LXV

Położyłam się do łóżka, rozmyślając nad dzisiejszą kolacją. Cudownie było ją spędzić razem z całym klubem, niczym jedna wielka rodzina. Na pewno będę ją wspominać przez długie, długie lata.

Opadłam na poduszki, wbijając rozmarzony wzrok w sufit. Ten dzień nie mógł być lepszy. Szczególną wagę przywiązuję do mojej rozmowy z Olkiem, której się w zasadzie nie spodziewałam, ale pragnęłam jak niczego innego. W końcu święta to czas magii i miłości, prawda?

No właśnie. Magii i miłości. W nowym roku wreszcie wypadałoby dojrzeć do dorosłego życia.

W tamtej chwili rozległo się ciche pukanie do drzwi. Uniosłam się na łokciach, gdy dostrzegłam srebrne oczy wpatrujące się we mnie przyjaźnie. W rękach chłopak trzymał zwój światełek, którymi pomachał na wysokości twarzy.

  — Zapomniałaś o nich, w końcu idą święta, elfie. 

Szybko podszedł do okna i zabrał się do rozplątywania kabli. Spoglądał na mnie co jakiś czas, jakby chciał się upewnić, że nie śpię.

  — Dekorowanie pokoju jest dla ciebie aż takie ważne?

 — Lubię dobry klimat, nie wiń mnie za to. Osobiście dopilnowałem, żeby każdy miał je u siebie— nie potrzebował żadnego stołka, by dosięgnąć karnisza.

Obserwowałam jak sprawnie radzi sobie ze światełkami. Nie musiałam oferować swojej pomocy, skoro tak dobrze mu szło, ale zapadła cisza, którą bardzo chciałam przerwać.

  — Czemu dzisiaj nie było dyrektora na Wigilii?— zapytałam, znajdując w tym pytaniu dobry pretekst do rozpoczęcia rozmowy.

 — Spędzają razem z Mają i Martą święta w Portugalii, na Maderze.

  — Nie pojechałeś z nimi? 

  — Takie rzeczy nie są dla mnie. Jestem tradycjonalistą i wolę spędzać święta we własnym domu, tutaj, w Polsce.

  — Nawet jeśli to oznacza, że spędzisz je sam? — zapytałam niepewnie, bojąc się reakcji szarookiego.

  — Po trzech latach można przywyknąć. 

Brzeziński wydawał się zupełnie nieprzejęty tą sytuacją. Był spokojny, jakby mówił o najzwyczajniejszej rzeczy na świecie, ale moje serce przeszył bolesny skurcz.

  — Pozwolili ci zostać?

 — No pewnie, czemu mieliby mi zabraniać? Przecież spędzam je z Jankiem w górach— Olek mrugnął do mnie, ale ten gest był przepełniony wymuszoną wesołością. — Podoba ci się?

Spojrzałam na migające białe światełka, których blask oświetlił twarz szarookiego ciepłem. Chłopak patrzył na nie przez kilka sekund i odwrócił się do wyjścia.

  — Dobranoc. Wesołych świąt.

 — Wesołych...— zanim zdążyłam dokończyć zdanie, Olek zamknął za sobą drzwi, zostawiając mnie z poczuciem bezsilności.

****

Do domu wróciłam wczesnym rankiem, by dokończyć przygotowania do Wigilijnej kolacji. Niewiele zostało jeszcze do zrobienia, ale moim obowiązkiem było zrobienie sałatki warzywnej i szarlotki. Resztą zajęli się moi rodzice, a nawet Filip przyłożył się w tym roku do posprzątania całego domu, jakby spodziewał się gościa. Zaczęłam się zastanawiać, czy w przeciągu tego miesiąca znalazł sobie jakąś dziewczynę, ale po dłuższej kontemplacji stwierdziłam, że to jednak niemożliwe.

Nasz dom był gotowy do Wigilii już o trzynastej. Dziadkowie przyjeżdżają przed siedemnastą, więc miałam bardzo dużo czasu na swoje przygotowania. Mogłam starannie wybrać strój, pomalować paznokcie, zrobić makijaż, a nawet fryzurę, na co zawsze brakowało mi czasu. Tym razem miało być jednak inaczej.

Wybrałam czerwoną rozkloszowaną sukienkę sięgającą kolan, którą uwielbiałam nosić na takie uroczystości. Była bardzo skromna i wygodna, ale za to najbardziej ją ceniłam. Włosy upięłam w wysokiego koka i pomalowałam paznokcie złotym lakierem. Jako że nie mam wystarczających umiejętności w sztuce makijażu, użyłam zwykłego tuszu do rzęs, brązowych cieni i pomadki o smaku cynamonu. Więcej nie było mi trzeba.

Miałam jeszcze wciąż dużo czasu, więc postanowiłam, że napiszę do Janka w sprawie przygotowań do kolacji. Odpisał mi niemal od razu, potwierdzając swoją gotowość. Opisał przy tym swoją ciężką drogę do domu, bo w górach napadało trzy razy więcej śniegu niż u nas. Dotarł jednak bezpiecznie i razem z licznym rodzeństwem oczekiwali pierwszej gwiazdki.

W przypływie dobroci zapytałam o Olka.

To jego stara wymówka, by nie wlec się po świecie w święta. Proponowałem mu wiele razy, ale odmawiał. Naprawdę, nie mam już siły do tego osła!

Czyli tak sprawa wyglądała. W tym mrugnięciu okiem było coś nieszczerego, mogłam domyślić się od razu. Westchnęłam cicho, nie wiedząc, co odpisać. W pewnym momencie do głowy przyszła mi pewna myśl, za którą możliwe będę płacić życiem. Życie z Brzezińskim uczy pewnych zachowań, ale też dzięki niemu przyzwyczaiłam się do ciągłego ryzyka. Ale jeśli tym razem mi nie wybaczy?

Chcesz mieć na koncie dobry uczynek?

Husarska 47b, droga na Warszawę, czerwony dach ;)

Janek czytał mi w myślach, co bez wątpienia było znakiem i impulsem do działania. Mimo obawy, które we mnie wzrastała z każda chwilą, byłam pewna, że nie mogę tego zostawić w ten sposób.

— Tato! — Krzyknęłam, układając w głowie scenariusz dzisiejszego wieczoru.

****

  — To tutaj?

 — Czterdzieści siedem... Tak, jest czerwony dach— w drogę do domu Brzezińskiego wyruszyliśmy prawie całą rodziną. Tylko Filip został w domu i czeka na przyjazd dziadków, ale wcale mi nie jest przykro, że go nie ma.

Wzięłam głęboki oddech i zmotywowałam się do działania, myśląc, że w najgorszym wypadku Olek wyrzuci mnie z domu. Wyszłam z samochodu, a zimne grudniowe powietrze otuliło mnie szczelnie, przyprawiając o gęsią skórkę. Ruszyłam dziarskim krokiem w stronę furtki, a zadaniem taty było znalezienie mało podejrzanego miejsca parkingowego na tej niewielkiej uliczce.

Rozejrzałam się w poszukiwaniu psa, który jednak tkwił w budzie i nic nie wskazywało na to, że szybko z niej wyjdzie. Taka pogoda nawet zwierzęta zniechęca do życia. W jednej chwili pokonałam brukowaną ścieżkę z czerwonej kostki i stanęłam przed jasnymi drzwiami, bez przerwy obserwując drzemiącego psa.

Zastanawiałam się, czy zadzwonić dzwonkiem, czy zapukać, czy po prostu zrobić barbarzyński najazd na dom Brzezińskiego. Okazało się, że drzwi były otwarte, więc cicho weszłam do niewielkiego i otwartego przedpokoju.

W powietrzu unosił się zapach drewna i jabłka z cynamonem. Mrok rozpraszał tylko blask choinki, której ciepłe kolory docierały aż do przedsionka, w którym stałam. Wyciągnęłam telefon i napisałam do Olka, czy będzie zły, jeśli coś mu powiem. Kilka sekund później dostałam odpowiedź, ale dźwięk przychodzącej wiadomości zagłuszył martwą ciszę. Zagryzłam wargi, wyobrażając sobie jak chłopak wstaje z kanapy, czy z fotela, i idzie w kierunku drzwi wejściowych.

 — To chyba jakiś żart...

 — Nie jest mi do śmiechu, szczególnie, kiedy tak na mnie patrzysz— odparłam, poprawiając czapkę.

Byłam ciągle gotowa do odwrotu w razie niepowodzenia misji. Moje nastawienie było jednak na tyle bojowe, że nie pozwolę siebie łatwo zbyć zwykłymi słowami.

  — Czy ty zwariowałaś? Skąd się tu wzięłaś? — zapytał, podchodząc do mnie bliżej.

  — Mikołaj zna adresy wszystkich grzecznych dzieci — uśmiechnęłam się, próbując nakłonić szarookiego do pozytywnej reakcji. 

Olek tylko wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami, nie mogąc wydusić ani słowa.

  — Widzę, że się nie opierasz, ani nie próbujesz współpracować. Wszystko na mojej głowie, jak dzieci...

Zdjęłam szalik, czapkę, buty i płaszcz i podeszłam do chłopaka, chcąc zmusić go do działania. Nie przyniosło to rezultatu, więc wyminęłam chłopaka i ruszyłam na poszukiwanie jego pokoju. Z założeń wynikało, że jest na wyższej kondygnacji, więc weszłam na trzy schodki, odwróciłam się do Olka i czekałam.

  — Jakie licho cię tu przyniosło? — zapytał, załamując ręce.

W tamtej chwili w holu stanęli moi rodzice, otrzepując ubrania ze śniegu. Spojrzeli na nas, uśmiechając się uprzejmie.

  — Dobry wieczór...

 — To ty jeszcze nie gotowy? Synu, pośpiesz się, nie chcesz chyba, żeby ominęła cię uczta bogów!— powiedział mój tata.— Robię najlepszą rybę w kraju, nic nie może się jej równać!

  — Szybciutko, taki kawał drogi przejechaliśmy po zbłąkanego wędrowca, że teraz nie może nam odmówić! 

Złapałam Olka za dłoń, wyczuwając odpowiedni moment i pociągnęłam go po schodach na górę, czekając, aż sam przejmie inicjatywę. Kiedy byliśmy na samej górze, odwróciłam się do niego przodem, łapiąc kołnierzyk swetra, który miał na sobie.

  — Im dłużej będziesz się opierał, tym dłużej będę przebywać w twoim domu, serio, chcesz tego? 

 Szarooki westchnął, przewracając oczyma. Wiedziałam, że jego opór zmalał, dzięki moim rodzicom. Cuda od zawsze były ich mocną stroną, więc nie miałam już najmniejszej obawy, że Olek odmówi naszej propozycji.

  — Co chcesz tym osiągnąć? — zapytał, marszcząc brwi.

  — Chcę spędzić z tobą Wigilię, tak trudno to zrozumieć? — Odwzajemniłam jego minę, a chłopak w tym czasie wszedł do jakiegoś pokoju.

Szybko podążyłam za nim, spodziewając się świątecznych dekoracji na karniszu. Tym razem się nie pomyliłam. Takie same światełka jak w moim pokoju w ośrodku były tutaj zawieszone, rzucając takie samo ciepłe światło na wszystko znajdujące się w pomieszczeniu.

  — Nie zgadzam się.

 — Olek, proszę cię— jęknęłam, próbując zagrać na jego emocjach.— Twoja mama na pewno nie chciałaby, żebyś...

  — Jeśli zmienię zdanie, dasz mi spokój?

Posłałam mu szeroki uśmiech na znak zgody. Wtedy szarooki otworzył szafę i zawahał się, patrząc na swoje ubrania.

  — Krawat czy mucha?

 — Mucha.

Wyciągnął białą koszulę i nawet nie próbował udawać, że przeszkadza mu moja obecność. Bezceremonialnie ściągnął granatowy sweter przez głowę, ukazując swój nagi tors. W tamtej chwili poczułam, że w pomieszczeniu jest zdecydowanie za mało tlenu. Z tego powodu zakręciło mi się w głowie, lecz Olek powstrzymał swoje słowa. Kiedy był już gotowy, narzucił na ramiona marynarkę i spojrzał na mnie wzrokiem męczennika.

  — Nie wybaczę ci tego.

Poprawiłam mu muszkę i wycofałam się z pokoju, zostawiając chłopaka za sobą, ciągle mając w głowie widok jego brzucha.

 — Gotowi na najlepszą kolację w waszym życiu? Nie bez powodu jestem mistrzem noża i widelca w tym domu! Synu, jeśli będziesz się tak ociągał, wszystko ci zjem!

  Aleksander uśmiechnął się na te słowa, ale w tym geście nie widziałam niechęci czy urazy. Mimo tego, że ciągle patrzył na mnie jakby chciał mnie udusić gołymi rękami, czułam, że z drugiej strony zrobiłam mu przyjemną niespodziankę.

****

  — To był dla nas niemały szok, kiedy Anastazja powiedziała nam, że będzie trenować w Ośrodku Szkolenia Olimpijskiego. Na początku myślałam, że to żart, ale jej pasja jest zdecydowanie silniejsza niż zdrowy rozsądek.

 — W moim przypadku to wygląda tak samo, bez obaw— Olek był mistrzem w odnajdywaniu się w różnych sytuacjach.

Nie potrzebował zaledwie pięciu minut, by zaskarbić sobie sympatię całej mojej rodziny. Nawet Filip patrzył na niego przychylnym okiem, a o taki ludzki odruch nie posądziłabym go nigdy w życiu. Wspólny temat do rozmów mógł znaleźć z każdym, co czyniło go świetnym rozmówcą i słuchaczem.

 — A ty, Jacku, naprawiłeś już tego twojego piździka?— słowa mojego dziadka wywołały uśmiechy na twarzach zgromadzonych.

  — Nie miałem ostatnio czasu, by pogrzebać pod maską. Liczyłem na świąteczny cud, ale gaśnie jak gasł. Wymieniłem świece zapłonowe, ale to nie w tym był problem— kiedy tata zaczynał temat samochodów, to był wyraźny znak, że czas kolacji dobiegł końca i można bezkarnie zacząć rozmawiać o wszystkim, o czym dusza zamarzy.

 — Sprawdził pan kable zapłonowe? Może są uszkodzone— do tematu przyłączył się Brzeziński.

  — Sprawdzałem, iskra nie przechodzi na masę, wszystko tam w porządku.

  — A może przepustnica się rozregulowała? Może to jest przyczyna nierównej pracy silnika.

  — Faktycznie, nie przyszło mi to do głowy. Podejrzewałem kopułkę aparatu zapłonowego, ale możesz mieć rację.

  — Niech pan jeszcze sprawdzi silniczek krokowy przy gaźniku. Jeśli będzie panu potrzebna pomoc, chętnie się zaoferuję.

Przysłuchiwałam się tej rozmowie, próbując coś z niej zrozumieć, ale nie byłam mechanikiem i nigdy nie będę, a wiem, że Olek dorabia sobie drobnymi naprawami w jakimś warsztacie.  Zna się na rzeczy, na pewno lepiej niż ja. Widziałam, jak bardzo Brzeziński urósł w oczach mojego taty, dlatego śmiało mogłam mu pogratulować.

Kątem oka zauważyłam jak moja mama wymienia uśmiechy z babcią. Domyśliłam się, co może być tematem ich rozmowy, ale było mi to obojętne. To przecież Wigilia. Spędzanie wspólnie czasu jest najwspanialszym prezentem, jaki można ofiarować drugiej osobie.

****

Upewniwszy się, że rodzice śpią, cicho zeszłam na dół.

W ten cudowny wieczór nie obyło się bez kieliszka, czy dwóch, nalewki własnej roboty. Tym sposobem nikt nie był w stanie odwieźć Olka do domu, nawet on sam został skuszony przez moją babcię i również wypił kilka kieliszków. Nie mieliśmy w domu wystarczająco dużo miejsca, ale najwygodniejszym meblem była jednak kanapa w salonie. Właśnie to zaszczytne miejsce przypadło Olkowi na jedną noc.

Moje stopy ubrane w śmieszne skarpetki z tańczącymi reniferami dotknęły drewnianej podłogi, a ciało zesztywniało od chłodu panującego w pomieszczeniu. Szarooki stał przy oknie, wpatrując się w świat przykryty śniegiem, który odbijał blask księżyca.

  — Czekałem na ciebie — powiedział cicho, nie odwracając się.

Stałam przodem do jego pleców, ale nie było we mnie wystarczająco dużo odwagi, by wykonać jakiś ruch. W końcu przełamałam się i usiadłam na jednym końcu kanapy, czując nieprzerwany chłód na skórze.

  — Dziękuję.

 — Teraz już rozumiesz, że przykro mi za to, co się stało?

  — Widziałem to jeszcze na długo przed tym. Mam wyrzuty sumienia, że odpuściłem i pozwoliłem Wiktorowi...

 — To zamknięty rozdział. Ja namieszałam, więc musiałam za to ponieść konsekwencje. Chociaż czasami mam wrażenie, że jesteś dla mnie po prostu za dobry.

Szarooki wreszcie odwrócił się i usiadł na fotelu naprzeciwko mnie, uśmiechając się lekko.

  — Wbrew pozorom nie umiem być na ciebie zły. To niewykonalne. Jak kwadratura koła.

 — Prawdziwy z ciebie mat-fiz— zaśmiałam się cicho, by nie obudzić domowników.

  — Matura nie wybiera, albo zdajesz, albo niepotrzebnie próbujesz.

 — Nie strasz, mam całe życie przed sobą— odparłam, sięgając po koc, którym się owinęłam.

Chłopak uśmiechnął się, a ja nawet w półmroku byłam w stanie dostrzec jego słodkie dołeczki. Spojrzał na swoje dłonie, a ja dopiero teraz zauważyłam bransoletkę na lewym nadgarstku.

  — Myślałam, że jej nie nosisz...

 — Nawet jej nie zdejmuję. Od tamtej nocy stała się częścią mnie— posłał mi długie spojrzenie, a ja wstrzymałam oddech.

  — Mogę cię o coś zapytać? — zapytałam po długiej chwili milczenia, a Olek kiwnął głową. — Kiedy wpadliśmy na siebie w siodlarni jakiś czas temu... Co się wtedy stało?

Aleksander nie od razu zrozumiał, o czym mówię. Potrzebował na to chwili, lecz po tym zobaczyłam w jego oczach niepokojące zmętnienie. Chciałam znać jego wersję wydarzeń z tego dnia, w którym zobaczyłam go z rozciętą wargą i byłam przekonana, że Wiktor go uderzył.

  — To tylko i wyłącznie moja wina.

 — Rozmawiałeś tego samego dnia z Wiktorem, prawda?— chłopak potwierdził skinieniem głowy. — Zabiję gnoja...

  — Nie, Anastazja, to nie tak. On mnie nawet nie dotknął.

Aleksander spojrzał gdzieś w bok i przygryzł dolną wargę. Wiedział, że nie odpuszczę w tej sprawie i lepiej będzie, jeśli załatwimy to szybko, tu i teraz.

Jego srebrne oczy próbowały mi przekazać wiadomość, której nie byłam w stanie odczytać. Zanim zdążyłam pomyśleć, dopadło mnie poczucie winy. Przecież on nie ma obowiązku mi się tłumaczyć, a ja nawet nie potrafię go w pełni zrozumieć.

  — Mój ojciec...

 Zatkało mnie. W pierwszej chwili nie przyjęłam tego do wiadomości. 

Ojciec Olka, dyrektor prestiżowego klubu sportowego, bardzo szanowany człowiek podniósł rękę na swojego jedynego syna? Dlaczego to brzmi jak żart?

  — Rozmawialiśmy, a on był zdenerwowany sytuacja w ośrodku. Jakoś zeszło na temat mamy i sprawy same się potoczyły, tak szybko... Rozciąłem sobie wargę o kant szafki, nic poważnego się nie stało, mam za swoje.

Długo milczałam. Potrzebowałam czasu, żeby przyswoić te informacje.

 —A jak twoja relacja z tatą?

  — Wiem, że to był wypadek. — Bawił się palcami, nie patrząc na mnie.— On taki nie jest, znam swojego ojca.

Nie wyglądał na przekonanego, ale wiedziałam, że mocno w to wierzy. Kolejny raz doświadczam, że pozory mylą. Wszystko z boku wyglądało w porządku, ale gdzieś tam głęboko w jego sercu jątrzyła się rana, która goiła się wolno i boleśnie.

Nie myśląc wiele wstałam i podeszłam do Olka. Zaskoczyłam samą siebie, kiedy usiadłam mu na kolanach okrakiem i objęłam jego szyję. On też wyglądał na zaskoczonego, ale nie protestował. Przytuliłam go do siebie mocno, otulając kocem.

Właśnie wtedy niemal słyszałam, że coś w nim pęka.

Wypuścił głęboko powietrze, wtulając głowę w zagłębienie mojej szyi. Zaczęłam głaskać go po plecach, mając nadzieję, że to przyniesie ulgę. Pod palcami czułam napięte mięśnie, które dopiero po długim czasie zaczęły się rozluźniać.

Czułam się odpowiedzialna za tą półboską istotę w moich ramionach. Nie mogłam mu jednak pomóc w żaden inny sposób, dlatego modliłam się, by to wystarczyło.

Wreszcie Olek podniósł głowę, lecz nie odważył się spojrzeć mi w oczy. Nieśmiało położyłam mu dłoń na policzku w miejscu, gdzie kiedyś znajdował się siniak. Wtedy spojrzał na mnie błyszczącymi oczami, zadając nieme pytanie: gdzie ty się podziewałaś?

W tym spojrzeniu widziałam rozgoryczenie, żal i rozpacz. Poczułam pieczenie pod powiekami, kiedy jego srebrne tęczówki patrzyły prosto w moje, jakby szukały pomocy, czegoś w rodzaju poduszki powietrznej, która mogłaby ochronić go przed upadkiem.

Chciałam mu zapewnić wszystko, czego potrzebował, uchronić od kolejnych ran i problemów, żeby już nigdy więcej nie czuł się samotny. Nikt nie jest niezniszczalny, nie mogę dłużej patrzeć, jak Olek przyjmuje na siebie stanowczo za duży ciężar.

Będę jego podporą. Nie dam mu upaść. Dopóki oddycham, będę czekać gdzieś obok, a kiedy będzie trzeba trzymać go za rękę, żeby wiedział, że nigdy nie może się poddać. Dam mu siłę, każdą myśl i wiarę, by wreszcie czuł twardy grunt pod nogami. Poświęcę mu każdą wolną chwilę, nawet jeśli miałabym odpuścić w jeździectwie, sprawię, że Olek znów weźmie ołówek do rąk i na nowo zacznie rysować. Pokoloruję jego świat, zaoferuję mu chwile wytchnienia i czystego lenistwa, pokażę mu co to nuda i nauczę, że śmiech to lekarstwo na całe zło. 

Będziemy oglądać mecze i kibicować polskim reprezentacjom. Będziemy się obżerać kebabami i pić piwo bezalkoholowe. 

Pójdziemy na imprezę i wrócimy nad ranem. Przesłucham z nim wszystkie najdziwniejsze gatunki muzyczne i obejrzę każdy film, jaki mu przyjdzie do głowy. Beztrosko najemy się czekolady z orzechami, nie dbając o linię, nie zwracając uwagi na ubrudzone buzie.

Będziemy śpiewać chodząc ulicami miast i zwiedzimy wszystko, co tylko będzie się dało.

Kupimy dresy z krokiem w kolanach, nauszniki z kocimi uszkami i kigurumi jednorożce i będziemy nosić śmieszne skarpetki w różowe świnki, nawet do sandał. 

W zoo nakarmimy małpy bananami i przejedziemy się na wielbłądach.

Będziemy pływać wczesnym rankiem w jeziorze, a wieczorem ogrzewać się przy ogniskach. Upieczemy ciasto marchewkowe i zjemy je późno w nocy. Spędzimy każdą ciepłą noc na dachu bazy, będziemy spać pod namiotem, uciekać przed burzami i tańczyć w ulewnym deszczu. 

Będziemy wlewać mleko przed płatkami, oszukiwać grając w karty i rozgryzać orzechy zębami.

Nawet jeśli to oznaczało, że poświęcę całe życie, chcę widzieć uśmiech na twarzy Aleksandra.

Teraz już to wiem. I nie cofnę się przed niczym. Poruszę niebo i ziemię. Zaprzedam duszę diabłu, byleby tak było.

Strzeżcie się demony, nadchodzę.
















---------------------------------------------------------------

Dobry wieczór! Przychodzę do Was w ten magiczny wieczór niosąc kolejna część Wstążek.

Kto z Was pamięta rozdział, który został opublikowany dokładnie rok temu? I długą notatkę od autora, w której zawarłam wszelkie przemyślenia jakie wtedy miałam w głowie. W tym roku jednak nie chcę przedłużać, więc napiszę najważniejsze rzeczy.

Po pierwsze, zapadła ostateczna decyzja co do drugiej części Wstążek. Podejmuję się tego zadania i zapowiadam, że będzie się różnić od tej, przy której aktualnie trwacie. Nic więcej nie spoileruję, dowiecie się wkrótce.

Planowany koniec tej części ma nastąpić w wakacje 2019 roku. Tak blisko, a jednak wciąż daleko. Nie myślmy o tym jednak, Wigilia to zbyt magiczny czas na rozmyślania o jakichkolwiek końcach.

Kolejną sprawą jest skrócenie pół-maratonu. Ostatni jego rozdział pojawi się albo jutro albo w drugi dzień świąt, musicie mi wybaczyć, ale stwierdziłam, że tyle wystarczy, jak na jeden raz. Nie chcę się też w żaden sposób wypalić i wejść w nowy rok z nowymi pokładami wiary i świeżymi pomysłami.

Jak co rozdział dziękuję wszystkim stałym czytelnikom, tym, którzy dopiero się dołączyli do wspólnoty Wstążek i tym, którzy jej nie znają. To dzięki Wam istnieje ta historia. Chciałam jednak zwrócić uwagę na symbolikę postaci, spotykają się tu zupełnie odległe od siebie światy i wbrew przeciwnością brną przez życie, radząc sobie na wiele sposobów. Zdradzę Wam w tajemnicy, że chciałabym kiedyś przeczytać interpretację tej historii i dowiedzieć się, co miałam na myśli według znawców. Zapewniam Was jednak, wiem co myślałam i dalej będę myśleć, a przynajmniej się starać.

Nie przedłużając już, kończę ten mój krótki wywód na temat wszystkiego. Skoro dotrwaliście aż do tego momentu, to możecie być z siebie dumni.

Pędźcie teraz do swoich rodzin, by obejrzeć Kevina, a za dwie godzinki śmignąć na Pasterkę, tak jak ja. Cieszcie się każdą chwilą spędzoną z najbliższymi, bo one przemijają i nigdy nie wrócą!

Do zobaczenia jutro, bądź za dwa dni!!

Jeszcze raz Wesołych Świąt!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top