XXVIII - Lila
Czarna Wenus to tajemnicza, nieugięta kobieta, która zawsze i za wszelka cenę podąża prosto do sukcesu. Jednym z jej największych atutów była zmienność wyglądu. Nigdy nie przybierała tej samej formy. Pozostawała nierozpoznawalna dla całego społeczeństwa: nieważne czy miała do czynienia z oficerem policji czy z bankowcem. Żaden z nich nie miał pojęcia czy właśnie przed momentem nie widział Czarnej Wenus. Poza tym na jej temat krążyło mnóstwo legend, które POZ stale podtrzymywał. Czasem zdarzało się, że ludzie będący w różnych miejscach w tym samym czasie twierdzili, iż spotkali się z nią oko w oko. Nie wyprowadzamy ich z błędu, wręcz przeciwnie: podajemy szczyptę fałszywych informacji, które dodatkowo podsycają plotki. Zwykli obywatele znają tylko jeden prawdziwy fakt na jej temat – pracuje dla Polskiej Organizacji Zwiadowczej. Nic więcej. Reszta wiadomości jest albo wyssana z palca przez dziennikarzy, albo spreparowana przez naszych zwiadowców. Gdy zaczynałam pracę jako Czarna Wenus, do szału doprowadzały mnie nowinki wypuszczane przez POZ odnośnie moich akcji. Prosiłam ówczesnego dyrektora o zachowanie milczenia, o niekomentowanie żadnego z moich poczynań, ale on uwielbiał chwalić się przed mediami sukcesami swojej organizacji. I właśnie w ten sposób upowszechnił się mit Czarnej Wenus, która, według sporej części Polaków, jest narodową superbohaterką. Jednak jej poparcie gwałtownie spadło, gdy wyciekła informacja o tym, że miała szansę na powstrzymanie ataku terrorystycznego na centralny port lotniczy. Usunęłam się wtedy na drugi plan, a kryptonim przejął ktoś inny. Nie ujawniono mi kto to był, ale muszę przyznać, że poradziła sobie całkiem nieźle, bo ludzie znów upatrują w niej jedynej osoby zdolnej do utrzymania potęgi Polski na świecie.
Od początku istnienia mojego alter ego w jego kreowaniu brała udział Wanda. Miała dryg do robienia świetnej charakteryzacji i pracowała nawet przez kilka lat na planach filmowych, ale nie satysfakcjonowała jej robota wśród rozkapryszonych gwiazdeczek. Dziś postawiła na soczewki zmieniające kolor tęczówek na orzechowe i ciemny makijaż oczu. Przyciemniła mi brwi, mocno wytuszowała rzęsy. Burzę rudych loków schowała pod naturalną, ciemnobrązową peruką. Uczesała mnie tak, że nikt nie zorientowałby się, że to nie moje włosy. Na koniec zostawiła coś, czego nie lubiłam – maskę. Zmiana kształtu twarzy również była bardzo ważna. Specjalnie dla mnie zaprojektowano kilkanaście kształtów i odcieni masek. Właściwie to pół-masek, bo materiał imitujący skórę nakładało się partiami na policzka, nos i czoło. Miejsca styku z twarzą i odkryte części wystarczyło dopieścić odpowiednim podkładem, fluidem, różem, pudrem czy co tam Wanda miała pod ręką. Maska zawsze przyprawiała mnie o niewygodę, jednak nie mogłam z niej zrezygnować. Z drugiej strony podobało mi się w niej to, że zachowywała się jak prawdziwa skóra; pod względem dotyku i temperatury nie ustępowała tej prawdziwej.
– Słowem nawet nie wspomniałaś o tej paskudnej ranie na głowie – powiedziała Wanda, gdy skończyła swoje dzieło. – Weszłaś komuś w paradę? Czy może próbowałaś komuś pomóc?
Dobrze, że nie przyszło jej do głowy, że to mnie ktoś zaatakował i nie dałam sobie rady.
– Lewy policzek jest chyba nieco za nisko. – Olałam jej pytania.
– Wszystko z nim okej. Nikt nawet nie zszył ci tego rozcięcia – kontynuowała swoją śpiewkę. – Dlaczego nie pokazałaś obrażeń lekarzowi?
– A łatka na czole? Nie odróżnia się zbyt kolorem od ucha?
– Dobrze. Rozumiem. – Wanda skapitulowała. – Nie masz ochoty o tym gadać, ale nie zmienia to faktu, że miałaś albo masz kłopoty i duszenie tego w sobie nie wyjdzie ci na dobre.
Szybko wstałam z krzesła ustawionego przed lustrem. Zgromiłam ją wzrokiem.
– Wybierz modulator głosu – wycedziłam.
Nieśpiesznie podeszła do szafy i wybrała jedno z niewielkich urządzeń, które dodatkowo chroniło moją tożsamość. Bez krzty delikatności przymocowała je w okolicy mojej krtani, skalibrowała na laptopie i w przeciągu kilku minut mówiłam jeszcze bardziej piskliwym głosem niż normalnie.
– Nie przesadziłaś tym razem? – Zapytałam, czym od razu ją rozśmieszyłam.
– Jest idealnie. – Uśmiech nie schodził z jej twarzy.
Drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł Igor.
– Widzę, że już jesteś gotowa.
– Co sądzisz o moim przemiłym głosiku?
Parsknął śmiechem.
– Zemsta jest słodka prawda, Wando? – Puścił jej oczko.
– Oj tak.
Nie mogąc liczyć na współpracowników, sama przestawiłam kilka parametrów.
– Żart godny gimnazjalisty.
– Nie złość się – poprosił Igor.
– Zostawmy to. Znajdźmy lepiej Liska. Batory już przyszedł?
– Tak, jest z Davidem – potwierdził Mittleton. – Wyglądał jakby zaraz miał narobić w gacie.
Trochę przesadził z tym określeniem. Owszem, Natan pobladł nieco i patrzył na przygotowania szeroko otwartymi oczami, ale zachował przytomny umysł.
– Kto to jest? – Usłyszałam jak konspiracyjnym szeptem zwraca się do Liska. – Rządzi się tutaj jakby była u siebie.
– Ciągle jesteś zielony jak szczypiorek. – David po przyjacielsku położył mu dłoń na ramieniu.
– Nie oświecisz mnie? – Dopytał, gdy jego rozmówca nie odzywał się dłuższą chwilę.
– Liliano! Twoja kolej.
Podeszłam, dokładnie rejestrując zmianę wyrazu twarzy Natana. Jego usta ułożyły się w idealną literę O.
– Niemożliwe – wykrztusił.
– Davidzie, nie trzymasz się zasad. Po charakteryzacji macie zwracać się do mnie Czarna Wenus.
– Jasne, szefowo.
– Możesz jakoś udowodnić, że jesteś Lilianą Warneńczyk? – Batory wciąż nie wierzył, że ma przed sobą swoją bezpośrednią przełożoną. Jego szare komórki nie działały zbyt sprawnie, co rozbudziło we mnie niemałe obawy.
Oparłam dłonie o blat biurka i pochyliłam się ku niemu.
– Nie muszę ci niczego udowadniać. Masz teraz przed sobą Czarną Wenus i tylko to powinno cię obchodzić. Jeśli na ulicy usłyszę, że zwracasz się do mnie inaczej niż za pomocą mojego pseudonimu, wylatujesz z POZ-u. dyscyplinarnie. Zrozumiałeś?
– Tak – przytaknął szybko i zniknął mi z oczu. Wymieniłam z Liskiem porozumiewawcze spojrzenia.
– Podziwiam twoje zaufanie do tego chłopaka – przyznał.
Nie skomentowałam. Pozwoliłam Davidowi wyposażyć się w niezbędny sprzęt. Superlekki, grafenowy kombinezon będzie gwarantował mi ochronę przez pociskami, ciosami i bronią białą. Czułam się w nim bezpiecznie jak poczwarka w kokonie. Ukryłam go pod obcisłym strojem roboczym w odcieniu groźnej, burzowej chmury. Jeszcze kilka sztuk różnego rodzaju broni i byłam gotowa odstawić przedstawienie dla prezydenta. Spokojnie wciągnęłam powietrze przez nos i wypuściłam ustami.
– Zwiadowcy, proszę o chwilę uwagi. – Zawsze przed wyjściem z bazy kierowałam do zespołu parę motywujących słów. – Wiem, że nie tak wyobrażaliście sobie pracę w Polskiej Organizacji Zwiadowczej. Wiem, że zależy wam na utrzymaniu ładu, przeciwdziałaniu aktom terroru i niedopuszczeniu do zdrady kraju. Obawiam się, że dziś się do tego nie przyczynimy. Wywołamy chaos. Musimy jednak zacisnąć zęby i dać prezydentowi Sasowi to, czego chce. A potem, zapewniam was, wrócimy do robienia tego, co ślubowaliśmy robić.
Batory podniósł dłoń.
– Lil... Przepraszam. Czarna Wenus, zdążę jeszcze skorzystać z toalety?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top