LXXXVIII

— A pan Radziu zawsze powtarzał — Janek spojrzał na Olka, wystawiając palec. — Nie psuj kawy cukrem, a miłości — małżeństwem!

— Moja kawa jest tak samo zepsuta jak ja.

— Do twojego poziomu brakuje jej jeszcze jakieś dziesięć kilo cukru.

— W pewnym sensie jestem słodki — Olek wyszczerzył zęby w dziecięcym wręcz uśmiechu.

— No, jak cytryna — uciął Janek, spoglądając na zegarek.

Przysłuchując się tej wymianie zdań, męczyłam jedno z zadań matematycznych, które musiałam zrobić jako pracę domową. Siedząc w skąpo wyposażonym pokoju instruktorów, w którym było zimniej niż na zewnątrz, czekaliśmy aż woda w elektrycznym grzejniku zacznie wrzeć.

— Przestań chodzić wszędzie z tym zeszytem, bo ci tak zostanie — Janek zwrócił mi uwagę.

— Muszę to zrobić, inaczej wiedźma od matmy mnie zabije — mruknęłam i podałam mu zeszyt. — Jak podstawię pod to iks to będzie dobrze?

— Pytasz osoby, która w klasie maturalnej nie ogarnia tabliczki mnożenia — rzucił Olek.

— A od czego jest kalkulator? — blondyn udał obrażonego i z miną filozofa spojrzał na mój zeszyt.

W tym momencie do pomieszczenia wszedł pan Mirosław. Roztarł zziębnięte dłonie, a Brzeziński podał mu swój kubek z kawą.

Zauważyłam to u niego już dawno. Ma bardzo duży szacunek do starszych osób, albo do tych, którzy w jakiś sposób mu imponują. Okazuje to bardzo różnie, przeważnie w drobnych, skromnych gestach. Szczególnie mogłam to obserwować w jego relacjach z panem Radosławem, który jest idolem szarookiego i kimś w rodzaju życiowego mentora. A może nawet zastępuje mu ojca? 

Zagryzłam wargę, dochodząc do tej myśli, a wtedy spojrzenie Olka skrzyżowało się z moim. Uśmiechnęłam się, nie wiedząc jak inaczej mogłabym zareagować, a on na mrugnął do mnie lewym okiem. 

Jasne, nawet jeśli jest w tym jakaś krztyna prawdy, w zwykłej luźnej rozmowie nigdy się o tym nie przekonam. Zbyt wiele razy mogłam się przekonać na własnej skórze, że ten temat jest dla Olka bardzo delikatny i nie mogłam roztrząsać go  w nieskończoność.

— Chłopaki, mam z wami do pogadania — powiedział mężczyzna, upił łyk kawy i spojrzał na mnie.

— Okej, zrozumiałam, trenerze — z ulgą rzuciłam zeszyt na stolik i w pośpiechu opuściłam pomieszczenie.

Wyszłam na rześkie wiosenne powietrze i spojrzałam w niebo. Słońce zaczęło się przebijać przez gęste, szare chmury, a powietrze pachniało wilgotną ziemią i lasem sosnowym. Uśmiechnęłam się do siebie, korzystając z chwili wytchnienia.

Zaczęłam wspominać sytuacje z ostatnich dni. Zaskakujące spotkanie z Wiktorem, potem rozmowa z Olkiem... Miałam dziwną myśl, że zamienili się tokiem rozumowania. Zamienili? Może dorośli?

Myśl o przyszłości chłopaków przelała się przez moje myśli, lekko psując mi humor. Jak im pójdzie matura? Dobrze? Czy ich praca się opłaci? A co potem? Studia? Jakie i gdzie? Ale najważniejszym pytaniem było — czy będą kontynuowali przygodę z jeździectwem?

— ...nie podoba mi się ta sytuacja. Myślę, że jesteście w stanie to zrozumieć, ale nie będę wskazywał winnego. Nie jestem w stanie przewidzieć, czy to jest właściwe, ale chciałbym, żebyście...

— Dzień dobry, piękna pogoda się zapowiada — nie zauważyłam, kiedy dyrektor pojawił się obok mnie.

— To prawda, miałam już dość tej zimowej szarości — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. — Potrzebuję zmiany.

Dyrektor westchnął z ulgą i uśmiechnął się błogo, aż uniosły się jego wąsy.

— Jak wszyscy, a zmiany są potrzebne. Taka już kolej rzeczy. Wkrótce będzie tylko lepiej. Wracam do biura, muszę przygotować kilka dokumentów, do zobaczenia Nastia!

Nie zwróciłam większej uwagi na to, że ojciec Olka zwraca się do mnie w ten sposób, może wreszcie zapałał do mnie sympatią, albo po prostu przypomniał sobie moje imię. W każdym razie, cały czas chowałam do tego człowieka urazę za to, jak traktuje Olka. Szczególnie po jego wyznaniu w Wigilijny wieczór mam ochotę wygarnąć dyrektorowi cała prawdę o nim samym, ale wtedy byłabym spalona w oczach Brzezińskiego. Po czymś takim chybaby mnie zabił.

Z pewnością brutalnie.

Zaraz po tym z pokoju instruktorów wyłonił się trener Mirek, mówiąc, że nie spodziewał się, że będę czekać pod drzwiami i mogę już wejść. Przekraczając próg pomieszczenia od razu odczułam gęstszą atmosferę, ale ku mojemu zdziwieniu, Olek wyminął mnie w progu i czym prędzej poszedł w kierunku stajni. Janek siedział na krańcu składanego krzesła i nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń.

— Co się stało? Wszystko gra?

— Tak, tak, księżniczko — chłopak otrząsnął się i posłał mi ciepły uśmiech. — Ni cholery nie wiem, co masz zrobić w tym zadaniu z matmy, jestem słaby w te klocki.

****

Kątem oka zobaczyłam Olka wychodzącego w biura, a trzask drzwi rozniósł się echem po stajni. Wystraszone konie postawiły uszy i bacznie obserwowały otoczenie. Nawet z siodlarni wyjrzała Lilka, żeby sprawdzić co się dzieje, jednak zdenerwowany chłopak przeszedł obok niej, aż pęd powietrza poruszał kosmykami włosów przy jej twarzy.

"Znowu pokłócił się z ojcem?"

Na moment złapałam z nią kontakt wzrokowy, po czym wróciłam oczami na Dragona, który wciąż strzygł uszami. Nie należał do lękliwych, ale niespodziewany huk wystraszył nawet mnie.

— Spokojnie Rudzielcu, jestem z Tobą, nie ma się czego bać — powiedziałam, mając nadzieję, że mój głos zadziała kojąco.

"Chyba mamy do pogadania, Aleksandrze" — pomyślałam, wydymając usta.

Ale nie będę się narzucać, przynajmniej ten jeden raz poczekam na jego ruch. Nauczona doświadczeniem wiem, że niebezpiecznie igrać z wkurzonym Olkiem. Może później zaproponuję mu rozmowę, albo chociaż kubek słodkiego kakao.

Spojrzałam jeszcze raz na Dragona i schyliłam się po szczotkę.

****

Od tamtej pory widziałam Olka raz, kiedy wyprowadzał osiodłanego Trailera. Nie zamienił ze mną słowa, może nawet mnie unikał. Albo po prostu nie zauważał.

Chciałabym mu pomóc, ale nie chcę wejść na kruchy lód. Nie tym razem. Od teraz analizuję każdą moją myśl, a przynajmniej będę się starać. Nie od razu musi wychodzić idealnie. 

— Co się dzieje z Olkiem? — zapytałam pewnego dnia Janka, który akurat szukał czegoś w swojej szafce.

— Ana... Chyba będzie lepiej — zmarszczył brwi i odwrócił się do mnie — Jak on sam Ci o tym powie. Nie chcę wiesz...

— Rozumiem, tylko wydawał mi się ostatnio mocno zirytowany, a nie chcę bezmyślnie narażać swoje życie.

— On tak ma. To cały Olek — Janek zaśmiał się krótko. 

Na korytarzu rozległ się stukot kopyt — jeden z cudowniejszych dźwięków jakie istnieją na całym świecie — a po chwili obok drzwi przeszła wielka czarna masa z czerwonym czaprakiem pod siodłem. Byłam pewna, że to Trailer, więc wyszłam za nim na korytarz, mając nadzieję na tak długo wyczekiwaną rozmowę z szarookim. 

— O, trenerze... — starałam się ukryć zawód w głosie, co chyba wyszło mi nie najlepiej, bo mężczyzna odwrócił się do mnie, mówiąc:

— Spodziewałaś się kogoś młodszego? No, przepraszam, mam swoje lata, ale wciąż czuję się jak nastolatek. Potrzebujesz czegoś?

— Szukam Aleksa, myślałam, że będzie przy Trailerze.

— Jest w bazie, poszukaj go tam. Przy okazji przekaż, że jego koń zasługuje na odrobinę uwagi.

Przytaknęłam i starałam się nie spieszyć, idąc w kierunku wyjścia ze stajni. Dlaczego trener musiał się zajmować Trailerem, przecież Brzezińskiemu nic nie dolega. Nie może zaniedbywać żywej istoty, nawet jeśli ma problem w treingach.

Wiedziona intuicją weszłam po schodach i stanęłam przed drzwiami do jego pokoju. Jak go tam nie będzie, to nie wiem gdzie się ukrył.

Zapukałam cicho i nacisnęłam klamkę, nie czekając na odpowiedź. Stał przy oknie, ze skrzyżowanymi rękami na piersiach. Weszłam do dobrze znanego pomieszczenia i już miałam zacząć mówić, jednak mi przeszkodził.

— Chcesz czegoś? — odwrócił do mnie twarz, nie ruszając się o krok. 

Głos miał zimny i beznamiętny. Nie widziałam dokładnie jego oczu, ale domyślałam się, że są równie lodowate jak on cały.

— Chciałam zapytać, czy wszystko gra. Martwię się.

Szarooki powoli odwrócił się do mnie, zmarszczył brwi i przymrużył oczy. Milczał długo, zapewne toczył wewnętrzną bitwę czy rozerwać mnie na strzępy, czy po prostu zabić. Poczułam się niepewnie, nie lubiłam kiedy patrzył na mnie tymi oczami z zimnej, nieczułej stali. Niemal czułam chłód spojrzenia, jakim mnie obdarzył.

— Nie mam ochoty na pogaduchy. Wyjdź, proszę — ostatnie słowo dodał z konieczności.

— Na pewno? Wiesz, że mogę...

Podszedł do mnie szybkim krokiem i jego przytłaczająca aura wypchnęła mnie na korytarz. Złapał za klamkę, ale jeszcze dodał:

— Nic nie możesz. Więc przynajmniej spróbuj mnie nie prowokować, wyjdzie Ci na zdrowie.

I zatrzasnął drzwi, zostawiając mnie na korytarzu.





---------------------------------

Okej, pierwsze pytanie brzmi:    Jest tu ktoś?

Drugie pytanie:  Jesteście wkurzeni?

Wyjaśnienia:

Koronawirus mocno pokrzyżował moje plany i wszystko to co się działo, w tym roku pisałam maturę, co wiązało się z dużym stresem i lękiem o moją przyszłość, gorszym samopoczuciem i silnymi emocjami. Dość dużo zawirowań w moim życiu, duże zmiany do których nikt nigdy nie przywyknie w pełni. Straciłam poczucie czasu, od 11 marca 2020 do dziś, czyli 24.12.2020, żyję tak żeby jakoś żyć, chociaż mam dla kogo. Minęło mi cholernie szybko, nie jestem pewna czy chcecie słuchać historii mojego życia, kto był maturzystą tego nieszczęsnego roku wie jak to wyglądało. Śmierć Totilasa podwójnie mnie dobiła, bo to On był wzorem dla konia Aleksandra i czuję, że świat stracił wiele, a Wstążki jeszcze więcej. Ja też i każdy kto go znał i podziwiał.

Jedynym plusem z tego całego szitu jest to, że dostałam się na studia i spełniłam  jedno ze swoich marzeń - medycyna weterynaryjna, to co chcę robić w życiu. Czuję, że się realizuję, chociaż z biofizyką na pierwszym semestrze się nie zaprzyjaźniłam (tak samo jak w liceum. I gimnazjum. Ogólnie to jakieś czary)

Wracam. Miałam kilka prób powrotu tutaj, za każdym razem pisałam po jednym zdaniu, starając się jakoś wybrnąć z tego, ale kończyło się jak sami wiecie.

Dostałam piękne prezenty, chociaż zawsze Wam powtarzałam, że najważniejsza jest obecność drugiej osoby, ale tym razem oprócz encyklopedii o małych ssakach domowych (uwielbiam, egzamin z wykorzystywania zwierząt w badaniach naukowych jest mój), świątecznych skarpetek, to dostałam coś, co zawsze będzie mi towarzyszyć. I wcześniej też towarzyszyło, tylko nie zdawałam sobie sprawy. Pamiętacie dum spiro, spero? Otóż właśnie, pamiętajcie o tym zawsze.

Dlatego jestem tu, teraz, 24 grudnia, przed świętami, będąc jak Mikołaj, który przynosi prezenty, o ile ktoś jeszcze został... Heh, byliście grzeczni?

Tak, widziałam Wasze komentarze, wszystkie, Wasze wiadomości. Miło tu wrócić w moich godzinach, tak jak lubię najbardziej, wieczorem. Miało być później (tak jak zawsze bywało) ale w tv leci Kevin. Za błędy mi wybaczcie, ogólnie też mi wybaczcie.

Koniec gadania.

Wesołych Świąt, Kochani. Dum spiro, spero.

.

.

.

Ostatnie pytanie: Tęskniliście?

Bo ja cholernie 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top