XXIII - Adam
Niewinny uśmiech Felixa niestety nie oczarował dzikusów. Spojrzałem na niego, prosząc o jakieś wskazówki. Podniósł ręce do góry za znak, że nie chce nikomu robić krzywdy. Trochę za późno. Nie uwierzą mu, bo przecież przed paroma chwilami do nich strzelał. Przejąłem pałeczkę. Zacząłem im tłumaczyć po angielsku, że nie mamy złych zamiarów, że przywieźliśmy im artykuły pierwszej potrzeby i tak dalej. Nie podziałało. Wciąż kierowali w nas dzidy i celowali do nas z łuków. Byłoby prościej, gdyby mieli jakiegoś dowódcę czy wodza, któremu to i owo można by wyjaśnić. Nie znalazłem wśród rozjuszonych tubylców nikogo wyróżniającego się i pasującego na króla dżungli. Wszyscy wyglądali tak samo. Powoli zaczęli mi się zlewać z zielonym tłem. Niedobrze... Parne powietrze brało nade mną górą, a Erymalijczycy nie mieli na swych czołach nawet jednej kropelki potu.
Podjąłem jeszcze jedną próbę. Może w ogóle mnie nie rozumieli, ale co innego mi pozostało? Teraz wziąłem ich na litość. Wspomniałem o Angeli i Fabianie, którzy bez natychmiastowej pomocy lekarskiej umrą w przeciągu kilku godzin. Wychwyciłem zmianę mimiki twarzy jednego z nich. Uśmiechnął się z wyższością. Zrozumiał moje słowa. Odwróciłem się w jego kierunku i zacząłem wręcz błagać o to, żeby pozwolili nam odwieść rannych do bazy. Odpowiedział mi kamienną twarzą.
– Adam! – Nagle zwrócił się do mnie Felo. – Te sukinsyny nic nie kapują, a my nie mamy czasu na pertraktacje. Musimy ich zlikwidować.
– Popierdoliło cię?! – Tylko taka odpowiedź przyszła mi do głowy.
– Nie mamy innego wyjścia. Albo my, albo oni.
– Nie zabijemy tylu cywilów!
Afrykańczycy też wymieniali między sobą uwagi. Ich słowa układały się w gardłowo brzmiące, jakby w połowie urywane zdania. Chwilę potem konwersacja między współplemieńcami przerodziła się w wykrzykiwanie w naszym kierunku. Groźby. Z pewnością. Maras przeładował broń.
– Nie rób tego! – Ryknąłem na niego.
Tuż przed moją szyją zatrzymało się kilka dzid. Katem oka zauważyłem, że Felix znalazł się w identycznej sytuacji. Zdobyłem się na ostatni, desperacki krzyk. I dostałem odpowiedź. Taką, która zbiła mnie z tropu.
– Lepiej porozmawiajmy po polsku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top