XL
— To już pewne?
Zanim odpowiedziałam, spojrzałam na zegar wiszący na jednej ze ścian lotniska. Zostały dwie godziny do wylotu.
— Tak, trenerze.
— No, nie przekonam cię... — westchnęł pan Fabian, który od momentu w którym powiedziałam mu o tym, że po powrocie do Polski opuszczam klub, usilnie stara się namówić mnie do zmiany decyzji.
Podobnie jak pozostali członkowie klubu — nie licząc Brzezińskiego, któremu ewidentnie ten fakt szedł na rękę— jednak bezskutecznie.
Od kłótni z Aleksem nie odzywamy się do siebie. Darowaliśmy sobie nawet zdawkowe uprzejmości i docinki, które niemal stały się tradycją, odkąd pojawiłam się w Ośrodku. Przez to wszystko nawet Janek zaczął obrywać ode mnie i od szarookiego, kiedy próbował załagodzić sprawę.
— Albo mi się wydaje, albo się denerwujesz— zagadnął Janek, kiedy próbowałam schować się za jego plecami, przed natrętnymi spojrzeniami innych ludzi.
Rzucające się biało-czerwone bluzy z napisem POLAND, wcale nie ułatwiały zadania.
— Troszeczkę. Jeszcze nigdy nie startowałam w takich zawodach... — wyznałam, rozglądając się dookoła.
— Rozumiem! — zaśmiał się krótko.— Chcesz, żebym siadł obok ciebie?
Kiwnęłam szybko głową, a chłopak położył mi rękę na ramieniu i posłał uspokajający uśmiech. Poczułam się lepiej, ale nie na tyle, bym mogła się w zupełności rozluźnić, ani skupić się na czymś innym.
****
— Czyli maseczka tlenowa wypadnie sama, tak?— zapytałam, nerwowo kręcąc się w fotelu.
— Nie będzie takiej potrzeby — odparł Janek, siedzący od strony korytarza.
Po prawej miałam Lilkę, która była podekscytowana faktem siedzenia przy oknie. Odwróciłam się, sprawdzając gdzie jest najbliższe wyjście, ale ruchy krępował mi ciasno zapięty pas. Nie byłam sobą, sama myśl o wielkim debiucie napawała mnie paraliżującym strachem.
— Ana, nie denerwuj się tak, dolecimy w jednym kawałku, słowo górala.
— Nie lubię startów... Matko, czemu to się rusza? — patrzyłam, jak samolot sunie po pasie startowym.
— Zaraz startujemy.
— Ale tak bez niczego? Jak możesz być taki spokojny? Za chwilę będziemy w Paryżu!— wtedy poczułam, że chłopak łapie mnie za rękę.
W tym samym momencie oderwaliśmy się od ziemi, a ja myślałam, że zostawiłam ciało na twardym gruncie. Odruchowo spojrzałam w okno i zamarłam, obserwując jak zostawiamy ziemię daleko pod sobą.
Wzięłam głęboki oddech.
— Było tak źle?
Niezdolna do wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa, pokręciłam przecząco głową.
Zanim założyłam słuchawki, spojrzałam w stronę Aleksa. Otwarta książka leżała mu na kolanach, ale jego stalowo-szare oczy patrzyły na coś za samolotowym oknem. Był zupełnie nieobecny, a zarazem jeszcze bardziej nieosiągalny.
****
— Brzeziński i Harast, dziewięć-dziewięć?
— Tak jest trenerze.
Siedzieliśmy w busie transportującym nas do hotelu, który mieścił się zaledwie dwa kilometry od wspaniałej Wieży Eiffla.
Pan Tomczyk sprawdził rok urodzenia każdego zawodnika, po czym w pojeździe zapanowała luźna atmosfera.
Po koszmarnym locie samolotem byłam wyczerpana i trochę kręciło mi się w głowie. Moim jedynym celem było położenie się gdziekolwiek, nawet jeśli łóżkiem miałaby być parkowa ławka.
Jak się okazało, Hotel Plaza Elysées to czterogwiadkowy lokal, położony w samym sercu Paryża. Opadła mi szczęka, kiedy weszłyśmy z dziewczynami do trzyosobowego pokoju.
Na każdym z łóżek leżały trzy poduszki i pościel w kolorze złota, a zagłówek był obity błyszczącym materiałem. W rogu pokoju stało biurko i dwa krzesła, idealnie komponując się z wzorzystą tapetą. Na jednej ze ścian wisiały trzy obrazy obite złotą ramą, obok nich, pod sufitem wisiał telewizor plazmowy.
Wydawało mi się, że znalazłam się w niebie, albo jego przedsionku.
Lilka od razu rzuciła się na środkowe łóżko, mówiąc:
— Zostańmy tu do końca życia!
Podeszłam do okna, patrząc jak Francuzi śpieszą się, przemierzając ulicę. Zasunęłam złotą zasłonkę i usiadłam na miękkim łóżku. Właśnie wtedy dotarło do mnie, że to pierwszy i ostatni raz w takim miejscu, z tymi wspaniałymi ludźmi.
— Albo nie, chodźmy na miasto!
Nie miałam nic do gadania, obie dziewczyny zaciągnęły mnie do najbliższego sklepu z ubraniami. Nigdy nie byłam zakupoholiczką, nawet pod względem jeździectwa, chociaż chętniej wydawałam pieniądze na rzeczy bardziej— lub mniej —potrzebne do jazdy konnej.
Ze znudzeniem przekładałam kolejne wieszaki, ale kiedy zobaczyłam bajecznie drogą sumę pieniędzy za zwykły biały podkoszulek, opuściłam sklep, zastanawiając się, co w tej bluzce było takiego niesamowitego.
Zatrzymałam się obok Lilki, oglądającej jedną z wytryn sklepowych. Zajrzałam jej przez ramię i od razu ujrzałam drobniutki złoty łańcuszek z zawieszką w kształcie serduszka, którego połową było wysadzane czerwonymi kamieniami skrzydło. Był piękny. Skromny.
W przeciwieństwie do ceny.
Fuknęłam cicho pod nosem, zwracając uwagę Lilki.
— Czemu tu musi być wszystko tak cholernie drogie? — jęknęłam, z żalem patrząc na trzycyfrową liczbę.
— To jest Paryż— odparła, obejmując mnie ramieniem.— Paryż. Tutaj nawet bezdomni mają perfumy od Christiana Diora...
****
— Trzęsiesz się jak osika, weź się w garść!— Skraciła mnie Lilka, która jak gdyby nigdy nic przeglądała jakiś francuski magazyn.
Dziś miały odbyć się zawody, w których brałam udział. Byłam tak zestresowana, że w nocy nie zmrużyłam oka. Nie spodziewałam się, że będzie mi dane kiedykolwiek być w Paryżu, a co dopiero na tak prestiżowych zawodach jeździeckich.
— Za chwilę mam zejść na dół, nie mogę się skupić... — jęknęłam.
— Oj, kochanie— blondynka odrzuciła gazetę i przytuliła mnie mocno. — Rób swoje, nikt cię nie będzie oceniał. Ważne, żeby wszystko było dobrze. Tak?
Uśmiechnęłam się do dziewczyny i ruszyłam, by stawić czoło wyzwaniu, które mi postawiono.
Z każdą minutą miałam coraz mniej pewności siebie. Tuż przed startem czułam się jak zaszczuta zwierzyna.
Trybuny były pełne ludzi, a zawodnicy z różnych krajów kręcili się to tu, to tam, sprawiając wrażenie, że już zwyciężyli. To mój debiut, a zarazem największa kompromitacja w jeździeckim świecie.
Po powrocie znikam z klubu i życia pozostałych. Sama myśl o tym napawała mnie smutkiem. Nie chcę odchodzić. Pragnę jeździć konno i startować w zawodach, chcę walczyć o swoje marzenia.
Ale czułam, że osiągnęłam limit swoich umiejętności. Nie umiałam inaczej sobie tego wytłumaczyć. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że od reszty klubu oddziela mnie gruby, szklany mur. Patrzę przez niego, jak inni osiągają sukcesy, niby cieszę się razem z nimi, ale to nie to samo.
— Jedziesz Nastia! — usłyszałam głos trenera, a Dragon ruszył do przodu.
Podjechałam do najwyższej przeszkody. Nie mierzyła więcej niż sto dziesięć centymetrów, jednak wydawała mi się wyższa niż sama Wieża Eiffla. Moje wątpliwości udzieliły się wałachowi. Nie mogłam się z nim porozumieć, ale w końcu przeszedł do galopu.
Kiedy podeszliśmy do pierwszej przeszkody, cały świat zniknął. Słyszałam jedynie bicie swojego serca.
Dragon odbił się od podłoża i przeleciał nad drągiem, zachowując spory zapas. Usiadłam w siodle i ruszyliśmy dalej. W mojej głowie zaświtała myśl, że może się pomyliłam. Byłam dla siebie zbyt krytyczna. Wszyscy chcą dla mnie dobrze, pomagają mi jak mogą.
Kolejne płotki pokonywaliśmy jak zaczarowani, bez jakichkolwiek problemów. Rzuciłam krókie spojrzenie na trybuny. Jedno krótkie spojrzenie wystarczyło, by uchwycić spojrzenie srebrnych tęczówek.
Chwila rozproszenia i straciłam oparcie w strzemionach. Ponad przedostatnią przeszkodą przeleciałam trzymając się kolanami poduszek siodła, ale siła grawitacji zaczęła ciągnąć mnie w dół. Objęłam szyję konia, modląc się, by to wystarczyło.
Widziałam kopyta Dragona zdecydowanie za blisko mojej twarzy. Chciałam dokończyć przejazd, ale w chwili w której wałach wybił się do skoku, straciłam jakąkolwiek nadzieję na zwycięstwo.
Siła rozpędu rzuciła mną w przeszkodę, zupełnie ją rozbijając. Kask zsunął mi się na czoło. Zamroczyło mnie, kiedy uderzyłam potylicą w drąga i przekoziołkowałam kilka metrów dalej.
Energia mnie opuściła. Nie miałam siły, żeby wstać, więc leżałam rozciągnięta na kwarcowym piasku, dopóki nie przybiegli ratownicy medyczni i nie postawili mnie na nogi. Chwiejnie ruszyłam do przodu, będąc podtrzymywana przez dwóch mężczyzn.
— I'm fine... — powiedziałam zachryple, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi.
Dotarły do mnie stłumione brawa przepełnione współczuciem. Zeszliśmy z parkuru, a po chwili szedł obok mnie pan Fabian. Czując chłodny powiew klimatyzacji poczułam się nieco lepiej. Ratownicy posadzili mnie na czerwonej sofie i zaczęli wypytywać o moje samopoczucie.
Nie wiedziałam, w jakim pomieszczeniu się znajduję. Na ścianach wisiało pełno certyfikatów i olejny obraz Łuku Triumfalnego. Musiałam być w pokoju medycznym, nie miałam innego pomysłu, jaki mógłby przyjść do mojej obolałej głowy.
— Jak się czujesz?
— Już mi lepiej, dziękuję trenerze— powiedziałam płynnie, pocierając kark. — To tylko nerwy, przepraszam za kłopot...— Chciałam wstać, ale powstrzymał mnie głos jednego z ratowników:
— C'est interdit!* Don't move!
Nie miałam ochoty podejmować dyskusji z Francuzem, dlatego odpuściłam. Zdjęłam rękawiczki i spojrzałam na twarz pana Fabiana.
— Co z Dragonem?
— Jest trochę nieswój, ale dojdzie do siebie, to silna bestia — zapewnił mnie, łagodnie się uśmiechając.
— Przegraliśmy, prawda? — zapytałam po minucie ciszy.
Mężczyzna podał mi odkręconą butelkę wody i szybko zaprzeczył.
— Jest jeszcze Karol, nie przejmuj się tak. Za bardzo na ciebie naciskaliśmy, jesteś jeszcze młoda...
Spuściłam głowę, doszukując się w słowach trenera potwierdzenia moich myśli, o tym, że nie nadaję się do jazdy sportowej. Brzeziński pewnie nabija się ze mnie, podobnie jak połowa populacji ludzkiej, oglądającej ten przejazd w telewizji...
****
Nie miałam ochoty opuszczać pokoju, ale jeszcze chwilę i dostałabym bzika. Paulina zachowywała się tak, jakbym była kaleką i nie potrafiła przynieść sobie szklanki herbaty, a o Lilce nawet nie wspomnę.
Dzięki mapie Google znalazłam drogę do Wieży Eiffla i wybrałam się tam na spacer. Na dworze pogoda była typowo jesienna, jednak nie wzięłam kurtki. Stwierdziłam, że za chwilę wrócę i dodatkowy materiał będzie tylko zbędnym balastem.
Po zawodach zostałam zasypana lawiną wiadomości od najbliższych. Odpisywałam na nie jeszcze przez dwa dni. Nie dane było mi zapomnieć o tej całej sprawie.
Byłam przygnębiona, że tak kończy się moja przygoda w tym klubie. Tym bardziej, że wcale nie chciałam odchodzić.
*Nie wolno
----------------
Moi drodzy, weszliśmy na nowy stopień rzymskiej numeracji, czujecie ten dreszcz emocji?
Stwierdziłam, że skoro rozdział XL, to czemu ma nie być XL. I chyba jest XL, co nie? Prawie 1600 słów, zdecydowanie najwięcej. Chociaż rozdział miał być wczoraj... Ale jest dzisiaj i jest o połowę dłuższy. Ale kolejny będzie szybciej, obiecuję!
Jak się czujecie przed końcem roku szkolnego? Wreszcie można odpocząć, co?
Jak zwykle zapraszam do komentowania i gwiazdkowania ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top