XVI

Od rana pracowałam w stajni pani Asi. Po wczorajszej rozmowie z Jasiem nie mogłam zebrać myśli, jedyną rzeczą jaka mogła mi pomóc to sprzątanie wszystkich zakamarków stajni, bez względu na pająki i pajęczyny.

Najpierw wyrzuciłam łajna ze wszystkich pięciu boksów, uprzednio wyprowadzając konie na niewielkie pastwisko. Niech korzystają z letniego słońca, wkrótce nadejdzie jesień.

Wodą ze szlaucha opłukałam kamienną podłogę, która cuchnęła niesamowicie. Odór doprowadził mnie do łzawienia oczu. Zakryłam nos i usta materiałem mojej koszulki, by nie umrzeć przez niedotlenienie. Otworzyłam wszystkie okna, a za pomocą szczotki woda z boksów znalazła się poza stajnią.

Zapowiadał się dość ciepły dzień, więc miałam pewność, że wszystko zdąży wyschnąć zanim nadejdzie pora obiadowa.

Wyniosłam z kuchni pani Asi płyn do mycia szyb, myjkę i rolkę ręczników papierowych. W garażu znalazłam starą, drewnianą drabinę i to wszystko zaniosłam do stajni z zamiarem umycia wszystkich okien. Warstwa kurzu w niektórych miejscach była tak gruba, że nie mogłam dostrzec tego, co jest po drugiej stronie.

Nie wiem, ile czasu spędziłam nad tym zadaniem, ale by doprowadzić okna do zadowalającego wyglądu zużyłam butelkę płynu i dwie rolki ręczników papierowych.

Niby niewielka stajnia, a tyle roboty.

W następnej kolejności założyłam gumowe rękawiczki i zabrałam się do czyszczenia żłobów i poideł. Podłoga była już prawie sucha, więc przygotowałam sobie świeże bele słomy. Przed tym pościerałam kurz z wszelakich elementów w stajni, od betonowych parapetów po wrota do stajni.

Nowa słoma w czystych boksach sprawiła, że poczułam się troszkę lepiej. Chciałam zobaczyć zdziwione spojrzenia koni, kiedy wieczorem wprowadzę je do boksów.

Farba odpadająca ze ścian utwierdziła mnie w przekonaniu, że nawet gdybym sprzątała tutaj przez dwa tygodnie, codziennie przez osiem godzin, to i tak bez remontu ani rusz. Poszłam do siodlarni, której ściany były poczerniałymi od wilgoci deskami. Siadłam na niskim taboreciku, nie zauważając tego, że siedzisko jest pokryte grubą warstwą kurzu.

Rozejrzałam się po obskurnym pomieszczeniu. Przez umyte okno wpadało więcej światła, co skutkowało ujawnieniem się każdej nitki pajęczyny.

Na koziołku wisiało jedno, mocno zużyte brązowe siodło. Puśliska sprawiały wrażenie, że zaraz pękną, a popręg wisiał żałośnie, jakby stracił chęć życia.

Na ścianie widniał rząd haczyków, lecz tylko na dwóch wisiały matowe ogłowia. Jedno wyglądało jakby było w agonii i prosiło o śmierć.

Żal ściskał gardło, kiedy patrzyło się na nędzne wyposażenie szkółki, która jest prowadzona przez najwspanialszą osobę — zaraz po mojej mamie — na świecie.

Z chęcią wyczyściłabym to, co zostało z końskiego rzędu, ale nie miałam ani ściereczki, ani pasty. A kiedy z domu pani Asi zniknie kostka szarego mydła — o ile tam jest — to kobieta na pewno zacznie coś podejrzewać.

Kiedy obmyślałam w głowie plan uprowadzenia mydła z łazienki, usłyszałam samochód wjeżdżający na podjazd. Ciekawość kazała mi wyjrzeć i sprawdzić, kto tu trafił i pokierować w odpowiednią stronę jeśli zabłądził, co było bardzo możliwe.

Zobaczyłam białego SUV'a, lecz kierowca właśnie zniknął za drzwiami domu pani Asi.

Czyli ktoś musiał mieć plan, żeby tu przyjechać i kobieta musiała się go spodziewać. Wyszłam na sierpniowe słońce, biorąc głęboki oddech. A gdybym teraz... wzięła sobie jakiegoś konia?

Ledwo powzięłam tę myśl, a znajomy głos krzyknął moje imię.

Niedowierzałam, nawet tu mnie znalazł?

Odwróciłam się powoli. Naprzeciwko mnie stał nie kto inny jak Jaś.

— Dobrze cię widzieć — uśmiechnął się, jakby nie widział w tej sytuacji nic dziwnego, po czym rozejrzał się dookoła.

— Ty mnie śledzisz? — zapytałam.

Spojrzał na mnie z rozbawieniem, jednak po chwili na jego twarzy odmalowała się zgroza.

— O nie, skąd wiesz? Jak mnie przejrzałaś? Działałem z największą ostrożnością, FBI i NATO zapewniały mnie, że nikt mnie nie rozpozna. Muszę złożyć reklamację... — jęknął — To już trzecia w tym miesiącu...

Nie umiałam zachować powagi, szczególnie nie przy Janku.

— Ale tak serio, co tu robisz? — zapytałam, mimo wszystko ciesząc się, że go widzę.

— Mówiłem, że Olek i ja coś wymyślimy? — uśmiechnął się triumfalnie — Teraz pokaż mi tę stajnię, muszę ją zobaczyć.

— O nie, nie — zagrodziłam mu drogę, szukając w myślach logicznego uzasadnienia — Tam... jest mokro...

Chłopak uniósł brwi w udawanym zdziwieniu.

— Po prostu to jest kompletne przeciwieństwo waszego ośrodka...

Nie zdążyłam dokończyć zdania, a Janek już był w stajni. Pośpiesznie poszłam za nim, mając nadzieję, że mogę go jeszcze powstrzymać.

Zatrzymał się tuż za wejściem i położył ręce na biodrach. Stałam za nim, bojąc się jego reakcji. Nie zdążyłam odnieść drabiny i szlaucha, a pusta butelka płynu do mycia szyb i dwie rolki po ręcznikach papierowych walały się gdzieś z boku. Gumowe rękawiczki wisiały przewieszone przez drewniany koziołek.

— Zgaduję, że tu sprzątałaś — zagadnął chłopak, wchodząc w głąb stajni.

— Trochę. Wygląda to i tak dużo lepiej...

— Gdzie są konie?

— Na pastwisku. Powiesz mi wreszcie, po co tu przyjechałeś? — zapytałam lekko zirytowana.

— Nie ja, trener mnie przywiózł. Nie mam jeszcze prawa jazdy — uśmiechnął się wesoło.

— ANASTAZJA! — usłyszałam głośny krzyk mojej instruktorki — Przyjdź tu natychmiast!

— Już nie żyję... — jęknęłam, zdając sobie sprawę, że pan Tomczyk powiedział pani Asi wszystko co, wydarzyło się kilka dni temu w Ośrodku Szkolenia Olimpijskiego — Koniec.

— Nie opowiedziałaś jej wszystkiego, tak?

— A jak sądzisz? Gdybym powiedziała, co zrobiłam, nie pozwoliłaby mi wracać do domu... — odparłam i wyszłam na dwór, modląc się do Boga, by zmniejszył gniew tej niskiej, poczochranej kobiety.

****

— Nie wierzę... Anastazja, to była niesamowita szansa! Jak mogłaś... dla sześćdziesięciu tysięcy... — od kilkunastu minut dzielnie znosiłam wybuch pani Asi.

W takim stanie jej jeszcze nigdy nie widziałam, chociaż czułam, że w środku niej złość miesza się z ulgą.

— Wiedziałam, co chciałam zrobić, zrobiłam to dla pani — podjęłam próbę obrony.

Kobieta westchnęła i usiadła na krześle, podpierając głowę ręką.

— Bardzo szlachetnie z twojej strony — wtrącił się pan Mirek.

Kiedy to mówił zadzwonił jego telefon. Mężczyzna odebrał i odsunął się od nas kilka kroków.

— Niemal zaprzepaściłaś szansę światowej kariery na rzecz tej rozpadającej się rudery. — powiedziała Asia, nie zmieniając pozycji — Dlaczego?

— Bo przy pani wróciłam do formy, pani przygotowała mnie do konkursu. Poza tym ta szkółka to pani marzenie, a marzeń się nie porzuca. Nie pozwolę pani... — powiedziałam wszystko na jednym wdechu.

— Nastia... — Joanna uśmiechnęła się, kręcąc z niedowierzaniem głową — Nie spotkałam jeszcze kogoś takiego jak ty.

— Dziękuję — uśmiechnęłam się wraz z Jankiem.

— Ja też nie — powiedział pan Mirek, który nie rozmawiał już przez telefon — Dlatego mamy dla ciebie propozycję. To co teraz powiem, to słowa dyrektora. On zaprasza cię na mały turniej. Musisz pokonać jednego z członków klubu, kiedy to zrobisz, dostaniesz się do niego, a na konto pani Asi wpłynie odpowiednia kwota. Wchodzisz w to?

— Pewnie! 




-----------------------

Skończony o 15:15, ale postanowiłam poczekać do 20, ale później stwierdziłam 'po co?'. Więc jest xd 

Więc co sądzicie o ukłądzie dyrektora? Co wpłynęło na jego decyzję? Albo kto? 

Piszcie!!


O, jeszcze jedno :D 

Wczoraj wpadłam na pomysł... w sumie nie wiem jak to opisać... chodzi o kolor wstążek :D zajęte są kolory zielony, czarny, niebieski i biały, a do wyboru jest ich naprawdę duuużo. Jeśli ktoś jest zaintrygowany, to niech pisze :D 

Do jutra! <3 






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top