IV

Mijały kolejne dni odkąd poznałam panią Joasię. Ciągle zastanawiałam się, czy zrobiłam dobrze. Zostawiłam taką wspaniałą osobę na pastwe losu... Ale z drugiej strony co ja bym mogła sama zrobić? Zostać tam i pomagać jak umiem, jeszcze kiedy trwają wakacje? 

Mogłabym... Ale jeśli ona miałą rację? I gdybym tam została naprawdę stałoby się tak jak mówiła? Chociaż... nigdy nie myślałam o jeździectwie "zawodowo", ale startowanie w prestiżowych konkursach to moje marzenie. Ale... jeśli naprawdę bym tam utknęła?

Przecież to nonsens...

— Tak ci powiedziała? Żebyś się wynosiła i nigdy nie wracała? — zapytała Kamila, kiedy siedziałyśmy u mnie w pokoju, czekając na Amelię i Magdę.

— No nie zrobiła tego w tak dosadny i brutalny sposób, ale przekaz został ten sam. Miałam odejść.

— Dziwna ta kobieta. Ja na jej miejscu to pewnie uczieszyłabym się, że zarobiłam. Bolałaby mnie świadomość, że ta osoba nigdy już nie wróci... Ale zarobiłam...   — Odparła Julia. — A ona oddała ci pieniądze.

— Chyba mam poczucie winy — powiedziałam i położyłam się na łóżku, utkwiając wzrok w białym suficie. 

— Myślisz, że mogłas zostać? Ana, ona tego chciała, więc nie przejmuj się tym. Zrobiłaś to, o co cię prosiła i wasze drogi powinny się rozejść, co nie? — rzekła Kamila i zakręciła się na buirowym krześle. 

— Łatwo ci mówić — spojrzałam jak kręci się bez opamiętania i przez chwilę zastanawiałam się, kiedy będzie miała mdłości. 

Odgoniłam od siebie taką myśl - gdyby się spełniła... wolę nawet nie myśleć.

— W Australii wszystko było proste. Koń, siodło, przeszkoda... I już. A nie tak jak tutaj... 

— Musisz sie przyzwyczaić — rzuciła ciemnooka, między kolejnymi obrotami.

— Moim zdaniem...   — Zagadnęła Julia, odrywając wzrok od falujących czarnych włosów Kamili. — Jeśli będziesz bardzo chciała, to przecież możesz tam iść. Wydaję mi się, że pani Joasi chodziło o jazdę, a nie o pomoc przy koniach.

Spojrzałam blondynce w oczy. Przeanalizowałam w milczeniu jej słowa i faktycznie, miała rację!

— Julia, jesteś genialna!

— Wiem — zachichotała dziewczyna i znów spojrzała na Kamilę, która nie miała zamiaru przestać się kręcić.

~~~~

— Anastazja, tutaj jesteś — usłyszałam głos Wiktora, kiedy czyściłam kopyta Santisie.

— Mam w czymś pomóc? — zapytałam, nie przerywając pracy.

— Nie, chciałem ci powiedzieć o zawodach towarzyskich, tych pod patronatem Janowa Podlaskiego, o ile dobrze pamiętam.

Zainteresowana podniosłam głowę.

— To są dość ważne zawody, a suma pieniędzy jest całkiem przyjemna. Fajnie byłoby mieć nowe czapraki na zamówienie...

Poczułam lekkie ukłucie w okolicach serca.

— Ile dokładnie?

— Dwadzieścia pięć tysięcy złotych. 

Wciągnęłam gwałtownie powietrze. Taka suma na pewno mogłaby pomóc pani Joannie. Może nie odbudowalibyśmy od razu całej stajni, ale na remont i zakup nowego sprzętu mogłoby wystarczyć... 

— Zakładam, że chciałabyś wziąć udział? Konkurs jest klasy P. Nie ma się co martwić, ale trzeba się wykazać.

Wydaję mi się to poniżej mojego rekordu życiowego, ale ustanawiałam go dawno temu i na koniu, do którego miałam olbrzymie zaufanie i wiarę w jego umiejętności. Nie znam Santisy aż tak dobrze... Poza tym, nawet nie wiem czy nasza instruktorka by mnie wystawiła do tych zawodów. W końcu jestem tu nowa i jeszcze nie każdy zaakceptował moją obecność. W szczególności trenerzy. Traktują mnie jak powietrze, podczas gdy ja naprawdę się staram... No tak... Moje szanse na start w zawodach są rozpaczliwie małe. O ile istnieją. 

— Chciałabym... To to byłoby niesamowite... 

Ale zaraz moja radość zgasła. Większość kwoty musiałabym przeznaczyć klubowi. A pani Joannie przydałaby się całość. 

— Trzymam kciuki, żebyś startowała! Muszę ubrać konia, do zobaczenia później! 

Mieliśmy mieć właśnie trening. Wiktor odszedł, a ja zaczęłam się zastanawiać, co mogę zrobić żeby zdobyć te pieniądze. Chłopak się nie przejmuje, bo jego dyscypliną jest ujeżdżenie. Skoki to dla niego zupełnie inna bajka.

 Jestem ciekawa kogo wystawi nasza instruktorka...

**** 

Podczas treningu, kiedy galopowaliśmy dookoła maneżu, a stajenni rozkladali nam kilka przeszkód, koń Sandry wystraszył się najprawdopodobniej furkoczacych flag przy jednej stacjonacie. Ogier cofnął się gwałtownie i zadarł głowę do góry.

— No, dalej, nie wyłamujcie się z zastępu! — głos pani Agaty rozbrzmiał tak gwałtownie, że nawet stajenni podskoczyli w miejscu.

Ale Feniks nie zareagował na sygnały Sandry — jeszcze bardziej go to wystraszyło.

— Od czego masz ten palcat? Pokaż mu kto tu rządzi!

Sandra nieśmiało puknęła konia po łopatce, a ja krzyknęłam:

— Zawróć go! Niech sie uspokoi! 

Niestety mój krzyk złączył się z głosem trenerki, która podbiegła do nich z batem i smagnęła nim tuż przy przednich nogach Feniksa. 

Koń— spłoszony jeszcze bardziej - stanął dęba. Dziewczyna z jego grzbietu zsunęła się na zad i stanęła na nogach, po czym szybko oddaliła się na bezpieczną odległość.

Ja zsiadłam z Santisy i pobiegłam w kierunku trenerki:

— Niech pani tego nie robi! On się boi! 

Kobieta zaprzestała czynności i spojrzała na mnie gniewnie, a wtedy Feniks odgalopował jak najdalej nas. Był cały mokry od potu, a oczy spoglądały nerwowo na wszystkie strony. 

— Zdejmijcie te cholerne chorągiewki! — wrzasnęła na młodego stajennego, którego nie zdążyłam dobrze poznać, a już jego kariera tutaj wisi na włosku.

Trenerka— średniego wzrostu, czarne, krótkie wlosy — spojrzał a na mnie jeszcze raz. Gdyby spojrzenie mogło zabić, pewnie już dawno leżałabym martwa. 

— Dziewczyno, co Ty sobie wyobrażasz? Podczas treningu obowiązuje całkowity zakaz schodznia z konia! A poza tym...   — Dodała już ciszej.   — Ja tu jestem instruktorką i ja będę decydować co macie robić. Ja. Nie ty. Uważasz sie za lepszą ode mnie? Jak ci sie nie podoba, możesz się stąd wynosić. Rozumiesz?! 

Stałam jak sparaliżowana wybuchem Pani Agaty. Kiwnęłam lekko głową, czując jak moje policzki robią się czerwone. 

— Wracaj na konia. — Usłyszałam jeszcze nim się odwróciłam. — A po treningu chce Cię widzieć u siebie w gabinecie.

Zadrzałam, przypominając sobie dyrektorkę z mojej dawnej szkoły. Połowa lipca... a brzmi tak samo upiornie, nawet bardziej. Nie to, że często chodziłam na dywanik. Tak wzororowa uczennica nigdy by nic nie przeskrobała. 

Rozsiodłałam Santisę, wyczyściłam ją i czym prędzej poszłam do pokoju instruktorów, którego Agata nazwała "swoim gabinetem". Zapukałam, a kiedy usłyszałam 'proszę' nacisnęłam klamkę i weszłam do pomieszczenia.

Ściany były pomalowane na plowy niebieski. Meble były białe; promienie zachodzącego słońca wpadające przez okno sprawiały, że pokój wydawał sie sterylny, niczym nie skażony.

Przy biurku siedziała Agata. Ręce miała złożone w wierzyczkę, a łokcie oparte na stole.

— Spóźniłaś się.

Nie zapowiada się ciekawie... 

****

Zaraz po powrocie z treningu wsiadłam na rower i mimo bólu mięśni pognałam prosto do stajni pani Joasi. 

Chciałam jej pomóc a przy okazji powiedzieć o zawodach. I może porozmawiać. I ponarzekać na moją instruktorkę... Chciałam odreagować dzisiejszą lekcję i długi, niekończący się wywód pani Agaty o moim karygodnym zachowaniu. Ja nie widziałam w tym nic złego, ale jej irytacja przeszła na mnie, zmieniając się we frustrację. 

Właśnie w głowie po raz kolejny udowadniałam sobie, że zrobiłam to co do mnie należało, kiedy dostrzegłam wjazd na teren stajni. Ledwo udało mi się zahamować przed zamkniętą bramą. 

Jak to? Może jej nie było? 

Zawołałam kilka razy, ale odpowiedziała mi cisza, którą nagle przerwało końskie rżenie. Czyżby wyjechała i zostawiła konie? A może ktoś ja zastąpił? 

Poczekałam chwilę w nadziei, że ujrzę znajomą postać - albo kogokolwiek - ale nic takiego się nie stało. 

Wróciłam do domu jeszcze bardziej zirytowana niż przedtem.

****

— Rany... znowu ten Brzeziński... — jęknęła Amelia, kiedy wypatrzyłam w magazynie jeździeckim artykuł o Aleksandrze. 

— Piszą, że osobiście nie potwierdził swojego powrotu... Przecież to nonsens... 

— Jak będziemy tutaj tak sterczeć, to spóźnimy sie na autobus!

Byłyśmy w centrum handlowym. Amelia uparła się żebyśmy "wyrwały się gdzieś", żeby łatwiej było mi przyzwyczaić sie do ojczyzny. Mimo tego, że spędziłam tylko rok w Austarlii, zdążyłam zapomnieć kilku polskich słów i czasami zastanawiałam się nad poprawnym brzmieniem albo deklinacją. 

Zgodziłam się na wypad na zakupy, bo nie miałam wyjścia. Byłabym męczona tak dlugo, dopóki bym się nie zgodziła, albo była na skraju załamania nerwowego.

Teraz jednak, kiedy dopadłam ten miesięcznik, raczej odechciało im sie wszystkich wypadów ze mną.

— Dziewczyno... daj spokój... 

— Nic tylko konie, jeździectwo, Brzozowski...

— Brzeziński— poprawiłam i razem z gazetą skierowałam sie do kasy.

Kiedy wyszłyśmy z kiosku, naskoczyła na mnie Kamila:

— Dziewczyno, daj temu chłopakowi spokój! Rozumiem, że jesteś w wieku "fascynacji płcią przeciwną" ale...

— O czym ty bredzisz?! — Wykrzyknęłam i obejrzałam za siebie, czy aby na pewno nikt poza nami tego nie słyszał. — Podoba mi się jego jazda i tyle...

— Jeszcze powiedz, że podoba ci się jego koń... — dodała Magda, z dziwnym uśmiechem na twarzy.

— Trailer jest naprawdę wspaniałym wierzchowcem! Chociaż wy dajcie mi spokój...

— Jak sądzisz, ten jego zwierzak jest takim samym egoistą jak jego właściciel? — zapytała Kamila.

— Aleksander nie jest taki, jak ty go widzisz! Przestań mu zazdrościć i zapisz się do klubu jeździeckiego i nie oceniaj go, dopóki nie poznasz smaku prawdziwego jeździectwa, jasne?

— Pfff...

— Milcz. Nie znasz się. Nie masz prawa głosu — odparłam i usłyszałam śmiech Julii za moimi plecami.




------

Przepraszam! Bardzo przepraszam! Rozdział miał pojawić się w czwartek, ale nie miałam dostępu do komputera, a z Wattpad'em w telefonie mamy na pieńku. 

Mam nadzieję, że rozdział Wam się podoba ^^

Co powinna zrobić Anastazja? Jej poczucie winy jest uzasadnione? I - bo to najważniejsze - co z zawodami? 

Do przeczytania w kolejnym, V już rozdziale Czarnych Wstążek!! <3 


~Wrona <3 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top