Rozdział V

<TIME SKIP >

Per. Zsrr

Dzisiaj miałem się spotkać z Rzeszą nad jezioro. Wstałem, i ubrałem się w podkoszulkę oraz krótkie spodenki, uszanka to był oczywiście mus. Kiedy byłem w kuchni coś zjeść był tam tylko tata gdyż mama gdzieś wyszła. Zrobiłem sobie kanapki i usiadłem przy stole mówiąc do taty:

Zsrr  - Słuchaj wychodzę dzisiaj więc jak co przekaż mamie jak wróci.

IR - A mogę wiedzieć z kim?

Zsrr - Z Rzeszą.

IR - Dobrze rozumiem. Baw się dobrze synku.

Zsrr - Dzięki pa.

IR - Pa synek.

Skończyłem jeść spakowałem małą torbę wziąłem dwa jabłka, butelkę wody i ręcznik. No teraz iść po Rzeszę i możemy ruszać.

Per. Rzeszy

Wstałem i szybko zjadłem śniadanie Archiemu też dałem jeść i spakowawszy torbę czekałem tylko na dzwonek od drzwi. Długo nie musiałem czekać bo po chwili zadzwonił. Podbiegłem i otworzyłem.

Zsrr - Hej Rzesza. Gotowy?

Rz - Pewnie tylko daj mi założyć buty. - Jak powiedziałem tak też zrobiłem.

Rz - No to prowadź.

Zsrr - Już się robi MAŁY. - No nie znowu to zrobił. Jeszcze raz taka sytuacja a go w tym jeziorze utopię.

Rz - Przestań mnie nazywać "mały" WIEŻOWCU. - Od razu tego pożałowałem gdyż zaczął mnie miętolić po włosach sprawiając, że nic nie widziałem. Kiedy przestał od razu odgarnąłem włosy i w ramach zemsty ukradłem mu uszankę i zacząłem przed nim uciekać. Drogę pamiętałem tylko do lasu więc trochę mogłem pobiec.

Rz - Złap mnie jeśli potrafisz.

Zsrr - Osz ty jak cię złapię. 

Po przebiegnięciu sporego kawałka obaj się zmęczyliśmy. Wyrównałem kroku z Sovietem i oddałem mu tą czapkę prosto na łeb.

Rz - Pier i już mnie zostaw jestem zmęczony. - Powiedziałem to nadal lekko sapiąc gdyż nie przypuszczałem, że Zsrr jest taki szybki.

Zsrr - No. To cię nauczy, że nie należy brać nieswoich rzeczy.

Po tym już byliśmy w lesie i po jeszcze kawałku spaceru dotarliśmy na miejsce. Przyznam jest jeszcze piękniejsze niż zapamiętałem.

Zsrr - Chodźmy do wody a nie tak stoimy jest gorąco więc nie ma na co czekać. - Po tym szybko wylądowaliśmy w kąpielówkach i weszliśmy do wody. Gdy tak chwile pływaliśmy Rzesza się mnie zapytał:

Rz - Pokazać Ci sztuczkę?

Zsrr - Dawaj.

Rz - Jak chcesz. - Po tych słowach on zanurkował i zniknął mi z oczu ja pływałem w miejscu zdezorientowany.

Zsrr - Rzesza? Gdzie jesteś? - Po tym on wyskoczył z wody za mną skacząc mi na plecy przez co razem runęliśmy do wody robiąc wielki plusk. Wtedy powiedziałem do Rzeszy:

Zsrr - Dobra teraz przegiąłeś lądujesz na drzewie do odwołania.

Rz - ŻE CO?! - Wziąłem go i za nim zdążył się wyrwać osadziłem go na wysokiej gałęzi drzewa a ja stałem na ziemi i się na niego patrzyłem śmiejąc się:

Zsrr - No i widzisz trzeba było tak nie robić teraz tu posiedzisz. - Nim się jednak skapnąłem on był na ziemi a ja stałem w szoku i się na niego gapiłem.

Zsrr - ...

Rz - *śmiech* Gdybyś teraz swoją minę widział to byś się uśmiał tak samo jak ja.

Zsrr - Łosz ty mała wiewiórko wracaj na drzewo.

Rz - Nein. Po moim trupie albo do momentu kiedy mnie znowu złapiesz.

Zsrr - Nim się skapnął ja już go niosłem jak jakiś worek a on machał rękami.

Per. Rzesz (Nareszcie! Co nie?)

Zsrr zaczął mnie nosić jak jakiś worek co mi się nie podobało więc zacząłem machać nogami krzycząc:

Rz - Puść mnie ty łajdacki wieżowcu.

Zsrr - Już się robi.

Rz - Ze tak po prostu mnie puścisz ok... chyba? - Powiedziałem do niego zdezorientowany.

Kiedy byliśmy już na miejscu byliśmy na jakimś wystającym kamieniu który był tuż nad jeziorem. Zsrr mnie postawił na samym końcu a on sam cofnął się w stronę ściany.

Rz - A więc tak gramy tak? Ok - Powiedziałem to zdejmując swoje bandaże odsłaniając skrzydła a gdy tylko to zrobiłem rozłożyły się i w tej chwili poczułem pewność siebie jakiej nie czułem od bardzo dawna oraz wzrok Zsrr, patrzył na mnie jak na jakieś anielskie stworzenie chociaż nawet sam nie rozumiem dlaczego i czułem się z tym trochę głupio .

Zsrr - O co ci chodzi? - Zapytał lekko zakłopotany.

Rz - No cóż zobaczysz... czasami... trzeba po prostu... w siebie uwierzyć. - Powiedziałem to i skoczyłem ze skały w dół. Gdy tak leciałem obróciłem się na plecy i zobaczyłem jak Soviet chciał już za mną skakać. Wychylił się zza skały by spojrzeć na mnie, wtedy rozłożyłem swoje skrzydła do szybowania. Gdy to zrobiłem poszybowałem sobie chwilę i wylądowałem z powrotem na kamieniu. Soviet po tym rzucił się na mnie tuląc mnie do siebie tak mocno iż myślałem, że mnie udusi. Wtedy powiedział:

Zsrr - Nigdy więcej mi tego nie rób. 

Rz - Ooo spokojnie... *śmiech*... mamusiu. - Przez to co powiedziałem on mnie puścił i można było wyczytać z jego twarzy, że mam na niego tak więcej nie mówić.  Ja tylko się zaśmiałem znowu skoczyłem i poszybowałem na dół do naszych plecaków. Mogłem zobaczyć z dołu jaki jest zdenerwowany. Ach... teraz chwila spokoju. Spokojnie wyjąłem sobie szkicownik i zacząłem szkicować jezioro. Nawet się nie skapnąłem kiedy przyszedł do mnie Soviet mówiąc:

Zsrr - Pięknie rysujesz ale muszę cię zmartwić, ponieważ robi się ciemno i musimy wracać.

Rz - Na serio? Nawet się nie skapnąłem kiedy zaczęło się ściemniać. No to chodźmy.

Per. Zsrr

Kiedy się zebraliśmy odprowadziłem Rzeszę do domu i sam poszedłem do domu. Wszedłem do domu i spotkałem rodziców.

IR - I jak synek jak było?

Zsrr - *śmiech* fajnie tata wrzuciłem Rzeszę na drzewo. - Nie mogłem ze śmiechu mówiąc o tym tacie on tylko się na mnie spojrzał i powiedział:

IR - To fajnie... czekaj co?

Zsrr - Nic tato nic się nie stało.

IR - No dobra.

Potem zjadłem kolację i poszedłem spać a jutro miałem pójść z Rzeszą na łąkę sobie posiedzieć. No więc wspaniałe plany na wspaniały weekend.

Per. Rzeszy

Gdy tylko wszedłem do domu przywitał mnie Archi.

Rz - Hej słodki. Stęskniłeś się za mną?

On tylko w odpowiedzi pomachał ogonem.

Rz - No to chodź coś zjeść.

Poszedłem do kuchni i zrobiłem sobie coś do jedzenia a pieskowi dałem karmę. Potem z wyczerpania dzisiejszym dniem poszedłem prosto ubrać się w piżamę i poszedłem spać. To był naprawdę męczący dzień.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top