LVI

 Bal kończący sezon był dla mnie pod kilkoma względami bardzo stresującym wydarzeniem.

Po pierwsze, to będzie moja pierwsza poważna impreza kończąca sezon jeździecki. Nigdy nie brałam udziału w podobnym wydarzeniu, więc nie wiedziałam nawet jak się ubrać. Koniec końców Lilka zmusiła mnie do założenia prostej i długiej sukienki w kolorze kobaltowym, chociaż osobiście wolałabym założyć coś czerwonego, ale blondynka nawet nie chciała o tym słyszeć.

Po drugie, idę na zakończenie sezonu z Wiktorem — członkiem klubu rywalizującego z moim o względy w jeździeckim światku. To już z miejsca nie mogło się udać, chociaż w głębi serca byłam zadowolona z takiego rozwoju wydarzeń. Szczególnie, że dostałam coś na wzór błogosławieństwa od Aleksandra, co pchnęło mnie na przód.

No, po trzecie... To mam poważne wątpliwości co do mojej etykiety. Nigdy nie brylowałam w towarzystwie szlachty, moje imprezy raczej sprowadzały się do bezalkoholowych wieczorów plotkarskich. Nie umiem mówić o globalnym ociepleniu ani o laureatach nagrody Nobla, nie umiem elegancko tańczyć, nie mam pojęcia zjeść rybę, nie łamiąc zasad savoir-vivre. Starałam się trochę douczyć, ale do tej pory nie wiem czym się różni nóż do zakąski od noża do dania głównego. W końcu w przypływie nerwów postanowiłam sobie, że najem się w domu, żeby oszczędzić sobie kłopotliwych sytuacji.

Mogłabym wymieniać bez końca, ale najważniejsze dopiero przede mną. Muszę dobrze wypaść przed zarządem PZJ, trenerami z innych prestiżowych ośrodków i sędziami. Jak strzelę jakąś gafę, nie wybaczę sobie do końca życia.

Stałam właśnie przed lustrem w łazience i powtarzałam sobie, że to tylko kilka godzin i że na pewno dam radę. Na pewno.

Patrzyłam na swoje odbicie i stwierdziłam, że Lilka i Daria odwaliły kawał dobrej roboty, robiąc makijaż. Oczy miałam podkreślone szarym cieniem, a kreski eyelinerem wyszły tak idealnie, jak mogłabym tylko marzyć, gdybym je robiła sama. Nie chciałam malować ust, ale jak zawsze Lilka postawiła na swoim, chociaż wywalczyłam naturalny kolor szminki.

Włosy upięłam w wysokiego koka, nad którym męczyłam się dobrą godzinę, ale wyszedł idealny. Liczyłam tylko na to, że się nie rozpadnie tak szybko, jak ostatnim razem.

— Kochana, już czas na show! — dobiegł mnie zza drzwi głos mojej makijażystki.

Na dworze było już ciemno, więc trzeba wyjść i pokazać się najlepiej jak potrafię.

Wyszłam z łazienki, sunąc dłońmi po materiale kobaltowej sukienki. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam najpierw na Lilkę ubraną w piękny odcień błękitu, a potem na Darię, która postawiła na klasyczną małą czarną.

 — Twoim celem jest rozkochanie tego biednego chłopaka na amen, kopciuszku?  — stwierdziła rudowłosa, skanując mnie wzrokiem.

 — Moim celem jest nie zabicie się w tych pantofelkach  — wystawiłam nogę, ukazując buty.

Nie były bardzo wysokie, ale nie byłam przyzwyczajona do chodzenia na szpilkach. Wychodziło mi to różnie, raz lepiej, raz gorzej, ale już wolę złamać obcas, niż skręcić sobie kostkę.

Zejście ze schodów zajęło mi więcej czasu, niż przewidywałam, a to wszystko przez tę pieprzoną długą sukienkę. Kiedy znajdowałam się już na dole, wzięłam głęboki oddech, żeby odgonić nerwy i inne negatywne emocje.

Weszłyśmy w trójkę do sali konferencyjnej, a mnie uderzyła ilość zupełnie nieznanych mi osób. Wszystkie panie ubrane były w przecudowne długie suknie różnych kolorów. Zestawiając mnie z nimi, wypadałam raczej miernie, ale nigdy nie lubiłam wyróżniać się strojem. 

 — Nikt nie wygląda tak pięknie jak ty, kochana— szepnęła do mnie Lilka, a wtedy podszedł do nas kelner, oferując szampana.

Byłam w szoku. Tak jakby brzydkie kaczątko trafiło na wspaniały bal łabędzi. Chociaż patrząc na moje odbicie w lustrze nie wyglądałam aż tak źle, jak o sobie myślałam, to jednak wolałam trzymać się na uboczu.

— Pan prezes! — Lilka uśmiechnęła się szeroko i odeszła, zostawiając mnie i Darię na pastwę losu.

— Tak myślałam, że zostaniemy same — jęknęła moja towarzyszka, nerwowo pijąc szampana.

— Nie rzucajmy się w oczy, poszukajmy swoich— odparłam, rozglądając się.

Ruszyłyśmy do przodu, uważając żeby nikogo przypadkiem nie potrącić, ani nawet dotknąć. Panowie ubrani w eleganckie garnitury schodzili nam z drogi, kiedy grzecznie przeprosiłyśmy, a ja zaczęłam się zastanawiać, skąd się tu wzięło tyle ludzi związanych z jeździectwem.

Kiedy ujrzałam ukochaną blond czuprynę, niemal nie podskoczyłam z radości. Z powagą na twarzy dotarłyśmy do chłopaka, a ja chwyciłam go za ramię.

 — Jezu, już myślałam, że was tu nigdy nie znajdziemy— powiedziałam i spojrzałam na twarz mojego rozmówcy.

 — Chyba mnie pani z kimś pomyliła— odparł, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

 — Bardzo przepraszam — baknęłam, lecz mężczyzna wyciągnął dłoń w moim kierunku.

 — Jestem Marcel, bardzo mi miło, że los dał mi sposobność poznania tak wspaniałej osobowości.

Uścisnęłam jego dłoń, a wtedy on podniósł ją do ust i pocałował jej wierzch. Czułam, że Daria za moimi plecami ledwo powstrzymuje wybuch śmiechu.

 — Anastazja— odparłam, a moje uszy płonęły.

  — Widziałem twój przejazd na zawodach w Paryżu. Masz zjawiskową technikę skoku. Twój klub musi być z ciebie bardzo dumny.

Zajęło mi chwilę, by złożyć w miarę ładną merytorycznie wypowiedź, nawiązując do największej porażki w moim życiu. Nie dane było nam rozwinąć znajomości, bo obok nas stanęła Lilka i przepraszając odciągnęła mnie w głąb sali.

 — Właśnie poznałaś pociotka prezesa, Marcel Dębski sędziuje czasami konkursy skokowe. Bardzo kulturalny człowiek, ale swoją elokwencją przebija nawet angielską królową.

Przy pomocy Lilki dotarliśmy do miejsca, w którym przebywała reszta naszego klubu. Zanim dopadłam do Janka, wychyliłam się zza jego ramienia i zajrzałam w oczy.

  — Janek?

 — Ten sam, księżniczko. Nie poznajesz mnie?

  — Jak dobrze, że to wy... — westchnęła Daria, dopijając swojego szampana.

Przebiegłam wzrokiem po zgromadzonych. Wszyscy uśmiechali się życzliwie i byli nad wyraz uprzejmi i taktowni. Przy klasycznej muzyce jakoś łatwiej im się rozmawiało, ale byli przy tym jak najbardziej naturalni, przez co wzbudzili we mnie podziw.

  — Nie denerwuj się, po dwudziestej trzeciej to wszystko wygląda zupełnie inaczej — zaśmiał się Karol, puszczając do mnie oczko.

Uśmiechnęłam się blado, kiedy stukanie łyżeczką o kieliszek zwróciło naszą uwagę. 

W centralnej części sali konferencyjnej stał prezes PZJ ubrany w granatowy garnitur. Zaczął swoje przemówienie, zaczynając od celu spotkania, przez sens jeździectwa, aż do krótkiego podsumowania minionego sezonu. Na sam koniec poprosił o wzniesienie toastu kieliszkiem czerwonego wina, na znak jedności i walki.

Między ludźmi ujrzałam Olka, opierającego się o ścianę. Bladoniebieska mucha podkreślała kolor jego oczu, który w tym świetle wydawał się jeszcze bardziej bezuczuciowy. Nasze spojrzenia się spotkały, ale nie odczułam przejmującego zimna, jaki zawsze towarzyszył jego wzrokowi. Uśmiechnął się prawym kącikiem ust i uniósł dłoń trzymającą kieliszek. Ja powtórzyłam jego ruch i upiłam łyk alkoholu, zrywając kontakt wzrokowy z Brzezińskim.

Klasyczna muzyka znów zaczęła płynąć, a rozmowy powróciły. Czułam się zupełnie samotna, jakby w tej sali nie było ponad setki osób. Czułabym się znacznie lepiej, jakbym została tutaj sama.

Wtedy poczułam jak ktoś obejmuje moją talię i kładzie głowę na ramieniu. Spojrzałam w znajome niebieskie oczy i uśmiechnęłam się szeroko. Przytuliłam Wiktora uważając, by nie oblać go winem.

  — Wybacz spóźnienie, ale ciężko jest się tutaj dostać — powiedział, pocierając kark, a ja poprawiłam jego granatową muchę. Co prawda nie był to kobaltowy, ale nie czepiałam się szczegółów.

Mając Wiktora obok siebie czułam się tak, jakby ktoś uzupełnił brakujący element układanki. Wreszcie czułam się swobodnie. Miałam świadomość, że mogę na niego liczyć, bo wybaczy mi wszystkie gafy jakie kiedykolwiek popełnię. Przy nim wreszcie mogę być sobą.

To będzie najwspanialszy wieczór w moim życiu.

Nic tego nie zepsuje.









------------------------------------------

Dobry czwartkowy wieczór! 

Przychodzę do Was z kolejnym rozdziałem, już zakończenie sezonu, jak to szybko leci. A jak tam, Wasz sezon już się skończył? Mam nadzieję, że nie.

Pod ostatnim rozdziałem wywiązała się ciekawa dyskusja w której mniej-więcej chodziło o wyprawę krzyżową, mającą na celu nawrócić Anastazję na właściwe tory. I jak, udało się? Bo chyba trzeba ją zorganizować jeszcze raz.

I jeszcze raz.

I jeszcze.

I jeszcze.


Komentujcie, piszcie, czekam <3

Miłego wieczoru i udanego zapiątku <3 <3 <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top