzna wyciągnął broń i rzucił do Rosy, a ta o dziwo złapała ją. Podskoczyła z radości, a na jej twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Ale kiedy spostrzegła, że wszyscy się jej przyglądają, speszyła się trochę i ustawiła w pozycji bojowej.

xxx

Na początku miała problemy z utrzymaniem równowagi po zderzeniu ostrzy z przeciwnikiem oraz wyprowadzaniem celnych ciosów. Ale z czasem zaczęła rozumieć swoje błędy i je poprawiać.

Kiedy zrozumiała podstawy walki, zaczęła eksperymentować. Nauczyła się, że nie zawsze większe jest lepsze i to, że będąc małą była zwinniejsza od mężczyzn na statku.

Właśnie w tym momencie stała naprzeciw Kapitana, dzierżąc w dłoniach dwie szable i gotując się do boju.

To nie ona zaproponowała ten pojedynek. Rano Jack podszedł do niej i zapytał czy nie chce się z nim zmierzyć. Niewiele myśląc zgodziła się, bo od początku chciała spróbować swoich sił z mężczyzną.

Zaczęli zataczać kółka. Palmer, w przeciwieństwie do Roberts, dzierżył w swojej ręce jedną szablę, co nie znaczyło, że był on słabszy.

Zaczął obracać broń w swoich rękach, jako demonstrację swoich zdolności panowania nad nią. Rosa też chciała to zrobić, ale broń jej wypadła, na co mężczyźni oglądający walkę zaczęli się śmiać. Ale nie wiedzieli jednego:

Że ona robi to tylko po to, żeby uśpić jego czujność.

Była piratem (przynajmniej w tamtym momencie), a u nich każdy chwyt jest dozwolony i choć nie lubiła nieczystych zagrywek, to czasem sama z nich korzystała.

Mężczyzna zaatakował pierwszy. Zamachnął się w kierunku jej brzucha, a ona odskoczyła. Następnie sama wyprowadziła cios.

Jedną szablę wymierzyła w jego głowę, a drugą w nogi, ale nim którakolwiek go dosięgła uskoczył do tyłu. Dziewczyna szybko się pozbierała i wymierzył kolejny cios, który udało mu się odbić.

Odbił jej ostrza na tyle mocno, że posłał ją na ziemię.

Sapnęła, kiedy jej biodro uderzyło o pokład, a na jej twarzy pojawił się grymas bólu.

Palmer ruszył w jej kierunku, z zamiarem zakończenia walki, ale Rosa nie planowała tego tak skończyć.

Kiedy był w jej zasięgu, kopnęła go w nogę, przez co się zgiął z bólu., co dało jej czas na wstanie. Wiedziała, że zostanie jej tam siniak, ale starała się o tym w tamtym momencie nie myśleć.

Ponownie stanęła naprzeciw swojego oponenta, z zaciętością wymalowaną na twarzy. Nie planowała przegrać, chciała pokazać im, że kobieta, może być silniejsza od mężczyzny.

Ale było to ciężkie zadanie, bo Jack był dwa razy większy od Rosy.

-Ładnie jak na kobietę. - Powiedział Palmer z parszywym uśmiechem.

-Kiepsko jak na faceta. - Roberts odbiła piłeczkę, powodując, że uśmiech zszedł z jego twarzy.

-Zaraz będziesz inaczej śpiewać.

Celował w jej nogi, planując później zaatakować jej klatkę. Ale nie spodziewał się tego co dziewczyna zrobiła.

Zamiast uniknąć ciosu odskakując do tyłu, tak jak myślał mężczyzna, podskoczyła i unieruchomiła jego ostrze swoim ciałem. Jego oczy wyszły ze zdziwienia, ale szybko odzyskał zimną krew i szarpnął za broń nim dziewczyna miała szansę go zaatakować.

Zanim jednak się przewróciła, udało jej się go pochwycić, przez co przewrócili się razem. Zaczęli się tarzać, a chwilę później Rosa leżała pod Jack'iem z szablą przystawioną do gardła. Nie została mu jednak dłużna, bo sama trzymała nóż przy jego żebrach.

Oboje dyszeli z wysiłku i oboje nie dowierzali temu co się właśnie wydarzyło. I nie tylko oni.

-Mamy remis! - Krzyknął Leo, podchodząc do nich. - Nie sądziłem, że jest ktoś kto dorówna Jack'owi we władaniu bronią białą.

-Ja też nie. - Palmer podniósł się i zaoferował swoją dłoń Rosie, która chwyciła ją z wahaniem. - Gratuluję. Jeszcze nikt w tak krótkim czasie nie zdołał się ze mną zrównać.

-Powinnam to wziąć za komplement, prwada? - Powiedziała z uśmiechem.

Sama nie dowierzała w to co się właśnie wydarzyło, ale przyjęła to nadzwyczaj spokojnie.

Piraci rozmawiali o ich walce, a jej twarzy nie opuszczał uśmiech. Wreszcie czuła się, jakby znalazła swoje miejsce.

xxx

Mijały kolejne miesiące, a dziewczyna coraz lepiej czuła się na statku. Zżyła się z załogą, a najbardziej z kapitanem. Załoga też to zauważyła.

Ilekroć Rosa stała z kołem sterowym ich kapitan zawsze jej towarzyszył. Kiedy kapitan wychodził nocami na pokład i ona była na nim, zawsze dołączała do mężczyzny. A przeważnie bywała wtedy na pokładzie. Potrafili przesiedzieć ze sobą parę godzin zapominając o bożym świeci. Załoga widziała jak na siebie patrzyli, ale to nie było ich miejscem, żeby ich o tym uświadomić.

Oprócz tego zaczęli ją traktować jak swoją. Na początku wykazywali w stosunku do niej niechęć, ale z czasem zaczęła się ona zmieniać. Zobaczyli, że jest inna od reszty kobiet i że nie sprowadza nieszczęść, a wręcz przeciwnie.

Rosa stała przy kole, a przy jej lewym boku stał Jack, a z drugiej strony Leo. Obaj mężczyźni pilnowali jej, by utrzymała kurs.

Nagle usłyszeli krzyk Oliver'a z bocianiego gniazda.

-Ziemia na horyzoncie!

-Trzymaj kurs. - Powiedział Palmer do Rosy.

Dziewczyna kiwnęła głową i chwyciła pewniej koło, kierując okręt na wyspę.

Niedługo potem dopłynęła do portu i zadokowała statek.

Załoga zaczęła schodzić z pokładu na ląd, ale Rosa stała wciąż na okręcie, nie mając zamiaru z niego zejść. Tym razem bała się. Nie wiedziała czemu, ale obawiała się zejść na tą konkretną wyspę.

Jack stanął w połowie kładki i odwrócił się do dziewczyny.

-Czego się boisz? Nie gryzą. - Spojrzała na niego jak na idiotę, przez co się zaśmiał.

Westchnęła i zaczęła schodzić po kładce. Kiedy tylko zrównała się z nim, mężczyzna ponownie ruszył.

Przechodzili koło pewnego domu, na którego podwórku zobaczyli starszą kobietę. Nagle zawiał silniejszy wiatr, a drzwi od kurnika stanęły otworem. Kokosze od razu skorzystały z okazji i wybiegły z niego.

Rosa patrzyła na to co się wydarzyło, ale jej sumienie nie dało jej siedzieć bezczynnie. Szybko przeskoczyła przez płotek okalający domek i podjęła próby złapania zwierzaków. Ale ciężko złapać rozbiegane ptaki. Nie pomagało jej to, że Jack stał z boku i śmiał się do rozpuku.

-Może przestaniesz się śmiać i łaskawie ruszysz tu swoją dupę i mi pomożesz? - Zapytała, unosząc brew.

Patrzył na nią przez chwilę rozbawiony, ale po chwili ruszył pomóc dziewczynie. Szybko uwinęli się ze złapaniem zwierząt. Poszli oddać je staruszce.

Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie i podziękowała.

-Jack znalazłeś sobie wreszcie dziewczynę? - Kobieta zapytała, na co mężczyzna zaczerwienił się.

-Nie, jest tylko pasażerką.

-Nie wiedziałam, że transportujesz ludzi. Myślałam, że tylko pieniądze. Dlaczego płyniesz z Jack'iem. Chyba wiesz kim on jest. - Kobieta zwróciła się do dziewczyny.

-Zdaję sobie sprawę. Jack obiecał zabrać mnie na koniec świata.

Staruszka spojrzała na Palmer'a ze złością.

-Zgłupiałeś chłopcze?! A co jeśli spadniecie?!

-To moja decyzja. Rosa chciała zobaczyć koniec, a ja się zgodziłem.

Kobieta westchnęła, ale na jej twarz wrócił uśmiech.

-Nie spadnijcie tylko. Bawcie się dobrze.

-Dziękuję i do widzenia. - Powiedziała Roberts, kiedy odchodzili.

Jack zaprowadził ją do dużego budynku. Na zewnątrz nie wyróżniał się zbytnio. Wyglądał jak każdy inny. Ale wewnątrz był bardzo bogato urządzony. Nowe meble, z ciemnego drewna. Na stoliku w kącie leżały mapy, a dalej widniały dwie pary drzwi. Mężczyzna podszedł do tych po lewej i otworzył je, wpuszczając dziewczynę.

Rozejrzała się. Pokój był dość duży, urządzony w ciemnych kolorach. Była tam szafa, biurko i ogromnych rozmiarów łoże.

-Kiedy tutaj będziemy to będzie twój pokój. Może być? - Zapytał, stojąc w progu.

-Szczerze, myślałam że będzie mniejszy. - Powiedziała, odwracając się do pirata i lecąc na łóżko. - Ale to miła odmiana.

Mężczyzna skinął głową i opuścił pomieszczenie. Rosa zwinęła się w kulkę i nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła.

xxx

Minęło kilka dni. Rosa nie miała ciekawszych zajęć, więc zwiedzała miasto. Nie mogła nigdzie znaleźć Jack'a. Zawsze gdzieś znikał o świcie, zanim ona wstała.

Więc chodziła po mieście bez celu chłonąc tropikalne widoki. W Anglii nie miała takich widoków. Palmy widziała, dla przykładu, pierwszy raz.

Szła przed siebie i zamyśliła się, co zaowocowało tym, że na kogoś wpadła.

-Przepraszam. - Powiedziała, robiąc dwa kroki w tył, żeby móc zobaczyć osobę na którą wpadła. Kiedy ujrzała twarz mężczyzny, nie dowierzała w to co widziała. - Rex?

-Jeśli już, to Kapitan Rex. - Warknął mężczyzna, kiedy zobaczył kto na niego wpadł. - Co tutaj robisz?

-Jack coś miał do załatwienia. Poza tym musimy uzupełnić zapasy i możemy dalej płynąć.

-"Wy"? - Kiwnęła głową, nie rozumiejąc o co mu chodzi. - Od kiedy należysz do załogi?

-Ja...

-Odpowiedz. - Warknął.

-Nie należę, ale mogę się swobodnie poruszać po statku. Jack nawet mi pozwala...

-Dla ciebie Kapitan Jack! - Mężczyzna podniósł głos.

Spojrzała na niego jak na wariata.

-Skoro jemu nie przeszkadza, że tak do niego mówię, to nie powinieneś się w to mieszać.

-Zrobiłaś się pyskata od ostatniego razu. Nagle jesteś odważna?

-Podziękuj swojemu koledze. - Powiedziała, omijając Rex'a i ruszyła przed siebie. - Nie mam nic więcej do dodania. Dobrze było cię widzieć.

Nie odwróciła się do mężczyzny, więc nie widziała uśmieszku, który pojawił się na jego ustach. Ruszył dalej, ale zobaczył Jack'a.

-Ile słyszałeś? - Zapytał, stając obok przyjaciela.

-Wystarczająco. Aż ciężko uwierzyć, że jeszcze kilka miesięcy temu trzęsła się z przerażenia na sam mój widok.

-Dlaczego ją w ogóle zabrałeś?

-Dla okupu.

-Więc dlaczego wieziesz ją taki szmat drogi?

-Żeby pomogła mi go uzyskać.

-Naprawdę sądzisz, że to zrobi? Przecież nic z tego nie będzie mieć, a wręcz straci jeśli cię wypuści.

-Jeśli nie, też straci. - Mężczyzna wyciągnął pierścień, który dostał od dziewczyny. - Nie zostawi go, jest dla niej ważniejszy niż kilka tysięcy reali.

-Skoro tak uważasz. - Rex westchnął i wzruszył ramionami. - Żebyś się tylko nie przejechał. Trzymaj się druhu i uważaj na nią.

Klepnął Jack'a w plecy i ruszył w swoim kierunku. Ciemnowłosy stał jeszcze przez chwilę, patrząc w kierunku w którym zniknęła Rosa, a później wrócił do swoich zajęć.

xxx

Kilka dni później wyruszyli w dalszą podróż. Rosie bardzo spodobało się tamto miejsce. Ludzie tam byli równi, w przeciwieństwie do Hastings. Każdy miał takie samo prawo do ziemi czy do pożywienia. Tym różnili się od normalnej ludności angielskiej.

Kiedy wsiedli na statek, Jack zabronił jej wychodzić na pokład. Nie wiedziała o co mu chodzi, ale posłuchała jego prośby.

Niedługo potem statkiem zarzuciło, a do uszu dziewczyny dotarł wystrzał armatni.

Kiedy tylko wstała statkiem ponownie zarzuciło, tylko tym razem mocniej, przez co dziewczyna się przewróciła.

Chwilę potem nad jej głową przeleciała kula armatnia niszcząc wszystko na swojej drodze.

Dziewczyna szybko się podniosła i chciała wybiec z pomieszczenia, ale jej drogę zagrodził Leo.

-Co się dzieje?! - Krzyknęła, kiedy mężczyzna zamykał za sobą drzwi.

-Marynarka. - Fuknął i chwycił dziewczynę, przyciągając ją do siebie. - Przepraszam, ale Jack kazał to zrobić.

Wyciągnął nóż i wbił go w bok dziewczyny. Jej gardło opuścił krzyk bólu, a po chwili leżała na ziemi, próbując zatamować krwotok.

-Dlaczego? - Zapytała, czując jak z kącika jej ust zaczyna wypływać krew.

-Tylko tak przeżyjesz. - Powiedział, wychodząc z pokoju i zamykając drzwi.

Niedługo potem dziewczynę ogarnęła ciemność.

Za to na górze nastało istne piekło. Kule latały w tę i z powrotem, a że marynarka miała przewagę liczebną, szybko było wiadomo kto przegra.

-Przybić do brzegu! - Jack wydarł się idąc w kierunku steru.

-Ale kapitanie, to samobójstwo!

-Inaczej pójdziemy na dno. Nie będą strzelać dopóki dziewczyna jest na pokładzie.

-Przyznaj. Od początku taki był twój plan

Mężczyzna tylko kiwnął głową i wpatrywał się w ląd, który nieuchronnie się zbliżał. Wiedział, że kiedy do niego dobiją, to będzie koniec.

Wilson stał na dziobie statku i przyglądał się jak jego armada niszczy ten zwykły nic nieznaczący bryg.

Wtem zauważył, że okręt się wycofuje. Chciał dopłynąć do lądu.

Jego gardło opuścił szyderczy śmiech.

-Wstrzymać ogień!

Po chwili okręty pod jego dowództwem wstrzymały ostrzał.

-Nie mają jak uciec. Kurs na tamtą wyspę! Dorwę psubratów i uciszę raz na zawsze.

Tylko jeden statek podpłynął do wyspy, a reszta została w odwodzie

Niedługo potem statekprzybi do brzegu. Pierwszym rozkazem jaki wydał Leonard było przeszukanie opuszczonego statku. Reszta jego podwładnych miała się udać w głąb lasu, żeby znaleźć uciekinierów.

-Kapitanie, niech Pan to zobaczy.

Wilson wszedł do wnętrza statku i patrzył na nie z obrzydzeniem. Chciał się stamtąd jak najszybciej ulotnić.

Kiedy tylko zobaczył Rosę leżącą na ziemi, od razu do niej podbiegł.

-Rosa..?

Usłyszał cichy jęk, a potem zobaczył jak dziewczyna się podnosi. Chwycił jej ramię i pomógł jej usiąść.

-Co się stało? - Kiedy zobaczył ranę na jej brzuchu, na jego twarzy pojawiło się niedowierzanie i złość. - Co ci przeklęci piraci ci zrobili?!

-T-to nic. - Powiedziała, mając trudności ze złapaniem oddechu.

Już wiedziała o co chodziło Jack'owi. Gdyby z nim uciekła mogliby ją posądzić o zdradę, a kiedy znaleźli ją na statku, całą we krwi, nie było mowy, żeby zrobiła sobie to sama. W ten sposób winą została obarczona załoga.

Ale nie wiedziała jednego:

Dlaczego to zrobił?

Leonard pomógł jej wstać i zabrał ją ze sobą na statek, żeby opatrzyć jej ranę. Następnie mężczyzna opuścił pokład i ruszył ze swoimi kompanami szukać piratów.

Rosa została na statku. Ale nie spodziewała się, że sprawy się tak potoczą.

Medyk zamiast zszyć jej ranę, kazał dwóm swoim pomocnikom, żeby chwycili dziewczynę i w miejscu rany wypalił jej wesołego Rodger'a.

Kiedy mężczyzna myślał, że dziewczyna leży nieprzytomna zaczął sobie podśpiewywać i gadać na głos.

-Wreszcie kapitan będzie mógł się pozbyć tej dziewuchy. Kto nie uwierzy medykowi, że znamię było zrobione wcześniej.

Wtedy już wiedziała, że nie może tutaj zostać. Że dla niej nie było już ratunku, ale dla Jack'a i jego załogi była jeszcze droga ucieczki.

Najciszej jak mogła zeszła z pryczy i chwyciła kij leżący przy łóżku. Po cichu podeszła do mężczyzny i kiedy tylko się odwrócił, zamachnęła się i uderzyła go w głowę. Po chwili leżał nieprzytomny na ziemi, a ona powoli uciekała ze statku.

Rana wciąż była otwarta, a ilość krwi, którą straciła nie ułatwiała ucieczki.

Przedzierała się w głąb dżungli, wciąż próbując zatamować krwotok.

Nagle natrafiła na plażę, która oddzielała jedną puszczę od drugiej. Zobaczyła czyjąś sylwetkę, więc przyspieszyła i choć czuła okropny ból, to wciąż parła do przodu.

Kiedy już prawie weszła do lasu, usłyszała zza siebie wystrzał z pistoletu. Obejrzała się, żeby zobaczyć Wilson'a, który trzymał pistolet przy skroni Jack'a. Oprócz nich była reszta załogi, wszyscy z nich uwięzieni.

-Dziękuję, że doprowadziłaś mnie do nich. - Na twarzy Leonarda widniał szyderczy uśmiech.

Nogi ugięły się pod dziewczyną i po chwili klęczała na piasku. Jej ręka opadła z rany, pozwalając się sączyć krwi.

Wszystko było stracone.

-Zdrajczyni.

-Nie powinniśmy jej ufać.

Te i podobne słowa padały w kierunku dziewczyny, a ona wciąż klęczała, jej oczy wielkie z niedowierzania. Wszystko zostało zaprzepaszczone przez nią. Przez to, że udała się za nimi.

-Jak można kogoś zdradzić, skoro nigdy nie stało się po jego stronie?

Słowa Jack'a zabolały ją najbardziej, ponieważ to co powiedział nie było wcale prawdą. Rosa pokochała takie życie. Wiecznie na morzu. I choć nie było okazji żeby sprawdziła czy takie życie jej odpowiada, życie wyjętej spod prawa, to wiedziała, że jeśli miałaby wybrać, to wolałaby zostać piratem niż żoną tamtego paniczyka.

Leonard przekazał Jack'a jednemu ze swoich ludzi, a sam podszedł do Rosy i pomógł jej wstać.

-Choć kochanie, wracamy do domu. - Dziewczyna nie chciała się poruszyć, więc pochylił się do jej ucha. - Jeśli nie będziesz słuchać, każę ich zabić tu i teraz.

-Obiecaj, że ich oszczędzisz.

Kiwnął tylko głową, a co dziewczyna pozwoliła się prowadzić. Nie wiedziała tylko, że to był duży błąd.

Ruszyli przez gąszcz. Kiedy przechodzili koło rzeki, na skarpie, niedaleko wodospadu Leonard przystanął i odwrócił się do swojego kwatermistrza.

-Zabić połowę na miejscu, reszta zostanie powieszona razem z kapitanem.

Rosa stanęła w miejscu i chwyciła Wilsona za ramię.

-Obiecałeś, że nic im nie zrobisz! - Pod jej powiekami zaczęły zbierać się łzy.

-Nie ważne kiedy i tak zginą. Nic ci nie obiecałem.

-Ty...

Chciała go uderzyć, ale poczuła ból w miejscu rany. Zwinęła się z bólu, a jej usta opuścił cichy jęk.

-Nie...Nie rób tego.

Jej głos był cichy.

Po kolei pistolety były przykładane do skroni jej kompanów i każdy z nich miał pakowaną kulkę w głowę. Rosa patrzyła na to ze łzami w oczach, nie mogąc nic zrobić, żeby uratować swoich przyjaciół.

-Znajdź Marinę! Powiedz jej, że ją ko... - W tym momencie pistolet wystrzelił, a Leo ucichł.

-Nie! - Chciała podbiec do niego, ale Leonard mocno ją trzymał.

-Uspokój się. - Ciała zostały zrzucone w rzekę, tak żeby ślad o nich zaginął. - Wrócimy do domu i weźmiemy ślub, a tamci zostaną powieszeni.

Na twarzy dziewczyny pojawił się grymas obrzydzenia. Nie mogła patrzyć na tego mężczyznę. Bez wahania wydał rozkaz odebrania życia tym ludziom. Nie różnił się w ogóle od piratów, jedynie tłumaczył, że robi to w dobrej sprawie.

Kiedy przeniosła wzrok na Leonarda ten spojrzał na nią z niedowierzaniem.

-Prędzej zdechnę, niż za ciebie wyjdę.

Wszystkim oczy wyszły. Nikt nie dowierzał, że ta mała, posłuszna dziewczyna, będzie w stanie coś takiego powiedzieć. Na twarzy Jack'a po chwili pojawił się uśmiech.

-Skoro tak. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

Zanim ktokolwiek zdążył zareagować wyciągnął pistolet i pociągnął spust. Rosa poczuła okropny ból. Zatoczyła się i już po chwili leciała w dół. Ostatnie co widziała to Jack, a ostanie co poczuła, to chłód otulający jej ciało.


Mężczyzna widział jak kula leci w stronę dziewczyny i wbija się w jej ciało. Widział jak się chwieje, a po chwili spada.

Jack widział to wszystko, ale nie mógł nic zrobić.

Szarpał się i miał ochotę rzucić się na Wilson'a, ale był mocno trzymany, co nie pozwalało mu na zbyt wiele.

Widział jak ciało Rosy uderza o wodę, a później znika w jej toni. Ale nie mógł nic zrobić.

Kiedy ciało Roberts zniknęło w odmętach, Leonard odwrócił się do Kapitana Palmer'a.

-Zabrać ich. Wracamy do Anglii. - W tym momencie zbliżył się do pirata. - A ty zawiśniesz za zabójstwo mojej narzeczonej oraz rozboje.

-Nie ujdzie Ci to na sucho! - Mężczyzna szarpnął się, chcąc walnąć łachudrę z bańki.

-Już uszło. Twoje słowo przeciw mojemu. Jak myślisz komu uwierzą, piracie?

Zaczęli ich ciągnąć na statek. Jack próbował się jeszcze wyrwać, ale na próżno.

Zanim wciągnęli go pod pokład, zerknął ostatni raz na wyspę, na której tak wiele stracił.


Minęło wiele godzin. Powoli otworzyła oczy. Chciała się podnieść, ale poczuła okropny ból. Zerwała się i zgięła z bólu.

Rana na barku, nie pozwalała jej na wiele. Czuła się okropnie, ale wiedziała, że żyje...Jakoś.

Chciała się podnieść i dopiero wtedy poczuła ciężar na nogach Kiedy spojrzała na nie, zwymiotowała.

Na kolanach leżało ciało jednego z jej kamratów. Nie mogła powstrzymać odruchu wymiotnego.

Zsunęła zwłoki z siebie i zaczęła biec. Chciała znaleźć się jak najdalej tamtego miejsca. Ale było to bardzo ciężkie.

Rana w barku oraz ta w boku dawały o sobie mocno znać i nie chciały przestać krwawić.

Zaczęła się wspinać pod górę. Nie wiedziała gdzie jest, co się z nią dzieje, ani gdzie idzie. Wiedziała tylko, że musi się stamtąd jak najszybciej wydostać.

Planowała uratować Jack'a. Jak to mówią: „Życie za życie".

Oszczędził ją, więc planowała spłacić dług, nawet jeśli mieliby ją zabić.

xxx

Nie wiadomo ile czasu minęło, ale sporo. Dziewczyna włóczyła się po wyspie, próbując znaleźć brzeg.

Kiedy w końcu jej się to udało i okazało się, że trafiła na stronę wyspy, po której był statek, była wniebowzięta.

Mimo krwawiących ran i głodu zaczęła biec. Kiedy dopadła do statku wbiegła od razu do środka.

Zaczęła przeglądać fiolki na statku. Musiała czymś odkazić rany i zabandażować je, żeby nie wykrwawić się po ponownym ich rozerwaniu.

Kiedy przeglądała zawartość jednej z półek, ktoś wszedł na statek, ale dziewczyna była tak zaabsorbowana swoimi poszukiwaniami, że tego nie usłyszała.

Zrozumiała dopiero wtedy, kiedy poczuła przy swoim gardle klingę szabli.

Niewiele myśląc, zaatakowała czułe miejsce osobnika i kiedy ten zwijał się z bólu, doskoczyła do ściany na której wisiał pistolet.

Chwyciła go i wymierzyła w osobę, nie pozwalając żeby ból wziął nad nią górę.

Chwilę później zobaczyła kogo zaatakowała.

-Rex?

Powiedziała opuszczając broń. Dopiero wtedy dopadła ją fala bólu. Chwyciła się za bolące ramię. Jak na nieszczęście chwyciła broń ranną ręką, a teraz cierpiała tego konsekwencje.

-Co tu robisz? - Zapytała, wciąż trzymając za krwawiące miejsce.

-To ja powinienem Cię o to pytać. Gdzie jest Jack!?

Ton jego głosu nie był ani odrobinę przyjazny. Ale Rosa zbytnio się tym nie przejęła. Wzięła się ponownie za szukanie leków i w tym czasie mu odpowiedziała.

-W drodze na wieszanie.

-Że co!? - Podszedł do niej i szarpnął nią. - Gadaj coś zrobiła!

-Stul paszczę, bo głowa mnie boli. Właśnie przeżyłam postrzelenie i spadek do wody z 50 metrów, więc zamknij się na chwilę. - Niedowierzanie na twarzy mężczyzny jest nie do opisania. - Mówią, że ich wydałam, ale to nie prawda. Nie wydałabym kogoś kto pokazał mi co to życie...Nie musisz mi wierzyć, ale planuję ratować Jack'a. Nawet jeśli będę musiała sama ruszyć tym czymś.

Znalazła buteleczkę z alkoholem. Zerwała z ramienia koszulę i wylała na nią zawartość naczynia. Szczypało jak diabli, ale rana została odkażona.

To samo zrobiła z drugą raną. Następnie wyciągnęła czyste szmaty z zamiarem zabandażowania rany, ale Walles jej przerwał.

-Daj to Ci pomogę.

Posłusznie podała mu materiał i pozwoliła, żeby zawinął jej rany.

-Dlaczego? - Zapytała, zasłaniając swoją klatkę, kiedy mężczyzna zawiązywał bandaż.

-Jest tak jak mówił Jack. Jesteś wyjątkowa, na swój pokręcony sposób, ale jesteś wyjątkowa. Nie każda dziewczyna odważyłaby się postawić, kiedy zobaczyłaby pistolet.

-Tak naprawdę nie miałam kiedy zareagować. Mój „narzeczony" wypalił nawet nie mierząc... - W tym momencie jej skóra przypominała białą. - Jack! On zostanie posądzony za zabicie mnie. Nie możemy czekać.

-Uspokój się. - Westchnął. - Wezmę Cię ze sobą i zabiorę na „Wyspę". Później popłynę odbić Jack'a.

-Nie ma mowy. Ja go w to wplątałam i ja pomogę go stamtąd wyciągnąć.

-Technicznie rzecz biorąc, to sam się w to wpakował.

-Cicho siedź. Gdybym go nie ciągła na koniec świata nic by się nie stało. - Ruszyła do drzwi, żeby wyjść na pokład, ale na chwilę przystanęła. - Zanim cokolwiek, to muszę spotkać Marinę.

-Leo...?

-Tak.

-Marina mieszka na Wyspie.

-No to ustalone. Wy uzupełnicie zapasy, a ja się z nią spotkam.

-Nie rządzisz się, aby za bardzo?

-Wiem, że masz swoją dumę, ale nie pozwolę żeby Jak'owi coś się stało, więc lepiej byłoby dla nas obydwu, żebyś schował ją do kieszeni.

Opuściła pomieszczenie. Rex po chwili poszedł w jej ślady, z uśmiechem na twarzy.

„Masz dziwny gust Jack."

Było to, tym co pomyślał opuszczając pomieszczenie.

xxx

Płynęli przez niecały tydzień. Cały ten czas dziewczyna kurowała rany. Wiedziała, że z niesprawną ręką i tak na nic im się nie przyda, więc siedziała i patrzyła.

Kiedy tylko dotarli do Wyspy, zbiegła na ląd, z zamiarem szukania Mariny, ale kapitan ją zatrzymał.

-Zostaniesz tu, a my płyniemy odbić Jack'a.

-Nie bądź śmieszny. Idę znaleźć Marinę, a wy w tym czasie możecie uzupełnić zapasy. Później możemy wypływać.

-Masz czas do wieczora. Jeśli nie, płyniemy sami.

Kiwnęła głową i pobiegła. Na jej twarzy widniał ogromny uśmiech

Od razu skierowała swoje kroki do domu staruszki, której pomogła złapać kurczaki.

-Dzień dobry.

-O, dzień dobry, młoda damo. W czym mogę Ci pomóc?

-Wie może Pani, gdzie znajdę Marinę?

-Tak, powinna być teraz w kościele. Ale za kilka minut powinna skończyć.

-A gdzie dokładnie się on znajduje?

-Na głównym placu.

-Dziękuję.

Ruszyła biegiem, starając się trzymać rękę blisko siebie, żeby jej bardziej nie uszkodzić. I choć nie był to najlepszy pomysł, bo rana w boku wciąż bolała, to nie miała czasu do stracenia.

Kiedy tylko zobaczyła krzyż, przyspieszyła. Dopiero przy samym budynku zwolniła i weszła do kaplicy.

Kiedy była w środku rozejrzała się. Było tam kilka osób, ale w oczy  rzuciła jej się szatynka o długich włosach, której szukała.

Podeszła do niej i uklękła obok. Następnie pochyliła się do jej ucha i szepnęła:

-Czekam przed kościołem.

Po tych słowach podniosła się i opuściła budynek.

Stała kilka minut, oparta o budynek. Kiedy kobieta opuściła go, stanęła naprzeciw niej.

-Marina?

-Tak. W czym mogę Ci pomóc?

-Możemy porozmawiać na osobności? Znasz takie miejsce?

-Zależy kim jesteś.

-Rosa. Przysłał mnie Leo.

-Chodź.

Posłusznie podążyła za nią. Udały się do małego domku, leżącego na obrzeżach.

-Więc, czego chciałaś? - Było widać, że kobieta nie była zbyt przyjaźnie nastawiona.

-Leo kazał przekazać, że Cię kocha.

-I tylko po to mnie szukałaś? - Zapytała. Potem przyłożyła rękę do brzucha.

-J-jesteś w ciąży?

-Tak, 7 miesiąc.

Rosa poczuła jak do oczu napływają jej łzy. Przez nią, dziecko będzie musiało się wychować bez ojca. Ponieważ zaprowadziła tego potwora do nich.

-Przepraszam...Tak bardzo Cię przepraszam. - Dziewczyna wybuchnęła płaczem. Usiadła na ziemi i zaczęła płakać rzewnymi łzami. - To moja wina...

-O co Ci chodzi?

-Leo kazał przekazać...Przyłożyli mu pistolet...W chwili śmierci myślał tylko o tobie...

-Że co!? - Kobieta chwyciła się za brzuch i opadła na krzesło.

-Przepraszam...To wszystko moja wina. Gdybym tylko została na statku...Gdybym została...Gdybym pozwoliła się zabrać do Anglii, nie zginąłby.

-Ale wtedy zginęłabyś ty.

Kiwnęła głową. Nie chciała przyznać, ale bała się śmierci. Ale nie mogła sobie wybaczyć, że przez nią zginął jej przyjaciel, że zginął ukochany i ojciec nienarodzonego jeszcze dziecka.

-Nie płacz. - Powiedziała kobieta, głaszcząc dziewczynę po głowie. - Wybrał takie życie wiedząc jak może się to skończyć. To nie jest twoja wina.

-Ale...

-Żadnych ale. Powinnaś żyć życiem które podarował Ci Leo. Nie pozwól, żeby to poszło na marne. Pozwól, że zapytam Cię jeszcze o jedną rzecz: Czy zginęli wszyscy?

Zaprzeczyła głową.

-Nie. Jack żyje. Połowa załogi, też. Nie wiem dlaczego ich zabili. Przecież i tak by zawisnęli...Chyba, że chciał mi zadać cierpienie.

-Może tak być. W takim razie musisz być silna. Dla nich.

-Ty również. - Dziewczyna podniosła się i otarła łzy. - Musisz być silna dla dziecka. - Kobieta kiwnęła głową. - W takim razie zostawię Cię. I tak nic więcej nie mogę Ci pomóc. Mam nadzieję, że dziecko dowie się jaki wspaniały był jego ojciec.

-Na pewno tak zrobię.

-Żegnaj. - Dziewczyna wyszła z domu. Nim jednak zdołała odejść dostatecznie daleko, kobieta wybiegła za nią.

-Mam nadzieję Cię jeszcze zobaczyć.

-Wątpię, choć bardzo bym tego chciała.

-Dlaczego?

-Mężczyzna, który skazał Leo na śmierć to mój narzeczony. - Widziała jak w kobiecie się zaczyna gotować, ale nie przerwała swojej wypowiedzi. Zamiast tego podciągnęła lekko koszulę do góry odsłaniając piętno na swoim boku. - I pragnie on mojej śmierci tak samo mocno jak śmierci Jack'a.

-Jeśli tak, to mam nadzieję, że zabierzesz go ze sobą do grobu.

-Ja też.

Rosa chciała odejść, ale Marina podeszła do niej i ją przytulia.

-Będę się modlić, żebyś z tego wyszła.

Dziewczyna oddała uścisk i opuściła dom. Udała się na statek, a po drodze zahaczyła jeszcze o stragan z odzieżą.

xxx

Minął miesiąc odkąd wypłynęli. Dziewczyna powoli wracała do zdrowia i już mogła poruszać ręką, ale wciąż nie była ona do końca sprawna, więc nie było mowy o jakimkolwiek ćwiczeniu.

Rosa spędzała prawie każdą noc siedząc na pokładzie statku. Praktycznie żadnej nocy nie przespała pod pokładem, odsypiała je za dnia.

Rex patrzył na nią ze współczuciem. Choć wiedział co czekało go gdy wróci na wyspy, to był pewny że dziewczyna zostanie w to wplątana. I choć była bardzo młoda, to nikt nie zwróci na to uwagi, jeśli będzie z piratami.

Czasem kiedy ich wzrok się spotkał, dziewczyna posyłała mu pokrzepiający uśmiech.

Rosa wiedziała na co się pisała, ale mimo to nie zrezygnowała. Wiedziała, że może zginąć, ale chciała uratować swoich przyjaciół. Bo tym dla niej byli. Byli wręcz rodziną i chociaż znała ich tylko kilka miesięcy, to okazali jej oni więcej życzliwości niż ludzie w Hastings.

Pewnej nocy, kiedy Rosa leżała jak zwykle na pokładzie i podziwiała gwiazdy, kapitan podszedł do niej i usiadł obok. Roberts usiadła obok niego.

-Jeśli nie chcesz, to możemy Cię wysadzić wcześniej. Wrócisz do domu i będziesz wiodła życie jak wcześniej.

Rosa posłała mu smutny uśmiech.

-Dla mnie nie ma już poprzedniego życia. Jest tylko śmierć lub banicja. Mężczyzna, który miał zostać moim mężem, planował od dawna się mnie pozbyć. A Jack swoim porwaniem, tylko mu to ułatwił. A teraz kiedy wiem co tak naprawdę planował Leonard, nie ma dla mnie powrotu. Poza tym, pewnie wszyscy myślą, że nie żyję, bo ten jegomość, pewnie wcisnął im już historyjkę o tym jak Jack mnie zastrzelił.

-Jesteś dzielna jak na kobietę.

-A ty ckliwy jak na faceta. - Zaśmiała się, a Rex poparzył na nią zły. - Ale dzięki, naprawdę doceniam.

-Czyli widzimy się pod szubienicą?

-Dokładnie.

Posłała mu mały uśmiech. Wstał, ale zanim odszedł odwrócił się jeszcze do niej.

-Wyśpij się porządnie, choć raz.

-Dobra rada, ale nie potrafię. Lepiej ty się wyśpij kapitanie, bo bez ciebie załoga sobie nie poradzi.

xxx

Mijały kolejne miesiące, a dziewczyna coraz lepiej się czuła. Nie tylko fizycznie, ale i mentalnie. Melancholia została zastąpiona przez złość i determinację.

Ręka wciąż ją bolała, ale zaczęła trenować ponownie szermierkę. Coraz bardziej przyzwyczajała się do niesprawnej ręki i uczyła się manewrować nią tak, żeby móc zadać cios, ale nie pozbyć się ręki.

Czasem załoga zbierała się, żeby zobaczyć jak dziewczyna trenuje, a czasem sami nawet brali udział w sparingu.

Rex nigdy nie chciał się dołączyć, ale wiedział że dziewczyna ma potencjał.

Niewiele dni później statek dopłynął do swego celu.

-Więc co teraz? Masz jakiś pomysł, dziewczyno? - Rex odwrócił się do Rosy.

Dziewczyna narzucała na siebie właśnie płaszcz.

-Mam jeden.

-Więc?

-Wy zostajecie, a ja idę uwolnić więźniów.

Zaczęła się kierować do zejścia, ale kapitan chwycił ją za ramię i szarpnął w swoim kierunku.

-Chyba coś ci się pomyliło.

-Jak nie chce wam się siedzieć bezczynnie to wymyślcie jak uratować Jack'a z egzekucji.

-Nie lepiej go wykraść teraz po cichu?

-I tak nas będą gonić.

-Nie wyciągniemy go, nie zwalając sobie całego garnizonu na głowę. - Powiedział Rex.

-Dokładnie. Jeśli go odbijemy podczas egzekucji będzie nam łatwiej się ukryć. Poza tym będą tak zdruzgotani, że zanim połapią co się stało, wy będziecie daleko stąd.

Zarzuciła na głowę kaptur i ruszyła w kierunku swojego domu.

xxx

Rosa czekała w krzakach na dogodny moment. Widziała jak kilka minut wcześniej jej po trzykroć przeklęty narzeczony wchodzi do posiadłości.

Kiedy czuła, że może przejść ruszyła drogą, której zawsze używała żeby uciec z domu. Nikt nie przebywał w tamtym miejscu, więc mogła spokojnie wejść do domu od tyłu.

Otworzyła wejście dla służby i weszła do środka. Ukryła się w cieniu i kiedy przechodziła Marie, jej osobista służąca i przyjaciółka, chwyciła dziewczynę.

Ta od razu chciała krzyczeć, ale Rosa zasłoniła jej usta.

-Cicho. Muszę z tobą porozmawiać. Gdzieś gdzie nikt nas nie znajdzie. Będziesz cicho?

Dziewczyna kiwnęła głową, na co Rosa ją puściła. Dziewczyna od razu objęła szatynkę.

-Myślałam, że Cię nie zobaczę. - Marie załkała.

-Ciii. Jak ktoś się dowie, że tutaj jestem będzie duży problem.

-Dobrze, chodźmy.

Marie zaprowadziła Rosę do swojego pokoju. Było to miejsce gdzie pan domu nieczęsto zaglądał.

-Co się z tobą działo?

-Wiele rzeczy.

-Widzę, że się zmieniłaś. I zapuściłaś włosy. - Marie chwyciła za loki, które były prawie do ramion dziewczyny.

-Nie miałam kiedy ich ściąć. Słuchaj potrzebuję twojej pomocy.

-Zrobię wszystko, żeby ci pomóc.

-Muszę się dostać do lochów.

-Dlaczego? Nie wiem czy słyszałaś, ale złapali tych wstrętnych piratów.

-Właśnie dla nich. Muszę ich uwolnić.

-Zwario... - Rosa zasłoniła usta swojej przyjaciółce, ale było już za późno.

Dziewczyny słyszały kroki zbliżające się w ich kierunku. Zanim drzwi zostały otwarte Rosie udało się wskoczyć za nie. Do pokoju wszedł kamerdyner.

-Dlaczego krzyczysz?

-J-ja? Nie, ja wcale nie krzyczałam. Musiało się Panu wydawać.

-Co tutaj robisz? Nie miałaś sprzątać pokoi Państwa?

-Właśnie skończyłam.

-Więc możesz jeszcze opróżnić pokój Panienki. Pan Wilson powiedział, że została zamordowana przez piratów. - Słychać było smutek w jego głosie. - Biedna Panienka Rosa. Tak młodo i przez takich barbarzyńców. Dobrze, że jutro ich powieszą.

„Przepraszam Renardzie".

Rosa zaszła go od tyłu i uderzyła uchwytem od pistoletu w głowę, pozbawiając go przytomności

-Coś ty zrobiła? - Marie zaczęła panikować.

-To co trzeba było. Gdybyś się tak nie darła, nie musiałabym tego robić.

-Gdybyś nie opowiadała takich farmazonów, nie krzyczałabym. Trzeba powiedzieć Paniczowi Wilson'owi, że nic ci nie jest. - Marie ruszyła do drzwi, ale Rosa chwyciła ją za rękę i szarpnęła w drugą stronę. - To boli. O co ci chodzi?

-Leonard nie może wiedzieć, że żyję.

-Ale to twój ukochany.

-Ukochany, który myśli, że udało mu się mnie zabić. - Odsłoniła ranę postrzałową.- Zbyt szybko strzelił i nie trafił. Żyję tylko dzięki jego gównianej celności. Ci piraci mnie uratowali i gdyby Leonard mnie zabrał to na pewno siedziałabym razem z tymi piratami za zdradę.

Tym razem pokazała znamię wypalone na boku.

-Co to jest? Jesteś piratem.

-Nie, ale mój narzeczony chce, żeby wszyscy tak myśleli. To przez niego to mam. Dlatego muszę uratować tamtych ludzi.

-Nie pomogę ci. Nie mogę się przemóc do zdrady.

-Myślałam, że chociaż ty zrozumiesz. - Otworzyła drzwi z zamiarem opuszczenia pokoju.

-Czekaj...Wiem jak wejść. Poczekaj, przyniosę Ci przebranie, ale na tym się kończy moja pomoc.

-O nic więcej nie proszę.

Marie wyszła, a Rosa została w pokoju, czekając na powrót przyjaciółki, choć teraz nie była tego taka pewna.

Po około pół godzinie drzwi do pokoju otwarły się, a do środka weszła Marie z kupką ubrań.

-Przebierz się w to. Nikt nie będzie podejrzewał zakonnicy. Nie wiem gdzie mogą być trzymani, ale życzę Ci powodzenia. Wróć cała. - Marie przytuliła Rosę, co zaskoczyło miło dziewczynę. - Nie powiem nikomu o tobie, tylko uważaj.

-Będę. Wiedziałam, że mogę CI ufać.

Rosa przebrała się i opuściła niepostrzeżenie posiadłość.

Skierowała się do lochów, które znajdowały się w podziemiach posiadłości gubernatora.

Kiedy tylko zbliżyła się do bram, zatrzymali ją strażnicy.

-Czego tu szukasz?

-Kazano mi przybyć i wyspowiadać piratów.

-A tego przypadkiem nie robi ksiądz? - Jeden odwrócił się do drugiego ze zmieszaniem na twarzy.

-Zazwyczaj. - Odpowiedziała dziewczyna. - Ale uważał, że nie będzie się przemęczał dla takich ludzi.

Mężczyźni spojrzeli po sobie, a później pozwolili przejść dziewczynie.

Kiedy tylko zniknęła z ich pola widzenia odetchnęła z ulgą.

Jakimś cudem udało jej się znaleźć to po co przyszła i nikt jej nie zaczepił.

Na jej szczęście strażnik, który pilnował kluczy akurat spał, więc nie miała problemu z ukradnięciem ich.

Podeszła do celi, w której znajdowali się jej kamraci.

-Po coś tu przyszła? Nie jesteśmy zbyt religijni.

-Wy może nie. - Dziewczyna zdjęła czepek. - Ale mnie mówili, żeby pomagać ludziom w biedzie.

Podeszła do krat i otworzyła je. Lecz zanim spostrzegła co się dzieje, stała po drugiej stronie, a drzwi były zamknięte.

-D-dlaczego? - Patrzyła na mężczyzn z niedowierzaniem.

-Zdradziłaś nas. Gdyby nie ty, oni wciąż by żyli. - Zaczęli odchodzić.

-Nie zdradziłam was! Przysięgam, że tego nie zrobiłam!

Ale oni nie słuchali. Po chwili zniknęli z jej pola widzenia. Zaczęła szarpać kratami, ale to nic nie dawało.

-Czyli to koniec? - Oparła się o ścianę, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy. - Uratowałam się tylko po to, żeby mnie tu zabili. - Załkała. - Niech tak będzie. Skoro to złagodzi ich cierpienie, mogę się poświęcić.

Schowała głowę w kolanach, żeby nikt nie widział jej stanu.

Wiedziała, że tego nie przeżyje. Kiedy tylko pierwszy strażnik się pojawi, zabierze ją do Leonarda. A on na pewno zabije ją i pozbędzie się ciała, żeby nikt nie wiedział o jego kłamstwie.

Nagle usłyszała szczęk zamka, więc podniosła głowę. Zobaczyła przed sobą zarośniętą mordę Luck'i.

-Dlaczego? - Zapytała ocierając łzy.

-Zdrajca by nie wrócił wiedząc co go czeka. - Mężczyzna wyciągnął do niej rękę i pomógł wstać. -Poza tym nie zostawiamy swoich.

-Nikt po takim upadku by się nie wykaraskał. Jak to zrobiłaś?

-Nie trafił. - Powiedziała, pokazując bliznę. - Nigdy nie miał dobrego cela.

-Jesteś przeklęta. Teraz musisz z nami zostać.

-Nie przeszkadza mi to.

Usłyszeli kroki zbliżających się strażników.

-Chyba trzeba się zbierać.

-Nie będę się kłócić.

-Gdzie jest Jack?

-Musimy go zostawić. Złapią nas. Ale mam pomysł. - Mężczyźni popatrzyli na nią krzywo.

-Nie zostawiam swoich.

Zaczęli uciekać.

xxx

Ucieczka nie przebiegła dokładnie według ich planów. Musieli ogłuszyć kilku strażników, ale obyło się bez rozlewu krwi.

Udali się na statek Rex'a, który stał w zatoczce po drugiej stronie miasta.

-Udało ci się.

-Nie bez małej pomocy, ale tak. Macie jakieś pomysły.

-Jeden mały, ale może ci się spodobać.

Zaczęli opowiadać o swoim planie.

-To samobójstwo. - Powiedziała dziewczyna, patrząc na kapitana.

-Samo to, że tu przypłynęłaś jest samobójstwem. Więc?

Dziewczyna wzięła głęboki wdech.

-Zgoda, ale macie mnie osłaniać.

-Się robi.

-Teraz tylko przygotować wszystko. - Powiedział Rex.

Wszyscy wzięli się do roboty.


Następnego dnia. Lochy.


-Wstawaj.

Strażnik uderzył kolbą pistoletu w brzuch mężczyzny.

Jack zgiął się w pół i zaczął kaszleć, ale podniósł się.

-Nie ujdzie Ci to na sucho. - Przed mężczyzną stanął pierdołowaty syn gubernatora.

-O co ci chodzi człowieku?

-Ktoś wczoraj uwolnił więźniów. Ale wydaje się, że o tobie zapomnieli. Szkoda, może moglibyśmy się dłużej bawić w kotka i myszkę. Wyprowadźcie go.

Jack został walnięty ponownie, tym razem w plecy. Ruszył za tą szumowiną, a za nim szedł kolejny strażnik.

Kiedy wyszedł na zewnątrz światło słoneczne oślepiło go. Szedł do szubienicy modląc się, żeby skręcić kark w chwili, kiedy zapadnia ucieknie mu spod nóg.

Stanął na szubienicy, a na szyje założono mu pętle. Następnie przystąpiono do czytania jego listy win. Myślał, że to się nigdy nie skończy.

-Za wszystkie twoje przewinienia zostajesz skazany na śmierć, przez powieszenie.

W tym momencie zapadnia pod jego nogami otwarła się, a on zaczął spadać. Zamknął oczy, ale nie poczuł ucisku wokół szyi. Za to usłyszał wystrzał i walnął o ziemię.

Otworzył oczy, żeby zobaczyć dziewczynę w białej koszuli z bufiastymi rękawami i czarnym gorsecie, brązowych spodniach oraz takich samych kozakach. Na głowie za to miała także brązowy, trójkątny kapelusz

-Ładnie to tak zaczynać imprezę beze mnie, kochanie? - Rosa podniosła głowę, pokazując wszystkim swoją twarz. - Dawno się nie widzieliśmy, nie prawda?

Leonard w miejscu pobladł, a ludzie wokół zaczęli szeptać.

-J-jak? Przecież zastrzelił Cię. Widziałem jak spadasz, jak twoje ciało znika w odmętach!

-Poprawka. To ty strzelałeś. Gdyby on strzelał to na pewno bym nie przeżyła, ale ty zawsze miałeś chujowego cela. - Odsłoniła lekko koszulę pokazując mu bliznę. - Dobrze, że nie nauczyłeś się strzelać. Przynajmniej teraz ludzie dowiedzą się o twojej prawdziwej naturze.

Zaczęła podchodzić w stronę podestu. Ludzie rozstępowali się, robiąc jej miejsce. Widziała kątem oka rodziców i wiedziała, że ich zawiodła, ale miała teraz inne wartości oraz priorytety. A w tamtym momencie najważniejsze było uratowanie Jack'a i wyjście z tego bez szwanku.

-Dlaczego nagle tak ucichłeś? Przecież ostatnio byłeś taki wygadany.

-N-nie zbliżaj się, potworze! - Wilson wyciągnął pistolet i wymierzył go w dziewczynę. - Bo strzelę!

-Nie trafiłeś z 5 metrów, a myślisz, że teraz trafisz?

Mężczyzna pociągnął za spust, a kula przeleciała obok głowy dziewczyny. Rosa sięgnęła do ucha i zobaczyła na swojej ręce krew.

-Brawo trafiłeś. Ale nie wiem czy nie powinnam narysować sobie tu tarczy... - Zrobiła koło na swojej klatce piersiowej. - ...żebyś wiedział gdzie celować.

Mężczyzna wyciągnął kolejny pistolet. Tym razem dziewczyna uniknęła kuli i zaczęła biec do podestu.

-Straż, brać ją! - Krzyczał mężczyzna, blednąc coraz bardziej.

Zanim jednak jego przyboczna straż zdążyła zbliżyć się do podestu, byli już zajęci walką z piratami.

-Jak widzisz teraz walka będzie wyrównana. Ty kontra ja.

-J-jak może być wyrównana, skoro jesteś kobietą. Nie będę się z tobą bił.

-Ale nie miałeś skrupułów do mnie strzelić.

Rosa wskoczyła na podest i wyciągnęła dwa rapiery. Zamachnęła się, raniąc Leonarda w twarz.

-Jeśli nie pomachasz w ogóle szpadą, będzie nudno. Zbyt szybko przegrasz.

-Nie przegram z kobietą. - Wyciągnął swoją broń i natarł na dziewczynę.

Zablokowała jego cios i wyprowadziła pchnięcie.

W tle rozgrywała się prawdziwa rzeź. Brytyjczycy padali jeden po drugim.

Na podeście toczyła się zacięta walka. Roberts poprzysięgła pomścić swoich kamratów i życie, które straciła przez mężczyznę. Wilson natomiast pragnął jedynie śmierci dziewczyny.

Ludzie, którzy przybyli zobaczyć egzekucję pouciekali, żeby nie zostać wciągniętymi w potyczkę.

Piraci uwolnili Jack'a i chcieli go zabrać w bezpieczne miejsce, ale mężczyzna nie zostawił swoich braci. Sam także ruszył do boju.

Widać było, że Rosa jest słabsza. Może i lepiej władała bronią od Leonarda, ale za to miała mniej siły. W pewnym momencie mężczyzna rozciął mięśnie w nodze dziewczyny, przez co upadła. Nie ważne jak bardzo chciała się podnieść, nie mogła.

-Czas się chyba pożegnać. - Powiedział Wilson z obrzydliwym uśmiechem. Wyciągnął pistolet i wymierzył go w głowę dziewczyny. - Ostatnie życzenie?

-Spłoń w piekle.

Patrzyła mężczyźnie w oczy, czekając aż nastąpi koniec. Lecz kiedy ten miał pociągnąć za spust, ktoś zrobił to wcześniej.

Jack odstrzelił pistolet z ręki Leonarda. Mężczyzna krzyknął z bólu i chwycił się za rękę.

W tym momencie Rosa wybiła się z ziemi i przebiła brzuch mężczyzny. Było to bardzo niehonorowe zagranie, ale nie miała innego wyjścia.

Mężczyzna chwycił za miecz, który rozpłatał jego brzuch i spojrzał na dziewczynę, która miała jego krew na swoich rękach.

Jack podbiegł do dziewczyny i pomógł jej wstać.

Leonard zaczął kaszleć krwią i opadł na kolana. Czuł, jak życie go opuszcza, ale nie chciał dać się bez walki.

-Stać Cię tylko na brudne zagrywki? - Zacharczał. - Myślałem, że jesteś uczciwa.

-Myliłeś się. - Dziewczyna wyciągnęła pistolet zza pasa i wymierzyła go w głowę mężczyzny. - Przecież jestem piratem.

Wypaliła, a kulka przeszła między oczami mężczyzny, wylatując z tyłu głowy.

-Zmywamy się. Zanim wezwą posiłki. - Powiedziała dziewczyna, trzymając się kurczowo mężczyzny.

Chciała iść o własnych siłach, ale została przez niego podniesiona.

-Postaw mnie na ziemi! - Warknęła, wściekła.

-Nie mamy na to czasu.

Wszyscy, którzy byli zdolni do ucieczki zmyli się z miejsca zdarzenia.

Wsiedli na swoje statki i zaczęli odbijać od brzegu.

Rosa stała przy burcie patrząc w dal. Tam gdzie stali jej rodzice i choć oni nie mogli jej dostrzec, to ona widziała ich bardzo dobrze.

Matka wtulała się w ojca. Płakała. Ale dziewczyna nie mogła nic na to poradzić. Nie mogła zejść na ląd, ponieważ została by zabita. Za zdradę.

Rosa poczuła jak samotna łza spływa po jej policzku.

Poczuła na swojej głowie czyjąś dłoń, ale nie miała odwagi odwracać się i zobaczyć kto to.

-Żałujesz? - Usłyszała głos Jack'a.

-Tylko tego, że więcej ich nie zobaczę. - Powiedziała i otarła łzy, a później odwróciła się do mężczyzny. - A ty, kapitanie? Nie żałujesz, że zabrałeś kobietę na statek?

-Dlaczego miałbym. Jesteś cennym nabytkiem dla załogi. - Wziął dziewczynę na ręce i zaczął iść w kierunku kajut. - Chodź, trzeba to opatrzyć.

xxx

Minęło kilka tygodni. Rana na nodze zasklepiła się i dziewczyna mogła się już swobodnie poruszać.

Szła właśnie do kajuty kapitana. Zapukała i uchyliła drzwi.

-Kapitanie, rozkaz wykonany.

-Chodźmy. Nie pozwólmy im czekać.

Ruszyli.

-Nie powinnaś stać przy sterze?

-Patric szybko się uczy. Masz teraz dwóch sterników.

Weszli na mostek i kiedy tylko dziewczyna zbliżyła się do koła, chłopak odsunął się pozwalając przejąć jej stery.

-Czyń honory. - Jack szepnął do dziewczyny.

-Jesteś pewny? - Mężczyzna tylko kiwnął głową. - 12 salw na cześć naszych poległych braci!

Po tych słowach armaty wystrzeliły. Salwa szła za salwą.

Dziewczyna patrzyła na to wszystko z dużym uśmiechem. Straciła wiele, ale zyskała nową rodzinę, gdzie była traktowana na równi z innymi.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Książka była pisana w bardzo długich ostępach czasu, bo to mi się nie chciało, to nie miałam weny, to nie miałam czasu.

Pisałam ją dokładnie dwa miesiące, a sprawdzając ją miałam taki:

"Łał, Gabi, ty naprawdę potrafisz sklecić jakieś ładne zdania, jeśli chcesz".

Bardzo się cieszę, że podjęłam się tego wyzwania i choć pod koniec odechciało mi się kompletnie, to ją ukończyłam.

W moim mniemaniu jest ona dobrze napisana i że jest to taka krótka lekturka na upalne wieczory. [co z tego, że lato się kończy?]

Mam nadzieję, że podobało ci się czytelniku i że mogę liczyć na jakiś odzew z twojej strony.

Buziakuję ;*


Ps. Dopiero po skończeniu książki kapnęłam się, że postacie nazwałam jak te w Tytanic'u.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top