V

— Wzmocnijcie kontakt! 

Odwróciłam głowę w stronę instruktorki. Od tego pamiętnego dnia w którym dostałam ostrą reprymendę na temat mojego zachowania, wolę nie wyrażać swojego zdania na treningu, ani w stajni. Ba, wolę nie komentować tego nawet w promieniu kilometra, dla bezpieczeństwa. 

Jednak widocznie moje oczy zdardziły moje myśli, bo po chwili dobiegł mnie głos pani Agaty:

— Anastazja, znów coś ci się nie podoba? Masz jakieś zastrzeżenia co do lekcji?

— Nie... — mruknęłąm, wbijając wzrok w potylicę konia.

— Nie słyszałam. 

— Nie.

— Mówiłaś coś?

— Nie, pani Agato. Nic nie mówiłam — starałam się żeby mój głos brzmiał pewnie, ani nie przerodził się w syk. 

Z palącymi policzkami starałam się skupić na treningu. Byłam pewna, że nasza instruktorka zdążyła przez te trzy dni opowiedzieć każdemu, kto zechciał jej posłuchać, jaka to ja jestem zła. Pozostali trenerzy i stajenni patrzyli na mnie krzywo. Wyczuwałam ich niechęć już z daleka. Nie musiałam nawet wchodzić do stajni. Tylko jeden stajenny, młody i nowo zatrudniony Paweł pozostał wobec mnie wporządku. Czyli nie zwracał na mnie uwagi, za co byłam mu ogromnie wdzięczna. 

— Galop dookoła, przy ogrodzeniu, raz! — na raz musieliśmy wszyscy przejść do galopu, inaczej ktoś ściągnie uwagę naszej drażliwej instruktorki.

Wolałabym raczej sprzątać cała stajnię przez tydzień...

****

— Dziękuję za trening, rozstępujcie konie, rozbierzcie.   — Powiedziała Agata kiedy kończyliśmy.   — Aha. Anastazja. Zostaniesz po lekcji. W nagrodę wymienisz ściółkę we wszystkich boksach. 

— Ale...

—Dzisiaj.

Mimo woli zacisnęłam zęby. 

— Problem? 

Zawróciłam konia i pojechałam w przeciwnym kierunku. Próbowałam opanować targające mną emocję. Santisa wyczuła moją złość i położyła uszy. Rozluźniłam mięśnie, mówiąc sobie, że na furię przyjdzie czas kiedy zsiądę. 

****

Kiedy zerknęłam na wyświetlacz telefonu, zauważyłam cztery nieodebrane połączenia od Max'a. Dzień po naszym powrocie — tak mi mówił tata — stwierdził, że chce pozwiedzać. Kiedy obudziłam się tamtego ranka — raczej popołudnia — jego już nie było. 

Odpisałam mu, gdzie jestem i co robię, po czym wróciłam do poprzedniego zajęcia. 

 Kiedy kończyłam wywozić dziesiątą taczkę brudnej słomy, zdążyłam ochłonąć. Wyładowałam się na kolejnych balach słomy. Musiałam odwołać spotkanie z przyjaciółkami, bo mam sprzątać końskie łajna. Za karę, która mi się nie należała.   

****

Kończyłam ścielić ostatni boks w stajni, kiedy usłyszałam znajomy głos:

— Coś ty zrobiła, bludger?

Odwróciłam się do Max'a i nagle zapragnęłam rzucić w niego nożem, kórym przecinałam sznurki trzymające słomę w belach. 

Ujarzmiłam tę myśl i skupiłam się na roztrząsaniu ściółki. Chłopak nic nie mówił, dopóki nie wyprostowałam się i wyszłam z boksu.

— Jestem niewinna — rzuciłam gniewnie.

— W to nie wątpię. Ale czymś musiałaś kogoś sprowokować. 

Prychnęłam pod nosem i ruszyłam do siodlarni po siodło Santisy. Skoro mam odwalać wolontariat sprzątając boksy, mogę równie dobrze trochę pojeździć. 

W kilka minut stępowałam wokoło maneżu.

—Ustawić ci kilka przeszkód? — Zapytał Max i wszedł na piasek.   — Zaczniemy od niskiej koperty, dla rozluźnienia. 

Kochałam Maxa z całego serca. Byłam mu wdzięczna, że mi pomaga. Rozumiał moją frustrację, a doskonale wiedział, że moja opinia jest równie cenna, jak zdanie nie jednego instruktora. Czułam się okropnie. Niemal widziałam moje poturbowane ego, które swoją drogą zaczęło się kruszyć.

— Co powiesz na metr? 

— Śmiało. Może być nawet sto dziesięć — po raz kolejny pomyślałam o konkursie i zapragnęłam być przy pani Joannie. 

Max ustawił mi już cztery przeszkody i stworzył mini parkur. Dopóki pani Agata tego nie widzi, mogę skakać ile wlezie. 

— Rozluźnij się. Jedź równo, spokojnie.

Dopiero po dwudziestu minutach poczułam, że nerwy mnie opuszczają i zaczynam myśleć jak wcześniej. Skupiłam się na skakaniu przez przeszkody, których wysokość wynosiła już sto piętnaście centymetrów. 

— Nie dodawaj, nie dodawaj... o, właśnie, panuj nad tempem. Tak jest.

W kilka minut mój ukochany kuzyn zmienił się w profesjonalnego trenera, który nie krzyczał na mnie, gdy spojrzałam w jego stronę. 

Na dworze zrobiło się już zupełnie ciemno. Ocknęłam się z transu i rozstępowałam Santisę. To była wyjątkowo dobra sesja treningowa. Zsiadłam z konia i stanęłam obok uśmiechniętego Max'a. Szliśmy, rozmawiając o pięknej klaczy którą prowadziłam. 

Kiedy schodziliśmy z ujeżdżalni, moim oczom ukazał się widok, od którego krew odpłynęła mi z twarzy, włosy stanęły dęba, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Przez moją głowę przemykały kolejne scenariusze, każdy gorszy od poprzedniego. 

 Umrę — Pomyślałam. Posłałam już nawet Max'owi pożegnalne spojrzenie, pełne rozpaczy i żalu.   —Po co mi to było? Mam całe życie przed sobą...

— Do zobaczenia po tamtej stronie... — Szepnęłam, ale chłopak nie zdawał sobie sprawy, kto przed nami stoi.   — Przekaż rodzicom, że ich kocham.

Spojrzałam pani Agacie w oczy, a mnie przeszedł dreszcz. Ręce miała założone na piersiach, a w jednej dłoni ściskała palcat. 

Zostanę zakatowana.

Chciałam coś powiedzieć, ale zupełnie zaschło mi w ustach. Przeniosłam ciężar ciała z jednej nogi na drugą.

— Co robisz dwudziestego czwartego lipca?

Zamarłam. 

Żadnych uwag, przykrych komentarzy? Zero podnoszenia głosu i wymachiwania palcatem? Bez protekcjonalnego tonu? I palącego oczy twardego spojrzenia?

Co tu się dzieje?! 

— Więc? — podniosła oczy, a ja zamknęłam buzię. 

Starałam się wyglądać na niewzruszoną, ale nie mogłam. Spodziewałam się totalnego kataklizmu, a tymczasem.

— N-nic... — odparłam zachryple.

— To masz już plany. Jedziemy na zawody do Janowa. 

Nie dbałam już o pozory. 

Niemal usłyszałam jak moja szczęka uderza w posadzkę. Wybałuszyłam oczy i zgarbiłam się pod wpływem doznanego szoku. 

Nie ma to jak subtelność — przemknęło mi przez myśl i natychmiast wróciłam do poprzedniej pozycji. 

Z drobną różnicą — czułam się pewniej. 

— Przyjdź jutro na trening o dziewiętnastej. Możesz go przyprowadzić. — Wskazała palcatem na Max'a. — Tylko się nie spóźnij. 

— Będę przed dziewiętnastą — zapewniłam gorąco, jednak zaraz zmieniłam ton na pozbawiony emocji, udając obojętność.   — A jakie są te zawody? 

 Jednak w środku moje serce fikało i robiło potrójne salta z radości. Skakało pod samą krtań. 

— Dobrze wiesz o tych zawodach. Jesteś na nie napalona jak reszta skoczków. 

I w jednej chwili moje serce uderzyło boleśnie w wątrobę, jednak szybko się pozbierało i wróciło na swoje miejsce.

— Nie zmarnuj szansy której ci daję. Do zobaczenia jutro, Anastazjo. 

— Dziękuję! I dobranoc!

Odwróciłam się do Max'a i wyszczerzyłam się jak głupia. Skołowany chłopak zapewne nic nie zrozumiał z naszej rozmowy.

— Mam dzisiaj dobry dzień — powiedziałam i poszłam z Santisą do jej boksu, zostawiając chłopaka samego.

Max odwrócił się i spojrzał na przeszkody, przez które chwilę temu skakałam pełna frustracji, a teraz w podskokach odporwadzałam konia. Uniósł jedną brew i czekał na wyjaśnienia, które usłyszał dopiero wtedy, kiedy drzwi samochodu zatrzasnęły się za mną.

Jestem pewna, że w tamtej chwili zmienił zdanie, pragnąc ciszy i świętego spokoju. 





----------------------------

Anastazja dostała niesamowitą szansę. I chyba ma zamiar ją wykorzystać. Co myślicie, dobrze zrobi? 

A jakie jest wasze zdanie o pani Agacie? Nie lubi Anastazji, ale mimo to proponuje jej udział w zawodach... 

A tak swoją drogą, jak wyobrażacie sobie wygląd Santisy?? :3

Gwiazdkujcie, komentujcie i obserwujcie! :D 

Pamiętajcie, każdy komentarz to motywacja do pisania!!! 


~Wrona <3 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top