LXII
W ostatnim tygodniu napadało tyle śniegu, że naszym najważniejszym zadaniem treningowym w ośrodku było odśnieżanie podwórka. Ostatnie białe święta były chyba siedem lat temu, jeśli się nie mylę, więc cieszył mnie każdy gram śniegu. Od razu poprawiał mi się humor, kiedy patrzyłam na świat za oknem i z przyjemnością wychodziłam na dwór, ubierając się najcieplej jak tylko mogłam. Karol jednak nie podzielał mojego entuzjazmu, a tylko snuł się między zaspami z łopatą, złorzecząc na cały świat.
— Czy to białe gówno kiedyś przestanie padać? — warknął, kiedy wraz z Jankiem i Lilką dostaliśmy nakaz pomocy chłopakowi.
— Już nie przesadzaj, jest fajnie — zaśmiała się Lilka, otwierając usta by złapać kilka płatków śniegu.
— Fajnie. Gdybyś musiała odśnieżać auto w każdy poranek, to byś wiedziała co to znaczy. A dzisiaj ten cholerny rzęch mi zamarzł! Spóźniłem się do szkoły, a wszystko przez tę zimę...
— To śnieg czy zima ci przeszkadza?
— Jeden chu...
— Wyrażaj się, tu są dzieci — dobiegł nas trochę zachrypnięty głos Aleksandra, który dołączył do nas z łopatą.
Automatycznie wcisnęłam głowę między ramiona, starając się naturalnie odejść jak najdalej od chłopaka. Skupiłam się na pracy, żeby nie musieć znosić uwag ze strony szarookiego, bo na pewno zrobiłam coś źle. Olek też trzymał dystans między nami, co wcale mi nie przeszkadzało. Już wolę sprzątać całą stajnię, niż narazić siebie na śmierć.
— Pysiu, a ty gdzie spędzasz święta w tym roku? — zapytał Janek, próbując rozluźnić atmosferę.
— Tradycyjnie w domu. A ty pewnie jedziesz w góry?
— A juści ze tak! — Blondyn uśmiechnął się szeroko, a czapka uszatka z niebieskim pomponem dodała mu dziecięcego uroku tak, że chciało się go ciągle tarmosić i tulić.
Nie włączałam się w rozmowy, wolałam się nie wychylać, szczególnie w towarzystwie Brzezińskiego. Przysłuchiwałam się rozmowom moich towarzyszy i pracowałam, chcąc jak najszybciej skończyć i napić się czegoś ciepłego. Zima zimą, jest fajnie i nastrojowo, ale to nie zmienia faktu, że marznie nos.
Śnieg jednak ciągle padał, więc skupiliśmy się na najważniejszych drogach ze stajni do ujeżdżalni, do bazy i do domu pana Radka. Ułatwiliśmy trochę przechodniom dotarcie do celu, więc śmiało mogę powiedzieć, że dobry uczynek na dziś zaliczony.
— Orientuj się! — wrzasnęła Lilka i nad moją głową przeleciała śnieżka, która jednak nie doleciała do celu.
Spadła jakieś dwa metry od stóp Karola i rozpadła się na kawałki. Chłopak spojrzał na dziewczynę wymownie, jakby nie chciał wdawać się w kłótnię i wrócił do pracy. Lilka, wyraźnie niepocieszona, również zajęła się odśnieżaniem. Nie minęło piętnaście minut, a Karol rzucił w nią śniegiem zebranym na łopacie. Tak zaczęła się bitwa na śnieżki, w której udział brały tylko dwie osoby. Ja, Janek i Olek dla bezpieczeństwa postanowiliśmy wycofać się do stajni, gdzie wreszcie mogliśmy się rozgrzać.
****
Siedziałam w szatni, próbując przypomnieć sobie, gdzie po ostatnim treningu położyłam palcat. Jeśli zostawiłam go gdzieś na dworze, bez wątpienia muszę poczekać na nadejście wiosny. Innego wyjścia nie widzę, szczególnie, że przetrząsnęłam całą siodlarnię.
Kiedy tak gorączkowo myślałam na lokalizacją zguby, dobiegł mnie śmiech czysty jak źródlana woda. Od razu wiedziałam do kogo należał. Dzięki jego brzmieniu zrobiło mi się cieplej na duszy i już wcale nie potrzebowałam gorącej herbaty. Było to dziwne, ale działało na mnie kojąco, za co w cale nie byłam na niego zła. Trochę byłam przygnębiona faktem, że nigdy nie udało mi się rozśmieszyć Olka na tyle, żebym poczuła to rozkoszne ciepło w sercu.
Wróciłam wspomnieniami do dnia, w którym się poznaliśmy. Wyraźnie pamiętam jego kpiący uśmiech, kiedy Janek mówił o nim jako o mistrzu ujeżdżenia. Później uścisnął mi dłoń.
Przypomniałam sobie te wszystkie docinki, jakie rzucaliśmy do siebie wzajemnie i zaśmiałam się cicho. Stanowiło to dla mnie bardzo miłą część moich wspomnień, mimo tego, że wiele razy przez jego słowa było mi przykro.
No, a potem była burza. Rozpętała się w nocy i była tak silna, że wyrwała mnie z własnego łóżka i wepchnęła na łóżko Olka. To był nasz pierwszy tak bliski kontakt. Do tej pory mam gęsią skórkę, gdy przypomnę sobie zapach jego pościeli i jego uśmiechniętą twarz, oświetloną blaskiem pioruna.
Nagle uderzyło mnie wspomnienie przygotowań do imprezy urodzinowej. Włożyłam w to naprawdę dużo pracy i z rozmów innych klubowiczów dowiedziałam się, że impreza była przednia. Nawet sam jubilat bawił się dobrze, chociaż ciągle miał mi to za złe. Jedyne czego do tej pory nie zauważyłam, to to, czy Olek nosi bransoletkę ode mnie. Nigdy nie podwija rękawów swoich bluz, a przynajmniej nigdy tego nie widziałam, więc nie mam pewności co do tego.
Poczułam czyjś wzrok na sobie, a kiedy podniosłam głowę ujrzałam srebrnoszare oczy, które patrzyły na mnie z rozbawieniem. Szybko zerwałam kontakt wzrokowy, bojąc się jego reakcji i wstałam, chcąc opuścić pomieszczenie, ale ręka chłopaka zagrodziła mi drogę. W tamtej chwili serce zabiło mi dwa razy mocniej i poczułam, jak żołądek ze stresu wywija koziołka.
Skorzystałam z okazji i spojrzałam na jego nadgarstek. Na pewno nie nosi bransoletki na prawej ręce.
— Mam ci kilka rzeczy do przekazania, rozkaz z góry.
Odsunęłam się o krok i czekałam. On tymczasem wyjął z kieszeni kurtki złożoną kartkę i wręczył mi ją. Nie możliwe, że zapomniałam o czymś w dokumentach, sprawdzałam je dokładnie trzy razy.
— Nie podpisałaś się.
Nic nie umknie jego uwadze. Zaczęłam rozkładać papier, ciągle nie dowierzając, że zapomniałam o czymś tak istotnym jak zwykły podpis. Kiedy moje oczy ujrzały jedno zdanie napisane fioletowym flamastrem, zamarłam.
To był list, który pisałam razem z Mają kilka dni temu.
Zacisnęłam palce na kartce i poczułam jak palą mnie policzki. Miałam ochotę uciec. Niemal czułam kpinę, z jaką Olek na mnie patrzył. W jego oczach muszę znaczyć teraz mniej niż jakikolwiek robak. Jakikolwiek najgłupszy i najbrzydszy robak, który miał nieszczęście chodzić po tej ziemi.
— Poza tym, Mikołaj odwiedza tylko grzeczne dzieci.
Zostawił mnie samą z moim beznadziejnym wstydem, na koniec jeszcze śmiejąc się cicho. Mogłam się domyślić, że to się skończy w ten sposób, nawet ja powinnam to wiedzieć. Skoro nigdy mi w życiu nic nie wyszło, to teraz też nic nie powinno wychodzić, to logiczne, nie? Ale gdzieś z tyłu głowy jakiś głosik mówi mi, że może akurat tym razem będzie inaczej?
Ta, jasne.
Opadłam na ławkę zrezygnowana i wepchnęłam list do kieszeni kurtki. Przyłożyłam zimne dłonie do rozpalonej twarzy i głośno westchnęłam. Czułam się bezsilna i totalnie pogrążona we własnej głupocie. Tym razem było jednak trochę inaczej.
Było mi już obojętne, co chłopak o mnie myśli. Może mnie wyśmiewać, poniżać, obrażać, a nawet nienawidzić. Przestało mnie to interesować, bo i tak nie dałabym rady nic z tym zrobić. Czy mnie to zabolało? Nie. Czy mi przykro? Trochę.
Jestem wrażliwa, ale ilość emocji związanych z ostatnimi wydarzeniami przytłoczyły mnie i zobojętniły na wszystkie bodźce ze strony innych ludzi. Mam gdzieś to, co sądzi o mnie klasa, czy zwykły przechodzień.
Czuję się niemal tak, jakbym wypełniła z powodzeniem jakąś ważną misję. Nie potrafię dokładnie określić jej celu, ale teraz już wiem, że nie mam nic do roboty. Odczuwanie na przemian ulgi i pustki nie było najlepszym uczuciem w moim życiu, chociaż radzenie sobie z tymi emocjami przychodziło mi z łatwością.
Wiele nauczył mnie właśnie Brzeziński. Obserwując go, uświadomiłam sobie, że nie można być podatnym na wszystko, co cię otacza. Każdy ludzki oddech nie może wyprowadzać cię z równowagi. Musisz iść do przodu, wśród tych wszystkich brudów i ludzkich niespełnionych aspiracji, trzymać wysoko głowę. Zawsze do przodu. Możliwe że mogłam zrobić to lepiej, ale co by mi z tego zostało?
Przyjaźń Olka na lichym fundamencie? Nie potrzebuję jej w ogóle, jeśli jemu też wydaje się to zbędne. Na pewno go zraniłam, na pewno nie raz. Ale dzięki mnie stanie się jeszcze silniejszy. O ile da się bardziej.
Ale skoro misja została wypełniona.
To... Chyba teraz mogę odpuścić, prawda?
-------------------------------
Dobry wieczór! Oficjalnie zaczynam świąteczny pół-maraton! (kto się cieszy?)
Rozdziały będą się pojawiać codziennie w godzinach wieczornych, od piątku do środy i tym razem będą one typowo świąteczne, więc może jakiś klimacik się pojawi wśród mokrych i ciepłych świąt?
Nie ma co przedłużać, dzisiaj rozgrzeweczka, jutro będzie lepiej, obiecuję.
Jak przygotowania do świąt? Macie już ubraną choinkę? I preferujecie żywe, czy sztuczne? Obie mają swoje wady i zalety, chociaż wszystko zależy do gustów.
Czekam na komentarze i do jutra!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top