XXX - Lila

Siedzieliśmy w busie przerobionym (tym razem) na dostawczaka pobliskiej cukierni. Nawiasem mówiąc, potocznie przyjęło się określać ją jako „cukiernia u trupka", bo sąsiadowała z zakładem pogrzebowym. W wozie urządziliśmy sobie małe centrum zarządzania. Mittleton oglądał obrazy z kamer monitoringu ulicznego. Tłum ludzi gęstniał z minuty na minutę i powoli przesuwał się w naszym kierunku. Igorowi udało się wychwycić kilku dobrze znanych członków Arte et Marte, którzy spokojnie maszerowali z innymi uczestnikami. Takie wyważone zachowanie było do nich niepodobne. Coś mi tu nie pasowało. Obawiałam się, że w każdym momencie mogą pokrzyżować nam plany. Na szczęście póki co wszystko odbywało się zgodnie ze scenariuszem.

Najsłabszym ogniwem akcji na razie pozostawał Batory. Wyposażyliśmy go w lornetkę i poleciliśmy obserwować kręcących się po ulicy ludzi w poszukiwaniu zwolenników Arte et Marte i innych ciemnych typków. Przez większość czasu wpatrywał się w ten sam punkt, a na dodatek zastygł w jednej pozycji niczym woskowa figura.

– Natan? – Wyrwałam go z letargu. – Jak przedstawia się sytuacja?

– Nie zauważyłem nic, co wymagałoby interwencji służb.

– Obserwuj uważniej. Obejmij wzrokiem większą część ulicy. Zerkaj szybko i dopiero później analizuj. W ten sposób będziesz miał pod nadzorem większą liczbę ludzi.

– Znam zasady – odburknął lekko poirytowany.

– Wiem, że znasz, ale trzeba też umieć zastosować je w terenie – spokojnie wyjaśniłam.

– Skoro wiedziałaś, że zawalę, to dlaczego mnie w to zaangażowałaś?

Stres brał nad nim górę. Nie mógł go teraz sparaliżować, bo był mi potrzebny jak mało kto. Delikatny opiernicz powinien załatwić sprawę.

– Weź się w garść i nie odgrywaj mi tutaj teraz urażonego chłoptasia. W ten sposób wcale nam nie pomagasz. Wręcz przeciwnie: jesteś obciążeniem. Jeśli nie zaczniesz zachowywać się jak zwiadowca, osobiście wyjebię cię z tego busa, zanim wykonasz swoje pierwsze zadanie. Nie potrzebuję w zespole miękkiej fai.

Bez słowa przyłożył lornetkę do oczu i wrócił do poprzedniej czynności. Wziął sobie pewnie za punkt honoru zgłoszenie czegoś, co powinno nas zainteresować. Igor pokręcił jedynie głową, wyrażając swoją dezaprobatę moim małym przemówieniem. A ja, ni mniej, ni więcej, poczułam się w swoim żywiole. Kilka chwil przed akcją wszystko we mnie buzowało, a zmysły stawały się nad wyraz wyczulone. Korciło mnie, żeby właśnie w tym momencie wyskoczyć z wozu i załatwić operację w stylu Czarnej Wenus. Mieliśmy jednak jeszcze trochę czasu zanim demonstracja dotrze na Curie-Skłodowskiej.

– Batory, co się dzieje na zewnątrz? – Jako wymagająca i nieprzyjemna szefowa musiałam jeszcze trochę go pomęczyć.

– Nic nadzwyczajnego. Może poza tym, że wóz strażacki zawęził moje pole widzenia.

Przed nami ustawił się ogniście czerwony, duży wóz bojowy straży pożarnej. Strażacy wyszli na zewnątrz i w równym szeregu ustawili się przy samochodzie. Serce przez moment przestało mi bić. Wśród mundurowych spostrzegłam Juliana.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top