LII

Otworzyłam oczy.

Prawie świtało. Patrzyłam na bezgwiezdne niebo przez kłęby szarego dymu przez kilka chwil, zanim doszłam do siebie. Uniosłam się na rękach i rozejrzałam dookoła. 

Znajdowałam się w miejscu, który musiał być kiedyś lasem. Gdzieniegdzie sterczały nadpalone konary drzew. Cały świat wokoło mnie zmienił się w popiół. Wszystko zostało spustoszone przez nieistniejące już płomienie. Leżałam na spalonej i jeszcze ciepłej ziemi, próbując przypomnieć sobie wcześniejsze wydarzenia. 

Usiadłam i spojrzałam na swoje dłonie. Były całe we krwi. 

Przerażona rozejrzałam się dookoła. Dostrzegłam klęczącą postać, kawałek ode mnie. Z jej pleców wyrastały pokiereszowane skrzydła, poplamione ziemią i krwią, która spływała po bladej skórze. Obserwowałam jakiś czas jej ramiona, drżące w nieustępujących spazmach, zanim udało mi się podnieść. Wtedy anioł uniósł twarz ku niebu, jakby prosząc o litość Pana.

Stojąc twarzą do jego zmaltretowanych pleców, udało mi się dostrzec kawałek zapłakanej twarzy. Nie byłam w stanie trzeźwo myśleć. Nie rozpoznałam w nim żadnej ze znajomych mi osób. Wiedziona ciekawością podeszłam kilka kroków, wtedy ujrzałam nóż, tkwiący niemal po samą rękojeść w piersi anioła. Jego ręce usilnie próbowały go wyciągnąć, lecz nie starczało mu na to sił.

Nie byłam w stanie pomóc. Patrzyłam tylko, jak powoli umiera, w okropnych mękach. Widziałam jak sekunda po sekundzie uchodzi z niego życie. Mimo niewyobrażalnego bólu z jego ust nie wydobył się ani jeden jęk, ani jedna prośba o pomoc. 

Nawet nie spojrzał w moją stronę.

Usiadłam gwałtownie na łóżku, próbując złapać oddech.

Spojrzałam na zegarek. Była prawie czwarta. Opadłam na poduszkę, czując, że sen nie przyniósł mi nowych pokładów energii. Patrzyłam tępo w sufit, będąc w ciągłym w szoku.

W pewnej chwili zapragnęłam krzyczeć, wrzeszczeć i przeklinać, żeby pozbyć się tej cholernej bezsilności, która z każdym dniem, każdą godziną przejmowała kontrolę nade mną. Łzy napłynęły do moich oczu i czułam rosnącą gulę w gardle. Przycisnęłam dłoń do ust, nie chcąc wydobyć z siebie ani jednego dźwięku, tak jak anioł z mojego snu.

Targały mną skrajne emocje, których nie potrafiłam stłumić. To było silniejsze niż ja. W mojej głowie rozbrzmiewały tysiące pytań, lecz nie znałam odpowiedzi. Nie mogłam się pozbyć gnębiącego mnie uczucia. Z każdym dniem było gorzej, nie umiałam znaleźć rozwiązania, wszystkie drzwi były zamknięte.

Było tak, dopóki nie uświadomiłam sobie, że to przez Olka.

Wreszcie dopadły mnie wyrzuty sumienia, totalnie spóźnione, totalnie bezkonkurencyjne. Zrozumiałam, że to co powiedziałam było wyrazem bezduszności. Przecież on mi nic złego nie zrobił, nawet wyciągnął do mnie dłoń, a ja ją odtrąciłam, równocześnie odrzucając samego chłopaka. Nie chciałam go ranić...

Szybko sięgnęłam dłonią po telefon. Strąciłam budzik i butelkę z wodą z nocnej szafki, zanim go znalazłam. Oślepił mnie blask ekranu, kiedy nacisnęłam przycisk blokady. Czym prędzej wpisałam kod, weszłam w aplikację messengera i rozpoczęłam poszukiwania.

Gwałtownie wciągnęłam powietrze, gdy zobaczyłam odpowiedni dymek, a przy zdjęciu zieloną kropkę. Widząc ją zawahałam się na ułamek sekundy, ale moje palce weszły w okno czatu. W wiadomości zaczęłam pisać wszystko, co przyszło mi wtedy do głowy. Emocje i wątpliwości, jakie wtedy odczuwałam, zawarłam w żałosnej litanii, pisanej przeze mnie o czwartej rano.

Zanim jednak doszłam do połowy, z transu wyrwało mnie zniknięcie zielonej kropki. Moje kciuki zastygły w bezruchu, a ja wróciłam na ziemię. 

Aktywny minutę temu. Szlag.

Zbeształam samą siebie, czując ogarniającą mnie na powrót rozpacz. Usunęłam całą wiadomość i wyszłam z konwersacji. Zanim zupełnie odpuściłam, jeszcze przez chwilę patrzyłam w ekran, ale pieprzonej zielonej kropki ciągle nie było.

****

— Nie poznaję cię, Ana! Najpierw widzę, że coś cię trapi, potem nie ma z tobą kontaktu, a wreszcie kiedy dajesz znak życia, okazuje się, że zniszczyłaś prawie wszystkie twoje relacje! — pani Asia spojrzała na mnie twardo.

Siedziałyśmy w jej salonie, pijąc gorącą herbatę z miodem. Zapomniałam oddzwonić do niej po konferencji, więc nie jestem zdziwiona, że jest zła. Przyjęłam jej wyrzut z kamienną twarzą, w końcu to tylko moja wina.

Spojrzałam przez okno na prawie zakończony remont stajni. Na zewnątrz stały jeszcze rusztowania, ale w porównaniu z tym, co było wcześniej, teraz to istne niebo. Od razu budynek wyglądał jak stajnia, a nie jak rozsypująca się obora. W środku było cieplej i przede wszystkim czyściej, a w siodlarni pojawił się zupełnie nowy rząd. Nawet pojawiła się grupa osób zainteresowanych jazdą konną, która regularnie zapisywała się na jazdy i, co najważniejsze, dbała o konie.

 — Zaczęło się od tego upadku we Francji...

— Ej, ale spójrz. Tylko ty możesz się pochwalić tym, że zaliczyłaś glebę w Paryżu! I to w jakim stylu!

— Tak, faktycznie, jest się czym chwalić.

Pani Asia odstawiła kubek na stolik kawowy i założyła kosmyk włosów za ucho.

— Ale po tym trenował z tobą Olek, wydawało mi się, że to wyjdzie ci na dobre.

— Nie wiem co sobie wtedy myślałam. Chyba wyobrażałam sobie zbyt dużo. Potem poszło już z górki.

Kobieta uniosła brwi w zdziwieniu. Ponownie sięgnęła po kubek w zielone kropki.

— Mówisz tak, jakby partolenie spraw przychodziło ci z łatwością.

— Bo właśnie tak jest! Czego się nie dotknę, zamienia się w gówno — warknęłam, przypominając sobie sytuacje z ostatnich tygodni.

Wtedy kobieta wstała tak gwałtownie, że zachlupotała herbata w trzymanym przez nią kubku. Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w kierunku drzwi. O mały włos nie rozlałam swojego napoju, ale posłusznie za nią poszłam. Wyszła na dwór, ciągnąc mnie za sobą. Zostałam na schodach, podczas gdy Joanna w samych skarpetkach wyszła na środek podwórka. Odwróciła się do mnie i rozłożyła ręce, a zimny podmuch wiatru poruszył jej burzą włosów. 

— Spójrz na to wszystko. Rozejrzyj się i powiedz mi, jak to wygląda?— na chwilę zniknęła mi z oczu, a kiedy wyszła ze stajni z widłami, na których niosła pokaźnej wielkości końskie łajno.

Zanim zdążyłam ją powstrzymać rzuciła odchody na szarą kostkę przed jej domem, a widły wbiła w ziemię.

— A teraz powiedz mi, co wygląda na gówno? To, czy stajnia za mną? No dalej, odpowiadaj!

Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Joanna podbiegła do mnie, znów łapiąc mnie za rękę i ciągnąc w kierunku łajna. Zatrzymała się tuż przed nimi i wskazała na nie palcem.

— Przyjrzyj się. Co jest gównem?

Wskazałam brodą na poprawną odpowiedź, a Joanna wyjęła z kieszeni telefon i po sekundzie podstawiła mi go pod nos. Zobaczyłam otwartą aplikację aparatu i swoją zmęczoną twarz.

— Co jest gównem?

Odpowiedziałam na pytanie po długiej chwili. Wpatrywałam się tępo w przestrzeń przed sobą, zastanawiając się, do czego dąży pani Asia. Kiedy wreszcie szare komórki w moim mózgu zaczęły pracować, zrozumiałam o wiele więcej, niż miałam. Podniosłam wzrok na kobietę, a ona kilkoma ruchami palców przywołała na ekran zdjęcie, na którym uwieczniono członków mojego klubu.

  — Co jest gównem?

Roześmiany Janek obejmował Brzezińskiego i Karola, a Lilka wystawiła język. Zuzia zapozowała jak profesjonalny kulturysta, podobnie jak Paulina. Wszyscy byli ubrani w białe bryczesy i klubowe polówki, sprawiali wrażenie, że są jedną wielką rodziną.

Dopiero wtedy zrozumiałam, najbardziej oczywistą rzecz na świecie.

Każdy człowiek jest w zasadzie człowiekiem, nieważne, czy różni nas tylko kolor oczu, czy skóry, czy poglądy albo wiara. Wszyscy jesteśmy ludźmi. Czym różni się sportowiec od polityka, oprócz zawodu? Wszyscy mamy swoje pragnienia i marzenia, potrafimy czuć i kochać, ranić i wybaczać, a przede wszystkim potrafimy walczyć. 

Bardzo niewiele dzieli nas od rzucenia wszystkiego, ale gdy odpuścimy i zrezygnujemy z walki o samych siebie, będziemy z tego dumni? Skoro nie możemy być sobą, to kim jesteśmy? Dlaczego udajemy, że nam nie zależy, jeśli tak naprawdę nie umiemy bez tego czegoś żyć? Czemu pozwalamy, bo ktoś rządził naszym życiem? Po co nam ciągłe dążenie do wiedzy i postępu? 

Codziennie zaprzątamy sobie głowy tylko z pozoru istotnymi rzeczami, które dotyczą tylko nas samych. A gdybyśmy odważyli się otworzyć oczy? Gdybyśmy dostrzegli cierpienie innych osób? Czy więcej byśmy go nie zadawali? Zdołalibyśmy zaoferować pomoc potrzebującym i zabić w sobie egoizm? Czemu pozwalamy zagłuszać prawdę? Czemu odrzucamy krytykę?

Cholera, wszyscy jesteśmy ludźmi.

Wszyscy, ja, pani Asia, Lilka, Janek, nauczyciele, uczniowie, sprzedawcy, bezdomni i złodzieje. Nawet ten przeklęty Aleksander Brzeziński, który jest człowiekiem w szczególności. To wokół niego zakręciło się moje życie i dopiero rozrzucone na brukowej kostce końskie łajno uświadomiło mnie, że sama mam kłopoty z człowieczeństwem.

Nie da się żyć bez końca. 

Jak można żyć bez czegoś, co nie istnieje? Przecież wszyscy potrzebujemy końca, osobistego i prywatnego, który będzie istniał tylko dla nas.

Chyba wreszcie znalazłam go dla siebie.









-----------------------------

Dobry wieczór, bo to już pora, co? 

Jak zwykle niezawodna Joanna przyszła naszej bohaterce z pomocą. Myślicie, że Nastia zmieni swoje postępowanie i nauczy się człowieczeństwa? Można się go nauczyć, czy trzeba się z nim urodzić? Jak sądzicie?

Jaki kolor według Was mają skrzydła anioła z tego rozdziału? Czym się on różni od pozostałych aniołów? A może jest dokładnie taki sam, jak jego towarzysze? 

No, czekam na Wasze teorie (w komentarzach, albo i nawet na privie, wszystko cieszy. Serio, jest cieplej)

Miłego wieczoru ~~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top