LXXVIII

— Patrz, kochana, jak tutaj wszystko się prężnie rozwija! — pani Asia rozłożyła szeroko ręce, jakby chciała objąć cały teren ośrodka.

Remont stajni był ukończony, płot odnowiony, nawet zmienił się nieco wygląd ogrodu otaczającego domek kobiety. Elementem który rzucał się oczu już na wjeździe był ponad półmetrowy krasnal z czerwoną czapką, który wyciągniętą ręką wskazywał kierunek stajni.

Całkiem dobrze komponował się z terenem, jeszcze był całkiem przystojny, ale patrzył na wszystkich niepokojącym spojrzeniem niebieskich krasnoludzkich oczu. Dzieciaki na pewno będą się go bały, skoro ja też czuję się nieswojo w jego pseudo-baśniowej obecności.

Wolałam jednak o niego nie pytać. Nawet nie wiedziałabym, o co.

— Pozwoliłam sobie na kupno dwóch koni z twojego ośrodka. Wasz dyrektor poszedł mi na rękę, a od tamtych czasów jest zupełnie innym człowiekiem. Nigdy nie powiedziałabym, że facet nawet przez chwilę może nie przypominać świni.

Moje myśli uciekły w stronę ojca Brzezińskiego, który w gruncie rzeczy jest bardzo uprzejmym człowiekiem, a przynajmniej tak wynika z moich obserwacji. A to, że w obliczu interesów stawał się zupełnie innym człowiekiem, tworzył tylko biznes  — który wymagał twardej ręki. Nie da się jednak ukryć, że stosunki z synem nie mają się najlepiej, lecz nie chcę ingerować w ich życie prywatne.

— Erydan i Nuno to wspaniałe wierzchowce do lekkiego sportu, już myślę jak spożytkować ich potencjał.

— Na pewno da pani radę.

Mimo że nie miałam pojęcia o których koniach mówiła kobieta, już z daleka byłam w stanie wypatrzeć Just Do It, który postawił uszy, uważnie nas obserwując. Pozostał takim, jakiego zapamiętałam, dlatego poczułam niewielką ulgę. To powinno pozostać bez zmian.

— Dużo ma pani pracy przy prowadzeniu jazd?

— Na pewno więcej niż przed remontem. Cieszy mnie to, bo nareszcie mogę robić to, co naprawdę mnie satysfakcjonuje. Czuję, że uwolniłam się z jakiegoś krępującego mnie sznura, jeśli rozumiesz, o czym mówię.

— Sądzę, że teraz pani wreszcie rozwinie skrzydła — powiedziałam, patrząc jej w oczy.

Pani Joanna zamilkła na chwilę, a jej oczy zaczęły szukać czegoś w oddali. Spojrzałam na jej profil, nie chcąc przerywać rozmyślań jakimś niepotrzebnym zdaniem, a sama również pogrążyłam się w swoim umyśle.

Zdecydowanie dużo się zmieniło, nie tylko otoczenie, ale też sama właścicielka. Jej ton mówienia, sposób ubierania, a nawet chodzenia uległ zmianie. Kobieta odzyskała część siebie, szła z dumą wymalowaną na twarzy, jakby chciała wszystkim powiedzieć: a teraz podziwiajcie. Jednak widziałam też, że przeszłość wciąż jest w niej, jakby bała się z niej uwolnić. Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, ale wiem jaką moc mają wspomnienia, a tym bardziej strach.

Zmiany są dobre, mimo tego, że mogą być bolesne. Joanna weszła na zupełnie nowy poziom, a co za tym idzie, musi wziąć odpowiedzialność za siebie i stajnię, a przede wszystkim spełnić swoje marzenia.

— Szczerze, to lubię o tym myśleć. Wyobrażam sobie, że jestem szczęśliwa i przez chwilę to działa. A potem bańka pęka, a ja znowu jestem na ziemi.

Spojrzałam w jej chmurne oczy, po części domyślając się o czym mówi.

— Dawno temu, kiedy byłam w pani pokoju, widziałam pani zdjęcia z jakimś mężczyzną. Kim on był?

— To mój były mąż. Właśnie on zaszczepił we mnie miłość do koni, rozkochał mnie w sobie i obiecywał wieczne szczęście. To brzmi jak jakieś nieudane zaklęcie. Rozwiedliśmy się jedenaście lat temu, nawet nie wiem co on teraz robi. Zostawił mnie tutaj, w tej niegdyś rozsypującej się ruderze.

— Macie dzieci?

— Nie. Teraz jak na to wszystko patrzę, to może i lepiej. Nie chciałabym, żeby moje dziecko miało rozwaloną rodzinę.

Jak na hasło w mojej głowie rozbrzmiały słowa Wiktora, które kiedyś powiedział w odniesieniu do Brzezińskiego: 

Ktoś kto ma rodzinę z odzysku, nie może być normalny!

Zagryzłam wargę, zastanawiając się, czy powinnam brnąć dalej w ten temat, czy pozostawić go otwartego i udać, że nigdy żadna rozmowa nie miała miejsca.

Znając mnie od razu zeszłabym na temat Olka, pewnie porównałabym wszystko do jego życia, jakby był wyznacznikiem komfortu ludzkiego istnienia. Jakby był bogiem.

— A nie sądzi pani, że takie osoby są silniejsze? Potrafią dać sobie radę we wszystkich sytuacjach, a przede wszystkim rozumieją krzywdę drugiego człowieka.

— Kochana, to wszystko zależy od inteligencji i wychowania. Nikt nie rodzi się wzorem, a ja raczej nie byłabym w stanie go stworzyć.

Chciałam coś powiedzieć, zaprzeczyć, ale głos odmówił mi posłuszeństwa. Wydałam z siebie krótki jęk, bo na nic więcej nie było mnie stać. Znów czułam, że stąpam po kruchym lodzie i zamiast wcześniej się wycofać, idę na sam środek jeziora.

— Niedawno rozmawiałam z pewnym młodym człowiekiem, który przedstawił mi podobną sytuację na podstawie ciasteczka. Są ludzie, którzy mają tylko to, ale są też drudzy, którzy mają wszystko, ale nie mają ciasteczka. I większość oddałaby to ciasteczko. Stworzyliby coś doskonałego.

Uśmiechnęłam się lekko, wyobrażając sobie podobną sytuację na ulicy.

— Nie chwaliła się pani, że rozmawiała z Brzezińskim.

— Nie wiem, co mogę ci powiedzieć. Znasz go, sama wiesz, jaki jest. I mam wrażenie, że dobrze się dogadujecie.

— Chyba można tak powiedzieć. 

Wtedy pani Asia uśmiechnęła się delikatnie i powiedziała:

— Wydoroślałaś dzięki niemu. Widzę, że jesteś szczęśliwa, kiedy z nim jesteś. Życzę ci wszystkiego najlepszego, Ana. 

****

— Co to za jakiś balet mongolski?

Porzuciłam pomysł udania się do pokoju i z ciekawości zajrzałam do pomieszczenia siłowni, skąd dobiegł mnie głos Janka. Jeszcze nigdy nie miałam okazji zobaczyć na własne oczy tego widowiska i gdzieś z tyłu głowy miałam cichą nadzieję, że za chwilę to ulegnie zmianie.

— Rozciągam się...

Ujrzałam Janka, siedzącego na rowerku, zwyczajnie nic nie robiącego, a na dodatek nabijającego się z Brzezińskiego, który siedząc na podłodze wykonywał ćwiczenia rozciągające. Obaj spojrzeli na mnie w tej samej chwili, w której pojawiłam się w drzwiach, więc przywitałam się krótko.

— Co tutaj robisz, księżniczko?

— Tułam się po świecie, czekając na trening — odparłam, rzucając okiem na sprzęt treningowy. — A wy ostro ćwiczycie.

— Brzeziński od kilkudziesięciu minut usilnie stara się zerwać ścięgno, a ja się relaksuję — blondyn założył ręce za głowę i odchylił się nieco do tyłu.

— Powtarzam ci, że się rozciągam. Czego tu nie rozumiesz? — szarooki rzucił zirytowane spojrzenie chłopakowi.

Wyczułam, że coś jest na rzeczy. Pierwszy raz jego oczy zdradziły tyle negatywnych emocji w ułamku sekundy, a ja nie mogłam przejść obok tego obojętnie, zważywszy na fakt, że jesteśmy przyjaciółmi.

— Wszystko w porządku?

— Widzę, że na mnie już czas — Janek wstał z rowerka i ruszył ku drzwiom, rzucając ostatnie słowa do Olka. — Jak coś ci się stanie, to nie mów, że nie ostrzegałem.

Szarooki tylko odprowadził go spojrzeniem, a potem przeniósł go na mnie, przestając wykonywać jakiekolwiek ruchy. Położył się na podłodze, nie siląc się na wyjaśnienia. Stałam kilka chwil, zanim podjęłam decyzję, co zrobić. Usiadłam obok niego, pozwalając na trwanie ciszy, która w charakterystycznym zapachu siłowni pozostawała mało komfortowa.

— Wiosenne przesilenie ze mną wygrało — powiedział w końcu.

— Akurat, jest luty — zaśmiałam się, szturchając go w ramię.

— W sobotę muszę cię zawieźć na ten cały turniej przyjaźni, czy jak to tam się zwało. Czujesz się gotowa? 

— A tak sobie. To będzie dobra rozgrzewka przed sezonem dla mnie i Dragona, może nie będzie tak źle.

— Jasne, że nie... — Chłopak zamilkł na chwilę, z wzrokiem utkwionym w suficie. — Wiesz, że idą zmiany i nic już nie będzie takie same, prawda?

— Co masz na myśli?

— Dowiesz się w swoim czasie. Zastanawia mnie tylko, czy przygotowałem cię odpowiednio do stawienia czoła temu pasmu problemów.

Znowu między nami zapadła cisza, a ja próbowałam odczytać myśli Olka i znaleźć w jego słowach podpowiedzi, ale nie miałam żadnego punktu zaczepienia. Do tej pory było wszystko w porządku, więc co miałoby się zmienić?

— Ale pamiętaj, że co by się nie działo, zawsze możesz na nas liczyć.












----------------------------------

Dobry wieczór!

Długo nie mogłam się zebrać do kupy, pójść do przodu z fabułą i raczej marnie mi to wyszło, ale serio się starałam. Nie wiem kiedy będzie kolejny rozdział, postaram się na powrót wprowadzić tę słynną regularność, ale niczego też nie obiecuję.

Na pewno będzie się działo, ale do tego momentu muszę pozbyć się pierwiastka odpowiedzialnego za tępe wpatrywanie się w klawisze klawiatury. Macie jakieś pomysły? 

Osobiście mam pewien pomysł, ale w razie gdyby nie wypalił, chętnie są widziane nowe

Żegnam, mam nadzieję, że wciąż tu jesteście

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top