XXXIII - Adam

Modliłem się, żeby tak pozostało do samego końca. Przejazd odbywał się po naszej myśli. Co do minuty pojawialiśmy się przy punktach kontrolnych. Auto prowadziło się wygodnie i mimo niewielkiej prędkości nie odczuwało się nierówności na drodze. Cała nasza ekipa, włącznie z generałem Tempelem, nie traciła czujności. Rozglądaliśmy się bacznie i zachowywaliśmy gotowość do obrony koronowanej głowy.

Droga wiodła nieutwardzonym, błotnistym, rudawym traktem. Po obu jego stronach raz po raz równikowy las zastępowały uprawy. Nigdy przedtem nie widziałem tylu odcieni zieleni. Chciałbym móc tu przyjechać drugi raz z żoną, żeby powłóczyć się po tej dzikiej dżungli. Kolejny mijany przez nas przechodzień wyrwał mnie ze sfery marzeń. Ruch nie był zbyt intensywny, ale czasem pojawiał się jakiś pieszy lub rowerzysta zazwyczaj z pokaźnym bagażem, który wzbudzał nasz niepokój. Jak dotąd na szczęście niepotrzebnie.

Początkowo Tazamana prowadził z nami ożywioną dyskusję. Komentował krajobraz za oknem, opowiadał o historii Erymalii, zdradzał nieznane fakty z życia rodziny królewskiej. Stracił jednak zapał, gdy rozmowa zaczynała przypominać jego monolog. Nie mogliśmy jednocześnie skupiać się konwersowaniu z wesołym królem i obserwowaniu drogi, więc zamilkł na dobre. Udawał, że drzemie, ale marnie mu to wychodziło.

– Poruczniku, nie uważa pan, że jest zbyt spokojnie? – Tempel odezwał się pierwszy raz od momentu wyjazdu z miasta.

– Cisza przed burzą? – Odpowiedziałem pytaniem na pytanie.

– Oby moje przeczucia nie potwierdziły się. Gdy nie zakończymy sukcesem tego zadania, polska armia będzie w Erymalii skończona.

– Nie przesadza pan?

– Powierzono nam największą operację w tym roku – objaśniał Tempel. – Tazamana jest jak jakiś pieprzony amulet dla Erymalijczyków. To nic, że Mbawe znalazł się w kraju za jego pozwoleniem. Już dawno mu to wybaczono. Tylko dzięki niemu erymalijskie wojsko jeszcze się nie poddało. Zdajesz sobie sprawę, co się stanie jeśli królowi spadnie choć jeden włos z głowy? – Zrobił krótką pauzę, ale nie oczekiwał mojej odpowiedzi. – Stracą do nas zaufanie. Nie będą przyjmować naszego wsparcie, a bez nas nie zdziałają nic.

– Chyba pan zapomniał, że w eskorcie biorą udział również wojska włoskie. Dlaczego na nas miałaby spaść cała odpowiedzialność za ewentualne niepowodzenie?

– A widzisz tu jakiś Włochów?

Celna uwaga. Uśmiechnąłem się pod nosem.

– Od tego przejazdu zależą dalsze losy wojny – podkreślił generał. – Po prostu nie możemy tego spierdolić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top