XXIII
Kolejne trzy dni nie różniły się wiele od pierwszego, z jednym małym odstępstwem: dostaliśmy śniadanie i obiad, a raz nawet deser. Co prawda mój żołądek skurczył się na tyle, żebym mogła najeść się jednym daniem, ale i tak cudownie było wrzucić w siebie tyle pysznego jedzenia.
Czwartego dnia nastąpiła zmiana. Obudziłam się, kiedy na niebie wisiało już słońce. W pierwszej chwili dostałam ataku paniki, że zaspałam na zbiórkę. Kiedy byłam przed fontanną, inni dopiero wychodzili z pokojów. Było koło szóstej, gdy zjawił się ten sam mężczyzna co zawsze i powiedział:
- Świeżuchy. Teraz zacznie się prawdziwa praca. Musicie być silni psychicznie i fizycznie. Zacznie się prawdziwa harówa. Jeśli ktoś chce odejść, może to zrobić teraz.
Zerknęłam ukradkiem na całą grupę.
- Jazda konna to nie jest sport dla mięczaków i wypindrzonych lafirynd. Tutaj przede wszystkim liczy się twarda dupa. Upadniecie tyle razy, że wasze obite pośladki będą jęczeć i błagać o litość. Nawet jeśli nie będziecie w stanie ruszyć małym palcem u stopy, to nie zwalnia was z treningów i obowiązków. Z tego zwalnia was jedynie śmierć. No, chyba że ktoś zdecyduje się teraz na opuszczenie klubu.
Mężczyzna spojrzał na nas po kolei i kontynuował:
- Koń to wasz ważący sześćset kilogramów, wielki i nieprzewidywalny partner. Od was zależy, jaka będzie wasza relacja. Nie raz będziecie mieć do czynienia z trudnymi, krnąbrnymi, a nawet agresywnymi końmi. Musicie się nimi opiekować, strach was z tego nie wyłącza. Przed ludźmi możecie udawać, przed koniem się nie da. Sprzeda wam solidnego kopniaka albo zostawi zęby na ramieniu i na drugi raz będziecie wiedzieć, co zrobić. Albo czego nie robić. Możecie sobie tego oszczędzić, wycofując się.
Czułam, że mężczyzna ma w planach zniechęcenie nas do pozostania tutaj. Doskonale wiem, z jakimi zagrożeniami wiąże się praca z końmi, ale nie zrezygnuję z czegoś co kocham. Nawet jeśli będę płacić za to połamanymi kośćmi.
Opadła mi szczęka, kiedy z szeregu wyszły dwie dziewczyny i powiedziały, że wracają do domu. Nawet nie pamiętałam ich imion, a nasze drogi się rozeszły.
Poszły w kierunku biura. Została nas tylko piątka.
- Super - mężczyzna uśmiechnął się zadowolony. - Teraz czas na formalności, nazywam się Kamil Borelowski, pracuję tutaj jako trener zawodników WKKW, zajmuję się głównie próba terenową, ale z każdym z was mogę się kiedyś spotkać.
- To pan trenuje z Jankiem Harastem? - zapytałam, kojarząc nazwisko.
- Owszem, to jeden z najlepszych członków klubu - mężczyzna posłał mi uśmiech. - Pracować będziecie nie tylko z wykwalifikowanymi osobami, ale też z najbardziej doświadczonymi zawodnikami. To pomoże wam się zaklimatyzować.
Odkąd zniknęły dwie dziewczyny, mężczyźnie poprawił się humor. Dopiero teraz zauważyłam, że jego oczy są w kolorze morza. Kiedy się uśmiechał, na jego twarzy pojawiała się sieć zmarszczek, przez co mogę śmiało powiedzieć, że uśmiech go postarzał. Pan Kamil spojrzał na zegarek po czym powiedział:
- Moje drogie dzieci, możecie bezkarnie teraz iść na śniadanie. No, biegiem, bo to stare kobyły wam wszystko zeżreją!
****
Kiedy miałam wejść do jadalni, zobaczyłam schodzącego ze schodów Olka. Zatrzymałam się i czekałam, aż szarooki podejdzie bliżej.
- Dziękuję - bąknęłam, czując jak moje ciało lodowacieje.
Chłopak uniósł prawą brew w zdziwieniu.
- Za muffinkę. Dziękuję - wyjaśniłam.
- Nie podniecaj się tym, żal mi się ciebie zrobiło - odparł.
- Za to właśnie serdecznie dziękuję - fuknęłam i przeszłam przez próg.
Jadalnia była olbrzymia. Ściana od strony lasu była oszklona w całości, a przed nią stał stół, przy którym siedzieli trenerzy i stajenni. Przy kolejnym siedzieli zawodnicy, a mały stoliczek obok nich zajmowaliśmy my - nowicjusze. Na podstawie miejsc zajmowanych przez poszczególne osoby, można było określić hierarchię panującą w całym Ośrodku. Stół przy oknie był niemal świętością, w przeciwieństwie do naszego. Im ktoś siedział bliżej środka, tym był ważniejszy, więc nie zdziwiłam się, widząc Aleksandra zajmującego miejsce dokładnie pośrodku stołu, od strony przeszklonej ściany.
Zaczęłam śniadanie z dziwnym uściskiem w sercu. Spojrzałam na dwa puste miejsca i uczucie się nasiliło. Jednak moje rozmyślania nie trwały długo, bo usłyszałam huk otwieranych drzwi, w których stanął Janek.
- Witojcie, hej!
Z dużego plecaka zaczął wyjmować zawiniątka i rozdawać je każdemu, kto wyciągnął rękę. Blondyn zauważył mnie i podszedł do nas, kładąc nam na stolik to, co przywiózł.
- Ha, Anastazja, dobrze cię widzieć! Macie tu prawdziwy oscypek prosto z gór! - chłopak zaśmiał się i dodał. - Mam nadzieję, że Aleks nie doprowadził cię do nerwicy!
"Mało brakowało" - pomyślałam, ale przypomniałam sobie wspaniały smak czekoladowego muffina, dla którego warto było głodować.
****
Siedzieliśmy całą piątką w siodlarni, czekając na - jak powiedział dyrektor - "kogoś, z kim wdrożymy się w treningi".
Siodlarnia składała się z trzech pomieszczeń. W największym znajdowały się siodła i ogłowia, w drugim czapraki, derki, owijki i nauszniki. Najmniejsze było przeznaczone na różnego rodzaju palcaty, wypinacze, lonże i wiele innych rzeczy, których nazwy nawet nie znałam.
Siodła miały na tylnych łękach plakietni z wygrawerowanymi nazwiskami i pierwszymi literami imienia.
"J. Harast"
"A. Brzeziński"
"L. Cetniewska"
- Od zawsze chciałam mieć coś takiego... - wyszeptała Daria, patrząc z podziwem na siodła.
- Takie znaczniki mają sami najlepsi, nie licz na taki - odpowiedziała blondynka, zdejmując sobie włosa z ramienia.
- Ty tym bardziej - odgryzła się rudowłosa, a ja chwyciłam ją za ramię.
- Nie prowokuj jej, niech sobie pogada - szepnęłam.
- Nienawidzę chamstwa! Ona będzie się na mnie wyżywać!
- Damy sobie radę, jest sama - szepnął Antek. - Niczym ranna gazela.
- Bez takich brutalnych metafor, po prostu jej odpuśćmy...
Daria wzięła głęboki oddech i spróbowała się uśmiechnąć.
- Wiarygodnie?
- Ani trochę - odparł Antek.
- Dobra, siadać - głos Brzezińskiego wyrwał nas z rozmowy.
Dzięki Bogu, obok niego stali Jaś i Lilka i uśmiechali się do mnie szeroko. Obaj się przedstawili, po czym przeszli do meritum.
- Jako że dopiero zaczynacie przygodę tutaj, ze mną będziecie na nieszczęście trenować podstawy ujeżdżenia. Znając potencjał niektórych, wiem, że będzie ciężko - szarooki posłał mi znaczące spojrzenie.
- A ja tam jestem zadowolony, wiem jakie są umiejętności skokowe nowych członków klubu i jestem zaszczycony, że będę mógł szlifować te cudowne diamenty.
- No... ja też - Lilka mrugnęła do mnie, chcąc dodać mi otuchy.
- Ustalmy na samym początku, że nie trenujecie wyłącznie pod swoją dyscyplinę - powiedział Olek. - Konie dostaniecie, kiedy przyjdzie na to czas. Macie jeden rozkład treningowy, którego musicie przestrzegać. Wszystko jasne?
- A kiedy go dostaniemy? - zapytała blondynka o imieniu Ida, mrugając zalotnie do chłopaka.
- O nie, zaraz zwymiotuję... - szepnęłam, a Daria zaśmiała się cicho.
Całe spotkanie organizacyjne starałam się, by nie zostawić śniadania na podłodze. Próby poderwania Brzezińskiego przez Idę były nawet śmieszne, chociaż i tak przyprawiało mnie to o mdłości.
Wreszcie miałam okazję porozmawiać z Jasiem.
Dowiedziałam się, że chłopak pochodzi z gór i te dni spędził u rodziny, pomagając robić oscypki. Powiedział też, że jego rodzice nie są zadowoleni, że jeden z ich czterech synów postanowił wyjechać i jeździ konno.
- Ale za to siostry uwielbiają, kiedy przyjeżdżam i opowiadam im o zawodach - śmiał sie Janek, jednak zauważyłam, że sytuacja z rodzicami go przygnębia.
Staliśmy w moim pustym pokoju, kiedy opowiadziałam mu o moich ostatnich dniach. Okazało się, że on przechodził przez dokładnie to samo. Wciąż za karę biegają po torze z plecakami pełnymi kamieni, czego wcale im nie zazdrościłam.
- Grunt, że to już za tobą, teraz już będzie łatwo - powiedział Jaś.
- Twój trener mówił co innego...
- On zawsze tak mówi, żeby wystraszyć nowych. Powinien rzucić tekst w stylu "odrzuciliśmy plewy od ziarna" czy coś.
- Nic takiego nie powiedział - odparłam.
- Nie martw się, będzie dobrze. Teraz skupmy się na twoim pokoju. Jaki chcesz kolor ścian?
****
- Dlaczego nie można? Przecież aż dwie osoby mogły dostać się do wymarzonego klubu i rozwijać pasję, to nie fair, że przez przypadek na ich miejscu znalazły się inne - zaprotestowałam, kiedy dowiedziałam się, że nikt nie zajmie dwóch pustych krzeseł w jadalni.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam - mruknęła Lilka. - Fatkycznie, to przygnębiające.
Skończyłyśmy kolację i siedziałyśmy w salonie, ciesząc się ostatnimi godzinami wolnego dnia.
- Czekaj, zaraz zapytam. Aleks! - krzyknęła na całe gardło.
- Po co go tu wołasz? - syknęłam, jednak głowa chłopaka właśnie wyjrzała z jego pokoju.
- Co się stało?
Lilka po krótce wyjaśniła mu cały problem. Chłopak podszedł do kanap i odpowiedział:
- Tak już zawsze było, nie wiem dlaczego.
- To smutne - powiedziałam. - Ktoś stracił życiową szansę.
- Jak będzie im zależeć, to spróbują znowu.
- A jeśli nie? Jeśli się załamią i porzucą swoją pasję?
- Im mniej nowych, tym lepiej. Z czasem nawet ty to zrozumiesz.
Spojrzałam na Brzezińskiego morderczym wzrokiem, lecz nie odezwałam się słowem.
--------
Jak zwykle późno, ale dłużej, bo prawie 1400 słów *-*
Spodziewał się ktoś, że Janek jest góralem?
Piszcie! Jak wyobrażacie sobie treningi pod okiem Jasia? Jak pod okiem Aleksandra? A Lilki?
Piszcie śmiało, nie gryzę, podobnież jak Harry Potter :3
~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top