XXVII
- Czemu nikt mi nie powiedział? - zapytałam bez tchu.
Janek spojrzał na mnie ze smutkiem w oczach, lecz zanim zdążył odpowiedzieć, odezwał się Brzeziński:
- Żaden nowy nie wiedział, to była część testu. Mieliście wypaść najbardziej naturalnie jak się da. Wypaść, nie upaść.
- Mówisz, jakbyś naprawdę się przejął - fuknęłam, masując obolałe biodro.
- Przejąłem się... - Aleksander rzucił mi spojrzenie, którego nie mogłam odczytać. - Oczywiście, że się przejąłem, bo nasz klub nie ma skoczków do startu w tych zawodach.
- Trudno, nie planowałam tego...
- NIE ROZUMIESZ, ŻE BEZ SKOCZKÓW JESTEŚMY W DUPIE?! - wrzasnęła Lilka, chwytając mnie za ramiona.
- Niech ktoś od WKKW weźmie udział, przecież też skaczą - odparłam cicho, spoglądając z niepokojem na blondynkę.
- Czy mi się wydaję, czy przestało ci zależeć? - zapytał Brzeziński.
Wcięgnęłam głośno powietrze. Czułam się tak, jakby jakiś niewidzialny nóż wbił się w moje ego, tym samym spowodował zapalenie się iskierki gniewu. Zapragnęłam wyszarpać ten nóż i podciąć nim gardło szarookiemu.
Tylko krwawa zemsta ukoi moją duszę, już za późno, chłopcze. Szykuj się...
- Może powiedziałbyś mi, co mam teraz zrobić?
- To nie czas na kłótnie - wtrącił się Janek. - Nawet jeśli mamy problem, trzeba go rozwiązać, bitwy zbliżają się nieubłaganie.
Skupiliśmy się na oglądaniu przejazdu Darii. Trzy zrzutki, Antek cztery, o Idzie nie wspomnę.
- Nie jesteśmy w dupie... - usłyszeliśmy pogodny głos Jasia, który nagre przerodził się w histeryczny śmiech. - Jesteśmy głęboko w czarnej dupie, najczarniejszej jaka może być. Dupa murzyna to przy naszej pikuś.
Nie rozumiałam, czemu wszyscy tak panikowali. Nawet bez skoczków mają szanse na wygraną, bo w końcu w ilu klubach w Polsce pracują trenerzy olimpijscy? Poza tym mamy Jasia Harasta i Aleksandra Brzezińskiego.
Do dnia zawodów na pewno ściągną mu gips. Albo sam go sobie zdejmie.
Najwspanialsi jeźdźcy w Polsce mają sobie nie poradzić? To brzmi niemal jak dowcip.
Zabrałam Faila do stajni, by go rozsiodłać. Bolały mnie plecy, jednak nie przejęłam się tym, bo często po upadkach dokuczały mi mięśnie.
Wróciłam do pokoju, w którym stały na wpół skręcone meble. To kwestia dnia, może dwóch, kiedy będę mogła wyprowadzić się od Lilki. To nie tak, że czekam na ten moment z niecierpliwością, po prostu chciałabym mieć swój własny kąt. Moja intuicja mówi mi, że kiedy to się stanie, będę prawdziwą częścią klubu, a nie "kimś nowym".
To dziwne.
Myślałam, że możliwość treningów w Ośrodku Szkolenia Olimpijskiego da mi satysfakcję, coś na wzór spełnionego marzenia. Czekam na to, jednak nic się nie dzieje.
Wyjęłam z plecaka pogniecioną kartkę papieru, usiadłam na podłodze i zaczęłam skrobać po niej ołówkiem. Przelałam na nią wszystko, co miałam wtedy w głowie i poczułam ulgę. Nie wiem ile tam spędziłam, lecz kiedy wyjrzałam przez okno na maneżu nie było nikogo oprócz pracowników składających przeszkody.
W mojej głowie znów zawitało pytanie: Czemu wszyscy się tak przejmują?
Czyżby nie byli wystarczająco silni?
****
- Złap ją porządnie i unieś nad głowę.
- Nie potrzebuję instrukcji jak używać siekiery - warknęłam w kierunku Aleksandra, który podniósł ręce i zrobił krok do tyłu.
- Dobrze, proszę.
Zacisnęłam palce na trzonku narzędzia i wzięłam głęboki oddech. Bolały mnie plecy, jednak zignorowałam to i skupiłam się na zadaniu. Wykonałam zamach, lecz nie spotkałam się z oporem, jaki sprawia siekiera uderzająca w kawałek drewna. Zamiast tego usłyszałam głuche tapnięcie. Spojrzałam na siekierę, której ostrze było głęboko wbite w glebę.
Aleksander miał zaciśnięte usta, a wzrok - równie intensywnie jak siekiera w ziemi - utkwił w mojej skromnej osobie. Po długiej chwili milczenia, powiedział spokojnie:
- Twoim zadaniem jest przecięcie na pół kawałka drewna, a nie całej kuli ziemskiej.
- Zapamiętam - ucięłam i starałam się wyciągnąć narzędzie.
Czułam na sobie wzrok chłopaka, kiedy siłowałam się z siekierą.
W końcu ziemia ustąpiła, gwałtownie rzucając mnie do tyłu. Zamachałam kilka razy rękami by utrzymać równowagę, właśnie wtedy usłyszałam ciche przekleństwo.
- Dobra, idź już, sam to skończę. Póki wszyscy są cali i zdrowi...
Ostrze siekiery wbiło się trzonkiem do góry w drzewo obok siedzącego Brzezińskiego. Do mojej głowy od razu przyszła myśl o zemście.
- Ale twoja ręka... - mimo wszystko nie mogłam zmusić się do obojętności.
Jedno ostre spojrzenie srebrnych oczu wystarczyło, bym zamilkła i straciła cały rezon. Widocznie incydent z siekierą musiał mu zadziałać na nerwy, ale naprawdę nie zrobiłam tego celowo. Nawet gdybym chciała, to bym nie trafiła.
Postanowiłam się ulotnić jak najszybciej. Wymamrotałam coś niezrozumiale i szybkim krokiem odeszłam, nie chcąc bardziej narażać się Aleksandrowi.
****
Po południu przybiegła do mnie Lilka z wiadomością, że pan Radek poprosił nas o wykąpanie jego trzech koni. Zaproponowałam, że pomogę i że na pewno Daria do nas dołączy.
Dziś był wyjątkowo gorący dzień, przez co żadne z nas nie miało treningu. Wcale nie zdziwił mnie fakt, że Janek, Olek, Eryk i kilku innych członków klubu krzątało się po podwórku pana Radka, wolny wakacyjny dzień trzeba jakoś wykorzystać.
Normalnym było też, że z powodu pogody wszyscy byli ubrani dość skąpo. Sama założyłam najkrótsze spodenki jakie miałam ze sobą, a wciąż czułam jakbym nosiła dwie warstwy ubrań.
Na uwięzie stał już kasztanowy wałach, obok niego Lilka czytała etykietę szamponu. Podeszłam do niej wraz z Darią i mogłyśmy zacząć pracę.
Z trudem schyliłam się by zawiązać sznurówkę, a wtedy kątem oka zauważyłam coś, co zaparło mi dech w piersiach. Kawałek od nas przy kosiarce spalinowej klęczał Brzeziński z jakimś chłopakiem i nad czymś dyskutowali.
Sytuacja nie zwróciłaby mojej uwagi, gdyby obaj mieli na sobie koszulki. Nie chciałam na nich patrzeć, bo sznurówka plątała mi się w palcach i nie byłam w stanie zawiązać kokardki. Jednak kobieca natura nie pozwoliła mi tak po prostu oderwać wzroku od ich nagich i wyrzeźbionych brzuchów, to było zbyt silne.
- Anastazja, co ty tam robisz? - dobiegł mnie głos Lilki.
- Wiążę buta!
- Pięć minut?
- A, coś mi się wydawało... - podniosłam się i skupiłam na gąbce trzymanej w ręce.
****
Daria usunęła nadmiar wody za pomocą ściągaczki, a my z Lilką oszuszyłyśmy ręcznikami sierść wałacha.
Jak na zawołanie pojawił się Janek, prowadzący kolejnego konia.
- Pysiu, musisz jeszcze dzisiaj skosić trawę, bo będzie padać - powiedział blondyn, przywiązując konia.
- Zaraz to zrobię, odstaw Pogroma żeby się nie wystraszył - odpowiedział Olek, nie przerywając pracy przy kosiarce.
- Mówisz do niego pysiu?! - wypaliłam.
- No! - Zaśmiał się. - Ale bardzo nie lubi jak zwracam się do niego kotek, nie wiem czemu.
- No, ja też nie - stęknęła Daria, a Lilka zaczęła się śmiać.
- Dzisiaj będzie burza, musimy się pośpieszyć - poinformował nas Janek i chwycił za dół koszulki.
Niemal zakrztusiłam się, widząc klatkę piersiową blondyna.
Wyraźnie zarysowane mięsnie brzucha, szerokie barki, umięśnione ramiona - to wszystko przyćmił baranek pod jego lewym obojczykiem, który był umieszczony obok napisu, którego nie zdążyłam odczytać.
Rzucił koszulkę na ławkę i odszedł z Pogromem, nic więcej nie mówiąc.
- Od kiedy Jaś ma tatuaż? - zapytałam.
Lilka zastanowiła się przez chwilę, po czym powiedziała:
- Od kiedy pamiętam, nie wiem dokładnie. Jak chcesz to go o to zapytaj.
Zabrałam się do mycia konia z poczuciem wstydu.
Znów miałam wrażenie, że na wszystko patrzę przez grubą szybę, jakbym była odizolowana od reszty klubu. Było mi głupio z powodu własnej słabości i ciekawości, której nie mogłam stłumić. Nie rozumiałam tego co się we mnie działo.
Miałam wielką nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
------------
Witam Was, Wstążeczki 24 lutego! To wyjątkowy dzień bowiem Myszata6 ma dzisiaj urodzinki i to jej dedykuję ten rozdział, życząc dużo zdrówka, wytrwałości, szczerych przyjaciół i spełnienia wszystkich marzeń, nawet tych najskrytszych! <3
Piszcie komentarze, gwiazdkujcie!
Do następnego! ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top